Rozdział 1: Dwójka samotnych szermierzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mocno trzasnęłam drzwiami od zardzewiałej szafki. To cholerna żelastwo stanowiło jawne niebezpieczeństwo dla porządku publicznego. Obawiałam się, że mogę zacząć nim rzucać. Nie starając się nawet o jej zamknięcie (bo kto chciałby ukraść notes z cytatami z filmów zalany herbatą) odeszłam w stronę sali lekcyjnej. 

Wzdychając usiadłam w pierwszej ławce, nie lubiłam gdy wszyscy gapili się na moje plecy. Niestety mój wzrost ( który razem z wiewiórczymi policzkami sprawiał, że wyglądałam jak wyrośnięte dziecko) mi na to nie pozwalał. To była rzecz, która wiecznie wywoływała we mnie irytację. Ludzie patrzyli na mnie i zastanawiali co szóstoklasista robi w liceum.

- Wendy Byrne, rozwiążesz nam to równanie? - Wyrwana z zamyślenia lekko skinęłam głową.

Podeszłam do tablicy, biorąc kredę i szybko przeanalizowałam sytuację. Lekko mrużąc oczy patrzyłam na równanie i dochodząc do pewnego wniosku obróciłam się twarzą do nauczyciela.

- Nie potrafię tego zrobić, w ogóle nie rozumiem co tu się stało - spuściłam wzrok.

- Wiem Wendy - westchnął nauczyciel. - Inaczej bym cię tu nie wołał. Skup się na lekcji ,albo będę zmuszony wstawić ci niedostateczny.

- Tak jest, panie Harrington!

Reszta lekcji minęła mi spokojnie, jedynie całą chemię spędziłam wpatrując się w plecy Petera Parkera, przez co Henry musiał mnie co chwila szturchać. Ale i tak byłam mu wdzięczna, bo gdyby nie on to musiałabym siedzieć z przodu, a dzięki temu, że on nie miał czyiś pleców przed oczami ściągałam jego notatki.

- Ślina ci leci, o tu - wskazał lekko się nachylając kiedy wychodziliśmy z sali.

- Co?! Nie prawda! - Zaczęłam panicznie pocierać rękawem o twarz, a ten zarechotał.

- Tak działa twój pociąg do nerdów.

- Zamknij się Anderson, albo obiecuję ci, że znowu będziesz gryźć ziemię! - wysunęłam w jego stronę zaciśniętą pięść.

- Kto będzie gryzł ziemię?

Obok nas pojawił się nowy głos, a ja obróciłam się zdezorientowana i spojrzałam na osobę, która się do nas przysunęła.

- O, hej MJ.

- Taa cześć, mam nadzieję, że mi powiecie gdy Byrne będzie obijać komuś twarz.

- Jeżeli nie będę to ja - mruknął Henry.

Uśmiechnęłam się chytrze w jej stronę.

- W następny weekend mam kolejne zawody, kto wie? Może nawet poleje się krew! - Walnęłam pięścią o rękę, a Henry spojrzał na nas jak na nienormalne. Nie przejmowałam się tym bo to było już dla niego typowe. Bardziej korzystałam z towarzystwa Michelle, które sobie ceniłam. 

Weszliśmy do stołówki, a ona pomachała nam, najwyraźniej wolała usiąść sama. Tacę z jedzeniem postawiłam na jednym z długich stołów i zaczęłam skubać warzywną papkę. Pomiędzy mną, a Andersonem nastała cisza, mimo, że żadne z nas nie jadło.

- Czemu mu po prostu nie powiesz? - Odezwał się po chwili.

- Oszalałeś? Już o tym gadaliśmy, nie mam odwagi nawet z nim normalnie porozmawiać.

Spojrzałam w stronę stolika, gdzie Peter i Ned wpatrywali się w plakat Homecoming'u. Oparłam brodę na ręce i westchnęłam.

- Zresztą, nawet jeśli... To chłopacy tacy jak on nie zwracają uwagi na takich jak ja. Raczej wolą kogoś jak Liz, albo coś - z mętnym wzrokiem patrzyłam jak Allan zawiesza wyżej wspomniany plakat. - Zakładam, że właśnie komentują jej spódnicę, albo włosy.

Henry pokiwał głową.

- Jesteśmy jak dwójka samotnych szermierzy, zdanych tylko na siebie, ze złamanymi sercami i... 

- Nie dokończył, bo zobaczył jak MJ przysuwa się do Parkera i Leeds'a. - ... I tak najprawdopodobniej zostanie.

Przytaknęłam.

- Mogę zjeść twój pudding? - Zrobił oczy szczeniaczka.

- Pogięło cię?

Po skończonym lunchu zostawiłam na chwilę Henry'ego i weszłam do sekretariatu. Podeszłam do biurka i grzecznie się przywitałam, robiąc najmilszą minę jaką umiałam. Sekretarka westchnęła.

- Twój wniosek o zmianę szafki rozpatrzono pozytywnie, przenieś się do tej o numerze... - Spojrzała bliżej na kartkę. - 1183.

Z wdzięcznością jej podziękowałam i wychodząc zabrałam garść cukierków ze stojącego nieopodal koszyka. Profit ze zmiany tego zardzewiałego pudła był większy niż myślałam. Tak więc szłam sobie pustym już korytarzem, jedząc miętówkę. Zabrałam mój cenny zeszyt z cytatami i z entuzjazmem walnęłam drzwiami mojej szafki po raz ostatni. Żeganaj numerze 1004!

- Wynosisz się stąd? - Henry oparł się o ścianę obok.

- Aha - przytaknęłam. - Prościutko do szafki 1183

Brunet zmarszczył brwi zastanawiając się chwilę. Nagle jednak go olśniło.

- 1183? To zaraz obok....

- ...Petera Parkera! - Krzyknęłam zdając sobie z tego sprawę. - Mój Boże, Henry! Co ja teraz zrobię?!

- Jak to co?! Wykorzystasz to jak najlepiej, może wreszcie cię zauważy!

Spanikowałam. Totalnie spanikowałam. Mimo to w głębi duszy czułem rosnące we mnie podekscytowanie. Wybiegłam z budynku razem z Henrym krzycząc z wyciągniętymi rękami. 

Nie wiem co nam odbiło, ale nie żałuję, bo taco, które potem zjedliśmy było serio dobre.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro