Rozdział 10✔

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minął ponad tydzień od pogrzebu. Z chłopakami wróciliśmy już do szkoły. Wzajemne wsparcie, ale też otucha dodana od nauczycieli, szczególnie profesor McGonagall sprawiły, że właściwie czuliśmy się już dobrze.

Niestety, sytuacja, która się wydarzyła w żaden sposób nie sprawiła, że nauczyciele zwolnili z materiałem.

I takim oto sposobem na jutro mam do napisania wypracowanie o wpływie akcentowania wymawianego zaklęcia na jego działanie.

Dzięki Merlinowi nie jestem w tym sama. Lily zgodziła mi się pomóc to ogarnąć.

Umówiłyśmy się w bibliotece, do której z resztą właśnie pędziłam tuż po zrobieniu na rozluźnienie lekkiego kawału woźnemu i podłożeniu jego kotce do karmy środków na przeczyszczenie.

- Nareszcie jesteś - mruknęła Lily, widząc jak do niej podchodzę kiedy stała przy regale.

- Przepraszam Cię najmocniej - powiedziałam zdyszana - ale tak jakby uciekałam przed Filchem - dodałam.

- Ahh.. wy i te wasze głupie pomysły.. - westchnęła cicho, zapewne na naszą nie odpowiedzialność oraz głupotę. - Idziemy? - popędziła nas w końcu.

- Jasne.

Weszłyśmy w głąb biblioteki. Zajęła miejsce przy stole, a Lilka usiadła obok mnie. Wyłożyła na stolik wcześniej przygotowane książki.

- Masz pergamin? - zapytała.

Wsunęłam rękę do bawełnianej torby. Całe szczęście go spakowałam.

- Oczywiście, że tak - zaśmiałam się i wyłożyłam na stół zwiniętą rolkę.

- Świetnie, możemy zaczynać. Na początku poszukaj tu - podsunęła mi pod nos cieniutką książeczkę z drzewem na okładce - informacji które mogą Ci się przydać w rozwinięciu, a ja poszukam czegoś jeszcze.

- Jasne - odpowiedziałam i otworzyłam spis treści, a moja towarzyszka zniknęła za regałem.

Przeglądałam kartki przez krótką chwilę w poszukiwaniu przydatnych danych. Niestety długo nic nie udawało mi się znaleźć.

- Przeklęta książka - trzasnęłam okładką i gwałtownie odłożyłam książkę na drugim końcu stołu.

- Może nie od razu przeklęta, nie wyczuwam tu czarnej magii - usłyszałam męski głos. Kojarzyłam go z pewnością, ale nie był to żaden z moich przyjaciół.

Po tych słowach usłyszałam odsuwanie dwóch krzeseł prostopadłych do mnie i odgłos siadania na nich.

Ledwo uniosłam wzrok, a moim oczom ukazały się zielone krawaty.

- Czego chcesz, Rosier? - zapytałam. Szybko połączyłam w głowie głos z jego właścicielem.

- A co, nie mogę już starać się doprowadzić do integracji między domami? - odparł.

- Możesz się integrować z puchonami - odpowiedziałam. Moja wypowiedź była przepełniona sarkazmem do tego stopnia, że samą mnie to zdziwiło.

Nie znoszę tych dwóch. Panoszą się byle gdzie i starają się każdemu wmówić różne kłamstwa na temat brata jednego z nich.

- Dobra, my tu przyszliśmy z pokojowym nastawieniem - wyjaśnił Black. Jak mnie irytuje ten knypek. Wystarczyło by, że urodziłby się trzy tygodnie później i byłby klasę niżej. Uważa się za lepszego od Syriusza tylko dlatego, że jest w Slytherinie.

- Pokojowym? - przedrzeźniłam. - Mówcie czego chcecie.

- Cóż, chcieliśmy Ci złożyć kondolencje z powodu twojego przyjaciela - powiedział Evan.

Na wspomnienie o Peterze poczułam tylko lekkie ukłócie w sercu. Udało mi się jakoś z tym oswoić.

- Dziękuję, idźcie już sobie - zbyłam ich.

Całe szczęście na przeciwko mnie usiadła Lila. Jej mina gdy zobaczyła ślizgonów przy naszym stoliku była bezcenna.

- Co tu się dzieje? - zapytała. - Chcecie mnie zwyzywać od szlam? Proszę bardzo - dodała zdeterminowana. Moja krew.

- Chwila, chyba się nie zrozumieliśmy - przerwał Regulus. - My naprawdę chcemy Wam pomóc. Jak widzę jak się męczycie z tymi zaklęciami to aż mi się słabo robi.

- Masz jakiś problem z moim wypracowaniem? - zapytałam śmiało.

- Nawet nie zaczęłaś go pisać, ale zagadnienie które zaznaczyłam w książce kolorową karteczką w ogóle nie dotyczy tematu - odpowiedział prześmiewczo.

Zdenerwowana chwyciłam książkę na której chwile temu się wyżywałam i spojrzałam brunetowi w oczy.

- Ta niebieska.

Otworzyłam książkę na stronie zaznaczonej niebieską karteczką i odczytałam fragent na głos.

- Drzewa, z których wykonuje się różdżki są bardzo specyficzne. Muszą przede wszystkim reprezentować właściwe gatunki drzew oraz odpowiednią giętkość i wilgotność.

Nie czytałam dalej. Odłożyłam podręcznik na stół i napotkałam niewinne spojrzenie Lily mówiące mi, że chłopak ma rację.

- Nie pomóc Ci może, gryfiaku? - zaproponował ironicznie.

- Niestety muszę odmówić przyjęcia twej pomocnej dłoni w dniu dzisiejszym. Z pewnością odezwę się innym razem - po tych słowach wstałam i wyszłam, a zaraz za mną podążyła Lily.

Gdy byłyśmy na korytarzu, kawałek od biblioteki Evans się odpaliła.

- Widziałaś jak on na Ciebie patrzył? - zapytała podekscytowana. O co jej znowu chodzi...

- O czym ty mówisz?

- Nie powiesz, że nie uważasz Regulusa za przystojnego - stwierdziła.

- Mam Ci przypomnieć, że jest ślizgonem?

- Możesz - zażartowała.

- Regulus Black jest ślizgonem - wyjaśniłam i wybuchłam śmiechem.

- Czyli Ci się nie podoba? - ciągnęła.

- Nie. Przyznam, jest przystojny, ale już nawet James jest przystojniejszy - rzuciłam ze śmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro