11.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zszedłem po schodach na dół. Wyspany i zrelaksowany. Po dojściu do kuchni gdzie gospodarowała już mama, podszedłem do niej, całując ją w policzek.
- Cześć, mamo - przywitałem się i niezdarnie usiadłem na krześle przy kuchennym stoliku.
Dostałem pod nos talerz ze śniadaniem. Poczułem zapach świeżej jajecznicy i kawy.
Od razu zabrałem się za jedzenie.
- Cześć, skarbie. Mama pojechała do pracy.
- Ciocia Rebeca?! - uśmiech sam nasuwał się na usta.
- Jedz, skarbie. Musisz być silny - powiedziała z głosem pełnym miłości.

Po skończonym śniadaniu przenieśliśmy się do salonu. Siedzieliśmy obok siebie na kanapie i rozmawialiśmy. Trzymała mnie za rękę. Mówiąc, że chcę, żebym wiedział, że jest przy mnie.
- Mama do ciebie dzwoniła...? - zapytałem w końcu.
- Taak... - westchnęła. - Kiedy dowiedziałam się o wypadku kupiłam pierwszy bilet i przyleciałam pierwszym lotem. Twoja mama długo się nie odzywała dlatego nie wiedziałam też o twoim i Lelii zaginięciu... Nie zdaję sobie sprawy jak bardzo cierpisz - pomyślałem chwilę.
- Jesteś taka sama jak on - stwierdziłem. - Kochana, miła, dobra, działająca impulsywnie...

Mama wiedziała, że tęsknie za ojcem, więc sprowadziła tu jego siostrę. Kochałem tą kobietę jest wspaniała. Jest taka sama jak mój ojciec.
Wyglądali, mówili i śmiali się tak samo.

Po kilku godzinach siedzenia w czterech ścianach zdecydowaliśmy się przejść. Niedługi spacer powinien nam dobrze zrobić.
- A jak u Greeg'a?
- On... On wyjechał.
- Gdzie? I bez ciebie?! - trzymałem ją za ramię.
- To znaczy byliśmy w Tunezji, ale kiedy się dowiedziałam o tobie, od razu tu przyleciałam! - tłumaczyła szybko. - Tęsknisz za nią? - zapytała nagle.
- Za bardzo... - nie musiałem długo myśleć na odpowiedzią.

Nieobecność Leili dręczyła mnie codziennie od dnia incydentu. Obwiniam się za to co jej się stało...
- Pamiętam jak bawiliście się w piaskownicy...
- Nie przypominaj - od razu się roześmiałem. - Rzuciłem jej piaskiem w oczy! Była zła, bardzo zła.
- Płakała, a ty podszedłeś do niej z małym białym kwiatkiem, który zerwałeś z trawnika i jej go wręczyłeś, a następnie ją przeprosiłeś. To było takie słooodkie! - przeciągnęła głośno słowo.
- Oddała mi w twarz!
- Wtedy podszedłeś do nas i powiedziałeś "Ona jest jak anioł. Trochę zły, ale taki piękny"...
- Tata kazał mi się o nią starać - wtrąciłem.

- Cześć, Dylan! - usłyszałem miły i uroczy głos.
- Blondynka, średniego wzrostu, drobna, duży uśmiech na twarzy - wyszeptała szybko ciotka.
- Hej-ej, Nyssa! - objąłem dziewczynę, kiedy się zbliżyła.
- Długo cię nie było w szkole, wszystko w porządku? - zapytała niewinnie.
- To znaczy jestem trochę chory - tłumaczyłem.
- Mam nadzieje, że już lepiej. Jeżeli jesteś tu na zewnątrz...
- Zostawię was na chwilę - zaproponowała ciocia.

Skinąłem głową i schowałem ręce w kieszeniach bluzy. Uśmiechnąłem się do dziewczyny.
- To znaczy mam problemy z wzrokiem... Jestem ślepy - podrapałem się po policzku i od razu się roześmiałem. Nie chciałem, aby się nade mną rozczulała. Powiedziałem jej o moim drobnym urazie. - Miło było cię usłyszeć.
- Mogę pomóc ci w domu?! - powiedziała to tak jakby chciała to zrobić, jednak nie przemyślała tego.
- Nie mu...
- Ale chce! - przerwała mi. - Będzie to dla mnie wielka przyjemność.
- Dylan! Chętnie skorzysta z tej propozycji - wtrąciła się ciocia. - Musimy już iść, skarbie. Czy mogę twój numer telefonu - zwróciła się chyba do Monic, bo przecież mój numer ma...? - Dziękuję ci - powiedziała ciepło.

Poczułem jak usta dziewczyny zostawiają drobny ślad na moim policzku. Usłyszałem ciche 'PA' i odeszła. Wiem, że jeżeli spojrzałbym, a raczej tylko odwrócił głowę w stronę cioci Rebecki, ona od razu jakoś tą chwilę skomentowała, a ja wyglądałbym jak burak.

- Nic nie powiedziałam a ty już się rumienisz!
- Wcale nie! - przetarłem szybko twarz dłonią i złapałem ją pod ramie. - Idźmy!
- Nyssa? Skąd ona jest?
- To znaczy... - pomyślałem chwilę. - Mówiła, że jej rodzice mieli bujną wyobraźnie..
- Mi się podoba - zakończyła śmiechem.

Znaleźliśmy się w domu, czułem jak atmosfera w domu sztywnieje. Ciocia zesztywniała.
- Kto tu jest? - zapytałem.
- Cześć synu - powiedział dumnie Matthew. - Witaj, Rebecko.
- Taa... - powiedziała słabo kobieta. - Caroline wróci późno. Dylan pomóc ci wejść na górę?
- Jakbyś mogła - poprosiłem natychmiastowo.

Ciocia i Matthew są źle do siebie nastawieni. Nienawidzą się od dnia ślubu. Była pierwszą osobą, której powiedziałem o tym co uczynił Matt. Tylko zrobiłem to zbyt późno...
- Ja mogę ci pomóc - zaproponował ojczym.
- Nie potrzebuję twojej pomocy... Ciociu, myślę, że sobie poradzę.

Podążyłem przy ścianie na schody, a dalej odmierzałem długości schodka stopą. Wszedłem do swojego pokoju i zacząłem się rozbierać.
- A prysznic?
- Nie odkręcę wody, bo albo zamarznę albo ugotuje się na miejscu...
- Pomogę ci.
- Jane Roe? - pomyślałem chwilę. - Już mnie widziałaś nago, więc chyba w porządku...?
- Próbowałam nie podglądać - usłyszałem nutkę chichotu w głosie.

~†~
Zajrzałeś/aś to proszę zostaw jakiś znak ;) Komentarz lub gwiazdkę lub to i to, będzie świetnie ♥ xx.A

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro