7. "Co tu się dzieje?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mimo że modlił się całą noc, aby ranek nie nastał, jego modły nie zostały wysłuchane, a ciemność w mgnieniu oka zastąpiła światłość. Czy tego chciał, czy nie, właśnie rozpoczął się nowy dzień, a on już od dłuższego czasu stał przed drzwiami kawiarenki, odliczając ostatnie minuty, na ściennym zegarku, który widział przez szybę lokalu. Jeszcze tylko cztery minuty i czterdzieści sekund do rozpoczęcia pierwszego dnia w nowej pracy. Wiedział, że był obserwowany przez obsługę, ale ignorował rozbawione spojrzenia, na tyle ile to było możliwe. Już przed startem zrobił z siebie debila... On to ma talent... Miał tylko nadzieję, że nie spotka dzisiaj tego demona aka „szefuńcia"... I tak już od rana miał jakiegoś nieopisanego nerwa... Prawie zbił wszystkie szklanki, które posiadał Max w swoim niewielkim kredensie, a później przez całą drogę tutaj, gnębił samego siebie w myślach. Musi przestać tak się użalać nad sobą i obwiniać się o najdrobniejszy błąd...

- Dobra... Jedziemy z tym koksem... - dodał sobie otuchy, która tak szczerze nic nie dała, ale mimo to zbliżył się do drzwi, ze smutnym błyskiem w oczach.

Zamknął na chwilę oczy i przywołał w głowie obraz swojego pustego, ale przynajmniej przytulnego pokoju. To go uspokoiło i z lekkim uśmiechem na ustach, mógł przekroczyć próg kawiarenki. Od razu powitały go spojrzenia kelnerów, którzy szykowali stoły przed przyjściem gości.

- Em... Dzień dobry...? - jego cała pewność siebie, wyparowała w mgnieniu oka, a on sam stał i trząsł się jak osika. - Ja ten, tego... Miałem się tu wstawić... i... Nazywam się Glenn...

- Spokojnie! - zaśmiała się nagle dziewczyna, która wczoraj uprzejmie zaprowadziła go pod same drzwi jej, a teraz i jego szefa. - Przecież nie gryziemy - wskazała na pozostałych członków załogi, którzy uśmiechali się pogodnie. - Więc bez obaw kochaniutki, zajmiemy się tobą.

Nie wiedział, czy ma się cieszyć z jej słów, czy wręcz przeciwnie, udawać poważnego i skrywać w sobie słabości. Nie wiedział, czy będzie to dobra decyzja, aby otworzyć się przed tymi ludźmi. I choć nie wyglądali na złych, Glenn wolał chyba zachować dystans, przynajmniej na chwilę obecną...

- Dziękuję... - skłonił się lekko i spojrzał jeszcze raz na wszystkich tu zgromadzonych.

- Nie ma sprawy! - zarechotała brunetka i wnet pochwyciła go pod ramię. - A teraz, póki mamy czas, to oprowadzę cię po naszym królestwie! - biła aż od niej radość, co było też wypisane na jej twarzy.

Chłopak uśmiechnął się nieznacznie i bez zbędnego ociągania dał się zaciągnąć dziewczynie wpierw do kuchni.

- Tak w nawiasie to jestem Lisa - tym razem objęła go ramieniem - w razie jakichkolwiek pytań to zapraszam do mnie.

Glenn pokiwał głową i szybko został wciągnięty w wir opowiadań, a także historyjek na temat kawiarenki. Nie wiedział nawet jakim cudem dwie godziny upłynęły mu tak szybko, na samym zwiedzaniu. Na koniec tego wszystkiego znaleźli się w szatni dla pracowników, gdzie brunetka pokazała mu jego szafkę i wyciągnęła z niej uroczyście, specjalnie uszykowany dla niego strój.

- Od dzisiaj należy do ciebie... - przekazała mu ładnie złożone w kosteczkę ubrania, które nosili wszyscy pracownicy lokalu. - Mam nadzieję na owocną współpracę.

Przyjął ten jakże „prezencik" i spojrzał na niego niepewnie, przełykając ciążącą mu gulę w gardle. Już nie ma odwrotu...

- No, a teraz szybciutko się przebierz! - szturchnęła go w ramię, a jej oczy aż promieniały z ekscytacji. - Muszę cię zobaczyć w tym wdzianku!

Trochę skrępowany poszedł do łazienki dla personelu i wbił się w otrzymane ubrania. Ku jego zaskoczeniu, nie wyglądał w nich źle. Biała koszula wisiała luźnie na jego ramionach, a czarne eleganckie spodnie nie opinały go i zapewniały swobodę w poruszaniu się. Na nogach miał równie dostojne czarne buty i nawet dostał skarpetki. Do tego założył czarną muszkę i po raz drugi spojrzał w lustro. Dopiero teraz zauważył wydziergane logo kawiarenki na kołnierzu koszuli. Po przebraniu się wychylił głowę zza drzwi i spojrzał na Lisę, która czekała na niego zniecierpliwiona. Miał nadzieję, że nie ośmieszy się zbytnio...

- Jesteś gotowy? - nagle pochwyciła jego spojrzenie, a on jak małe zagubione zwierzątko wyszedł z łazienki, podchodząc do dziewczyny.

Ta przez moment patrzyła na niego w ciszy i gwałtownie pochwyciła go w ramiona, tuląc go mocno do swojej piersi. Chłopak zapeszył się, jednak nawet nie zamierzał się wyrywać, gdyż nawet nie miał szans na żadną ucieczkę.

- Wyglądasz tak uroczo! - zapiszczała i tupnęła obcasem o posadzkę, a z nosa prawie leciała jej krew. - Nie wytrzymam! Poczekaj!

Odsunęła się od niego i podeszła prędko do swojej szafki, z której wyciągnęła jakieś pudełeczko. Po chwili wróciła do Glenna i nabrała na palce jakiejś dziwnej mazi. Chłopak skrzywił się i od razu rozpoznał ten żel, który znalazł wczoraj. Brunetka bez żadnego problemu nałożyła mu tego czegoś na włosy i ulizała je do tyłu. Zadumała się na chwilę, patrząc na swoje „dzieło", z którego szczerze była dumna. W końcu nie na co dzień widzi się takie ciasteczko...

- No... I teraz wyglądasz uroczo i seksownie! Chyba zaraz cukrzycy dostanę! - uśmiechnęła się szeroko i dała jasnowłosemu chwilę spokoju.

Glenn odetchnął cicho i kiedy Lisa poszła porozmawiać z jakimś blondynem, usiadł sobie na ławeczce, aby wykorzystać prawdopodobnie ostatni dzisiaj moment na odpoczynek. Przynajmniej tutaj musi dać z siebie wszystko. Jak wróci do domu, to wtedy może zdrzemnie się, w końcu chciał jeszcze pomóc Maxowi. Może jak umyje dzisiaj naczynia to blondyn, zapomni o tym małym incydencie z rana? Mimo że wiedział, iż Max nie jest na niego za nic zły, to wolał nie być dla niego kulą u nogi. O nie... Koniec z byciem kulą u nogi! I choć teraz ma ten mały promyczek motywacji w sobie, nie ma zamiaru pozwolić mu zgasnąć. Za dużo już płomyczków poszło w niepamięć i nie miał zamiaru stracić jeszcze tego...

- Słońce! Choć tu do mnie! - dziewczyna machnęła na niego ręką, a ten posłusznie do niej podszedł. - Czas, abyś przeszedł malutkie szkolenie - znowu szczerzyła się szeroko, a Glenn zaczął jej zazdrościć, tego ile posiada w sobie radości.

Nim się obejrzał, znowu został wciągnięty w wir wydarzeń i czuł się jakby ktoś go, wrzucił do takiej ekstra dużej pralki, ustawionej na maksymalne wirowanie. Kiedy obsługiwał pierwszego klienta, odczuwał przy tym okropny stres, przez co nagle rozbolał go brzuch i miał ochotę uciec od stolika z płaczem. Jednak uśmiechy pozostałych pracowników dodały mu otuchy, a cierpliwość klienta - pewność siebie. Z każdym kolejnym gościem, czuł się coraz lepiej i zaczął czuć sens w tym, co robi. Ba! Wkładał w to całe swoje serce! Uśmiech na jego ustach nie był sztuczny, lecz wypełniony emocjami, które rozpierały go od środka. Nie wiedział, jak zwykłe „dziękuję" może sprawić takie ciepło na sercu... Wcześniej nikt nie doceniał jego pracy. Zawsze był sam i zawsze myślał, że jest na to skazany. Ale to jest nieważne, teraz liczyła się praca i praca nad sobą. Tak...

- Glenn! Słonko! - Lisa położyła dłoń na ramieniu chłopaka i spojrzała mu w oczy. - Jest już późno, a twoja zmiana już dawno się skończyła... - ściszyła ton głosu i zabrała białowłosemu szmatkę, którą wycierał stoliki. - Wracaj do domu młody - puściła w jego stronę oczko i odeszła.

Glenn zerknął na zegarek i zaskoczony tym jak długo tu siedział, pognał szybko do szatni. Całkowicie stracił poczucie czasu! Chciał jeszcze trochę zostać i poćwiczyć wypełnianie swoich obowiązków, co właśnie się skończyło tak późną porą. Pewnie Max się o niego martwi...

Przebrał się żwawo i pożegnał się z pracownikami z drugiej zmiany. Lisa dzisiaj pracowała wyjątkowo do zmroku, gdyż zastępowała koleżankę, której dziecko zachorowało. Chłopak jeszcze raz podziękował dziewczynie za to, że zaopiekowała się nim dzisiaj, po czym z lekkim uśmiechem na ustach wybył z kawiarni.

Na zewnątrz było już ciemno i chłodno, ledwo widział w tej ciemnicy czubek swojego nosa, a co dopiero buty. Teraz równie dobrze może się wywrócić o byle jaki kijek... Ale co tam! Jedna wywrotka jeszcze nikogo nie zabiła! Chyba...
Jednak odepchnął od siebie troski i ruszył spokojnym krokiem w stronę mieszkania, gdzie mieszkał wraz z przyjacielem. Już mu się tak bardzo nie spieszyło. Jakoś doszedł do wniosku, że przyda mu się trochę pooddychać świeżym powietrzem. No może, nie aż tak świeżym, ale przynajmniej było tu jeszcze trochę tlenu. A wszystko dzięki drzewkom, które jeszcze gdzieniegdzie stały.

Kiedy tak sobie szedł, pośród ciemności rozległy się kroki, lecz to nie były kroki Glenna. Zupełnie obcy dźwięk kroków, sprawił, że włoski na karku chłopaka stanęły dęba.

„Chyba popadam w paranoję..."

Jednak odgłos nie ustał, a wręcz nasilił się, kiedy wątły chłopak przyspieszył tempo swojej przechadzki. Był niemal pewien, że ktoś go śledzi, choć mogło mu się to tylko wydawać...

Miał ochotę odwrócić się za siebie, ale za bardzo się bał na takie posunięcie... No i dlaczego tu jest tak pusto?! Nikt nie wyprowadza pieska na spacer, czy coś?!

„Uspokój się, uspokój..."

Nagle coś, a raczej ktoś szarpnął go za ramię i w kilka sekund, zaciągnął brutalnie do zaułka, gdzie przyszpilony do ściany, patrzył z przerażeniem na przygniatającego go mężczyznę.

- Puszczaj...! - jęknął i zaczął wyrywać się z uścisku, który mu się wcale nie podobał. - Ty zboczeńcu...! - próbował wszystkich znanych sobie znanych metod, jednak poddał się, wiedząc, że nie ma z tym napakowanym gościem szans.

Ten się nawet nie przejął, że Glenn co chwila krzyczy jakieś formułki przekleństw skierowanych w jego stronę. Jak w transie dotknął jego rozgrzanego policzka i palcem przejechał po żuchwie, w stronę szyi młodzieńca. Z jego ust wydobyło się sapnięcie, a chłopak poczuł, jak na jego czoło wpływają kropelki potu...

- Co tu się dzieje?

~~*~~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro