Rozdział 6: Budyniowy reżim

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzień po imprezie zmuszona byłam pójść do szkoły sama, bo Henry wolał przespać cały dzień. Nigdy nie był dobry we wstawaniu rano, ale dziś przebił sam siebie. Dlatego też szłam sobie zatłoczonym korytarzem dopóki jakiś latając obiekt nie walnął mnie w głowę. Jakiś nastolatek uśmiechnął się przepraszająco, a ja prychnęłam. Dzień zapowiadał się świetnie.Uznałam, że muszę znaleźć kogoś do rozmowy, bo to przecież nie tak, że jestem zależna od Henry'ego i nie mam innych przyjaciół. To znaczy przyjaciół może nie mam, ale nie zaszkodziłoby poszukać jakiegoś godnego towarzysza. 

Dlatego podczas lunchu wzięłam do rąk moją tacę, (na której był śmietankowy pudding!) i zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu Michelle. Stałam tak na środku sali, aż nie poczułam, że wyglądam jakbym nie miała dokąd pójść. A nawet jeśli to było prawdą to ja wolałam chociaż stwarzać pozory, że tak nie jest. Usiadłam przy wolnym stoliku i złapałam za mój budyń ignorując istnienie obiadu. Zafascynowało mnie to tak mocno, że nie zauważyłam Petera i Neda siadających na przeciwko mnie.

- Cześć Wendy - przywitał się Ned, a Peter zaraz po nim.

- Cześć wam - mruknęłam skupiona na walce z opakowaniem.

Technikę nie wyglądania na pijaną przy Peterze opanowałam już niemal do perfekcji. Mimo, że w środku dusiłam się z ekscytacji.

- Słuchaj... - podniosłam wzrok i spojrzałam wyczekująco na szatyna. - Słyszałem o tym co wczoraj zrobiłaś i chciałem ci... No wiesz, podziękować.

- Oh, nie ma problemu, właściwie dało mi to dużo satysfakcji.

- O tak, mi też - mruknął rozmarzony Leeds.

- Jeśli mógłbym ci się jakoś odwdzięczyć, albo coś to... - Parker zaczął się plątać. Z iskierkami w oczach stwierdziłam, że uroczo wyglądał kiedy się wstydził.

Zaraz jednak spoważniałam i spojrzałam mu w jego czekoladowe oczy.

- Otwórz mi budyń - wystawiłam rękę w jego stronę., tym samym przyznając, że opakowanie puddingu mnie pokonało. Następnym razem je zniszczę. Tyle, że przy nich trochę nie wypada.

Ten zmieszany wziął ode mnie pudełeczko i jednym ruchem ręki je otworzył. Zmrużyłam oczy.

- Otwierałam ze złej strony - stwierdziłam i zaklęłam w myślach.

Peter podał mi otwarty budyń, a ja z ekscytacja zaczęłam go jeść.

- Chyba bardzo lubisz budynie.

- Tylko śmietankowe - zaznaczyłam.

Parker się wzdrygnął.

- Żartujesz? Czekoladowe są lepsze, zdecydowanie.

- Słuchaj no, Parker - oparłam łokieć o stół i wskazałam na niego łyżeczką. - Upewnij się kogo chcesz mieć za wroga.

Peter potarł brodę w skupieniu i również oparł się o stół. Westchnął.

- Okej, powiedzmy, że masz rację, nawet jeśli uważam, że nie masz.

Wydałam z siebie okrzyk zwycięstwa i odchyliłam się na krześle.

- Niech żyje budyniowy reżim!

~~*~~

Mój humor się znacznie poprawił. Miło się z nimi gadało, niesamowity był fakt, że czułam się całkowicie wyluzowana przy kimś kto nie był Henrym. Potem poszliśmy z Peterem razem do szafki, a następnie na hiszpański, bo to jedna z lekcji, które mamy razem. To wszystko sprawiło, że zaczęłam coraz więcej myśleć, teraz, gdy wiem, że Peter wie o moim istnieniu nie mam pojęcia jak się czuć. Zresztą wciąż nie do końca wiem jakim jest człowiekiem. No ale za to podczas rozmowy z nim i Nedem dowiedziałam się jednego. 

Jak bardzo podoba mu się Liz Allan.

~~*~~

- Mikhail znowu założył sombrero - znudzona stwierdziłam fakty.

- Ta - przytaknęła MJ. - Bo to jedyne co potrafi powiedzieć po hiszpańsku. Sprawdzałam.

Uniosłam brew.

- Jak ci ludzie z francuskiego co ciągle mówią "croissant" - rzuciłam. - A może ''croissount"? Jak to sie, na Boga, wymawia?

MJ zaczeła dziwnie chichotać.

- Ej Peter! Peter! - Krzyknęła szeptem dźgając go ołówkiem w plecy. - Powiedz "croissant".

Zmieszany posłał jej pytające spojrzenie.

- Po co?

- No dalej!

- No dobra, quackson. I co?

Uniosłam brwi. Chichot MJ przybrał na sile, a nauczycielka ostrzegawczo na nas spojrzała.

- MJ! - Peter wywrócił oczami.

- To nie ze mną jest pro... - Urwała na widok stojącej naprzeciwko nauczycielki.

Założyła ręce na biodra i westchnęła.

- Nie rozmawiamy na lekcji, podstawowa zasada - złapała się za nasadę nosa. - Nie wyślę was do kozy. Jednak, uznam w zamian, że z chęcią pomożecie w robieniu plakatów o Homecoming'u.

Milczałam i tylko niechętnie kiwnęłam głową.

- Na poniedziałek.

Skrzywiłam się. Czyli mam na to poświęcić weekend. Cudownie! Spojrzałam na MJ i Petera, też chyba nie podobało im się to ale przyjęli karę nie protestując. No cóż, należało nam się, robienie plakatów wciąż jest lepszą opcją niż koza. No chyba, że mówimy o Michelle, ona chodzi tam jak na zajęcia pozalekcyjne, więc chyba nie zrobiłoby to różnicy.

- W ten weekend odpadam - oznajmiła Jones gdy wychodziliśmy z sali. - Jadę na drugi koniec stanu do dziadków. Jedyne co mogę, to kupić materiały.

- Luz - rzuciłam. - Ja i Peter zrobimy po jednym i przyniesiemy w poniedziałek. No chyba... że chcesz je robić razem? - Spojrzałam w jego stronę.

Wzruszył ramionami.

- Czemu nie.

Dlaczego nie odmówił?

- To wpadnij do mnie jutro, albo w niedzielę. Napiszę ci adres.

Odmów, odmów, to będzie niezręczne.

- Pewnie, jeśli to nie problem - odparł, ale potem się zreflektował. - Oh chwila, już ci daję mój numer.

Kiwnęłam drętwo głową. Spojrzałam na MJ w poszukiwaniu pomocy, ale ona się już ulotniła. Potrzebuję mentalnego wsparcia. Dlaczego Henry'ego nigdy nie ma jak może się na coś przydać?

- Super, to do jutra!

Patrzyłam jak odchodzi i mimo rosnącej ekscytacji (oraz obaw) nie mogłam pozbyć się myśli, że dla niego to spotkanie wcale nie znaczy tak wiele.

~~*~~

Skupiona wykonywałam kolejne sekwencje ruchów. Dotyk szorstkiej maty pod moimi stopami mnie uspokajał, a ćwiczenia sprawiały, że zapominałam o wszystkim. Czułam, że spokojnie mogę się tutaj wyciszyć, całe dojo było puste. No, tylko, że w rogu siedział Henry.

- I tak po prostu go zaprosiłaś?

Otworzyłam wkurzona oczy i spojrzałam na niego z wyrzutem.

- Nie widzisz, że próbuję się skupić?!

Wstał z maty poprawiając swój pas.

- Mówię o tym, że ten jeden raz nie było mnie w szkole, a ty skończyłaś umówiona z Peterem Parkerem. Dziewczyno, gdyby nie to, że mam jeszcze resztki dumy to zacząłbym piszczeć z ekscytacji.

Moje policzki zupełnie bez powodu zrobiły się różowe.

- To będzie porażka. Ale zmieniając temat - ty za to - tknęłam go palcem - ani słowem nie wspomniałeś, że przyjeżdża Emanuele, twój czarujący, włoski kuzyn.

Henry przewrócił oczami i spojrzał na mnie z politowaniem.

- A wraz z nim jego wredny ojciec, ten to jest dzik - parsknął. - Mówię ci potężny zawodnik, za każdym razem jak siedzimy przy stole chce się ze mną siłować, ja mu mówię ,,Jakbym mógł się chociaż do wujka porównywać" i on raz na to tak mnie trzepnął w plecy, że aż się zupą zakrztusiłem i krzyknął ,, Poprawna odpowiedź konusie!". Ja wtedy...

Urwał widząc moją uniesioną brew i odchrząknął.

- W każdym razie, nie ekscytowałbym się za bardzo. Zresztą Manu zostaje u nas na trzy miesiące, zdąży ci się jeszcze znudzić.

- Zobaczymy konusie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro