Czternaście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na samym początku ten pomysł z dyskoteką wydawał mi się kiepski. Bo co to za zabawa bez alkoholu i z gapiącymi się na ciebie nauczycielami. Ale Max przebłagał mnie, tłumacząc, że potrzebuje wsparcia przy wykonaniu etapu piątego. No, to poszedłem. I szczerze mówiąc, nie żałowałem tej decyzji. Wreszcie udało mi się zbliżyć do Olivii. Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, kiedy powiedziała mi, że nie umie tańczyć. Jednak jej poważna mina powstrzymała mnie przed tym. I bardzo dobrze, bo pewnie wszystko bym znów zepsuł.

Nie zapomnę też czerwoności jej policzków, kiedy położyłem swoje dłonie na jej biodrach. W tych sprawach nadal była wstydliwa. Ale musiałem przyznać, że rumieńce dodawały jej uroku.

Staliśmy razem z Livy na środku parkietu i wpatrywaliśmy się w Gordona, który przeciskał się przez tłum w stronę DJ-a. Zastanawiałem się, czy wyjdzie mu to, co sobie zaplanował. Nie miał dużo czasu na przygotowywania. O dyskotece dowiedzieliśmy się dopiero wczoraj. Max zarwał całą noc, aby przygotować układ, który zachwyciłby Norę.

– Czy wiecie, o co mu chodzi? – spytała Edison, która niespodziewanie znalazła się koło nas.

Panna Dashwood wzruszyła tylko ramionami, a ja uśmiechnąłem się tajemniczo.

Po chwili rozległ się głos DJ-a.

– Ej, ludziska, słuchajcie! Nasz kumpel Max chciałby coś zaprezentować!

Rozległy się ogłuszające brawa. Gordonowi udało się jeszcze dorwać mikrofon i krzyknąć do niego:

– Nora, to dla ciebie!

Po sali rozległa się s jakaś hip-hopowa piosenka, a Max znalazł się na środku parkietu. Razem z Olivią pociągnęliśmy oniemiałą Norę do kółka, jakie otoczyło Gordona. On zaczął tańczyć, a my razem z tłumem klaskać w rytm melodii. Mimo moich obaw występ wyszedł znakomicie. Udało mu się nie potknąć ani nie pomylić kroków. Pod koniec utworu pociągnął za sobą Edison i chwilę tańczyli wspólnie. Kiedy muzyka ucichła, zostali nagrodzeni głośnym aplauzem.

– Nie wiedziałam, że tak świetnie tańczysz! – zachwycała się brunetka, gdy już udało się im przedrzeć przez tę chmarę ludzi w jakieś bardziej ustronne miejsce. – To było czadowe!

– Cieszę się, że ci się podobało. – Uśmiechnął się do niej czarująco.

– To było naprawdę genialne, Max – pochwaliła go też Livy.

– Jak ci się znudzi kosz, to możesz dołączyć do naszej grupy tanecznej – zaproponowała Nora, a my wszyscy zaśmialiśmy się.

Ostatnio coś często się nam to zdarzało. W ogóle zauważyłem, że Gordon i ja spędzaliśmy więcej czasu z dziewczynami niż z naszą paczką. Ale nie czułem się jakoś źle z tą świadomością. Było całkiem fajnie. Taka odmiana też jest czasami potrzebna.

Max już wykonał etap piąty. Teraz czas na mnie.

***

We czwórkę szliśmy na biologię. Znów śmialiśmy się z kolejnego głupiego i bezsensownego tekstu mojego najlepszego kumpla.

Od wczorajszej dyskoteki Nora najchętniej nie odstępowałaby Maxa na krok. Chyba naprawdę zaimponował jej tym tańcem. Kto by pomyślał, że jakiś anonimowy, przypadkowo znaleziony poradnik może nienawiść zamienić w uwielbienie. Gdybym sam tego nie zobaczył, to bym nie uwierzył.

I choć na samym początku wydawało mi się to wszystko jakieś podejrzane, to ten, kto napisał instrukcję, musiał być naprawdę obeznany. Rady, które były w niej zawarte, jak najbardziej się sprawdzały, a opisane reakcje dziewczyn pokrywały z prawdą. To niesamowite. Nigdy nie wierzyłem w cudowne działanie jakichkolwiek poradników, ale od teraz chyba zacznę.

Byłem też ciekawy, kto jest autorem instrukcji. Chętnie bym się z nim spotkał i zapytał, w jaki sposób to wszystko przewidział.

Jako jedni z ostatnich weszliśmy do klasy, w której, o dziwo, nie było biologa, ale jakaś inna nauczycielka.

– Niestety pan Cooney jest chory i nie ma go dzisiaj w szkole. Mam z wami zastępstwo, ale muszę wykonać inną robotę, więc będę wdzięczna, jeśli zajmiecie się sami sobą – oznajmiła kobieta i usiadła za biurkiem, przed swoim laptopem.

Po klasie rozległy się przyciszone głosy. Niektórzy rozmawiali, inni odrabiali lekcje, a jeszcze inni błądzili wzrokiem po klasie w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia.

Spojrzałem na Olivię. Cóż innego mogła robić, jak nie szkicować.

Długo zastanawiałem się nad tym, jak wykonać etap piąty. Oczywiście musiałem coś narysować. I już tu na samym początku zaczynały się schody. Nigdy w życiu niczego nie narysowałem. Nawet będąc dzieckiem. Więc nie ma mowy, żeby mój szkic był chociaż w połowie profesjonalny jak ten Livy. Mimo to postanowiłem stanąć na wysokości zadania. Specjalnie na tę okazję zainwestowałem nawet w ołówek. Nie miałem pojęcia, jaka miękkość będzie odpowiednia, więc wziąłem zwykły HB.

– Mogę jedną kartkę? – szepnąłem do szatynki.

Spojrzała na mnie zdziwiona.

– Masz zamiar rysować?

– Lepsze to niż bezczynne siedzenie.

Bez słowa podała mi kartkę i wróciła do swojego szkicu. Dużo czasu spędziłem też na myśleniu, co mam narysować. Instrukcja mówiła, że ma to być zadedykowane specjalnie dla niej. W związku z tym najlepiej byłoby naszkicować jej portret. Bałem się, że wyjdzie on gorzej niż tragicznie, ale postanowiłem spróbować. Nawet jeśli nie będzie to arcydzieło, Dashwood powinna docenić chociaż to, że się starałem.

Nie miałem kompletnie pojęcia, od czego zacząć. Przyjrzałem się uważnie Olivii, która pochylała się nad swoim szkicownikiem. Zauważyłem, że zawsze przed rozpoczęciem dokładnie oglądała obiekt, który chciała przedstawić na papierze.

W końcu postanowiłem zacząć od rysów twarzy. Starałem się robić delikatne ruchy, tak jak Artystka, ale chyba coś mi nie wychodziło.

– Źle prowadzisz rękę – usłyszałem jej szept. – To powinno być tak.

Chwyciła moją dłoń, w której trzymałem ołówek i lekko nią poruszyła. Kreska, jaką wspólnie narysowaliśmy, była delikatna i prawie ledwo widoczna.

– Masz strasznie twardy ołówek. – Spojrzała na jego oznakowanie. – Takim się ciężko rysuje. Masz ten.

Podała mi dokładnie taki sam, jakim ona szkicowała. Wziąłem go i uśmiechnąłem się z wdzięcznością.

Wróciłem do swojej pracy. Zastosowałem rady Livy. Rzeczywiście efekt był lepszy. Pierwszą częścią twarzy, jaką narysowałem, były oczy. Jej głębokie oczy koloru czekolady. Potem mały zgrabny nos i duże, pełne, malinowe usta. Zostały mi włosy. Brązowe, sięgające trochę poniżej ramion i grzywka. Choć przeważnie nosiła je spięte, ja zrobiłem je rozpuszczone. Po pierwsze tak wyglądała o wiele śliczniej, a po drugie takie łatwiej było narysować. Szkoda tylko, że teraz to wszystko było szare.

Później zająłem się cieniowaniem. Nie miałem w tym kompletnie wprawy, ale przypomniałem sobie portrety na komodzie w jej pokoju i spróbowałem zrobić to na ich podstawie.

Spojrzałem na swoje dzieło. Jak na pierwszy raz chyba nie było takie złe. Nawet mi się podobało. Korzystając z okazji, że miałem chwilę, dopisałem krótką dedykację. Tak, żeby pamiętała, że to ode mnie. I pewnie potarga ten szkic ze wściekłości i rozpaczy, kiedy ją rzucę, ale co tam.

Zadzwonił dzwonek. Livy zrobiła jeszcze kilka szybkich ruchów ołówkiem i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Zdziwiła się trochę, że na nią czekałem, bo zazwyczaj tego nie robiłem.

– To dla ciebie. – Podałem jej kartkę, kiedy byliśmy już na korytarzu.

Przez chwilę szliśmy w ciszy. Szatynka oglądała dokładnie mój szkic, a na sam koniec jej wzrok spoczął na dedykacji.

– Dla Olivii od Dylana – przeczytała cicho.

– Nie podoba ci się? – spytałem.

– Nie, dlaczego? Jest śliczny! Jeszcze nikt nigdy dla mnie niczego nie narysował. A już na pewno nie mojego portretu. Dziękuję!

Ze szczęścia aż mnie przytuliła. Musiało to wyglądać dość zabawnie przy naszej różnicy wzrostu. Opamiętała się jednak szybko i odsunęła zawstydzona.

– Przepraszam – szepnęła.

– Nie ma za co – odparłem. – To było dość... miłe.

To dziwne, ale naprawdę tak pomyślałem. I naprawdę martwiłem się tym, czy spodoba jej się rysunek. Naprawdę ją polubiłem. Naprawdę dobrze czułem się w jej towarzystwie. Naprawdę świetnie spędzało mi się z nią czas. I co najgorsze, naprawdę zaczynało mi na niej zależeć.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro