Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

02.07.2022

***

„Spędziliśmy większość naszego życia, żyjąc w gangsterskim raju."

Przemysław Fus był ułożonym człowiekiem o ułożonym życiu i ułożonej pozycji. Miał wszystko, czego tylko zapragnął — dostatnie życie, drogie samochody, pieniądze, całe góry pieniędzy, dziwki i hazard. O tak, tych dwóch ostatnich rzeczy czterdziestoletni poseł na sejm potrzebował niemal jak tlenu do życia. Gdyby jednej z nich zabrakło, Fus wiedział, że był skończony. Gdyby nieszczęśliwym trafem jego brudne zajęcia ujrzały światło dzienne, dla Przemysława Fusa można byłoby na dobrą sprawę kopać już grób. Jego idealny wizerunek kreowany latami przez ojca — Jerzego — musiał pozostać nienaruszony. Właśnie dlatego Przemysław tak bardzo dbał o swoje środowisko, ludzi, którymi się otaczał, a nawet ochroniarzy. Nic, co działo się w jego posiadłości, nie mogło wyjść poza jej mury. Można by rzec, że za prywatne pieniądze młodemu Fusowi udało się zbudować prawdziwą fortecę jego własnej prywatności, a chronili go lepsi ludzie, niż ci chroniący samego prezydenta.

Przemysław Fus miał jednak jeden, maleńki sekrecik, o którym nie wiedział kompletnie nikt, nawet jego świta. Tym sekrecikiem były brudne układy z jeszcze bardziej brudnymi ludźmi.

Polska mafia po swoim okresie świetności przypadającym na lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku musiała usunąć się nieco w cień i jeszcze bardziej zacieśnić kręgi. Dostanie się w ich szeregi graniczyło niemalże z cudem, ale jeżeli już raz się udało, nie było możliwości wyjścia. Polska mafia wciąż rozdawała więc bilety w jedną stronę, tyle tylko, że teraz znacznie ciszej, dyskretniej, niemal z podziemia państwa prawa. Z podziemia, o którym każdy wiedział, ale nikt nie mówił. To właśnie tam rozgrywały się teraz dantejskie sceny, toczyły interesy, zawierały umowy. W podziemiu znalazł się też nieprzypadkowo sam Przemysław Fus — pozbawiony naturalnych wrogów, chroniony układami ojca czterdziestoletni dzieciak, którego przygotowywano do przejęcia władzy po tatusiu. To był najmroczniejszy, najlepiej pielęgnowany i skrywany sekret całego jego dotychczasowego życia.

Odwrócił się gwałtownie na fotelu, kiedy energiczne pukanie wyrwało go z letargu. Spojrzał skonsternowany na wygłuszone drzwi, nie wiedząc, kogo mógłby się spodziewać o tej porze, dodatkowo w tym miejscu. Zerknął jeszcze przelotnie na zegarek, odchrząknął, poprawił poły marynarki i wreszcie zdecydował się zaprosić do środka niezapowiedzianego gościa.

Drzwi otworzyły się z impetem, niemal uderzając o ścianę. W progu stanęło trzech doskonale znanych Fusowi mężczyzn. Obrzucili go groźnym spojrzeniem, weszli ciężkimi buciorami prosto na jego cholernie drogi dywan, a potem z głośnym hukiem zamknęli drzwi.

— Spokojnie, panowie — zaczął powoli Przemysław. W środku zaczynał się powoli obawiać tego, co mogło go zaraz spotkać, ale wiedział, że nie może pokazać swoich prawdziwych emocji na zewnątrz. — Zdajecie sobie sprawę, ile kosztowały te drzwi?

— W chuju mam twoje drzwi. — Niemal splunął pierwszy z jego gości. — Dawaj teczkę, Fus.

Przemysław na moment znieruchomiał. Czyli już wiedzieli. Był tylko ciekaw, skąd.

Zacisnął dłonie pod blatem biurka, odważnie spoglądając w oczy swojego rozmówcy. To był moment, w którym należało zagrać głupiego.

— Jaką teczkę? — zapytał nad wyraz spokojnie, podniósł się z obitego skórą fotela i wyszedł przed biurko. Stał teraz ze swoimi gośćmi twarzą w twarz, a to tylko potęgowało w nim strach. Wciąż jednak starał się zachować pokerową minę. Widząc, jak irytacja wykrzywiła im twarze, postanowił jakoś wyplątać się z tej beznadziejnej sytuacji: — Co to w ogóle ma znaczyć? Wchodzicie mi bez pardonu do gabinetu, zakłócacie ciszę nocną i prosicie o jakąś teczkę, o której nie mam zielonego pojęcia... Coś jest chyba nie tak, panowie.

Nim się obejrzał, został pchnięty na jeden z wielu regałów. Książki zatrzęsły się na półkach pod wpływem uderzenia, ale żadna nie upadła. Jeden z osiłków chwycił posła za kołnierz śnieżnobiałej koszuli i podciągnął mocno do góry, niemal wciskając mężczyznę w regał.

— Coś nie tak, to będzie zaraz z twoim ryjem, jak nie zaczniesz gadać — warknął wściekle, opluwając Fusa. Z jego oczu biła furia, która przeraziła Przemysława.

— Nie... nie mam żadnej teczki — wycharczał z ledwością.

Pierwszy cios spadł na niego z siłą grzmotu. Zakręciło mu się w głowie, pociemniało przed oczami, a w ustach pojawił się znajomy, metaliczny posmak krwi. Nie zdążył nawet jęknąć, kiedy kolejne uderzenie kompletnie odcięło mu świadomość. Ocknął się po sekundzie, kiedy osiłek rzucił nim o ziemię. Z bolesnym stęknięciem spróbował wstać, ale na jego policzku błyskawicznie wylądowała ubrudzona błotem podeszwa ciężkiego buta.

— Teczka, skurwielu — wysapał jego oprawca. — Dawaj teczkę, bo cię tu, kurwa, zapierdolę — dodał, mocniej dociskając podeszwę do twarzy polityka.

— N-nie mam... ż-żadnej teczki! — krzyknął rozpaczliwie Fus.

Nad sobą usłyszał jedynie szyderczy śmiech.

— Przeszukajcie mu graty, chłopaki.

Fus naprawdę chciał się wyrwać, ale każda taka próba kończyła się jednym wielkim fiaskiem i jeszcze potworniejszym bólem i tak już obitej twarzy. Ostatecznie musiał się poddać. Leżał teraz na podłodze własnego gabinetu pod ciężkim obcasem obłoconego buta, słuchając, jak dwóch dobrze mu znanych mężczyzn buszuje po całym jego lokum. Paraliżował go blady strach na samą myśl, że mogli faktycznie znaleźć tam coś niepokojącego. Niby miał pewność, że wszystko ukrył w zupełnie innym miejscu, ale na dnie jego serca i tak czaił się strach.

— Nic nie ma, on naprawdę mówi prawdę — rzucił jeden z nich po długiej chwili przerzucania wszystkiego, co znalazło się w zasięgu ręki.

— Prawda, też nic nie znalazłem — dodał drugi.

Fus odetchnął z ulgą. Może nie wszystko było dla niego jeszcze stracone?

— Gówno prawda! — wrzasnął ten, który przygniatał go do ziemi. Po tych słowach wreszcie zdjął but z twarzy polityka, szarpnął go ku górze, a kiedy miał już wykrzywioną w grymasie bólu twarz przed sobą, uśmiechnął się szyderczo, zniżając ton do złowieszczego szeptu: — Nas nie oszukasz, skurwielu. Znajdę tę pierdoloną teczkę, a ty słono za to wszystko zapłacisz. Spróbuj pisnąć słówko o całej akcji psom. Powąchasz kwiatki od spodu znacznie szybciej, niż się spodziewasz.

Przemysław ponownie wylądował przy regale, tym razem jednak nikt nie próbował go udusić, nikt też go nie bił. Trzech mężczyzn wyszło z gabinetu tak niepostrzeżenie, jak się w nim pojawiło. Był święcie przekonany, że nikt nawet nie zauważył ich przybycia. To właśnie przerażało go najbardziej. Dobrze przecież wiedział, że nie przebierali w środkach i byli gotowi pozbawić go życia w każdej chwili. A on nie mógł z tym nic zrobić. Już na pewno nie mógł powiadomić policji.

Jedynym plusem obecnej sytuacji było bezpieczeństwo teczki. Mogli mieć podejrzenia, że to on był w jej posiadaniu, ale dopóki nie zdobędą dowodu, nie mają prawa go tknąć. Tego, że teczki nikt nie znajdzie, był pewien jak niczego innego.

Teczka była bezpieczna, on też.

A przynajmniej tak mu się wydawało.

W mediach Gangsta's Paradise - Coolio, L.V.

Witam serdecznie w Prologu. Miałam tu napisaną naprawdę ładną notkę odnośnie całej tej książki, ale Wattpad oszalał i usunął mi cały rozdział, więc z notki nie zostało nic. A szkoda. Z informacji typowo organizacyjnych: rozdział postaram się wrzucić minimum raz na dwa tygodnie. Nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć:

Do następnego! :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro