Szesnaście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stałem pod domem Olivii już od jakichś pięciu minut. Na początku podszedłem do sprawy na luzie. Tak jak robiłem to zawsze. Ale z każdym krokiem zbliżającym mnie do posiadłości Dashwoodów zaczęły ogarniać mnie pewne obawy. Co jeśli weźmie to za randkę? Albo się rozmyśliła i nigdzie ze mną nie pójdzie? A tak po prawdzie to po co ja się tym w ogóle przejmowałem?! Przecież to miała być zabawa w czystej postaci, a coraz częściej przyłapywałem się na tym, że zaczyna mi zależeć. To chore, ale taka prawda. Zasypiam myślę o Olivii. Budzę się zastanawiam się, czy Olivia jeszcze śpi. I od kilku dni śni mi się Olivia! Naprawdę popadałem w jakąś paranoję! Kiedy to wszystko się skończy, chyba będę się musiał wybrać do psychologa.

Otrząsnąłem się z zamyślenia i stwierdziłem, że muszę dziwnie wyglądać, stojąc pod drzwiami od kilkunastu minut. W końcu zebrałem się w sobie i przycisnąłem dzwonek. Czekając, aż ktoś z domowników mi otworzy, wziąłem kilka głębokich wdechów i powtarzałem sobie, że wszystko będzie dobrze.

Zaczynałem gadać sam do siebie – oto kolejny dowód na to, że ze mną zaczyna się dziać coś niedobrego.

Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich pan Dashwood.

– Dzień dobry – wykrztusiłem.

– Dzień dobry, Dylanie. – Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. – Livy jest już prawie gotowa. Zaraz zejdzie.

Pokiwałem głową ze zrozumieniem i zapadła niezręczna cisza. Mężczyzna wpatrywał się we mnie, a ja w swoje buty. Sytuację uratowała Olivia, która chwilę później znalazła się obok nas.

– Cześć, Dylan – przywitała się i uśmiechnęła w moją stronę.

Odwzajemniłem gest i przyjrzałem się jej uważnie. Miała na sobie zwiewną, żółtą sukienkę w kwiatki. Włosy splecione w warkocz, a na nogach sandały na niewysokiej koturnie. Wyglądała ślicznie.

– Cześć – odparłem.

– To gdzie się wybieracie? – spytał ojciec dziewczyny.

– Tato – jęknęła.

– Niech się pan nie obawia. Będzie w domu przed dwudziestą drugą – zapewniłem go.

– W porządku. Idźcie już i bawcie się dobrze.

Wypchnął córkę lekko za próg, pomachał nam na do widzenia i zamknął drzwi.

– Przepraszam za niego – mruknęła Livy.

– Nie ma za co. Chodźmy już.

Z uśmiechami na twarzach ruszyliśmy w stronę parku. Mogło nas tam zauważyć wielu ludzi, ale jakoś mnie to nie obchodziło. I tak chciałem zaprowadzić ją w jeden z cichszych zakątków, o których istnieniu mało kto wiedział. Nie byłem żadnym romantykiem ani nic z tych rzeczy, ale lubiłem czasami posiedzieć sam na łonie natury. Szczególnie jeśli znów pokłóciłem się z rodzicami. Wtedy siadałem na trawie i starałem się ochłonąć.

– Mogę cię o coś zapytać? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Olivii.

– Jasne. – Uśmiechnąłem się do niej.

– Czemu zaprosiłeś mnie na ten spacer?

Spodziewałem się, że może o to zapytać. Nie wiedziałem, jednak co odpowiedzieć. Przed samym sobą tłumaczyłem, że robiłem to tylko i wyłącznie na potrzeby wykonania etapu szóstego. Ale gdzieś tam w głębi po prostu chciałem spędzić z nią trochę czasu. Pragnąłem zobaczyć jej prześliczny uśmiech i słodkie rumieńce. Nie, no zaczynam gadać jak w jakimś melodramacie! Co się ze mną dzieje?

– Bo do taj pory spotykaliśmy się we czwórkę, a teraz chciałem spędzić trochę czasu z tobą. Tylko z tobą – wyjaśniłem.

Spojrzałem na nią. Miała zaróżowione policzki i uśmiechała się nieśmiało w moją stronę.

W ciszy dotarliśmy do parku. Przez chwilę podążaliśmy jedną z głównych alejek, a potem pociągnąłem lekko zdezorientowaną Olivię w jak, to określiła, „dżunglę krzaczorów".

– Mogłeś mi powiedzieć, że będziemy się przeciskać przez jakiś gąszcz. Ubrałabym spodnie i adidasy.

– Spokojnie. Za chwilę wyjdziemy na wolną przestrzeń.

I tak jak powiedziałem, niecałą minutę później znaleźliśmy się na niewielkiej polance otoczonej dookoła drzewami.

– Ładnie tu – usłyszałem szept mojej towarzyszki

Wyszła na środek polany i rozglądała się dookoła z zachwytem. Postanowiłem wykorzystać to i przygotować się do etapu szóstego. Z niewielkiej torby, jaką miałem przewieszoną przez ramię, wyciągnąłem aparat fotograficzny. Włączyłem go i ustawiłem obiektyw w kierunku panny Dashwood.

– Livy! – zawołałem.

Dziewczyna obróciła się w moją stronę, a ja cyknąłem jej fotkę. Była nieźle zdziwiona, widząc blask flesza.

– Czy ty...? Czy ty właśnie zrobiłeś mi zdjęcie?!

Podbiegła do mnie szybko i spojrzała na wyświetlacz aparatu. Według mnie wyszła świetnie. Zresztą zawsze najlepiej wychodzą te spontaniczne zdjęcia. Ustawiane są takie sztuczne.

– Nie rób tego więcej – powiedziała surowym tonem. – Jestem niefotogeniczna.

– Chyba żartujesz! Wyszłaś ślicznie! – zapewniłem ją. – Poza tym myślałem, że będziesz moją dzisiejszą modelką – dodałem z udawanym rozczarowaniem.

– Modelką?! – Wybałuszyła na mnie oczy.

– Nie wspominałem ci, że interesuję się fotografią?

Pokręciła przecząco głową. Postanowiłem trochę jej o tym poopowiadać. Usiedliśmy na trawie i zacząłem swoją historię – skąd wzięła się ta pasja, co lubię fotografować i tak dalej. Olivia była świetnym słuchaczem. Całą uwagę skupiała na moich słowach. Nie przerywała mi. Czekała, aż skończę zdanie i dopiero zadawała kolejne pytanie. Już dawno z nikim mi się tak dobrze nie rozmawiało.

– No, dobrze – powiedziała kiedy skończyliśmy rozmawiać. – Będę twoją modelką.

Uśmiechnąłem się do niej. Wstaliśmy z trawy i włączyłem aparat. Zacząłem robić zdjęcia. Na początku Livy się wygłupiała i robiła zabawne miny. Potem jednak spoważniała i pozowała jak na prawdziwą modelkę przystało. Robiąc kolejne fotki, miałem wrażenie, że powinienem coś zmienić. Przyjrzałem się dokładnie szatynce i nagle mnie olśniło. Poszedłem do niej. Z jej włosów ściągnąłem gumkę, którą były związane, i rozczesałem je palcami. Po warkoczu nie zostało śladu. Za to jej długie lekko falowane włosy powiewały teraz swobodnie na wietrze.

– Tak wyglądasz o wiele śliczniej – szepnąłem jej do ucha, a policzki dziewczyny znów poczerwieniały. Uwielbiam ten widok. – A teraz uśmiech proszę.

Zrobiłem parę kroków w tył i cyknąłem kilka kolejnych zdjęć. Ta sesja zdecydowanie będzie najlepszą, jaką kiedykolwiek zrobiłem.

***

Razem z Olivią, Norą i Maxem wyszliśmy ze szkoły po skończonych zajęciach. Pogoda była naprawdę ładna. Świeciło słońce, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Użalaliśmy się właśnie nad tym, ile mamy zadane, kiedy usłyszeliśmy czyjś krzyk.

– Dokąd tak pędzisz Tubo Ołówku?!

Olivia zatrzymała się gwałtownie. Zrobiliśmy to samo. Szatynka stało chwilę bez ruchu, a potem obróciła się w stronę dźwięku. Pod jednym z drzew stał dość wysoki blondyn. Wyraźnie był od nas starszy o kilka lat. Uśmiechał się cwaniacko w naszą stronę. Hej! To mój firmowy uśmiech!

– Chad? – szepnęła niedowierzająco Olivia.

– No jasne, że ja. – Chłopak podszedł do nas pewnym krokiem.

– Co tu robisz?

– Przyjechałem cię odwiedzić. Nie cieszysz się?

– Cieszę się – odparła, ale bez większego przekonania.

– Nie wyczułem entuzjazmu – zaczął robić kolejne kroki w jej stronę, a panna Dashwood cofać się. – A wesz, co to oznacza.

W momencie Olivia zerwała się na równe nogi i ze śmiechem zaczęła biegać po całym placu szkolnym. Blondyn wdał się w pościg za nią. Natomiast cała nasza trójka stała w miejscu z szeroko otwartymi buziami.

Kto. To. Do. Cholery. Był?! No, chyba nie jej chłopak?! Pewnie by nam o nim powiedziała. Brat? Też raczej nie. No to kto?!

Oboje nadal gonili się i śmiali w niebogłosy, kiedy obok nas stanęła jakaś dziewczyna. Zdawało mi się, że gdzieś już ją widziałem.

– Cześć – przywitała się. – Jestem Maya. Siostra Olivii.

No, jasne! Już wiem! Jej portret stał na komodzie w pokoju panny Dashwood. Maya była niewiele wyższa od swojej siostry. Miała znacznie krótsze, sięgające do połowy szyi, falowane włosy koloru ciemnego blondu. Z twarzy była dość podobna do Livy.

– Jestem Nora, a to Dylan i Max – przedstawiła nas Edison.

– Miło mi. – Uśmiechnęła się do nas, po czym swój wzrok skierowała na szatynkę i blondyna. – Widzę, że poznaliście już Chada. Biedactwo jest jedynakiem, dlatego swoją niezaspokojoną potrzebę bycia starszym bratem wyładowuje na Livy. Raz nawet chciał ją zabrać na naszą randkę!

– Więc to twój chłopak? – spytałem niepewnie.

– Tak – odparła, a ja, sam nie wiedziałem dlaczego, odetchnąłem z ulgą.

Chad podszedł do nas. Przerzuconą przez ramię jak worek ziemniaków niósł Olivię, która waliła go po plecach pięściami.

– Puść mnie w tej chwili! – krzyknęła.

– Ani mi się śni!

– Dobra, sam tego chciałeś!

Dziewczyna podniosła lekko głowę i zaczęła szeptać mu coś do ucha. Mina blondyna od razu zrzedła. Natomiast Livy zaczęła mówić, czy raczej śpiewać, coraz głośniej. Po chwili już mogłem wyłapać cały tekst, który brzmiał następująco „Chad, Chad, Chaduś, Chad, Chad".

Cóż twórczy to on nie był, ale blondyna najwyraźniej doprowadzał do szału.

– Dobra, wygrałaś, Turbo Ołówku! – Z miną rozpaczy postawił dziewczynę na ziemi po niecałej minucie jej występu.

– Nie mów do mnie Turbo Ołówku! – wrzasnęła, jednak cała złość jej przeszła, kiedy tylko zobaczyła siostrę. – Maya! – krzyknęła i rzuciła się jej w ramiona.

Kiedy one się witały, Chad przyglądał się uważnie naszej trójce. Aż czułem na sobie jego palący wzrok. Tak, jakbym co najmniej był mordercą.

Gdy Olivia i Maya już się przywitały, podeszły do nas, a z ust blondyna padło pytanie, którego w ogóle się nie spodziewałem.

– No, Livy, to który z tych przystojniaków jest twoim chłopakiem?     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro