Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak naprawdę to nie wiedziałem przez ile czasu byłem nieprzytomny. Na początku słyszałem krzyki, głownie męskie ale kilka kobiecych głosów też przeplatało się co jakiś czas. Udawało mi się otworzyć oczy jedynie na ułamki sekund zanim znowu zamknęły się na nie wiadomo ile. 

Przez cały czas czułem tylko ból. Rozchodził się on od samych czubków palców u nóg aż do linii szczęki. Ciężko było mi oddychać, możliwe że miałem złamane żebro które przebiło mi płuco. W głowie dalej widziałem wcześniejsze wydarzenia. Wtopiły się one trwale w moją podświadomość i grały na zapętleniu przed powiekami. Chciałem uciec od nich, ale coś trzymało mnie w miejscu. Nie byłem w stanie ruszyć nawet palcem, a oczy odmawiały posłuszeństwa i nie otwierały się. Czułem się jak więzień własnego ciała, niemogący niczego zrobić. Poddałem się więc, oglądając krzywdzące obrazy przede mną. 

Przeżywanie tego było jednym, ale wspominanie tych wydarzeń w kółko i w kółko sprawiało, że ciężej było mi się z tym pogodzić. Dalej czułem ręce na całym ciele, oddech na karku, ślady paznokci na udach. Wszystko to tylko pogłębiało moją odrazę do tego co się stało i samego siebie. Moja moc była nieaktywna, gdybym tylko mógł powstrzymałbym go jak tylko mnie dotknął. Oni mieli przewagę liczebną, a ja byłem sam. Profesor był daleko w laboratorium, Eden w drodze do domu, a ja zostałem skazany na ich łaskę. 

Nagle poczułem ukłucie w klatce piersiowej, które rozeszło się po całym moim ciele. Po kilku minutach przyszło jeszcze kilka. Nie miałem pojęcia co się działo, przed oczami dalej miałem tylko Medyka... a może raczej Andersa, ojca Jane. Przez lata zastanawiało mnie czemu nie był zatrudniony w szpitalu lub bazie wojskowej. Osoba z taką kontrolą nad swoim znakiem nie powinna jej marnować na torturowanie dzieciaka, ale co ja o nim wiedziałem. Często rozmyślałem o nim, a może raczej jego rodzinie. Chciałem wiedzieć czy wiedzieli o wszystkim czy jak profesor żyli w przekonaniu, że nie dzieje się nic złego. Po latach spotkałem jego córkę... wdała się w tatusia tego nie można było odmówić Jane. Taka sama suka jak jej ojciec. Zaśmiałem się wewnętrznie, dalej oglądając tanie porno, które rozgrywało się przed moimi oczami.

Nagle nie wiadomo skąd przyszło więcej bólu w sercu. Czułem się jakby wyciągnęli mi wspomniany organ, a następnie włożyli go z powrotem. Chciałem głośno krzyczeć, ale co mogłem zrobić moje usta nie chciały się otworzyć. Przez chwilę miałem wrażenie, że nie mogę oddychać. Powietrze było dla mnie za gęste aby dotlenić organizm. Mimo ciemności czułem jak odpływam jeszcze bardziej. Nie trwało to długo bo jedno mocne ukłucie w sercu sprawiło, że moja głowa się oczyściła. W tle słyszałem cichy dźwięk. Był on długi i stabilny jakby coś się zatrzymało. Czy był to kardiomonitor? Czy własnie umierałem? Z obrażeniami zadanymi przez Andersa to było możliwe. Kolejny ból jednak przyniósł z powrotem ciężkie uczucie i duszności. Słyszałem teraz powolny, powtarzający się dźwięk.

Gdy otworzyłem oczy pierwszym co zarejestrowałem było światło. Momentalnie zmrużyłem oczy, chcąc je do niego przyzwyczaić. Sufit pomieszczenia był całkowicie biały i dosyć niski, a przynajmniej niższy od reszty budynku. Powoli przekręciłem głowę i zobaczyłem jeszcze dwa łóżka, kilka wózków i sprzęt medyczny. Logicznym było, że znajduje się w szpitalu laboratoryjnym, który został stworzony w razie nagłych przypadków. Na mojej dłoni czułem lekki ciężar i bijące ciepło. Spojrzałem na drugi bok i zobaczyłem Profesora Alberta śpiącego spokojnie, jego palce ściskały delikatnie moje. Z dużym trudem podniosłem drugą rękę i z całą siłą( która była nikła) potrząsnąłem ramieniem mężczyzny. Przez chwilę nic się nie działo, ale w szoku Profesor zerwał się jak poparzony i spojrzał na mnie najpierw przerażonym, a następnie wesołym wzrokiem. Zanim się obejrzałem byłem przyciągnięty do mężczyzny i zamknięty w mocnym uścisku, który nawiasem mówiąc lekko ranił mi żebra, ale aktualnie nie chciałem przerywać chwili. Objąłem siwowłosego najlepiej jak mogłem bezsilnymi rękami i schowałem twarz w zagłębieniu jego szyi. 

Zabawnym było to, że tak naprawdę nigdy nie zostałem przez niego przytulony. Zawsze były to poklepania w ramię, czasem czochranie po włosach ale nigdy coś tak bliskiego. Musiałem przyznać, że mogłem się do tego przyzwyczaić.

Siedzieliśmy tak przez dłuższy czas, słuchając tylko i wyłącznie dźwięku naszych oddechów. Profesor odsunął się ode mnie lekko i spojrzał na mnie z uśmiechem, który szybko zmienił się w smutek. 

- Przepraszam Ivo. - powiedział głosem jakby był bliski płaczu - Tak bardzo cię przepraszam.

Chciałem mu powiedzieć, że nie ma za co. Chciałem go zapewnić, że nie byłem zły. Wiedziałem, że nie wiedział o niczym i był oszukiwany. Jednak moje gardło było ściśnięte i niemożliwie suche. Nie byłem w stanie wydobyć z niego nawet dźwięku.

- Byłem taki ślepy... - kontynuował, patrząc w dół - Prowadziłem eksperymenty, a ty... nawet nie chce myśleć o tym co oni ci robili przez te wszystkie lata... a ja? Ja na to pozwoliłem.

Spojrzałem się na niego z lekkim strachem w oczach. Czy on naprawdę myślał, że ja go o to winię? Profesor był jedyną dobrą rzeczą w tym więzieniu, jedyną osobą która nie traktowała mnie jak potwora (Haggis się nie liczy). Chciałem w pełni usiąść, ale zatrzymały mnie zawroty głowy, które pojawiły się zaraz po tym jak podniosłem tułów. Siwowłosy natychmiast położył moją głowę na jego ramieniu i delikatnie przejeżdżał palcami przez czarne włosy. 

- Ivo dziecko - powiedział zmartwiony - nie wykonuj szybkich ruchów, masz obitą głowę.

Nagle przypomniałem sobie ból w sercu, który czułem podczas bycia nieprzytomnym. Powolnym ruchem położyłem dłoń na swoim mostku i pomasowałem miejsce, szukając jakichkolwiek nieprawidłowości.

- Z rozrusznikiem wszystko w porządku - uśmiechnął się lekko Profesor - Twoje serce się zatrzymało dwa razy podczas zabiegów... nawet nie wiesz jak się bałem. Leżałeś tam na sali, a ja nawet nie mogłem nic zrobić. Zakazali mi wstępu, mówiąc że tylko będę przeszkadzał. Operowano cię przez kilka dni... ten chuj nie chciał w tym pomóc. Nie to żeby był w stanie, aktualnie jest w izolatce. Nie martw się odpowie za wszystko.

Lekko uspokoiłem się na tę myśl. Medyk pójdzie teraz siedzieć, ale czy to mnie satysfakcjonowało? Nie lubiłem życzyć nikomu śmierci, ale ten człowiek praktycznie zniszczył mi życie.

Profesor podał mi szklankę wody, z której upiłem kilka małych łyczków. Od razu poczułem jak moje gardło wraca do życia.

- Jak długo spałem - powiedziałem głosem tak słabym, że aż trudno było go słuchać.

- Tydzień i 3 dni - odpowiedział smutno siwowłosy - Większość z tego spędziłeś na stolach operacyjnych. Praktycznie nie wychodziłem z tego pokoju przez ten czas, chciałem być pewny, że nic się z tobą nie dzieje.

Faktycznie w pokoju stała pusta taca po jedzeniu, a sam Profesor wyglądał jakby nie brał prysznica przez jakiś czas. Jego włosy, które zazwyczaj trzymają się ładu teraz były częściowo rozrzucone na wszystkie strony. Fartuch, który miał na sobie widział już lepsze dni. Widniały na nim plamy krwi, prawdopodobnie pochodzące ode mnie. 

- Przez cały czas bałem się że cię stracę. - głos profesora drżał lekko - Jesteś dla mnie jak syn, a ja nie potrafiłem cię ochronić. Nie wybaczyłbym sobie tego gdybyś... nawet nie chce o tym myśleć.

Moja głowa dalej spoczywała na ramieniu siwowłosego, który kołysał mną lekko na boki w uspokajającym geście. Nagle poczułem jak pieką mnie oczy. Gorzkie łzy polały mi się z oczu. Nie wiedziałem dlaczego, ale stało się to bez uprzedzenia... bez jakichkolwiek oznak. Mocniej wtuliłem się w starszego mężczyznę i zacząłem lekko szlochać. Profesor zacieśnił swój uścisk na moich plecach i przyciągnął mnie bliżej. Wiedziałem, że on też płakał. Czułem jak małe krople spływają mi po czyi i wsiąkają w koszulkę.

- Obiecuje ci, że jak wyzdrowiejesz nigdy już nie wrócisz do tej celi - powiedział drżącym głosem - Mam gdzieś to co mówi rada, prezydent czy każda inna osoba. Kupię dom i wyprowadzimy się stąd. Zamieszkamy razem i będziesz miał normalne życie. Nie pozwolę żeby coś ci się znowu stało i jeżeli będę musiał pobić dla tego radę, zrobię to. Mogę nawet użyć marionetek nie obchodzi mnie to.

To wyznanie mnie zszokowało. Profesor był dobrze znany w laboratorium ze znaku władcy marionetek. Jednak nigdy go nie używał. Mówił, że marionetki wymagają od niego dużej energii, a on ma już swoje lata. Także nigdy tak naprawdę nie widziałem działania tego znaku. Z tego co wiedziałem to nie używał go od lat, ale kiedy to robił był jednym z najlepszych. 

- Pozwoliłem sobie też wziąć twój telefon - powiedział - spokojnie nie przeglądałem niczego... ale kazałem zawiadomić jedną osobę. Była zapisana z serduszkiem. Wywnioskowałem, że to może być twoja dziewczyna.

No nie... znowu. Musiałem teraz wszystko spokojnie wyjaśnić Profesorowi.

- Eden - powiedziałem dalej słabym głosem - to mój chłopak.

Siwowłosy patrzył się mnie mnie przez chwilę zaskoczony. Nie trwało to długo zanim na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Nigdy mi nie powiedziałeś, że jesteś...

- Nie wiedziałem - wtrąciłem się - dopóki nie spotkałem jego.

- Opowiedz mi o nim - uśmiechnął się - jak możesz.

Przytaknąłem lekko.

- No więc spotkaliśmy się w klasie na pierwszej lekcji, bo on myślał że go podsiadłem. Okazało się że po prostu miejsca się zmieniły i wylądowaliśmy razem w ławce. Wtedy wdałem się też w bójkę z Grayem, ale to inna historia. Na samym początku nie za bardzo się lubiliśmy - uśmiechnąłem się na wspomnienie - ale jakoś w końcu wyszło.

- A jak on wygląda?

- Nie mówiłeś, że do niego dzwoniliście? Być może sami go zobaczycie.

- Jestem po prostu ciekawy.

- No cóż jest niski, ale nie mów mu że to powiedziałem - profesor zaśmiał się wesoło - Jest moim całkowitym przeciwieństwem, ma białe włosy i mocno pomarańczowe oczy a resztę sam zobaczysz.

Postanowiłem ostatecznie usiąść co nie było mądrym posunięciem. Całe biodra mnie bolały, a najbardziej kość ogonowa. Wiedziałem po czym to wszystko. Syknąłem lekko, chcąc się przyzwyczaić do bólu. Profesor spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. No tak on ich złapał w trakcie.

- Jak wyglądałem kiedy... kiedy wiesz. - zapytałem cichym głosem.

- Naprawdę wolę o tym nie mówić. Dalej mam przed oczami ten obraz. Myślałem, że zabije tego zwyrola na miejscu, ale mnie odciągnęli.  Już nawet miałem otwarty portal dla marionetek, a tu bum kazali mi zamykać.

- Użyłeś znaku?

- Tylko otworzyłem lekko przejście to nic wielkiego. Nawet nic nie wezwałem, ledwo linki wytworzyłem.

- Pokażesz mi? Zawsze byłem tego ciekawy.

- Jeżeli chcesz - uśmiechnął się smutno.

Mężczyzna wysunął swoją dłoń w moją stronę, a z opuszek palców zaczęły wyrastać bardzo cienkie żyłki. Złapałem jedną z nich i pociągnąłem lekko, sprawiając że palec Profesora zgiął się lekko. W brew pozorom były one mocne i przypominały w dotyku te wędkarskie.

- Na czym polega twój znak? - dalej bawiłem się sznurkami - Nigdy mi nie opowiadałeś.

- To dosyć skomplikowane, ale chyba nie powinienem mówić tego do kogoś ze znakiem nieskończoności. - zaśmialiśmy się oboje lekko - Władca marionetek robi to co w nazwie. Otwierasz portal, wzywasz marionetki, które pochodzą z innych wymiarów i związujesz je sznurkami żeby cię słuchały. Naprawdę nie ma w tym niczego ciekawego...

W tym samym czasie usłyszeliśmy głośny huk dochodzący z korytarza skrzydła szpitalnego. Kilka osób zaczęło wzdłuż niego biec, a profesor miał już przygotowany znak w razie konieczności walki. Dźwięk kroków stawał się coraz głośniejszy i zanim się zorientowaliśmy drzwi do mojego pokoju szpitalnego zostały praktycznie wyważone. Na początku przestraszyłem się trochę, ale gdy zobaczyłem znajomy, gęsty dym uspokoiłem się trochę.

- Gray przestań mogłeś rozwalić te drzwi - usłyszałem krzyk dochodzący z trochę większego dystansu.

W drzwiach stanął czerwonowłosy. Z jego ust wydobywały się gęste chmury dymu, charakterystyczne dla niego gdy biegnie przez dłuższy czas. Gdy tylko mnie zobaczył podszedł szybkim krokiem, uspokajając lokomotywę w ustach. 

Jednym ruchem chłopak przyciągnął mnie do siebie i zamknął w mocnym uścisku, który wycisnął z moich płuc resztkę powietrza.

- Gray - wydyszałem z trudem - udusisz mnie...

Na te słowa wspomniany chłopak odskoczył ode mnie jak poparzony i niespokojnymi oczami zaczął analizować każdy centymetr mojego ciała. Przy każdym bandażu jego wzrok stawał się coraz bardziej wściekły. 

Po chwili do pokoju wbiegła reszta towarzystwa. Kai miał na sobie długą pelerynę, która miała zasłaniać już łyse skrzydła. Aria stała zaraz obok niego, łzy ciekły jej po policzkach kiedy jeździła wzrokiem po moich obrażeniach. 

- Wyjaśni mi ktoś co się dzieje? - zapytał Profesor.

- Emm.. To są moi przyjaciele z klasy - powiedziałem - Gray, Aria i Kai.

- Jak tylko dostaliśmy telefon od Edena od razu się tu zerwaliśmy. Musieliśmy błagać strażników żeby nas wpuścili. W końcu pokazaliśmy im nasze wspólne zdjęcia i się zgodzili - wytłumaczył Kai.

- Jak się czujesz? Zabije tego skurwiela i wszystkich innych - warknął Gray - Spale ich ciała na popiół.

Na dowód tego podniósł dłoń, na której palił się niewielki płomień.

- To nie będzie konieczne - powiedział Profesor - czeka on już na proces.

Nagle zapadła cisza. Cała trójka moich przyjaciół patrzyła na mężczyznę z gniewem w oczach. Już miałem się pytać o co chodzi kiedy przed szereg wyszła Aria, która stanęła tuż przed Profesorem.

- Pan nie ma zdania w tej sprawie - powiedziała cicho - Gdzie pan był przez te wszystkie lata kiedy to się działo?! Niech pan na niego spojrzy ma więcej ran niż zdrowej skóry! I jeszcze ma pan czelność mówić, że on sobie czeka na rozprawę?! 

Gray przytulił dziewczynę do swojej klatki piersiowej i pomimo jej szarpań i łez nie puszczał w obawie, że zrobi ona coś głupiego. Siwowłosy wyglądał na zdruzgotanego. Jego wzrok skierowany był na podłogę, a palce lekko drgały co jakiś czas.

- Dlaczego go pan nie ratował! - zdołała jeszcze wykrzyczeć Aria, zanim Gray skutecznie zakrył jej usta.

- Aria on nic nie wiedział - próbował ją uspokoić Kai.

- Nie... ona ma racje - westchnął siwowłosy - Powinienem się zainteresować, a nie dawać im wolną rękę. Za bardzo im zaufałem, a teraz ty musisz za to płacić. Przepraszam... nigdy nie chciałem aby cokolwiek ci się stało.

Już miałem go zapewniać, że to nie była jego wina. Już miałem mówić Arii, że się myli. Jednak przeszkodziło mi w tym ponowne otwarcie drzwi. Stała w nich osoba, którą chciałem zobaczyć. Znajome białe włosy zamiast idealnej fryzury prezentowały teraz nie ład, a pomarańczowe oczy patrzyły na mnie z przejęciem. Przez chwilę w pokoju panowała całkowita cisza. Świat wokół mnie przestał istnieć kiedy białowłosy ruszył do przodu i zarzucił mi ręce na szyję, przyciągając mnie do uścisku. 

Słabymi ramionami oplotłem go wokół talii i przytuliłem tak mocno jak mogłem. Schowałem twarz w zagłębieniu szyi chłopaka i złożyłem na tym miejscu kilka pocałunków. W końcu nasze usta złączyły się, sprawiając że cały ból zniknął w ułamku sekundy. Jedyne co się wtedy liczyło to chłopak w moich ramionach i jego usta powoli poruszające się z moimi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro