Dwadzieścia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Coś się stało? – spytała Harriet zaraz po tym, jak z westchnieniem opadłem na krzesło w jadalni.

Byłem na siebie strasznie zły za to przedstawienie, które zrobiłem dziś rano przed szkołą. Nie dość, że widziała to co najmniej połowa uczniów, to jeszcze nawrzeszczałem na Olivię. Wcześniej nigdy tego nie zrobiłem. No dobra, może naskoczyłem na nią parę razy, ale to było przed tym, jak zacząłem używać instrukcji. Potem nic podobnego nie miało miejsca. Naprawdę nie chciałem na nią nakrzyczeć. Ale kiedy zobaczyłem, jak uroczo uśmiechał się stronę tego kolesia, po prostu nie wytrzymałem. Chyba na serio zaczynałem wariować. I wiem. Powinienem ją przeprosić. Chciałem, ale... Kurde! Zawsze musi być to „ale"! Dobrze, przyznam się sam przed sobą – nie miałem odwagi. Bałem się, że dalej będzie mnie ignorować albo mi nie wybaczy. Dlatego postanowiłem wrzucić karteczkę do jej szafki. Miałem nadzieję, że już się na mnie nie gniewa i przyjmie moje zaproszenie. Kiedy tylko przyjdzie, przeproszę ją osobiście.

–  Nie, nic – mruknąłem w odpowiedzi, po czym dodałem z nieco większym entuzjazmem. – Możliwe, że będziemy mieli dzisiaj gościa.

–  Zaprosiłeś jakiegoś kolegę?

–  Przyjaciółkę – sprostowałem. – Ma na imię Olivia.

Harriet oderwała się od blatu i spojrzała na mnie z uśmiechem. I już wiedziałem, co miała na myśli.

–  Nigdy nie zapraszałeś żadnych dziewczyn.

Tak, to prawda. Nigdy tego nie robiłem. Z jednego względu – rodzice. Przeważnie ich nie było, ale jak już się zjawiali, to w najmniej odpowiednich momentach. Nie chciałem, żeby przyłapali mnie z laską w jakiejś dwuznacznej sytuacji. Nieźle oberwałem już po tym, jak zorganizowałem imprezę. Alkohol lał się hektolitrami, a dom wyglądał jak pobojowisko. Dostałem taki opieprz, że odpuściłem sobie robienie balang na jakiś czas.

Z Livy było inaczej. Wiedziałem, że między nami nie dojdzie do niczego, co wykraczałoby poza przyjacielskie gesty. Poza tym Dashwood tak bardzo różniła się od lasek, z którymi spotykałem się wcześniej. Była dokładnie taką dziewczyną, jaką starzy chcieliby widzieć przy moim boku.

–  Wiesz może, kiedy wrócą rodzice? – spytałem gosposi.

–  Prawdopodobnie pojutrze.

Świetnie. Przynajmniej nikt nie będzie nam przeszkadzał.

–  Upiec jakieś ciastka? – zapytała Harriet.

Nawet jeśli bym zaprzeczył, i tak by je upiekła, więc kiwnąłem twierdząco głową. Powiedziałem jej jeszcze, o której spodziewam się wizyty Olivii, i udałem się do swojego pokoju.

***

Równo o siedemnastej rozległ się dzwonek do drzwi. Ostatni raz rozejrzałam się po swoim pokoju, upewniając się, że panuje w nim porządek. Było chyba w miarę przyzwoicie. Pomału zszedłem na dół. W przedpokoju stała gosposia i mój gość. Uśmiechnąłem się promiennie na widok panny Dashwood.

–  Livy? – Dziewczyna obróciła się w moją stronę. – Cieszę się, że przyszłaś. A to jest Harriet.

Wskazałem na gosposię, która chwilę później udała się do kuchni. Zostaliśmy sami. Poczułem, że to właśnie teraz powinienem ją przeprosić.

–  Przepraszam za to dzisiaj rano. Trochę przesadziłem.

–  Fakt. Przesadziłeś – odpowiedziała surowym tonem, a uśmiech z mojej twarzy momentalnie zniknął. Zaśmiała się. – No, przecież żartuję! Przeprosiny przyjęte. Nie mówmy już o tym. To co będziemy robić? – Przed twarzą pomachała mi torbą, w której zapewne miała ubrania na zmianę, które prosiłem, aby zabrała ze sobą.

–  Najpierw się przebierzemy.

–  A potem?

–  A potem pobawimy się w malarzy.

Olivia spojrzała na mnie niezrozumiale, a ja tylko uśmiechnąłem się cwanie, chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem na górę. Przeszliśmy kawałek korytarzem, po czym weszliśmy do mojego pokoju.

–  Masz bardzo duży dom –  mruknęła.

–  Ta – odparłem. – Łatwo się w nim zgubić. Na prawo jest łazienka. Możesz się tam przebrać.

Dziewczyna uśmiechnęła się wdzięcznie i zniknęła za drzwiami. Ja natomiast z szafy wyciągnąłem jakiś porozciągany T-shirt i sprane spodnie. Przebrałem się szybko i czekałem na Livy. Wyszła po chwili. Miała na sobie spodnie z dresu i koszulkę z... Batmanem! Zacząłem się śmiać.

–  Tak, wiem – powiedziała, kiedy trochę się uspokoiłem. – Ale przysięgam, że w życiu nie wyszłam w niej na ulicę. Jest tylko do użytku domowego. A tak na marginesie, dostałam ją od Chada.

– To wszystko wyjaśnia – odparłem. – Chodź, idziemy do ogrodu.

Zeszliśmy znów na dół, a potem udaliśmy się na taras. Tam czekała już na nas Harriet z ful wypas wyżerką. Te babeczki to ja chyba będę jadł przez tydzień. Na stole stał również dzbanek z sokiem i dwie szklanki.

–  To ja was zostawię samych. – Gosposia uśmiechnęła się w naszą stronę i zniknęła.

–  To co dokładnie będziemy robić? – spytała Olivia, a ja wskazałem na osiem puszek farb. Każda była w innym kolorze. – A co będziemy malować?

Z talerza wziąłem jedną babeczkę i pokazałem pannie Dashwood, aby szła za mną.

Kiedy przeczytałem etap ósmy, kompletnie nie miałem pomysłu, co moglibyśmy razem zrobić. Postanowiłem przejść się po naszym, jakże dużym ogrodzie. Podszedłem do ogromnego dębu, przy którym jako dziecko uwielbiałem się bawić. Spojrzałem w górę i zobaczyłem drewnianą platformę. Mój domek na drzewie. Zupełnie o nim zapomniałem. Wdrapałem się po drabince i niestety musiałem stwierdzić, że był w opłakanym stanie. I wtedy mnie olśniło. Na drugi dzień pojechałem do sklepu i kupiłem farbę oraz pędzle.

– O, kiedyś też taki chciałam mieć.

–  Ja swój, mówiąc lekko, zaniedbałem i potrzebuje odświeżenia.

Nie musiałem jej długo przekonywać. Niemalże biegiem wróciła na taras po farby. Udało nam się przenieść wszystko za jednym razem i wnieść na górę. Postanowiliśmy, że najpierw pomalujemy wnętrze.

–  Robimy rysunki czy wszystko na gładko? – spytała Olivia.

–  To ty tu jesteś artystyczną duszą. Zdaję się na ciebie.

–  No dobra – mruknęła, zanurzając pędzel w żółtej farbie.

Ja natomiast wybrałem kolor czerwony. Zostawiłem Livy jedną ścianę, a sam przeniosłem się na drugą. Narysowałem kontur wielkiego serca. Dziewczyna postawiła za to na kwiatki.

–  Miła ta wasza gosposia – zagadnęła.

–  Tak – mruknąłem. – Bardzo ją lubię.

–  A twoich rodziców nie ma w domu?

–  Nie. Są w delegacji.

Livy chyba wyczuła, że nie mam ochoty o tym rozmawiać, bo nie drążyła tematu. Zapadła trochę niezręczna cisza. Panna Dashwood zapewne całą swoją uwagę skupiła na swojej pracy. Kiedy coś szkicowała, zawsze się wyłączała.

Zamalowałem całe serce, po czym zamoczyłem pędzel w wodzie i nabrałem niebieskiej farby. Już miałem coś narysować, kiedy wpadłem na pomysł, jak rozładować atmosferę. Podszedłem do Olivii. Palcami lekko naciągnąłem końcówkę pędzla i puściłem. Cały lewy profil dziewczyny był w niebieskich kropkach.

–  O, ty! – krzyknęła, a po chwili na całej mojej twarzy i włosach widniała zielona farba.

I tak zaczęła się nasza wielka bitwa na kolory.

***

– Szczerze mówiąc, nie wiem, co wygląda lepiej: ten domek czy my – powiedziała Livy, kiedy przyglądaliśmy się naszemu skończonemu dziełu.

Rzeczywiście domek wyglądał przepięknie. Był kolorowy i taki radosny. Rysunki Olivii uświetniły jeszcze to wszystko. Moje niekoniecznie się do tego przyłączyły, ale były względne. Kawał naprawdę dobrej roboty. Równie świetnie poszło nam malowanie siebie nawzajem. Ja miałem prawie całe włosy żółte i zielono-czerwoną twarz. Panna Dashwood natomiast dostała w prezencie ode mnie niebieskie i fioletowe pasemka, a policzki przykryła jej farba różowa. Ubrań również nie ominęło farbowanie. Były we wszystkich kolorach tęczy.

–  Zdecydowanie my – odparłem ze śmiechem.

–  Dobra, chodźmy się umyć i przebrać. – Livy pociągnęła mnie w stronę domu.

–  A nie możesz wrócić tak?

Dziewczyna spojrzała na mnie jak na mądrego inaczej.

–  Tak, będę szła przez ulicę i wołała „Ludzie zostałam kolorowym Batmanem!" – powiedziała z ironią, a ja znów się zaśmiałem.

–  No, już dobrze. Chodź, mój Batmanku. – Objąłem ją lekko ramieniem i ruszyliśmy w kierunku domu.

W hallu natknęliśmy się na Harriet, która na nasz widok załamała ręce i zaczęła wywoływać wszystkich świętych. Wyminęliśmy ją szybko i pognaliśmy do mojego pokoju. Kiedy doprowadziliśmy się jako tako do porządku, Olivia musiała już wracać do domu. Jej ojciec dzwonił już nawet z zapytaniem, gdzie się tak długo podziewa. Postanowiłem ją odprowadzić. Szliśmy spacerkiem, miło rozmawiając, ale niestety w końcu dotarliśmy do celu.

–  Dziękuję za to popołudnie. Świetnie się bawiłam.

–  Nie ma za co. Ja też. – Uśmiechnąłem się do niej.

–  To do jutra – szepnęła i otworzyła drzwi wejściowe.

Udało mi się jeszcze pocałować ją w policzek, zanim zniknęła we wnętrzu domu.

Nie mogłem się doczekać jutrzejszego dnia. Nie mogłem się doczekać, kiedy znów ją zobaczę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro