Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z chwilą gdy tylko poczuliśmy pierwszy wstrząs podłogi, ruszyliśmy biegiem wzdłuż korytarza. Profesor szybko zaplątał w liny ojca Jane, który był już blisko zakrętu do windy. Mężczyzna w sekundzie został pociągnięty do tyłu i z dużym impetem spotkał się z ziemią. Patrząc za siebie widziałem kilka dużo większych ode mnie zaciemnionych postaci, które zmierzały szybkimi krokami w naszą stronę. Z powodzeniem starałem się zignorować ból, który sprawiał mi każdy krok. Wiedziałem, że moje ciało było obolałe i uszkodzone, ale dopiero teraz podczas biegu czułem to najbardziej. Widząc to Eden złapał moją rękę i przerzucił ją przez swoje ramię, wspierając tym mój ciężar. Uśmiechnąłem się do niego lekko i kontynuowałem walkę o dotarcie do windy.

Nagle ziemia zatrzęsła się jeszcze raz. Tym razem jednak widoczne były tego skutki. Podłoga pod nami zaczęła pękać i tym samym w niektórych momentach, kawałki betonu zaczynały opadać.

- Szybko do windy! - krzyknął Profesor, otwierając do niej drzwi. 

Jednak nie wszystkim nam udało się do niej wbiec. W ostatniej chwili skrzydło Kaia zostało przygniecione przez kawałek spadającego sufitu. Chłopak w ułamku sekund spadł razem z zapadającą się podłogą. 

- Kai! - krzyknęła Aria, chcąc wybiec z windy i ratować chłopaka.

- Nic mi nie jest! - usłyszałem głos blondyna, dobiegający z piętra niżej - Idźcie do wyjścia, ja was dogonię!

Widząc po innych w windzie nie podobał im się ten pomysł. Ja wiedziałem, że nie mieliśmy wyboru. Szybko musieliśmy się wynosić z tego miejsca, a za nami podążały marionetki, które już pewnie przejęły cały budynek.

- Spotkajmy się przy głównej bramie! - krzyknąłem do Kaia nie oczekując odpowiedzi, ponieważ drzwi od windy właśnie się zamknęły.

Wszyscy podskoczyliśmy słysząc dźwięk syreny ostrzegawczej. Rozpoczęła się ewakuacja budynku. Dziękowałem losowi, że winda w dalszym ciągu działała i bez problemu dojechała na parter.  Wszyscy byliśmy przerażeni. Jane trzęsła się, a po jej policzkach spływały pojedyncze łzy. Ciekaw byłem jak czuła się z faktem, że to ona wszystko spowodowała. Aria wyglądała jakby była w szoku. Prawdopodobnie wizja Kaia spadającego na inne piętro w dalszym ciągu grała jej w głowie. Profesor nie wyglądał jakby się bał. Mocno trzymał żyłki, do których był przywiązany ojciec Jane, który najwyraźniej stracił chęć walki po tym co się przed chwilą wydarzyło. Chętnie zostawiłbym go tutaj, gdybym nie był dużo lepszym człowiekiem niż on.

W głębi duszy martwiłem się o Kaia i Graya, którzy znajdowali się teraz na niewiadomych piętrach tego budynku. Porzuciłem jednak te myśli. Wiedziałem, że oni oboje są silni. Musieli dać sobie radę w ciężkich sytuacjach. 

Całą grupą opuściliśmy windę i od razu zauważyliśmy chordę marionetek biegnących w naszą stronę. Nagle pomiędzy nami i nimi pojawiła się solidna ściana lodu, oddzielająca nas od niebezpieczeństwa.

Wszyscy popatrzyliśmy ze zdziwieniem na Edena, wpatrywał się lekko przestraszony na miejsce stojącej lodowej zapory. 

- Twój refleks się poprawił - powiedziałem również zdumiony talentem mojego chłopaka.

- Gdyby nie ty bylibyśmy martwi - szepnęła Jane, również zaskoczona przebiegiem wydarzeń.

- Nie traćmy czasu - powiedział spokojnie Profesor - wyjście jest zaraz za zakrętem.

Po tym złapał on mój nadgarstek i pociągnął mnie za sobą w stronę bezpiecznego miejsca. Przez jakiś czas słychać było tylko nasze ciężkie oddechy i dźwięk biegu, ale w końcu dotarliśmy do celu. Przekroczenie tych drzwi sprawiło, że praktycznie cała adrenalina opuściła moje ciało. Poczułem, że mogę swobodnie oddychać. Jednak ze zanikiem tego hormonu, pojawił się też większy ból z moich poprzednich obrażeń. Jeszcze bardziej pochyliłem się w stronę mojego chłopaka, niemo prosząc o większe wsparcie. Teraz musieliśmy tylko dobiec do głównej bramy i mieć nadzieję, że Kai i Gray już tam na nas czekają.

Kai POV

Byłem w dupie. Jednej wielkiej dupie. Przekląłem pod nosem bardzo cicho, aby nie zaniepokoić chodzących poza pomieszczeniem marionetek. Uważałem to za cud, że jeszcze żadna z nich mnie nie zauważyła przez szklany kawałek drzwi. Spojrzałem kątem oka na moje skrzydło, teraz przygniecione stertą gruzu. Bolało jak cholera i nie mogłem go za nic schować, ponieważ skończyłoby się to na prawdopodobnym zerwaniem nerwów i ścięgien. 

Westchnąłem po cichu mając nadzieję na jakąkolwiek pomoc. Jednak mój spokój nie trwał długo. Nagle nie wiadomo skąd spadł jeszcze jeden kamień, głośno uderzając o pozostałą stertę w przeciwnym kącie pokoju. 

Z przerażeniem patrzyłem jak jedna z marionetek odwraca się w stronę moich drzwi. Przełknąłem głośno ślinę i wziąłem głęboki oddech, modląc się aby tylko tu nie weszła. Moje modlitwy jednak nie zostały wysłuchane. Zanim zdążyłem o tym pomyśleć  progu stała dokładnie ta sama zacieniona postać, a jej czerwone oczy patrzyły się teraz centralnie na mnie. 

W panice zacząłem szybko ściągać gruz z mojego skrzydła, tnąc przy tym skórę moich dłoni przez ostre kamienie. Postać zbliżała się do mnie bardzo powoli, jakby czaiła się na mnie jak na ofiarę. Wiedziałem, że to już koniec. Moje skrzyło nie było nawet w połowie odgruzowane, a marionetka już wyciągała swoją długą, wyposażoną w pazury rękę (o ile można było tak nazwać tę część ciała). Już miałem się żegnać z życiem kiedy zobaczyłem światło dochodzące zza marionetki.

Postać wydała z siebie krzyk agonii i rozpłynęła się w powietrzu. Podniosłem wzrok aby zobaczyć kto jest moim wybawcą. Przede mną stała osoba, którą najbardziej chciałem zobaczyć. Jego czerwone włosy były lekko zabrudzone pyłem, a czarne ślady sadzy zdobiły jego policzki. Czerwone oczy patrzyły na mnie z wielkim zmartwieniem i momentalnie przeskoczyły na moje przygniecione skrzydło. 

- Gray... - szepnąłem, trzęsącym się głosem - Jak ty...

- Byłem w łazience i usłyszałem twój krzyk. - powiedział, zdejmując kamienie z mojego skrzydła - Przeszukałem całe piętro, ale w końcu cię znalazłem.

Z bliskiej odległości byłem w stanie policzyć wszystkie rzęsy zdobiące jego oczy. W dalszym ciągu czułem jego perfumy mimo tego, że lekko były maskowane przez pył i dym. Gray zawsze roztaczał wokół siebie ciepło. Jego temperatura ciała była zawsze wyższa niż kogoś z innym znakiem. Ta zmiana temperatur zawsze mnie uspokajała i nie zawiodła w tej sytuacji.

Gray okazał się dużo szybszy w uwalnianiu mojego skrzydła, ponieważ ja musiałem skręcać swój kręgosłup w dziwne kształty aby to zrobić. Nagle czerwonowłosy położył rękę na moim skrzydle i przejechał po nim ciepłymi palcami. Spowodowało to, że miliony dreszczy przeszły przez moje ciało. Nigdy nie powiedziałem mu, że skrzydła to najbardziej wrażliwe miejsce na ciele gryfa. Chłopak chyba zinterpretował mój ruch jako ból i od razu posłał mi przepraszające spojrzenie.

- Gdzie jest Ivo i reszta? - zapytał podnosząc mnie do pozycji stojącej.

- Powinni być już pewnie na zewnątrz.

- Dasz radę nas stąd zabrać przez okno? - Gray spojrzał na moje skrzydła.

Pokiwałem głową na boki, patrząc ze wstydu na ziemie. Co ze mnie był za gryf, skoro nie mogłem zrobić jedynej rzeczy, do której się nadaję. Bez skrzydeł nie miałem tak naprawdę żadnej mocy.

- Hej - chłopak podniósł mój podbródek delikatnie - Nic się nie stało. Musimy tylko dotrzeć do windy. Z tego co widziałem to chyba jesteśmy ostatni w tym budynku. Chodź wydostańmy się stąd.

Czerwonowłosy złapał mnie pewnie za dłoń i podszedł do lekko uchylonych drzwi. Razem z nim wyjrzałem przez nie aby zorientować się w sytuacji. Korytarz wydawał się w większości czysty, oprócz marionetek stojących na złączeniu korytarzy. Spojrzałem niepewnie do Graya.

- Jeżeli będziemy cicho powinniśmy dojść do tamtych drzwi - Gray wskazał na przejście odgradzające skrzydła laboratorium - Zaraz za nimi jest winda. 

Najdelikatniej jak to było możliwe otworzyliśmy drzwi, uważając aby nie zaskrzypiały. Gray pozwolił mi iść przodem, tłumacząc że chce mieć podgląd na moje skrzydła i mieć pewność, że nic mi się nie stanie. Przez większość korytarza nie było problemu. Jedynym dźwiękiem były nasze szybkie oddechy. Jednak nic nie mogła pójść według planu. Nagle zwisający z sufitu kawałek podłogi zerwał się i stworzył tyle hałasu aby marionetki zauważyły nas. Zanim się obejrzałem szły na nas szybkim krokiem. Razem z Grayem zerwaliśmy się do biegu. Gdy dotarliśmy do drzwi byłem tak szczęśliwy, że mogłem zacząć płakać. Zanim przeszedłem przez nie zatrzymała mnie ręka na przedramieniu. Przestraszonym i ciekawym wzrokiem spojrzałem na Graya, który patrzył się na mnie jakby nad czymś się zastanawiał.

- Co ty robisz musimy ucieka...

Nie dokończyłem tego zdania, ponieważ usta czerwonowłosego spotkały się szybko z moimi. Byłem w takim szoku, że nie byłem w stanie niczego zrobić. Gray był sporo wyższy ode mnie, co sprawiło że musiałem przechylić głowę do tyłu aby go dosięgnąć. Jednak zanim zdążyłem odwzajemnić pocałunek zostałem szybko wypchnięty za szklane drzwi. Dalej będąc w szoku nie zauważyłem jak chłopak swoimi płomieniami topi zamek i uniemożliwia mi otwarcie ich. Z przerażeniem i paniką zacząłem szarpać za drzwi, mając chociaż odrobinę nadziei, że się otworzą. Jednak na marne, klamka nawet nie drgnęła. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach kiedy zobaczyłem zbliżające się do chłopaka.

- Gray! Nie! - krzyknąłem tak głośno, że mój głos zaczął się załamywać - Co ty robisz!

- Kocham cię - powiedział spokojnie czerwonowłosy - i przepraszam...

Zaraz po tym z ust chłopaka wydobyła się gęsta chmura dymu, a szyba przy której stał pokryła się czerwonym kolorem krwi. 

Poczułem się jakby ktoś mnie z całej siły uderzył w brzuch. To nie mogła być prawda. Moje łzy spływały teraz jak wodospady po policzkach, a oddechu były krótkie i szybkie. Straciłem go... i nie zdążyłem nawet powiedzieć mu tego samego. Czułem jak moje nogi same zaczynają biec w stronę windy. Po drodze słyszałem jeszcze odgłosy pękającego szkła. Nie mogłem pozwolić, żeby jego ofiara poszła na marne. Zaskakująco bez problemów dostałem się do windy i nacisnąłem parter.

Moje serce bolało, nie mogłem oddychać, czułem się martwy. Do pamięci wracały mi wszystkie sceny, które przeżyłem z Grayem. Przypomniały mi się czasy gdy go poznałem. Bałem się go wtedy. Był numerem jeden jeżeli chodziło o kłopoty, a jego celem stałem się ja. Niby nigdy nie zrobił mi niczego złego, oprócz może kilku nieprzyjemnych imion którymi mnie nazywał. Zmieniło się to wtedy gdy Blazier kazał nam mieszkać w jednym pokoju. Czerwonowłosy okazał się zupełnie inny. Przestał krzyczeć, starał się pomagać podczas mojego linienia, przynosił mi nawet śniadania ze stołówki w te gorsze dni. Zanim się obejrzałem byłem w nim zakochany. Czułem się jak idiota, że nie miałem odwagi mu tego powiedzieć wcześniej. Dlaczego musiałem być taki głupi, dlaczego mnie sparaliżowało i nie mogłem go uratować? Zapłakany i pozbawiony energii wysiadłem z windy i szybkim krokiem skierowałem się do miejsca gdzie mieli być wszyscy. 

Przy bramie głównej stał niemały tłum, składający się z głównie z personelu laboratorium. Wśród ludzi bez problemu zauważyłem Ivo, Profesora, Blaziera i resztę. Ich wzrok na początku był wesoły gdy mnie zobaczyli. Uśmiechy zeszły im z ust po tym jak zauważyli mój stan. Eden natychmiast znalazł się przy mnie, a zaraz za nim pojawiła się reszta towarzystwa. Jak tylko poczułem dłoń białowłosego na moim ramieniu nowa fala emocji przeszła przez moje ciało. Natychmiast wybuchłem ogromnym płaczem. Moje kolana się pode mną ugięły i nie mogłem oddychać. Czułem jak mój świat wali się po raz kolejny.

- Kai - szepnął Eden - co się stało? Gdzie jest Gray?

Na te słowa rozkleiłem się jeszcze bardziej o ile to był możliwe. Starałem się wykrztusić z siebie jakiekolwiek słowo, ale nie dawałem rady. Wszyscy wokół mnie wyglądali na zmartwionych. Ja mogłem jedynie klęczeć na ziemi i praktycznie krzyczeć z bólu.

- On... on - zacząłem, próbując powstrzymać łzy - On mnie uratował... ale sam...

Widziałem jak każde z nich bierze szybki oddech. Aria od razu zaczęła płakać razem ze mną. Jane wyglądała na zszokowaną tą wiadomością. Eden również zaczął płakać, tylko dużo subtelniej niż ja. Ivo za to wyglądał na zdenerwowanego. To było mało powiedziane... wyglądał na gotowego zabić.

Ivo POV

Wiadomość o Grayu sprawiła, że coś we mnie pękło. Czułem gniew, ale nie ten mały. Po całym moim ciele rozchodził się ból który w tamtym momencie czułem. Patrzyłem na moich płaczących przyjaciół i nie wytrzymałem. Szybkim krokiem podszedłem do Jane i jednym ruchem podniosłem ją za kołnierz, tak że teraz była na tym samym poziomie co ja. 

- I-ivo - powiedziała przerażona dziewczyna - c-co ty...

- Milcz - powiedziałem dużo spokojniej niż planowałem - Czy jeszcze ci nie było mało?

Moje zdanie sprawiło, że wszyscy dookoła zaczęli zwracać na nas uwagę. Mnie to jednak nie obchodziło. Ja byłem wściekły, byłem nawet gotowy ją zabić.

 - Czy dręczenie nas w szkole ci nie wystarczyło! - krzyknąłem jej prosto w twarz, przez co dziewczyna wzdrygnęła się mocno - Czy ty wiesz coś ty zrobiła?! Gray nie żyje! Nie żyje przez ciebie!

Po tym rzuciłem nią o ziemię i odsunąłem się na dobrą odległość. Starałem się odzyskać kontrolę nad moim znakiem, ale nie było to łatwe. Czułem jak energia rozchodzi się po moich palcach.

- J-ja przepraszam - powiedziała dziewczyna ciężkim od łez głosem.

- Ty przepraszasz? - zaśmiałem się - Jego rodziców też tak marnie przeprosisz? Kaia też, który go kochał? Nam też wciśniesz tę bzdurę, że ci przykro? Ty widzisz coś ty zrobiła? - po tym pokazałem w stronę laboratorium - to się będzie rozprzestrzeniać jak tego nie zamkniemy! Wszystko dlatego, że co chciałaś zrobić!?

- J-ja...

- Nikt cię nie pytał! Jeżeli czegoś nie zrobimy to wszyscy zginiemy. Czy ty w ogóle czytałaś cokolwiek o tym znaku zanim odwaliłaś ten teatrzyk? Mój przyjaciel nie żyje i żadne twoje "przepraszam" nic nie da!

Poczułem jak świeże łzy spływają mi po policzkach. Wszyscy patrzyli się na mnie ze zdumieniem. Tak jakby nie wierzyli, że miałem to w sobie. Jednak ja byłem przepełniony histerią. Nie wiedziałem co robić. Jedyne co mogło zatrzymać to wszystko to duża ilość...

- Profesorze... - moja nagła zmiana tonu była szokiem dla wszystkich - jak duża ma być energia, żeby to zamknąć?

- Ogromna - szepnął w szoku - większa na pewno niż twoje 100%.

Szybko złapałem za dłoń Edena i przyciągnąłem go do siebie do głębokiego pocałunku. Kiedy się rozłączyliśmy białowłosy spojrzał się na mnie zmieszany, kiedy w końcu realizacja go naszła ogarnęła go panika.

- Ivo ty chyba nie myślisz...

- Nie mam wyjścia - cmoknąłem go w czoło - kocham cię.

Zaraz po tym odepchnąłem go od siebie i szybko stworzyłem barierę wokół laboratorium, która nie obejmowała miejsca pobytu przetrwałych. Spojrzałem się na Edena, który był trzymany teraz w miejscu przez Blaziera i krzyczał coś do mnie przez łzy. Jednak ja nie słyszałem go przez ogromne ilości energii przepływające mi przez żyły. Musiałem się od nich oddalić, musiałem wejść do środka, do epicentrum. Posłałem ostatni uśmiech w stronę Edena, który teraz próbował wszystkiego aby wyrwać się od naszego wychowawcy. Reszta moich przyjaciół również wyglądała na zszokowanych i z niepokojem patrzyli na mnie. Musiałem ich wszystkich uratować za wszelką cenę, nawet jeżeli mój rozrusznik tego nie wytrzyma.

Szybko odwróciłem się na pięcie i zacząłem biec w kierunku wejścia do budynku. 

~~~....~~~

Rozdział niesprawdzany przepraszam za wszelkie błędy <3

Chciałabym również podziękować JadziaHolewa za zrobienie artów do opowiadania <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro