❝ bez pośpiechu ❝

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jim wszedł do saloniku z trudem tłumiąc ziewnięcie; zarywanie nocy nigdy nie wychodziło mu na dobrze, a emocje — których zarzekał się, że nie ma, natomiast w jego piersi pulsuje czarna dziura tylko kształtem przypominająca serce — związane z pocałunkiem i dzieleniem łóżka tylko utrudniały mu zaśnięcie, większość nocy więc spędził słuchając równego oddechu Sebastiana i walcząc z chęcią otworzenia okna na oścież, by choć trochę się ochłodzić. 

— Cześć — mruknął, wyciągając ramiona prosząco. — Musimy porozmawiać, wiesz?

— Wiem — Moran skinął głową i wskazał mu krzesło. — Nie rozmawiam o poważnych sprawach z na wpół śpiącymi ludźmi, choćby nie wiadomo jak słodcy byli, więc najpierw musisz się rozbudzić. — Przyciągnął go do siebie, a brunet z chęcią zatopił się w kojącym uścisku i schował twarz w materiale białej koszulki. — Nie musimy w ogóle się w nic angażować, to też będzie w porządku — zapewnił, odgarniając jeden z niesfornych kosmyków za ucho Jima.

— Najpierw herbata, nie odpowiadam za to, co powiem przed pierwszą filiżanką — ten uśmiechnął się krzywo, opadając na krzesło. W świetle dziennym mieszkanie wydawało się nieco jaśniejsze i bardziej przestrzenne niż wieczorem, gdy dopiero stawał na progu, rozmazane kontury okazywały się meblami, nie potworami z najgorszych koszmarów, a na parapecie dumnie prężył się kilkucentymetrowy kaktus, któremu nijak było do zaczajonego na jego duszę demona. Kaktusy są bardzo punkowe, uznał, dzięki kolcom, i chociaż samemu Sebastianowi do punka było daleko, o tyle kaktusik wydawał się najbardziej rozkoszną, anarchistyczną roślinką w całym mieszkaniu.

Sebastian uśmiechnął się ze znawstwem, wracając do ustawiania na stole naczyń; z wielu wcześniejszych rozmów zdążył się już dowiedzieć sporo o Jimie, więc ze źle skrywaną satysfakcją postawił obok łyżek pudełko czekoladowych płatków.

— Proszę bardzo. Czuj się jak u siebie, czy coś — rzucił. — Jaką chcesz herbatę?

— Zieloną, jeśli masz.

— Mam, co najmniej trzy rodzaje herbaty to starter pack każdego Brytyjczyka — zażartował i sięgnął po sześcienne, drewniane pudełeczko. Kilka minut później porcelanowa filiżanka zagościła na blacie stołu, gdzie natychmiast owinęły się wokół niej palce Jima, nerwowo stukając paznokciami o uszko.

— Powinniśmy porozmawiać — zaczął ten cicho, od niechcenia obracając naczynie na spodeczku. — O tym, co się stało, a właściwie o tym co ja zrobiłem, o spaniu razem i tak dalej.

Bardzo bał się dopuścić do siebie myśl o możliwym zerwaniu znajomości, ale siedząc ze spuszczoną głową, jakby blat stołu zmienił się w najciekawsze dzieło sztuki na świecie, czuł się żałośnie i prawdopodobnie tak wyglądał; smutno utkwione w punkcie oczy, wstydliwie przygryzione wargi. A obawy zapewne miał wypisane w układzie zmarszczek na czole.

— Jim — Sebastian usiadł na krześle naprzeciwko, przybrawszy wyjątkowo poważną minę — to, że raz się pocałowaliśmy i zostałeś na noc nie będzie automatycznie oznaczać, że będziemy razem albo wspólnie spać i mieszkać, poważnie, wszystko można zrobić małymi kroczkami. Albo wcale, jeśli wolisz. Daj spokój, jeden buziak nie tworzy związku. Nadal możemy się widzieć raz na parę dni, flirtować w kwiaciarni, wychodzić na kawę.

— Nie miałbym nic przeciwko temu, gdybyś chciał być moim chłopakiem, czuję coś w stosunku do ciebie, nie wiem co, ale coś... raczej przyjemnego. Nie wiem, czy jestem zakochany, ale dobrze się czuję z myślą, że mógłbym mieć ciebie obok — wyznał, ze złością modląc się, by zaczerwienienie spłynęło z jego policzków, niechby i w postaci piekących łez, przecież się nie wstydzi rozmawiać o uczuciach.

Sebastian skinął głową ze zrozumieniem i Jim był szczerze zachwycony w głębi duszy, że postawa wobec niego po tym mało elokwentnym wyznaniu wcale się nie zmieniła, jego słowa o granicach czy niepewności nie zostały przyjęte jako atak na przestrzeń osobistą; błękitne oczy dalej wpatrywały się w niego z uwagą i szacunkiem, a żadna z wyrażonych kiwnięciem zgód nie była efektem żądań, by brunet przestał mówić.

— W porządku, hej — delikatnie uniósł dwoma palcami podbródek Jima — to w porządku, nie wymagam od ciebie natychmiastowej decyzji. Jest jak jest, i już. Przedyskutujemy tylko parę rzeczy, możemy tak zrobić?

Moriarty z trudem uśmiechnął się, spuszczając załzawione oczy.

— Możemy. — Odetchnął ciężko, jakby cały duszący strach zdecydował się uciec z jego płuc jednym wydechem, zostawiając go ledwo łapiącego oddech, lekko zaczerwienionego. — Mamy mieszkać razem?

— Jeśli chcesz, możemy w każdej chwili, poczekam, ile będziesz chciał.

— Zostańmy na razie każdy u siebie, nikt nam nie broni siedzieć w drugim mieszkaniu ile chcemy. Pasuje ci to? — zerknął nerwowo spod rzęs. — Nie spieszmy się z tym, okej?

— Pewnie, mamy cały czas na świecie, żeby się zdecydować. Moje drzwi są dla ciebie otwarte o każdej porze dnia i nocy, wymyśl sobie sekretne zapukanie i będę ci otwierał bez zadawania głupich pytań — Seb uśmiechnął się psotnie. 

Jim prychnął z rozbawieniem, bawiąc się łyżeczką do cukru; mógłby poruszyć tyle tematów. Z czym czuje się komfortowo, a z czym wręcz przeciwnie, jakie ma granice, których nie przekroczy, a co mu się podoba.

— Będę pukał trzy razy — odparł po chwili, zaraz posyłając Sebowi niepewne spojrzenie. — Możemy położyć na środku poduszkę, jak będę tu spał? Jak się do kogoś przytulam tuż przed snem, to mam wrażenie, że widzi wszystkie moje myśli, przeraża mnie to.

— Jasne, wybierz sobie którąś, mam dużo. Obiecuję, że nie widzę żadnej, wolę się zastanawiać, co się dzieje w tej ładnej główce — potargane włosy Jima zostały pieszczotliwie odgarnięte za ucho i przygładzone, nieco mniej przypominając już artystyczny nieład, za to on sam niemal zamruczał kocio, resztką sił powstrzymując się od wtulenia w dłoń blondyna.

— Flirciarz — rzucił tylko, sięgając po płatki.

— Powinniśmy zrobić listę z punktami do odhaczania, może byłoby łatwiej? — Seb zatrzymał się na chwilę. — Mieszkanie i spanie uzgodnione, chcesz porozmawiać o... reszcie teraz? 

Reszcie. Dziwnie było omawiać szczegóły bycia w relacji nad płatkami i tuż po wstaniu z jednego łóżka, ale cóż; Jim robił nie takie rzeczy, a Moran wolał wiedzieć na czym stoją, żeby przez przypadek nie podpalić ich komfortu jak najdelikatniejszego papierowego ptaka od ledwo tlącej się jasnym płomieniem zapałki. Bądź co bądź żuraw origami to nie feniks i nie odrodzi się z popiołów.

— A ty co myślisz? — Zmieszane spojrzenie znad czekoladowych muszelek uruchomiło jeden z bezpieczników w jego klatce piersiowej. Zimny, ale parzący prąd przemknął z żeber do płuc oraz serca, nawet zaszczypał iskrami w dłoniach, przez co odłożył ściskaną łyżeczkę i przełknął ślinę, starając się dobrać odpowiednie słowa. W końcu jedyne, co w tym zakresie wiedział o Jimie to to, że zainteresowany był wyłącznie swoją płcią; czy seksualnie, czy tylko romantycznie pozostawało tajemnicą, a jeśli upieraniem się przy stosunkach miałby zrobić mu krzywdę to nie muszą tego robić, jeśli tego wymaga poszanowanie granic Jima. Od braku seksu nikt jeszcze nie umarł.

— Seks nie jest niezbędny, nie będę nalegał — odpowiedział po chwili.

— Ja też nie — Jim wyprostował się z wyraźną ulgą. — W sensie, nie jesteś nieatrakcyjny w ten sposób, wręcz przeciwnie, ale wolę się przyzwyczaić do myśli o tym — wykonał niezgrabny gest rękami, zamykając w nim relację, związek oraz stosunek — i całej reszty. Jeszcze średnio się ze sobą orientuję. Chyba jestem trochę słaby w byciu czyimś chłopakiem — lekki uśmiech rozjaśnił jego usta, aż rozbłysły mu oczy.

— Czyli już uzgodnione i oficjalnie jestem zajęty? — Sebastian wyszczerzył się, kładąc dłoń na tej bruneta. — Nie musimy nakładać na siebie metki ani nic, metki są dla ciuchów.

— Byłbym bardzo ładnym ciuchem. Stuprocentowy homoseksualizm, trzy warstwy i w ogóle. Wygodny, ciepły, przyjemny w dotyku. Ale tak, możemy zostać bez metki — zgodził się Jim, kiwając w zamyśleniu głową. — Nie potrzebujemy jej.

— Dobrze — lekkie ściśnięcie palców wywołało kolejny uśmiech na twarzy Morana. Niech będzie przeklęty, jeśli kiedykolwiek zrani ten niesamowity płatek śniegu, który osiadł na jego sercu, i zupełnie mu nie przeszkadzało, że będzie musiał przyzwyczaić się do okazjonalnego pokrywania się bladoniebieskim lodem. — Nie musimy się całować, jeśli nie chcesz.

— Całować się z tobą akurat lubię, kiedy jestem w humorze. — Ciemne oczy zajaśniały wesoło. — Mimo tego, że całowaliśmy się raz. Dzięki za przegadanie tego ze mną — dodał niespodziewanie, czym spowodował niebezpieczne nagrzanie się słabej do tej pory iskierki, nieśmiało tlącej się w piersi, aż do postaci łagodnej poświaty; gdyby było choć trochę ciemniej, miękkie światło przebijałoby się przez materiał koszulki. 

— Nie ma za co. Mogę się przytulić?

— Możesz. — Role odwróciły się niemal natychmiast, kiedy z powodu różnicy wzrostu i postawy to Jim tonął w uścisku, uśmiechając się szeroko, z lekkim zawstydzeniem, kiedy ramiona i tors Sebastiana dopasowały się do jego postury. — Przynajmniej wiemy, na czym stoimy.

— To chyba najważniejsze, co? Nie ma z czym się spieszyć. Musimy tylko być dyskretni, bo moja mama czasem dzwoni i — uśmiechnął się wstydliwie — lubi wiedzieć jak najwięcej. Czasem za dużo.

— Moja ze mną nie rozmawia — brunet wzruszył ramionami, wciąż wtulając twarz w koszulkę Seba. — Zresztą nie tylko ona, większa część rodziny tego nie robi, bo ha ha, wiecie, kuzyn Jim woli chłopców, jak to tak. Można powiedzieć, że uciekłem, byłem silnym i niezależnym osiemnastolatkiem — podsumował ironicznie. — Przynajmniej nikt mnie nie wydziedziczył, chociaż było blisko.

— Mama cię polubi, rzadko kiedy jest do kogoś uprzedzona.

— Pozostaje nam mieć nadzieję, że nie ma nic do Irlandczyków — uśmiechnął się słabo.

— Musiałbyś chyba zabić, żeby cię znienawidziła, jest kochana. Lepsza i sympatyczniejsza wersja mnie.

— Chcę ją poznać, dla nauki. Hipoteza: czy można być lepszą i sympatyczniejszą wersją Sebastiana.

— Dzwoniła wczoraj, nie określiłem się, jak z wizytą, więc akurat masz... możliwość badań w terenie. — Sformułowanie pytania wymagało więcej ostrożności, nawet jeśli złamany czułością i zakłopotaniem głos testował starannie najbliższą granicę w ochronnym kombinezonie. — Jeśli chcesz, oczywiście, bo jeśli uważasz, że to za wcześnie, to w porządku, nie muszę cię przedstawiać jako swojego chłopaka — wyrzucił z siebie na jednym wydechu, odsuwając się na tyle, by spojrzeć Moriarty'emu w oczy. — To nie jest zobowiązanie, dobra? To propozycja. Chyba trochę za szybka, ale mama... — wzruszył ramionami.

— Jeszcze tylko tego brakuje, żebyś chciał mnie w szafie chować — fuknął Jim. — Bardzo chętnie poznam twoją mamę, skoro jest sympatyczniejszą wersją ciebie. Będę grzeczny, obiecuję.

— Jesteś okropny, wiesz? Teraz będę żałował, że ci o tym powiedziałem.

— Teraz to ty jesteś okropny — wyraźnie zaznaczył oskarżenie, wydymając wargi — a zaczynałem cię lubić.

Sebastian zaśmiał się tylko, na powrót przygarniając go do siebie, by ukryć nos w miło pachnących ciemnych włosach. Jim oddychał spokojnie i stabilnie z nosem tuż przy jego sercu, z palcami splecionymi tuż nad biodrami blondyna, lekko skubiącymi koszulkę.

— Nie obrażaj się na mnie, słodyczy wcielona, bo nie wiem co bez ciebie zrobię — mruknął, musnąwszy ustami czubek głowy Jima, po czym uwolnił go z uścisku. — Dokończ herbatę i płatki.

— Nie sprawi ci problemu, jeśli użyję prysznica, prawda? — krytyczne jimowe spojrzenie prześliznęło się po własnej sylwetce oraz ubraniach. — Wolałbym wyglądać w miarę porządnie.

— Żaden problem, tylko pokażę ci co robić ze słuchawką, bo bywa kapryśna. I jeśli będziesz potrzebował jakiejś koszulki, to daj znać, wesprę cię moimi. I wyglądasz bardzo ładnie — Moran puścił mu oko. — Bardzo w moim typie, to akurat niżsi ode mnie, piekielnie inteligentni bruneci.

— Mówisz to tak, jakbyś nie wiedział, że preferuję ślicznych niebieskookich blondynów, nie udawaj.

— Też cię uwielbiam.

Gdy Jim wyszedł z łazienki w sięgającej mu ud koszulce z nadrukiem plakatu Doktora Who, Sebastian nie mógł powstrzymać uśmiechu, jedną ręką starając się uporządkować bałagan na niedużym blacie, drugą przytrzymując telefon przy uchu. Sądząc po wymuszonym uśmiechu i błaganiu o zbawienie w oczach, nawet po monosylabowych odpowiedziach ("no", "tak", "okej") osobą po drugiej stronie połączenia był nie kto inny jak pani Moran.

— Mamo! — jęknął i przewrócił oczami. — Radzimy... radzę sobie, wszystko w porządku, nie jestem umierający... skąd wiesz? Mamy być za tydzień? Dobrze, zapytam się, przecież nie zaciągnę siłą — zakrył głośniczek, posyłając Jimowi zmęczone spojrzenie. — Moja mama chciałaby poznać moją, uh, drugą połówkę. Nie przejmuj się tym, ona tak zawsze mówi, twoja płeć nie będzie miała dla niej znaczenia — zapewnił. — Mówi, że za tydzień możemy się spotkać i tak dalej.

— Szybko na to wpadła. Powiedz, że chętnie dam się przyprowadzić — Jim puścił oko, wyjmując filiżankę z jego rąk. — Zajmę się tym, idź, żebyś nic nie stłukł i nie zrobił sobie krzywdy. — Niecierpliwym gestem odgonił blondyna, by móc w kilka minut sobie poradzić z doprowadzeniem powierzchni do względnego ładu.

— Wnioskując po jej świergotaniu na koniec, będzie cię uwielbiać. Tak ma — Seb wzruszył ramionami, rozłączywszy się. — Teraz jesteś legalnie zobligowany do nierobienia niczego złego, bo złamiesz jej serce.

— Kurwa, trzeba było okraść Bank Anglii wcześniej. Albo zabrać dla zabawy klejnoty koronne z Tower, to mogłoby być zabawne. Myślisz, że ścigałaby mnie armia kruków?

— Myślę, że nie zdążyłbyś pomyśleć "o kurwa" zanim zostałbyś aresztowany — pocałował go w czoło. — Musiałbym wtedy zaangażować Mary w misję ratunkową, bo sam sobie nie poradzę z wyciąganiem mojego niemożliwego prawie-chłopaka z aresztu.

— Irene skopałaby wszystkim dupy. — Wyciągnięte ramiona były na tyle zapraszające, że Moriarty bez zwłoki wtulił się, opierając głowę na ramieniu Sebastiana.

Dobrze zrobił, wpadając kiedyś do jego kwiaciarni.


niespodzianka i guess 

w następnym do akcji wkracza kitku severin haha

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro