1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co z tobą, Dylan? Dylan...?
- Ze mną? W porządku - splotłem ze sobą palce i wygodniej usadowiłem się w krześle. - Tak to prawda. Nie śpię nocami. Straciłem przyjaciółkę. Mam przeczucie, że zaraz co się stanie. Ogarnia mnie strach... Wrócenia do piachu i błaganie o wyciągnięcie z trumny... - cisza. - Tak wszystko w porządku.

Po skończonej rozmowie z terapeutą w specjalnym ośrodku, nazwanym "PSYCHIATRYKIEM", wyszedłem z gabinetu i dotarłem do mojego pokoju.
- Cześć złociutki... - zobaczyłem jak zamaskowana postać wyleguje się na moim łóżku.
- Nie odzywaj się.
- Przecież siedzę cicho - odezwał się mój współlokator.
- Nie mowie do ciebie.
Strzepnąłem nogi zamaskowanej kobiety z mojego łóżku i położyłem się obok niej.
- A to niby ja jestem stuknięty - współlokator wstał i wyszedł z pokoju.
Westchnąłem i zamknąłem oczy. Poczułem jak czyjaś ręka spoczywa na mojej klatce piersiowej.
- Te miejsce jest mi bardzo znajome...
- Jesteś tylko halucynacją - stwierdziłem.
- Dylan oszukujesz się. Gdybym była halucynacją to czemu czułbyś moją rękę?
- Nie czuje - zaprzeczyłem... Samemu sobie.
- Jeśli idziesz przez piekło idź dalej...
- O czym ty do diabła mówisz?!
- Uciekaj stąd. Dylan uciekaj!

Czemu ufam swoim halucynacją?! Czy naprawdę jestem aż tak popieprzony?
Wstałem i wyszedłem z pokoju. Przeszedłem przez słabo oświetlony korytarz i zobaczyłem jak kupka opiekunów chowają paralizatory do kieszeni spodni.
To nazywa się opieka medyczna? Schowałem się w szczelinie ściany i ostrożnie przeczekałem aż pielęgniarze się rozejdą.
Nastąpiło to po jakiś czasie, kiedy ktoś zaczął krzyczeć w swojej sali. Spędziłem tutaj 5 dni i 4 noce, gdzie nie zamknąłem oka. Zrobiłem błąd chcąc tu zostać. Nie mam zamiaru spędzić tu kolejnej nocy.

Wyszedłem z mojej kryjówki i pobiegłem do wyjścia w głównym holu. Oczywiście kiedy złapałem za klamkę drzwi, one ani drgnęły. Szarpałem je, choć wiedziałem, że ich nie otworzę.
- Pomóc w czymś? - usłyszałem jednego z pielęgniarza.

- Chciałem się przewietrzyć... Wiadomo. Zaczerpnąć świeżego powietrza - głęboko wciągnąłem powietrze do płuc.

- Może jutro?
Skinąłem głową, aby nie mieć żadnych problemów. Nagle przede mną pojawiła się postać w masce. Zignorowałem ją i spojrzałem na mężczyznę, lekko się uśmiechając i omijając go, aby wrócić do swojej celi. Oboje dotrzymywali mi chodu.

- On ma klucze. Weź je - ukradkiem spojrzałem na mężczyznę, który eskortował mnie do pokoju. - Są przyczepione na lince wokół paska...

Przechyliłem się na bok i staranowałem mężczyznę na ścianę.

- Przepraszam. Trochę zakręciło mi się w głowie...

Usiadłem na ziemi i wyciągnąłem do niego dłoń, żeby pomógł wstać mi na nogi. Wspiąłem się po jego ramieniu i klepnąłem go po nim, dziękując mu.

Odstawił mnie do pokoju i kazał zamknąć drzwi dyżurującym.

- Udało się? - zapytała zamaskowana kobieta.

Skinąłem głową, zauważając mojego współlokatora leżącego na łóżku. Nie lubiłem go. To dopiero był psychol. Opowiadał mi przez pierwsze dni, jak zjadał robaki, a potem je wymiotował. Po co mi to wiedzieć?! Ułożyłem się na łóżku, przewracając się w stronę ściany. Mieniłem w dłoni klucze, które zwinąłem przy wstawaniu z ziemi. Udało się. Poczułem jak coś się do mnie przyczepia, kładąc swoją drobną dłoń na moim ramieniu. 

- Bardzo dobrze... - mówiła przyciszonym głosem. - Twój kolega już śpi. Tylko ty nie zasypiaj...

- Wiesz, że nie mogę.

Poczekałem do godziny trzeciej w nocy i postanowiłem działać. Ostrożnie i cicho przekluczyłem drzwi, wymykając się na główny hol. Wiem, że żaden opiekun nie chodzi o tej porze. Na boso przebiegłem hol, aż w końcu dotarłem do głównego wyjścia. Odkluczyłem główne drzwi, choć nie mogło pójść tak łatwo... Ktoś zaczął krzyczeć. Wszyscy, którzy mieli nocną wartę zerwali się z małego kantorka.

- Szybko! Masz 3... 2... - szarpałem już za klamkę - 1! Dylan biegnij!

Udało się w ostatniej chwili odkluczyć drzwi i wybiec z tego wariatkowa. Pobiegłem prosto do głównej bramy. Oczywiście było mokro i wszystko ślizke, a brama zamknięta.

- Ten! Otwieraj! 

Obrałem idealnie pasujący klucz i wsadziłem do dziurki na klucz i spróbowałem przekręcić. 

- Nie działa! - krzyknąłem. 

- Spróbuj inny!

Dopasowałem z jakieś pięć, ale żaden nie pasował. Nie miałem czasu przewertować całego pęku kluczy. Nie ma czasu! Słyszałem jak cały psychiatryk staje na nogi i to nie z powodu jakiegoś krzyku.

Wskoczyłem na bramę i wspiąłem się po kracie. Moje stopy cierpiały, ale nie chciałem tu zostawać. Oczywiście na samej górze był drut kolczasty, przez który nieźle się pokaleczyłem... Jednakże udając mi się przejść na drugą. 

- Teraz co? - zapytałem.

- Teraz biegnij.

- Ale dlaczego?

- Bo oni - wskazała palcem na placówkę ośrodka - już tu biegną.

Wystartowałem omal się nie przewracając. Żeby zbiec obrałem kierunek ucieczki: las.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro