Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kai White

Wiek: 17 lat

Data urodzenia: 13 marca 2001

Klasa: 2-S

Numer pokoju/Współlokator:  221(blok B)/ Grayson Taylor

Znak: Gryf

Imiona rodziców/ Prawnych opiekunów: Linda White (kontakt 4XX 8XX 2XX)

Imię wychowawcy: Oliver Blazier

Słabości: Choroba lotnicza, opady deszczu.

Informacje specjalne: W razie utraty kontroli nad umiejętnością należy uniemożliwić ruch skrzydeł ucznia,np. przykuć go czymś trwałym do podłoża i pozostawić go w takim stanie, aż nie odzyska kontroli. Jeżeli ta metoda nie jest skuteczna nauczyciel na obowiązek zadać uczniowi cios na tyle mocny, aby stracił przytomność.

~~~~~~~~~~~~~~~~

Reszta lekcji zleciała jak z bicza strzelił. Zaskakująco nic wyjątkowego się nie stało. Nie mogłem jednak zignorować tego jak Eden co jakiś czas zerkał na mnie przez resztę dnia. Czy ja miałem coś na twarzy czy po prostu aż tak mu nie pasowałem, że musiał mi wypalać dziury w głowie. Kiedy rozbrzmiał ostatni dzwonek od razu udałem się do akademika, w końcu ubrania same się nie rozpakują. 

Ruszyłem więc w kierunku budynku sporej wielkości z literą "B" na jego szczycie. Jeżeli moje teorie były słuszne oznaczało to blok B. Wygląd budynku był utrzymany w dokładnie tych samych kolorach co szkoła, czyli kremowe ściany i ciemnozielony dach. Wszedłem do środka przez duże, drewniane drzwi od razu patrząc na rozkład pokoi. Od 100-130 parter i 200-230 pierwsze piętro. Spojrzałem na numer na kluczu, który dostałem od dyra. Pokazywał on 218. Szybkim tempem wbiegłem po schodach, skacząc co drugi stopień. na pierwszym piętrze rozciągały się dwa korytarze. Jeden znajdował się po lewej, drugi po prawej. Zaskakująco ściany były pomalowane na kremowo... chyba jedną farbą malowali wszystko w tej szkole. Instynktownie skręciłem w lewo, mając nadzieję, że to właśnie w tej części znajduje się mój pokój i miałem racje. Obok drzwi z numerem 218 wisiała tabliczka do pisania markerem. Była ona przedzielona na pół czarnym flamastrem, a na górnej części widniał napis Eden Darling, obok tego narysowane zostało kilka gwiazdek. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem i naskrobałem swoim ładnym pismem swoje imię i nazwisko, rysując obok coś co miało przypominać szczeniaczka... a jak wyszło tak wyszło. 

Delikatnie naparłem na klamkę aby zobaczyć czy drzwi są otwarte i tak jak przypuszczałem były. Pokój sam w sobie nie prezentował sobą nic ciekawego. Te same kremowe ściany jak w całym budynku. Dwie duże szafy stojące na przeciwko siebie, dwa biurka, stoliki nocne i sporej wielkości półki. Pod ścianami stały dwa łóżka, z których jedno okupywał już Eden. Leżał on bez ruchu ze słuchawkami na uszach i czytał "Szukając Alaski". Nie chcąc mu przeszkadzać udałem się w stronę kartonu z napisem "Ivo". Po otworzeniu go pierwszym co rzuciło mi się w oczy były ubrania, które jednym ruchem wyjąłem z środka i wrzuciłem na odwal się do szafy po mojej (prawej) stronie pokoju. Tak na prawdę nie posiadałem wielu rzeczy, więc na ciuchach kończyła się zawartość kartonu... a przynajmniej tak myślałem. Na jego dnie znajdowało się kilka książek i oprawek ze zdjęciami. Dziwne nie pamiętałem, żebym jakiekolwiek robił podczas pobytu w laboratorium. Podniosłem jedno z nich, zobaczyłem Hagginsa i mnie. Widać było, że zostało zrobione z zaskoczenia. Układaliśmy wtedy z rudzielcem puzzle. Uniosłem lekko kąciki ust i postawiłem zdjęcie na stoliku nocnym obok mojego łóżka. Na dnie kartonu leżała jeszcze jedna ramka. Tym razem znajdowałem się tam ja i naukowcy prowadzący na mnie eksperymenty. Na moich drobnych nadgarstkach znajdowały się jeszcze ciężkie kajdanki, które pewnie jeszcze kilkanaście minut temu przykuwały mnie do stołu eksperymentów. Ścisnąłem ramkę ze zdjęciem w mojej ręce jak mocno, że poczułem jak szkło w niej pęka, a jego kawałki kaleczą moją skórę. Po jaką cholerę ktokolwiek dał mi to zdjęcie do postawienia w akademiku. Aktywowałem swoją moc na tyle, aby zamienić przedmiot w popiół, który następnie opadł na ziemię. Usiadłem ciężko na łóżku czując jak wspomnienia do mnie wracają. Krew w dalszym ciągu lekko spływała mi po palcach, ale nie przejmowałem się tym, nawet nie czułem już bólu.

Zerknąłem lekko w bok na Edena, który nawet nie obdarzył mnie jednym spojrzeniem odkąd się pojawiłem. Zastanawiałem się co ja mu takiego zrobiłem, przecież rozmawiałem z nim ze trzy razy. Jak można kogoś aż tak nie lubić, zamieniając z nim jedynie kilka słów. Wstałem z cichym westchnięciem i zerknąłem do środka kartonu czy może mój szanowny profesorek nie spakował mi jakiś plastrów, bo krwawienie zaczęło mnie odrobinę denerwować. Z przykrością musiałem stwierdzić, że nie. Toczyłem przez chwilę wewnętrzną bitwę o to czy zapytać Edena czy nie, ale chyba w tej sytuacji nie miałem wyboru. Wydychając mocno powietrze odwróciłem się do białowłosego i podszedłem do niego powoli, uważając żeby go nie wystraszyć. Delikatnie dotknąłem jego ugiętego kolana zdrową ręką, mając nadzieje na jakąkolwiek reakcje z jego strony. Na moje szczęście odkleił on wzrok od książki i zdjął słuchawki, patrząc na mnie z wyrzutem.

- Co chcesz? - wysyczał przez zęby.

- Nie chciałem ci przeszkadzać, ale masz może plaster? - zapytałem z lekką nadzieją w głosie, po czym podniosłem całkowicie zakrwawioną rękę do góry - trochę potknąłem się na schodach.

Po tym jak jego oczy spoczęły na mojej ręce, chłopak od razu zerwał się do siadu. Podszedł do mnie powolnym krokiem, a następnie wyciągnął swoją dłoń na wysokość klatki piersiowej. Przekrzywiłem głowę na bok, posyłając mu pytające spojrzenie. On tylko westchnął głośno i pokręcił głową, szybkim ruchem chwytając moją ranną dłoń. 

- Jeden "plasterek" nic ci tu nie da - westchnął ponownie - potrzebujesz co najmniej  bandaża i nie wciskaj mi kitu, że się potknąłeś na schodach bo widziałem przed chwilą wyraźnie jak zgniotłeś ramkę ze zdjęciem...

- To masz może bandaż?

- Masz szczęście że mam.

Po tym odwrócił się do mnie plecami i schylił do szuflady w stoliku nocnym. Wyciągnął z niej coś w rodzaju waty, jakąś buteleczkę i wspomniany wcześniej bandaż.

- Siadaj - powiedział wskazując na swoje łóżko.

Zrobiłem co powiedział, a z momentem jak tylko usiadłem on już miał moją dłoń w swojej. Sięgnął on po waciki po czym zaczął wycierać krew z mojej dłoni, lekko przyciskając go w różnych miejscach. Następnie sięgnął po zakręconą buteleczkę i wylał odrobinę płynu na czysty wacik, który parę sekund później dotykał każdej, nawet najmniejszej ranki. Spojrzał się on na mnie przelotnie, pewnie sprawdzając, czy dana czynność nie sprawia mi bólu. Jednak ja już od dawna nie zwracałem uwagi na to uczucie. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, co spowodowało, że jego wzrok wrócił natychmiastowo do ran na dłoni. Musiałem przyznać, że Eden był ładny... nie, nie ładny ale piękny. Nie zwracałem wcześniej uwagi na to i muszę przyznać, że realizacja tego uderzyła mnie jak wiadro cegieł. Jego mleczna cera idealnie podkreślała lekko zaróżowione usta i te pomarańczowe oczy, które teraz ze skupieniem przyglądały się mojej dłoni. Wcześniej myślałem, że były one po prostu pomarańczowe, ale nie mogłem się bardziej mylić. Jego tęczówki miały wyraźną brązową obręcz po zewnętrznej stronie, a intensywność koloru przechodziła z bardzo mocnego, przez delikatny, aby skończyć się na intensywnym tuż przy źrenicy. Poczułem delikatny chłód na swojej dłoni, co sprawiło, że mój wzrok automatycznie powędrował w dół. Eden przykładał swoją dłoń do mojej, a z między nich wylatywała lodowata para. Po kilkunasty sekundach chłodzenia moich ran, białowłosy zaczął bandażowanie, które nie zajęło mu więcej niż 2 minuty. Ja nie zwracałem na to uwagi bo dalej nie mogłem oderwać oczu od chłopaka. Lewa strona jego grzywki była sporo dłuższa niż reszta i spokojnie sięgała linii szczęki. Uroku dodawały mu dodatkowo koraliki i złote pierścienie zapięte na wyróżniającym się kosmyku.

- Gotowe - wyrwał mnie zamyśleń głos białowłosego - nie wiem co było na tym zdjęciu, że aż tak cię wkurzyło, ale nie polecam robić tego jeszcze raz, bo to była jednorazowa rzecz rozumiemy się?

Przytaknąłem lekko i natychmiastowo udałem się na swoje łóżko, gdy do niego dotarłem dostrzegłem coś czego myślałem, że więcej nie zobaczę. Z pod łóżka wystawał gryf od mojej starej gitary. Wyciągnąłem ją jednym płynnym ruchem i otrzepałem lekko z kurzu, który znajdował się pod meblem. Wziąłem gitarę do ręki i ułożyłem jedną rękę na gryfie, a drugą przejechałem po strunach. Jak się okazało nie była aż taka rozstrojona jak myślałem, że będzie. Po kilku poprawkach było idealnie. Zamyśliłem się lekko nad tym co mógłbym zagrać z pamięci. Do głowy przychodziło mi tylko "My heart will go on", którego kiedyś uczył mnie profesor. Wziąłem głęboki głos, a moje ręce jakby same zaczęły grać melodie. W duszy modliłem się aby nie zwalić ani jednego dźwięku, dlatego pomagałem sobie nuceniem. Wszystko szło dobrze aż nie dotarłem do refrenu, który okazał się większym wyzwaniem dla mojej pamięci niż myślałem. Jednak po kilku nieudanych próbach udało mi się przez niego przebrnąć. Dalsza część piosenki poszła jak z górki. Zagrałem jeszcze "wlazł kotek na płotek" dla zabawy po czym odłożyłem gitarę tak, że opierała się całkowicie o szafę. Spojrzałem na Edena, który dalej czytał książkę ze słuchawkami na uszach. Zegarek pokazywał godzinę 17... trochę za wcześnie żeby iść spać, ale ja byłem zmęczony. Uznałem, że mała drzemka nie zaszkodzi w końcu i tak nie miałem co robić. Asekuracyjnie ustawiłem budzik na 8 rano następnego dnia, w razie gdyby moja drzemka przerodziła się w coś więcej. Także zdjąłem kołdrę z łóżka, które było zbyt wygodne jak na moje mniemanie i położyłem ją na podłodze. Usiadłem na przygotowanym przeze mnie posłaniu, a głowę oparłem o stolik nocny. Ledwo zamknąłem oczy, a już czułem jak odpływam. Usnąłem więc, słysząc stłumiony dźwięk muzyki ze słuchawek Edena.

~~~~~~~~~~~~~~

Eden POV

Musiałem przyznać, że nie ważne jak bardzo kochałem Johna Greena to druga połowa "Szukając Alaski" zaczynała mnie powoli nudzić. Wsunąłem zakładkę między karki i odłożyłem lekturę na stolik, przecierając przy tym oczy i wyciągając ręce nad głowę. Zerknąłem lekko w bok i zobaczyłem śpiącego Ivo i nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie spał na podłodze, leżąc jedynie na kołdrze. Powoli podniosłem się do siadu i chciałem lekko trącić go w ramię i zapytać co odwala, ale sekundę zanim mój palec dotknął jego ramienia chłopak agresywnie odskoczył do tyłu. Zdziwiło mnie to bardzo zważając, że jeszcze przed chwilą wyglądał jak zabity. Spróbowałem jeszcze raz ale za każdym razem jak chciałem go dotknąć, jego ręka odskakiwała w drugim kierunku. Miałem wrażenie jakby nawet przez sen mógł widzieć co robię.

Z westchnieniem wstałem z łóżka z postanowieniem nie ruszania go, aż samoistnie się nie obudzi. Podszedłem do kartonu z jego rzeczami i zerknąłem ciekawy do środka. Niby wiem, ze nie powinienem takich rzeczy robić, ale skoro chłopak śpi i tego nie widzi to chyba nic się nie stanie nie? 

Na samym dnie kartonu znajdowało się zdjęcie. Opierało się ono o ścianę kartonu, co sprawiało, że prawie je przeoczyłem. Nie było oprawione w żadną ramkę ani nic, a jedyne co przykuwało uwagę to data na odwrocie. Według niej zdjęcie zrobiono 4 lata temu... interesujące. Próbując nie robić hałasu sięgnąłem do kartonu, podnosząc delikatnie zdjęcie. Przedstawiało ono z tego co wywnioskowałem 13-letniego Ivo, który siedział ze spuszczoną głową na jakimś krześle. Obok niego widniała tabliczka z napisem "próba 12/15". Patrzyłem na zdjęcie z zastanowieniem. O co chodziło z tą próbą? Popatrzyłem na śpiącego chłopaka, który zdawał się lekko wiercić przez sen. No przecież go nie zapytam o to. Zmarszczyłem brwi po czym wrzuciłem zdjęcie z powrotem do kartonu. Jaką tajemnice ukrywasz?

~~~~~~~~~~~~~~~~

Ivo POV

Obudziłem się w środku nocy z powodu... żadnego. No dobra może byłem trochę głodny bo w sumie to ciągnąłem tylko na tym jogurcie mocy, który zjadłem rano. Normalnie kupiłbym coś sobie, ale ani profesor ani Haggins nie zostawili mi pieniędzy. Wyciągnąłem z kieszeni telefon ( tak zaskakująco mogłem mieć telefon) i napisałem do laboratorium, że potrzebuje pieniędzy bo umrę z głodu. Nie obchodziło mnie to że była 1:47... no tak znowu ta sama godzina. Budzę się dokładnie o tej już od dawna, dlaczego? Szczerze to nie miałem pojęcia. Nie działo się to z powodu koszmarów, które zazwyczaj przychodziły później, ale byłem pewny, że nie tylko głód mnie obudził. Usiadłem, wyginając kręgosłup do tyłu, czując jak każdy kręg po kolei się rozprostowuje. Eden spał już, a przynajmniej tak myślałem, bo widziałem tylko jego kształt pod kołdrą. Musiałem przyznać, że spanie w kokonie z jedynie kilkoma wystającymi kosmykami pasowało do niego. Z tego co zauważyłem to na stoliku nocnym leżały wszystkie ozdóbki, które zapinał na tym nieszczęsnym długim kosmyku. Zwlokłem się z podłogi i wyjąłem z szafy czystą parę majtek. Skoro mamy trening o 10 to wypadałoby się przynajmniej umyć.  Wyszedłem z pokoju jak najciszej aby nie obudzić śpiącego białowłosego. Dla mojej uciechy drzwi nie skrzypiały, a łazienka była jedynie dwa pokoje w prawo. Wszedłem więc do środka przez już nie aż tak ciche drzwi i instynktownie spojrzałem w lustro. Moje włosy można by było nazwać na wiele sposobów gniazdo, szopa lub siano. Moja klasyfikacja leżała gdzieś pomiędzy Kopernikiem,Chopinem i Einsteinem. Rzucając sobie spojrzenie pełne obrzydzenia, wszedłem do jednej z kabin prysznicowych. Każda z nich była odgrodzona od siebie drzwiami. Przekręciłem zamek w jednej z nich i zacząłem zrzucać z siebie ciuchy. Wszedłem pod prysznic bez myślenia włączając wodę, w końcu w laboratorium miałem tylko jedno wyjście... lodowata. Jednak ta, którą odkręciłem była ciepła. Natychmiastowo zmieniłem ją na lodowatą. Nie chciałem się przyzwyczajać do luksusów, bo wiedziałem, ze tak czy siak wrócę do tamtego więzienia i to ciepło się skończy. Nie chcąc zmoczyć bandaża, podniosłem prawą rękę nad głowę.  Już czysty wytarłem się ręcznikiem, który znalazłem wcześniej w szafie i założyłem czyste bokserki, razem z tą samą czarną bokserką. Postanowiłem tym samym, że od dzisiaj to była moja piżama.

Wychodząc bardzo starałem się nie wydawać żadnego dźwięku. Udało mi się to, dzięki moim umiejętnością ninja. Niezauważony wślizgnąłem się do pokoju dzielonego z Edenem i przekręciłem klucz w zamku dla bezpieczeństwa. W pokoju było dziwnie lodowato. Spojrzałem w stronę chłopaka skulonego pod kołdrą. No tak przecież jego umiejętność wyziębia jego organizm, czytałem o tym w podręcznikach. Podniosłem swoją kołdrę z podłogi i zarzuciłem ją na chłopaka, który zaczął już obrastać szronem. To powinno mu jakkolwiek pomóc. Uśmiechnąłem się lekko po czym spojrzałem na moje łóżko. Już miałem do niego podejść, ale wewnętrzny głos kazał mi się nie przyzwyczajać to takich wygód. Usiadłem więc opierając się o drzwi szafy. Przechyliłem głowę do tyłu, wspierając ją o twarde drzwi za mną i zamknąłem oczy. W gorszych miejscach się spało... pomyślałem po czym zasnąłem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Także tak kończymy część 4 tego opowiadania. Jakoś mam wrażenie, że to wszystko idzie jakoś szybko i muszę zwolnić z fabułą zanim za dużo wam zdradzę. 

Także dziękuję wam za czytanie i życzę miłego dnia/ nocy/wieczora/ południa <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro