VI - Możesz w swoim łonie nosić dziecko Władcy.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie jestem głodna - odpowiedziałam jednocześnie wchodząc do wanny i sycząc, gdy ciepła woda otula moje wymęczone i wykorzystane ciało.

- Pani, musisz jeść.

-  Przecież się nie głodzę... Według ciebie tak wygląda wychudzona osoba?

- Mówię tylko o tym, że możesz w swoim łonie nosić dziecko Władcy, więc powinnaś pozwolić pomóc mi o was dbać, Pani.

Gdy Marlee dostrzegła moją przerażoną twarz i drżące od powstrzymywania płaczu wargi, posmutniała i próbowała mnie pocieszyć mówiąc - jesteś przepiękną kobietą! Pomogę ci się wykąpać, zjeść coś i jeśli będziesz miała ochotę, znajdę dla ciebie jakąś ciekawą książkę w bibliotece, Pani!

- Musisz odpoczywać... - kontynuowała swój wywód jednocześnie biorąc gąbkę w dłoń i delikatnie czyszcząc moje wymęczone ciało.

Siedziałam potulnie pozwalając oczyścić swoje ciało. Miałam wrażenie, że jeśli miałabym zrobić to samodzielnie, tarłabym skórę wręcz do czerwoności.

- Pani...

- O co chodzi, Marlee? - zapytałam, dość niechętnie otwierając usta. Wolałabym siedzieć w ciszy i karmić się milczeniem.

- Czy Pan odwiedzi cię w nocy w sypialni? Powinnam cię podczas wieczornej kąpieli do tego przygotować? - Spytała dość niechętnie. Patrzyła swoimi inteligentnymi oczyma wprost na mnie.

Ona wiedziała. Przecież nietrudno było się domyślić. Nic dziwnego, że na to wpadła. Dlatego zadała mi pytanie w tak niepewny sposób.

Czuję się dziwką. Mam wrażenie, że nią jestem. Dlatego odpowiadam jej milczeniem. Nie wymawiam żadnego słowa. Nie chcę. Marlee nie powinnna się o mnie troszczyć, zasługuje na to, aby opiekować się kimś ważnym, dbać o jego dobro. Potwór nie powinien przydzielać jej pilnowania mnie. To godziło w jej wartość. Właśnie myła ciało kobiety pozbawionej, wręcz obdartej z godności. Naprawdę zasługiwała na więcej.

Milczałam, gdy pomagała mi wstać, wycierała ciało i zadawała liczne pytania. Nie wypowiedziałam ani słowa. Po prostu nie powinnam się odzywać. Czułam, że tak będzie lepiej.

Marlee uświadomiwszy sobie, że już się nie odezwę, ponownie zaczęła nucić jakąś melodię i ubrała mnie w sukienkę. Jej kwiatowy wzór wyglądał radośnie. Obie wiedziałyśmy, że ona nie pasuje do mnie, przynajmniej nie w tym momencie.

Na nogi wsunęła mi mięciutkie i zadziwiająco ciepłe szare kapcie.

Skropiła moje ciało perfumem i odkluczuła drzwi.

Z pomieszczenia wyprowadzała mnie trzymając moją dłoń w swojej. Wciąż bała się, że ucieknę. Jakby nie dostrzegła tego, że się poddałam. Naprawdę straciłam siły i nawet nie myślałam o jakiejkolwiek możliwości wymknięcia się, a tym bardziej o walce.

Zatrzymałyśmy się w kuchni, czym mnie zdziwiła, bo przecież już wcześniej przygotowane jedzenie miałam otrzymać w pokoju, nie samodzielnie je przyrządzać w kuchni.

- Jeśli nie masz ochoty na rogaliki z czekoladą, to możemy usmażyć przepyszne naleśniki. Wszystko specjalnie dla ciebie, Pani. - Jej promienny uśmiech, którym starała się naprawić moją zranioną duszę, był piękny, ale nie działał na mnie. Już nie. Może kilka godzin temu sprawiłby, że ochoczo wzięłabym się do pracy... Ale nie teraz. Na to jest już za późno.

- Zabierz mnie stąd... - wyszeptałam tym samym pozbywając się z ust Marlee uśmiechu.

**Nathaniel**

Dręczą mnie myśli. Wciąż zastanawiam się co robi. Jak sobie radzi? Czy dopuści do siebie Marlee? Tak, wiem jak ten człowiek ma na imię. Pracuje u mnie od kilku lat, jeśli się nie mylę, od pięciu. O posadę wręcz błagała jeszcze jako dwudziestopięcioletnia kobieta. Chciała zapewnić byt rodzinie, była zdesperowana. Jej gotowość do oddania własnego życia za pomoc matce i małemu synkowi zaimponowała mi. Nigdy nie powiedziałem jej tego otwarcie. To byłoby zbyt ludzkie, a ja nie mam ludzkich odruchów. Nie jestem człowiekiem. Mimo, że żywię się tym co ludzie, odczuwam takie same potrzeby. Jestem silniejszy od nich. Przy mnie są robaczkami, które mógłbym zmiażdżyć.

Przeklęte kobiety! To beznadziejne, że tak bardzo potrafią zaprzątać myśli! Niekoniecznie muszą to być fantazje, równie dobrze może powodem być podziw.

Jeśli ktoś dowiedziałby się, że Wielki Władca podziwia malutką kobietkę... Uśmiałbym się, bo nikt nie byłby w stanie w to uwierzyć. Nawet ci, z którymi często przebywam.

Sądziłem, że spacer okaże się dla mnie zbawiennym orzeźwieniem, ale on bardziej pobudził moje myśli.

Czy Elizabeth może już być brzemienna? Mieć w sobie mojego potomka? Za pierwszym razem udałoby mi się spłodzić dziecko? Chciałbym, bo nie mam pojęcia w jaki sposób mógłbym ponownie się do niej zbliżyć. Naprawdę nie mam ochoty używać siły w takim momencie. Nie bawi mnie to, a tym bardziej nie podnieca.

Jest piękna. Od razu to dostrzegłem. Byłem zamroczony zazdrością i wstrząśnięty jej łatwością. Dlatego zachowałem się jak bydle. Mimo, że wiedziałem o tym, że moja przeznaczona przez los kobieta jest człowiekiem, zbliżenie planowałem w inny sposób. Jako coś co nas zjednoczy na tyle, że będziemy w stanie się lubić. Ona da mi dzieci, ja jej pozycję. Pozwoliłbym jej nawet odejść, gdyby tego chciała, ale dopiero po urodzeniu moich potomków. Tylko ona może dać mi silne dzieci. Przyszłych władców. Żadna inna nie potrafiłaby ich urodzić. Wypadło na Elizabeth i wiem, że wyłącznie ona jest na tyle silna, że będzie potrafiła utrzymać ciąże i rodzić kogoś silniejszego od siebie. Bo moje dzieci już w jej łonie będą potężne. Żadna inna ludzka kobieta nie doniosłaby ciąży, jest to w stanie zrobić tylko moja przeznaczona. Co do kobiet mojej rasy, one mogą być zapłodnione wyłącznie przez ludzkich mężczyzn. Nie ma innej możliwości na uzyskanie dziedzica. Dlatego to Elizabeth potrzebuję, a właściwie jej ciała. Może wydawać się to bezduszne, właściwie właśnie takie to jest. Jednakże ja powstałem w taki sam sposób. Matka odeszła od nas, gdy miałem sześć lat. Urodziła dwie starsze ode mnie siostry, mnie i jedną młodszą siostrę. A więc porzuciła czwórkę dzieci. Matka była okropna. Nie kochała nas, a ojciec po jej odejściu zaczął szaleć. Myślę, że pomimo, iż jej tego nie powiedział, darzył ją przez te dziesięć lat związku miłością. Dlatego ja postanowiłem nie popełniać tego samego błędu. Nie warto. Nie dla człowieka.

Czasami rozważam czy nie powinienem poszukać sobie żony, bo gdy Elizabeth odejdzie po spełnieniu swojej powinności, kobieta mojej rasy zostałaby wtedy ich matką.

Powiniem dziś w nocy pójść do sypialni i tym razem dużo delikatniej doprowadzić do stosunku?

O czym ja myślę... Muszę wrócić i zająć się pracą. To nie czas na takie myśli.

Późnej.

Rozważę to wszystko później.

Przecież teraz nie myślę logicznie, bo dręczy mnie to co zrobiłem. Nie mówię o wyrzutach sumienia, bo ich nigdy nie miałem i mieć w przyszłości nie zamierzam, ale o...

O czym ja właściwie mówię?

Cholera!

Przeklęta baba!

Gdy urodzi mi syna, uduszę ją własnoręcznie! Za to, że od dzieciństwa, gdy to sobie ją wyobrażałem zaprząta mi myśli!

Praca.

Zajmę się pracą.

Tak będzie dobrze.

Bo przecież praca wychodzi mi najlepiej.

Nią zajmę się w nocy.

Teraz Marlee pilnuje Elizabeth, więc mogę być spokojny.

Marlee po pięciu latach bezbłędnej pracy mnie nie zawiedzie. Wiem to, bo mogę jej zaufać. Ma siedmioletniego syna i ponad pięćdziesięcioletnią matkę o których się troszczy. To dla nich błagała mnie na kolanach o pracę. Jak dotąd odwiedzała ich co weekend. Teraz jednak będzie opiekować się Elizabeth, więc wyłącznie niedziele pozostawie jej na odwiedzenie rodziny.

Bo chyba z Elizabeth sam sobie poradzę każdej niedzieli, prawda?

Witam, witam. Nie wiem czy podoba Wam się rozdział. Ja sama mam mieszane uczucia, ale wydaje mi się, że w jakiejś mierze poznaliście i zrozumieliście Nathaniela.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro