❝ netflix and chill ❝

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jim dobrze wiedział, że coś do niego czuje. Coś, czego nie chciał i nie potrafił zdefiniować — sam nie wiedział, czy w ogóle zakochanie to jego liga — ale zdecydowanie osoba Sebastiana przyciągała go jak magnes, i to nie tylko z winy przystojnej buźki czy nieskończonych tematów do rozmów. Przywiązał się do niego jak do cienkiej oraz kruchej, aczkolwiek stabilnej części dnia, ufał mu może nie bezgranicznie, ale na tyle, by bez obaw wpuścić go do apartamentu. I na tyle, by dopisać go do krótkiej, bo dwupozycyjnej, listy kontaktów alarmowych tuż pod szeregiem cyfr numeru Irene. 

Siedzieli we trójkę w mieszkaniu szatynki, on, Irene i Eurus, gdzie poziom zainteresowania dziewczyn jego życiem miłosnym był znacznie wyższy niż przyzwoite, zwyczajowe "jak wam się układa?". Czasem spotkania wyglądały jak talk-show, gdzie był jednocześnie gościem programu, ekspertem i tematem jednocześnie. 

— Podoba mi się — zagaił, nie unosząc wzroku znad slushie. Blady różowy łypał na niego groźnie spod wypukłej pokrywki, jakby zamiast smaku truskawki kryła się tam co najmniej śmiertelna trucizna.

— Gratuluję — Adler przewróciła oczami. Jej slushie było mocno czerwone, przypadkowo wpasowawszy się w biało-czarno-czerwoną estetykę nie tylko jej ubrań; Jim był przekonany, że jej umysł też miga na zmianę tymi barwami, złowrogo i pięknie zarazem — jesteś ostatnim, który o tym wie. Powiedz mu. Zaproś go gdzieś, mordko.

— Broń boże nie proś o pomoc moich braci. — Chichot Holmes poniósł się słabym echem. — Są w tym beznadziejni. Naprawdę beznadziejni, zwłaszcza Mycroft.

— Nie miałem zamiaru iść po porady do żadnego z nich, meh. Nie wiem, czy jestem zakochany, ale będzie mi bardzo smutno, jeśli Sebastian mnie, nie wiem, wyśmieje albo...

— Zamknij się już, daj mi myśleć. Powiedz mu to, w swoim tempie. Nie musisz wygłaszać ballady na kolanach, chociaż to byłoby zabawne, po prostu w końcu mu powiedz, zanim ktoś inny sobie go zabierze. A jest całkiem śliczniutki — zakończyła Irene z przekąsem. — Nie zdziwiłabym się...

— Dosyć, już, cicho. W odróżnieniu od waszych na moim nazwisku ciąży reputacja zdolnych w myśleniu, więc muszę się wykazać.

Eurus poprawiła się na niskiej kanapie, zarzucając nogi na uda swojej dziewczyny, i przyłożywszy w komicznym geście palce do skroni. Jim przycupnął sobie na fotelu o równie godnym pożałowania wzroście, nie miał pojęcia, dlaczego te meble są takie małe, ale na samą myśl o obydwu starszych Holmesach próbujących opanować nieduże mebelki w istnym domku dla lalek, bo tak wyglądało mieszkanie Eurus, uśmiechnął się szeroko.

— Wiem, widok Sherlocka i Mycrofta na tych fotelikach jest zawsze śmieszny — zgodziła się, na co poderwał głowę, zdumiony. — Każdy o nich myśli, jak widzi rozmiar, każdego to bawi. Sherlock się tak śmiesznie składa, kiedy siada, ale Mycroft oszczędza sobie zażenowania i stoi albo o coś się opiera z tą swoją parasolką. 

— Dobrze, że reszta moich znajomych ma meble normalnej wielkości, a nie dla liliputków — burknął pod nosem, starając się w miarę wygodnie.

— Tobie za duże też nie robiłyby różnicy, skoro możesz siedzieć na kolanach tygryska.

Oczy Eurus niemal zaiskrzyły z podekscytowania; od sebastianowych wyraźnie odróżniał je typowy dla trójki rodzeństwa chłód zaczajony za lodowato błękitnymi tęczówkami. Sam Jim za każdym razem, gdy któryś z Holmesów na niego patrzył, miał idiotyczne wrażenie, że jest przeszywany soplami lodu i jednocześnie poddawany prześwietleniu promieniami rentgenowskimi, a dodatkowo znają już całą jego przyszłość, jakby układali mentalnego stuprocentowo zaufanego tarota. Przerażające. Oczy Seba były jasne i przyjazne, niekoniecznie tygrysie zgodnie z przypisanym nickiem, chociaż może w jego przypadku był to tygrys bardzo spokojny, ciepły i kochany.

— Nazywasz go tygryskiem?

— Irene, to były tajne informacje... — reszta zarzutu utonęła w zrezygnowanym pociągnięciu slushie przez słomkę. Może to i lepiej.

— Trzeba było go inaczej podpisać w kontaktach, nie moja wina, że dzwonił przy mnie — Adler wzruszyła ramionami. — Odebrałam jak każdy porządny człowiek.

— Oprócz tych momentów, w których nie odbierasz, a ja jestem sekundę od wezwania policji. Mycroft mógłby go w końcu poderwać, policjant byłby przydatny. — Eurus wyciągnęła dramatycznie rękę, chcąc dać upust zniecierpliwieniu i gniewowi na oczywisty brak umiejętności jej starszego brata. — Miałabym gorącą linię na komendę.

— Zablokowałby cię po tygodniu.

— Gdzie, nie wytrzymałby nawet dnia, jestem okropna. Ale nie może, przecież mogłabym dzwonić z ważnym zgłoszeniem — cmoknęła zadowolona.

— Lestrade nie obsługuje numeru alarmowego, laleczko, zablokuje twój prywatny. — Palce Irene łagodnie rozplątywały długie włosy szatynki, wiecznie poplątane z winy własnej długości, bo sięgały już żeber. — Bogowie, nie myślałaś o zrobieniu czegoś z tymi pięknymi kudłami?

— Jak obcięcie do ucha? — zasugerował Jim ze swojej wysepki.

— Myślałam o farbowaniu. Ale Sherlock by nie zauważył, Mycroft się nie zna, uwierzcie mi na słowo, a mama albo je obrazi, albo uzna za najpiękniejsze.

— Ja je uznaję za najpiękniejsze — Irene z czułością gładziła niesforne pasma. — Zrobimy jak będziesz chciała.

— Aha, czy możemy wrócić do mojego problemu?

— Do tygryska. W porządku, mów. Wtajemnicz nas.

— Nie wiem, czy chcę, żeby był moim chłopakiem.

Twarze dziewczyn mogłyby doskonale posłużyć za maski teatralne w starożytnej Grecji — z trochę za dużymi oczami jak na człowieka, rozwartymi w uśmiechu lub grymasie ustami (teraz były to zdecydowanie dwa bardzo, bardzo zdumione skrzywienia) i zastygłe. 

— Nie rzućcie się na mnie, podoba mi się, ale nie wiem — jęknął, wydymając usta. — Trochę się boję, nie wiem, pomocy.

— Skarbie, nic na siłę. — Irene wyplątała się z objęć swojej dziewczyny i usiadła obok Jima. — Nie jesteście sobie nic winni, przecież się na ciebie nie obrazi — dodała, po matczynemu biorąc jego policzek w dwa palce i szczypiąc tak, jak pieszczotliwie szczypie się małe dzieci. — Sebastian jest w porządku, na pewno da ci czas. W ogóle zareaguje odpowiednio, nie martw się o to.

— W razie czego pociągnę za sznurki — Eurus wzruszyła ramionami.

Adler spojrzała na nią krzywo.

— To znaczy, że zadzwonisz do Lestrade'a.

— Aha. Może on będzie wiedział, co robić, w końcu chyba owinął sobie mojego braciszka wokół palca i z nim wytrzymuje. O wilku mowa — dodała pod nosem, gdy drzwi mieszkania zostały bezceremonialnie otwarte i stanął w nich Mycroft.

Jim dziwnie się czuł względem najstarszego z rodzeństwa Holmes; jasne, był niemożliwy do zniesienia przez cywilizowanego człowieka, uparty, sarkastyczny i miał tę ogromną, niemal świecącą po oczach neonowo jaskrawym markerem wadę — miał rację w niemal stu procentach przypadków. Dopuścił błąd statystyczny, jakąś jedną dziesiątą procenta, a i tak zostałby zapewne zadźgany parasolką, gdyby jego sekretne rozważania wyszły na jaw. Mycroft Holmes nie brał jeńców.

Sposób jego prezentowania się też nie, bo Moriarty czuł się boleśnie przyszpilany nienagannie dobranymi do każdej okazji ubraniami i niewątpliwymi zdolnościami w tej dziedzinie; jeśli każdy miał swoją malutką iskierkę magii, nawet najmniej spektakularną, to ta Mycrofta skupiała w sobie najlepszy gust na świecie. I gdyby miał strzelać, gdzie się gromadzi, bez zastanowienia wybrałby jasne, bystre oczy, okolone ciemnymi rzęsami, bardzo ładne w jego osobistym mniemaniu, ale chłodne, niemal gadzie. Zazdrościł osobom, które widziały je tuż po uśmiechu (zapewne również chłodnym oraz zdystansowanym) albo w jakiejkolwiek sytuacji, która nie sprowadzała się do tak banalnej, jak teraz.

— Mogłabyś odebrać telefon — rzucił Mycroft, witając się skinieniem głowy. — I przestać okupować łączenie się ze Scotland Yardem, będą ci wdzięczni.

— Aw, poszedłeś wysłuchać, jak twój chłopak ci się skarży? — Szatynka uśmiechnęła się jak dziecko po popełnieniu bynajmniej nie najlepszego uczynku. — Dałeś mu buzi na pocieszenie?

— Nie jest moim chłopakiem, rozmawialiśmy o tym — udręczony głos Mycrofta wybił Jima z zastanawiania się nad głupim błędem statystycznym. — Daruj sobie dalsze pytania. Proszę. Mama kazała ci wrócić na chwilę i zabrać resztę rzeczy, skoro nie używasz swojego pokoju.

— Jasne. Lestrade się wprowadza?

— Eurus — wzniósł oczy do nieba — po prostu to zrób. I nie, nie wprowadza się, bo nie jesteśmy razem — dodał, podnosząc nieco głos. — To nie jest takie trudne do zrozumienia.

— Ale on cię lubi. Lubi lubi — dziewczyna przeciągnęła ostatnie dwa wyrazy prawie tęsknie, jakby życzyła sobie, by któryś wykonał w końcu pierwszy krok. — I jest w twoim typie!

— Tak? — Mycroft przekrzywił głowę; nawet ten gest był nieprawdopodobnie wdzięczny. — Od kiedy gustuję w trzydziestoparolatkach? 

— Odkąd go zobaczyłeś, nie marudź. Nie masz pięciu latek. Poza tym jest całkiem przystojny, może lepiej się za niego bierz? 

Ułamek sekundy uratował Eurus od zdenerwowanego pacnięcia w ramię, gdy uchyliła się i przycupnęła na kolanach Irene jak w twierdzy nie do zdobycia. 

— Dziękuję, nie skorzystam — odparł zimno, zaraz potem jednak złagodniał, jakby odsłonił przyłbicę średniowiecznej zbroi, i przez chwilę wokół jasnych oczu snuło się zmęczenie. — Po prostu zrób to, co masz, i już, nie mam na ciebie siły.

Westchnął cicho, gdy drzwi się za nim zamknęły. Z ledwo tłumioną chęcią, by wyszarpać telefon z kieszeni i natychmiast odszukać zapisany jakiś czas temu numer detektywa inspektora, odetchnął kilka razy, policzył do dziesięciu, potem dla pewności jeszcze policzył od dziesięciu do jednego, dla absolutnej pewności jeszcze dwa razy po francusku i niemiecku, i wybrał z listy kontakt. Po krótkim wahaniu — nie miał już nic do stracenia — stał oparty plecami o ścianę z zadziwiająco pustym umysłem jak na napisanie kilkuwyrazowej wiadomości.

Dwie minuty później uśmiechnął się lekko. Randka, jeśli nie było to zbyt śmiałe określenie, została umówiona na za trzy dni o dziewiętnastej.

Maratony filmowe najwyraźniej miały stać się tradycją, skoro po południu komórka Jima pisnęła specjalnie przypisanym alertem z pytaniem, czy nie chciałoby mu się wpaść — oczywiście Sebastian po niego przyjdzie, jeśli woli nie chodzić sam po ciemku — na obejrzenie czegokolwiek ze swoim ulubionym kwiaciarzem.

W odpowiedzi Jim wieczorem o umówionej godzinie właśnie wchodził do jego przedpokoju, pozwalał zdjąć z siebie kurtkę i półświadomie przyjął ofertę herbaty. 

— Hej — Moran uśmiechnął się psotnie, przekrzywiając głowę jak papużka. Z kolei, kiedy zaopatrzeni w kubki z ciepłą herbatą (bo jak można pić ją tuż po zaparzeniu? Pić smakujący liśćmi wrzątek? Do końca jeszcze nas nie zjebało, podsumował brunet ze śmiechem) oraz kilka miseczek przekąsek musieli wybrać, co by tu obejrzeć, zadanie zaczęło stawiać im coraz wyższe poprzeczki. A gdy Seb nareszcie wyciągnął się na swojej części kanapy, Jim z niemałą satysfakcją odnalazł w nim ruch mięśni i ułożenie się właściwe tygrysowi.

— Może coś lekkiego, nie mam mózgu na myślenie — wyznał po chwili. — Musiałem dzisiaj przeżyć sesję z Irene i Eurus, w międzyczasie wpadł Mycroft... eh. Przynajmniej slushie było dobre.

— Najważniejsze, że slushie było dobre — przedrzeźnił go wesoło Sebastian, na co Jim tylko wywrócił oczami. — Irene jest trochę straszna. Wpadła do kwiaciarni z taką miną, jakbym planował cię co najmniej porwać i wywieźć na koniec świata.

— Wiesz, jeśli naprawdę masz takie plany, nie będę się stawiał, powiedz tylko na kiedy mam się spakować — uśmiechnął się lekko, oczy mu zabłysły. O ile na początku traktował to jak niezobowiązujący flirt, teraz chętnie dałby się uprowadzić i wywieźć jak najdalej. — Pozwalam się porwać.

Wiedział, że nie znają się tak dobrze i łączy ich tylko beztroskie flirtowanie, ale czuł się tak, jakby spędził w jego towarzystwie co najmniej lata, bo zdążył już podłapać (i uznać za niesamowicie słodkie) wiele rzeczy, które Seb robił nieświadomie albo które weszły mu w nawyk, jak na przykład mało tygrysie, za to urocze przekrzywianie głowy podczas analizowania zasłyszanej informacji czy bawienie się łyżeczką, gdy zapadała między nimi mniej lub bardziej komfortowa cisza.

— Powtórz, muszę to nagrać i mieć dowód na wypadek, gdyby ktoś chciał mnie oskarżyć.

— Zadzwonimy po Irene, skopie im dupy.

— Na pewno — zgodził się Seb. — To co? Mogą być Igrzyska Śmierci?

— Niech będzie. Przynajmniej ktoś tam ma gorzej niż ja — wyburczał Jim pół żartem, pół serio, na co Moran zareagował perlistym śmiechem.

Właściwie, gdy pierwsza część magicznie przeszła w pierwszą część trzeciej części, a herbata prawie biblijnym cudem w wino, Moriarty uświadomił sobie, że zamiast oglądać walkę rebeliantów z Kapitolem i w ogóle jakkolwiek zaangażować się w historię, bezwstydnie gapi się na Sebastiana. Miał na co się patrzeć, doskonale o tym wiedział, bo ciemna koszula bardzo ładnie zaznaczała linię jego ramion, niebieskie oczy lśniły odbitym ekranem wyglądającym nieco bardziej jak mała barwna mgławica osadzona tuż przy rzęsach, a roztrzepane jasne włosy wzmacniały tylko nadany nickname — trochę bardziej wypłowiałe niż futro tygrysa, pozbawione oczywistych pręg, za to podobnie złotawe. 

Jim odstawił swój kieliszek z nieśmiałym uśmiechem, unikając wzroku blondyna; nieskrępowane rozbawienie zamarło na chwilę, gdy niebieskie oczy jednak uchwyciły brązowe, zatrzymali się na chwilę, wstydliwie zerkając na siebie nawzajem.

Niech to szlag, uznał Moriarty wesoło, nie-całkiem-trzeźwo, bo nigdy nie miał mocnej głowy, i wykonał pierwszy ruch.

Oparł się dłońmi o podłokietnik, by zapewnić sobie stabilność, i delikatnie złączył ich usta. Cóż, delikatnie na początku, bo chociaż nie posunął się do zostawienia po sobie ugryzień ani na wargach, ani na szyi, nie miał zamiaru się odsuwać, wręcz przeciwnie; z każdą sekundą przywierał coraz mocniej, a kiedy jego dłonie zabłąkały się na delikatnie zaczerwienione policzki Sebastiana, szybko zostając zrzucone i ujęte w jego własne, jęknął cichutko i poprawił się na sebowych kolanach. 

Gdy odsunęli się od siebie, wciąż z błyszczącymi oczami i ciężkimi oddechami, i udało im się uśmiechnąć jednym z najczystszych, najszczęśliwszych rodzajów uśmiechu, takim, gdzie uśmiechają się też oczy, brązowe i jasnoniebieskie, gdzie właściwie dzielili między sobą zupełnie nowy rodzaj światła, niepodobny do żadnego innego; ani gwiazd, ani komet, nawet cały kosmos nie dorównywał niedużej, nieśmiałej iskierce płonącej wyłącznie w dwóch parach oczu i ciągnąc ich do siebie, czyniąc cały opór daremnym.

Sebastian uśmiechnął się na ułamek sekundy, gdy przekrzywił głowę by móc pocałować Jima jeszcze raz, i jeszcze, żeby się upewnić, że szczupła sylwetka na jego kolanach nie ma najmniejszego zamiaru okazać się złudzeniem, ledwo fatamorganą, bo chociaż w londyńskim mieszkaniu było około dwudziestu stopni, czuł się tak rozpalony, jak nigdy wcześniej.

dobra macie na miły dzień

buzi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro