12.1. Kapitan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— A co powiesz na to?

Trzymam w rękach cienkiego czarnego golfa, tego samego koloru koszulę w białe paski, obcisłe spodnie, skórzany pasek i eleganckie buty. Ostatnio zrobiło się trochę chłodniej, więc akurat powinno być mu w tym ciepło. No i idealnie pasowałoby na tę kawę z Nathalią.

Gdy Mick dowiedział się o Księciu, od razu chciał przyjechać. Było jednak już dość późno, a ja czułam się stabilnie, więc powiedziałam, że wpadnę do niego nazajutrz, żeby pomóc mu wybrać outfit. Powiedziałam mu, by nie poruszał tematu mojego kota, więc na razie czuję się całkiem nieźle. W dużej mierze zawdzięczam to Nathalii. Przy niej naprawdę czułam się dużo lepiej. I, chociaż kilka razy upewniałam się, czy nie chce wrócić do domu i zapewniałam, że sobie poradzę, to siedziała ze mną wczoraj aż do powrotu cioci. A ja dotąd jestem jej za to bardzo wdzięczna, bo dzięki temu udało mi się jakoś lepiej poradzić sobie ze stratą. Choć równocześnie trochę mi głupio.

Mick bez przekonania patrzy na skompletowane przeze mnie ubrania.

— No nie wiem...

— Czemu nie? Przecież wyglądałoby to zarąbiście.

— Uznałaby, że jestem gejem.

— Masz za mało uroku osobistego — żartuje Victor, wchodząc do pokoju.

Ma na sobie białą koszulę, która fajnie kontrastuje z opalenizną, i eleganckie spodnie. Z powodzeniem mógłby wybierać się do jakiejś opery, czy czegoś takiego.

— A ty gdzie się tak wystroiłeś?

— Idę na spacer z Gregiem.

— O Jezu... — wzdycha Mickey, nie kryjąc niezadowolenia. — Rudy kochanek.

— On przynajmniej jest odpowiedniej orientacji. — Victor kładzie nacisk na ostatnie słowo. Opiera się wygodnie o futrynę drzwi i czeka na reakcję młodszego brata, której nastąpienie jest nieuchronne.

— Sugerujesz mi, że powinienem... — Mick marszczy brwi. Nie do końca wie, jak należy rozumieć słowa mężczyzny.

— Tobie nic nie sugeruję. Może jedynie tyle, że ta dziewczyna nie jest dla ciebie odpowiednia.

Otwieram szeroko oczy, czując napięcie, rosnące w pomieszczeniu. Nie jestem pewna, czy chcę w tym momencie przebywać z dwojgiem braci, pomiędzy którymi zaraz najprawdopodobniej wybuchnie kłótnia. Nie bardzo też wiem, jak wyjść, więc po prostu stoję i mam nadzieję, że mnie nie widać.

— A co jest z nią nie tak?

W myślach błagam Victora, by zważał na słowa, bo Mickey wygląda, jakby był gotów wszcząć bójkę. No i ja też jestem gotowa bronić Nathalii, jeśli tylko powie o niej złe słowo. Vick jednak nie wygląda, jakby miał ochotę atakować Bogu Ducha winną dziewczynę. Twarz ma obojętną, ale bije od niego troska.

— Wiesz, no jest ładna, miła i w ogóle, ale nie wydaje mi się, by była szczególnie zainteresowana... facetami — kończy, rzucając mi ukradkowe spojrzenie, które jednak wychwytuję. Liczy chyba na moje poparcie, bo znam ją lepiej.

— Chcesz powiedzieć, że nie jest hetero? — pyta mój przyjaciel, zanim ja zdążę się odezwać. Nadal siedzi na łóżku, ale jest lekko zesztywniały, jakby zdrętwiał na tę myśl.

— No raczej nie. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Potrzebuję chwili na rozważenie tego. Victor raczej nie myli się w takich kwestiach, ale wiadomo, że samo stwierdzenie czyjejś orientacji, bo komuś się coś wydaje, nie stanowi jeszcze niepodważalnego dowodu. Rzeczywiście rozmawiali ze sobą, ale czy wymiana zdań w pobliżu smażących się kiełbasek jest wystarczająca, by być pewnym czegoś takiego? Na to pytanie nie ma chyba dobrej odpowiedzi. Nawet nie wiem, czy taka odpowiedź jest konieczna, skoro dziewczyna nie może się zakochać.

— Caro?

— Co? — Jestem zdezorientowana faktem, że Mick na mnie patrzy.

— Myślisz, że to może być prawda?

W jego oczach widzę niepokój. Boi się tego, co powiem. Zastanawiam się, czy myśli o tym, że mogłabym to wiedzieć i go nie ostrzec.

— Nie mam pojęcia. Raczej wydaje mi się, że jest hetero, ale nie gadałyśmy o tym za bardzo.

Jest mi potwornie źle. Czuję się, jakbym go okłamywała, chociaż mówię prawdę. Przynajmniej w tej sprawie. Ale ukrywam coś innego, coś nawet bardziej istotnego i czuję się przez to podle. Wysyłam przyjaciela na spotkanie, na którym dozna rozczarowania miłosnego i nie próbuję temu zapobiec, uważając, że „tak będzie lepiej". Skąd niby ja mam wiedzieć, co faktycznie będzie dla niego lepsze? Może powinnam potwierdzić tezę Victora i byłoby po sprawie? Ale nie mogę tego zrobić, bo nie mam pojęcia, czy Nathalia rzeczywiście może być lesbijką. Gdybym powiedziała, że tak jest, gdybym naprawdę skłamała, to mogłabym skrzywdzić i jego i ją.

— Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz, żeby wszystko mi się ułożyło? — Mickey nie ukrywa pretensji kierowanych do brata. — Zgodziła się na kawę, czyli chyba mam jakieś szanse?

Czuję ukłucie w sercu. Jest mi wstyd. Robi mi się lekko gorąco. Nie chcę niczego przed nim ukrywać, ale przecież nie mogę mu powiedzieć, że dziewczyna nie ma połowy uczuć. To wykluczone. W zasadzie jestem w sytuacji ode mnie niezależnej. Staram się tłumaczyć sobie, że jeśli Mick dowie się czegoś więcej, to może mu to zaszkodzić. Ale tylko bezskutecznie próbuję się przed sobą usprawiedliwiać.

— Młody, chcę, żebyś znalazł sobie dziewczynę. Po prostu nie tą. — Victor spogląda na mnie, jakby szukał mojej pomocy. — Carolyn, nie uważasz, że oni po prostu do siebie nie pasują, czy... No myślisz, że to jest możliwe?

Wiem, że muszę być szczera, chociażby w małym stopniu. Może bardziej chcę. Zawsze byłam z nim szczera, a teraz muszę się starać, by nie być całkowicie n i e s z c z e r a.

— Wiesz, znam ich oboje. Nathalię trochę mniej, ale jednak spędzamy ze sobą czas. Nie jestem przekonana, że to się uda, ale jestem zdania, że warto spróbować. — Boję się spojrzeć na Micka, więc patrzę na Victora, który przewraca na moje słowa oczami. — Słuchaj, jemu i tak nie przejdzie, a skoro jest jakaś szansa, to przynajmniej niech spróbuje.

— Dokładnie. Nikt nie może przewidzieć, jak to się skończy. Ale nie będzie chyba tragicznie — prycha młodszy brat i wstaje, zabierając mi ubrania. Stara się tego nie pokazywać, ale jest zdenerwowany. Widać to w jego ruchach: w tym, jak gwałtownie kładzie ciuchy na łóżku i jak szybko ściąga z siebie koszulkę. — Możesz już wyjść? — pyta Victora, naciągając golf na głowę i poprawiając zmierzwione włosy. — Miłej randki i w ogóle wszystkiego najlepszego.

Obserwuję Vicka, kiedy mój przyjaciel jest zajęty zakładaniem spodni. Mężczyzna patrzy na mnie tak, jakby chciał, bym coś jeszcze powiedziała. Czuję, że chodzi o Nathalię, ale wzruszam ramionami i posyłam mu pytające spojrzenie, ledwie powstrzymując się od odwrócenia wzroku. Ten tylko kręci głową.

— Baw się dobrze, Mickey — mówi tylko i wychodzi.

— Dupek — mamrocze pod nosem, kiedy tylko drzwi się zamykają. — Powinien trzymać za mnie kciuki.

— I trzyma. — Kładę mu dłoń na ramieniu i ściskam lekko. — Po prostu martwi się, że będziesz cierpiał.

— Poradzę sobie — warczy, ale po chwili łagodnieje i obraca się do mnie. — Przepraszam. Po prostu jest mi przykro, że kiedy udało mi się z nią umówić, to mój własny brat we mnie nie wierzy.

Jego oczy nie błyszczą tak, jak na początku, kiedy przyszłam, a postawę ma lekko przygarbioną. Serce mi się ściska, jak myślę o tym, że potem będzie tylko gorzej, a ja muszę mu wmawiać, że będzie dobrze.

— Victor chciał się po prostu upewnić, że sobie poradzisz, jeśli nie wyjdzie. — Łapię go za dłoń. — Wiesz, że często ma racje w takich sprawach, więc jakim byłby bratem, gdyby cię nie ostrzegł?

— Kijowym. Teraz jest trochę mniej kijowym — odpiera bez entuzjazmu, ale po chwili delikatnie się uśmiecha. — Dobra, nie zamierzam się dąsać. Przede mną randka!

Cieszę się, że odzyskał dobry nastrój, ale słowo randka jakoś mi się nie podoba. Muszę się bardzo pilnować, by chłopak nie wyczuł, że coś jest nie tak. Nie chcę psuć mu humoru. Równocześnie trawi mnie poczucie winy. Mam wrażenie, że jestem naprawdę podła, nie mówiąc mu tak istotnych rzeczy. W tym momencie jednak nie mogę chyba nic z tym zrobić.

***

Mój telefon odzywa się, kiedy akurat jestem w wannie. Czekałam na niego przez cały ten czas, bo wiedziałam, że to wkrótce nastąpi, ale nie miałam pojęcia, kiedy. Dlatego postanowiłam wziąć zaplanowaną gorącą kąpiel. I właśnie, kiedy weszłam do wanny, usłyszałam sygnał. Zrywam się, mało nie wypadając na posadzkę. Łapię telefon mokrymi rękami i odbieram szybko.

— Jak tam? — Uśmiecham się tylko po to, żeby mój głos brzmiał weselej.

— Cześć... Słuchaj, mogę wpaść do ciebie? Teraz? — Głos Micka po drugiej stronie brzmi spokojnie, ale nie najlepiej.

— Jasne. A co się dzieje? — Dobrze wiem, co się dzieje.

— Powiem ci, jak przyjdę.

Rozłącza się, a mi nie pozostaje nic innego, jak szybko się ogarnąć, wskoczyć w piżamę i przygotować laptopa i lody. Spieszę się, jak mogę, bo nie wiem, gdzie Mick teraz jest i kiedy będzie u mnie. Biegiem mijam ciocię.

— Mickey zaraz wpadnie — rzucam szybko, żeby wiedziała.

— Ooo, Mick? — cieszy się Rosie, która siedzi w kuchni i miesza łyżką płatki z mlekiem, przy okazji chlapiąc na stół.

— Raczej nie będzie w nastroju na zabawę. — Jak najszybciej gaszę jej entuzjazm i otwieram zamrażalnik. Zaczynam w nim grzebać, próbując dostać się do lodów, które znajdują się gdzieś pod mięsem i groszkiem.

Słyszę, że ciocia Miriam idzie w stronę kuchni i staje w drzwiach za moimi plecami.

— Mówił wczoraj, że idzie z Nathalią na kawę. Miał na myśli... tę Nathalię? — pyta z wyraźnym naciskiem na ostatnie słowa. Mam wrażenie, że nie dowierza.

— Tak.

W końcu udaje mi się wydobyć pudełko miętowych lodów, które są moimi ulubionymi. Potem wyciągam te pistacjowe, które trzymamy tylko dla Micka, bo nikt ich nie lubi. Zdobycie ich przypłacam siniakiem na łokciu, bo jakimś cudem udaje mi się przywalić nim o szafkę.

Odwracam się w stronę cioci, biorąc całe pudełka i nawet nie kłopocząc się szukaniem jakichś pucharków, czy czegoś takiego. Ciocia jest chyba w szoku i mam przeczucie, że nie jest to związane z ilością lodów, jakie zamierzamy spożyć. Nic jednak nie mówi.

Mój telefon nagle wibruje, więc go wyciągam.

Od: Nathalia Holder

Byłam tak delikatna jak mogłam ale wiem że go zabolało. Zajmij się nim

Szybko wystukuję wiadomość i ją wysyłam.

Do: Nathalia Holder

Dziękuję ci bardzo, zajmę się

Chowam komórkę do kieszeni, myśląc, że to już koniec rozmowy, ale zaraz znów wibruje.

Od: Nathalia Holder

Łudziłam się że sama to powiesz ale mimo ze tego nie zrobiłaś to ja i tak powiem swoje: nie masz się o co obwiniać, to nie jest twoja wina

Początkowo się krzywię, ale ten grymas zmienia się szybko w uśmiech. W zasadzie to miłe, że o tym pomyślała, bo nie musiała. Dziwię się sobie, że jestem z tego zadowolona. Jeszcze nie tak dawno trafiłby mnie szlag.

Do: Nathalia Holder

Wiem, postaram się

I to już jest koniec rozmowy. Po pięciu minutach wpuszczam Micka do domu, on wita się z ciocią, a potem przekradamy się obok pokoju mojej siostry, żeby ta przypadkiem nas nie usłyszała. Powinna właśnie zasypiać, ale z dziećmi trzeba być ostrożnym.

Dopiero kiedy zamykam drzwi i upewniam się, że żadna mała oprawczyni nas nie zdemaskowała, przyglądam się mojemu przyjacielowi. Wygląda dobrze, ale minę ma raczej nietęgą. Kąciki jego ust nie unoszą się w górę, nawet gdy widzi lody.

— Co się stało? Już po twoim głosie wiedziałam, że coś jest nie tak.

— Może i mieliście rację, mówiąc, że ona nie jest dla mnie — wzdycha, siadając na łóżku. — Ale nie żałuję, że spróbowałem. Gdyby nie ty, to pewnie bym już zrezygnował.

Siadam obok niego. Czuję jego perfumy i łapię go za dłoń. Po chwili odwzajemnia uścisk. I, choć ramiona ma zwieszone, to wiem, że już pogodził się z sytuacją i nie będzie rozpaczał. Milczę, czekając, aż zacznie mówić.

— Wiesz, na początku było wszystko dobrze. Poszliśmy na kawę, pogadaliśmy. Z nią tematy się jakby nie kończą, zawsze wie, co powiedzieć. — Delikatnie się uśmiecham, bo przecież sama tak dobrze to znam. Mickey krzyżuje nogi i rozgląda się obojętnie po pokoju, kontynuując. — Ale zauważyłem, że rzeczywiście nie mamy wiele wspólnego. Próbowałem z nią flirtować, jednak miałem wrażenie, że nie odpowiada tym samym. Potem poszliśmy na spacer, a ona powiedziała mi, że nic z tego nie będzie.

Marszczę brwi. Myślałam, że powie coś konkretniejszego. Od początku byłam ciekawa, jak dziewczyna z tego wybrnęła.

— Dlaczego nic z tego nie będzie? Powiedziała coś?

— No po prostu wytłumaczyła mi, że nie może poczuć tego samego, co ja. — Gdy to słyszę, naprawdę czuję, jak ciśnienie mojej krwi się podnosi i robi mi się gorąco. Powiedziała mu prawdę? Mimo że wiem, że to nie możliwe, to jednak ta myśl pojawia się w mojej głowie. — Mówiła, że chce być ze mną szczera, więc musi mi powiedzieć, że nigdy nie będzie w stanie tego odwzajemnić.

— Ale... — Nie rozumiem. W zasadzie dobrze się składa, że nie rozumiem, bo mogę lepiej odgrywać rolę pocieszającej i nieświadomej przyjaciółki. Ale ja wcale nie chcę być nieświadoma, nie taki był plan. — Dlaczego? Wyjaśniła to? Nie kręcisz jej, czy co?

Mickey przez chwilę na mnie nie patrzy i wiem, że jest coś jeszcze. Wiem, że coś powiedziała, podała jakiś argument. Mój przyjaciel zbiera się w sobie, żeby go przytoczyć, ale ostatecznie mówi tylko:

— Nieważne. Nie mam ochoty o tym rozmawiać.

Kiwam głową. Muszę uszanować jego decyzję, chociaż przez to, że dotyczy Nathalii, to zżera mnie ciekawość.

— Jasne, rozumiem. Jeśli chcesz coś jeszcze powiedzieć, to śmiało, ja chętnie wysłucham, wiesz o tym.

— Nie no, co tu więcej mówić. — Z niecierpliwym westchnięciem opada na łóżko. Kładę się koło niego i zadzieram lekko głowę, by widzieć jego twarz. Chociaż z tej perspektywy ciężko mi powiedzieć, jaką dokładnie ma minę, to z pewnością nie wyraża nią całego swego cierpienia. — No za wesoło mi nie jest — przyznaje, choć niechętnie — ale rozumiem, no zdarza się. Najgorsze jest to, że nawet nie mam się co na nią wściekać, bo postąpiła taktownie i delikatnie. W sensie nie żebym czuł potrzebę wściekania się na nią, ale byłoby łatwiej.

Kiwam głową, doskonale go rozumiejąc. Nathalia najwyraźniej ma umiejętność zjednywania sobie ludzi. Gdyby tylko chciała, to pewnie każdy mógłby za nią szaleć. To jest oczywista zaleta, ale bywa, że i zalety można postrzegać, jako wady.

— Przynajmniej nie jesteście skłóceni. To by w niczym nie pomogło — zauważam. — Chcesz swoje ulubione lody? Możesz je jeść i opowiadać więcej albo coś obejrzymy?

— Okej. A ty może masz ochotę o czymś pogadać?

Unosi się na łokciach, by po chwili usiąść, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wiem, o czym chce gadać. O Księciu. Pogodziłam się z jego stratą, ale wspomnienie jeszcze boli i będzie boleć przez długi czas. Jednak nie czuję potrzeby teraz tego wywlekać.

— Nie, Mick, ale dziękuję.

Mick też nie chce mówić nic więcej, więc po prostu stawiam na drugi dzień spędzony na oglądaniu kreskówek. Nie przeszkadza mi to, przy nich zawsze łatwo się odprężyć, albo nawet odpłynąć.

***

Kolejny dzień upływa tak spokojnie, że aż ciężko mi w to uwierzyć. Jadę na trening do S-Bridge, plotkuję trochę z Dave'em i Vivian. Potem biegam z Cole'em. Trochę przypomina mi to życie zwykłej mnie, sprzed wydarzeń z tym idiotycznym arbuzem. Jedyna rzecz, która zaburza święty spokój to fakt, że ciocia Miriam zdecydowała się powiedzieć Rose, że Książę uciekł. Sama popieram tę małą nieścisłość. Zresztą i ja nie powiedziałam całej prawdy, bo nie mogłam. Wiem, że małej będzie lepiej, jeśli nie będzie wiedziała, że jej pupil nie żyje.

Koniec sielanki następuje rano i zwiastuje go telefon z S-Bridge. Nathalia każe wszystkim stawić się w Pokoju Obrad, żeby omówić szczegóły kolejnej misji. Zastanawiam się, od kiedy ona tam jest, że już dzwoni. Zerwała się o świcie, żeby przygotować plan, czy jak? Skąd czerpie energię? Cieszę się, że chociaż usprawiedliwieniem nieobecności w szkole nie muszę się martwić.

Dojeżdżam na miejsce nawet szybko, chociaż jestem pewna, że jestem ostatnia. Mijam recepcję, machając do Anthony'ego i to raczej z grzeczności, a nie dlatego, że go lubię. Nawet nie patrzę, czy odpowiedział na mój gest, bo to raczej wątpliwe. Na Salę Obrad trafiam już bez problemów, nie robiąc już z siebie błazna. Nawet dostałam do niej kod, a moje odciski zostały wprowadzone do bazy. To samo z salami, na których ćwiczę. Zdaje się, że mam już uprawnienia, które należą się członkowi Invictusa.

Kiedy wchodzę, wszyscy już siedzą na swoich miejscach.

— Cześć. Przyjechałam najszybciej, jak mogłam — oznajmiam na wstępie, zamykając za sobą drzwi.

Odpowiadają mi na przywitanie i czekają, aż usiądę na miejscu. Są podekscytowani. Nawet Cassian wygląda, jakby już w tej chwili był gotów lecieć do Brazylii, żeby znaleźć Jamesa, czy cokolwiek tam miało być. Jego oczy chyba tracą blask, kiedy spotykają się z moimi. Nawet myślę, że tylko mi się wydaje, kiedy on się odzywa:

— Przykro mi z powodu twojego kota.

Nie jest mu przykro i wątpię, by to w ogóle było możliwe. To brzmi okrutnie, ale raczej żadne z nich nie jest zdolne do przeżywania współczucia w związku z takim drobiazgiem, jak śmierć cudzego kota, choćby dla mnie walił się przez to świat. Niemniej jednak doceniam to, że w ogóle się odezwał, bo nie musiał. Domyślałam się już dawno, że drużyna będzie wiedzieć, to jest istotne z punktu widzenia ludzi, którzy będą musieli zmierzyć się ze skutkami ataków stworzeń Jamesa.

— Dziękuję, to miłe z twojej strony.

— Wciąż badamy szczura — dodaje Noel. — Wkrótce będziemy wiedzieć więcej.

Odsuwam swoje krzesło i siadam na nim, starając się zignorować jego chłód. Uśmiecham się do Noel i starannie unikam wzroku Nathalii, bo czuję ogromne zakłopotanie. Kiedy ostatnio się widziałyśmy, płakałam w jej ramię. Mam szczerą nadzieję, że nikomu nie powiedziała. Nie, wątpię, by to zrobiła. Po co miałaby mówić? Sama przyznała, że nie pozwoliłaby mi się skompromitować przed drużyną. Sunę wzrokiem od twarzy wszystkich poza nią, przez oszczerbiony, różowy kubek Terry'ego aż po korkową tablicę z wiszącymi obrazkami przedstawiającymi dzieła Jamesa.

— Możemy już zacząć? — niecierpliwi się Nathan, stukając opuszkami palców w stół.

— A gdzie ci się tak spieszy? — Nathalia pyta chyba tylko ze znudzenia i zwykłej chęci poirytowania chłopaka.

— Pewnie mu się wydaje, że załatwi Jamesa w dwie minuty i będzie po sprawie — wcina się Terry, zanim jeszcze tamten zdąży pisnąć choć słówko. Panowie ewidentnie od początku się nie lubią i, o dziwo, to Terry zwykle rozpoczyna te drobne sprzeczki, chociaż takie zachowanie bardziej pasowałoby mi do Nathana.

— Ja w przeciwieństwie do ciebie jestem mocny nie tylko w gadce — ripostuje Nate.

— Skończyliście? Czy jeszcze ktoś ma ochotę na odstawianie jakiejś dziecinady? — Nathalia niechętnie sunie wzrokiem od jednego do drugiego. Nathan wydaje się zupełnie obojętny, a Terry tylko się uśmiecha. —Fantastycznie, możemy przejść do konkretów. Chociaż zanim to zrobię... — Chwilę się zastanawia, opierając wygodniej o krzesło i opierając kostkę jednej nogi o kolano drugiej. — Chcę wam przypomnieć, że choćbyśmy nie wiem, jak bardzo chcieli, to nie złapiemy Jamesa zbyt szybko. Na razie gramy bardziej na jego zasadach. Co nie oznacza — unosi do góry palec, bo widzi, że Michael już podnosi głowę z dziwną miną — że nie musimy się starać. Oczywiście, że damy z siebie trzysta procent, bo – przeciwieństwie do innych – potrafimy. Ale wszystkie nasze ruchy muszą być ostrożne. Skoro Clearty zdecydował się gdzieś nas zwabić, to nie działa bez planu. Jest przebiegły i w dodatku ma silną motywację, by nas skrzywdzić. No i ten jego brak zahamowań moralnych. Nie chcemy żadnych pochopnych decyzji, jasne?

Kiedy to mówi, nie mogę oderwać od niej wzroku. Jest taka pewna swoich słów. Ma w sobie coś, co każe innym brać jej zdanie na poważnie i się z nimi liczyć. Tak, to co powiedziała, było logiczne i łatwo domyślić się pewnych zależności. Niemniej jednak trzymanie w ryzach odważnego i chętnego do działania towarzystwa nie jest łatwym zadaniem i nie wystarczy tu ktoś, kto będzie mówił z sensem i umiał tworzyć ciąg przyczynowo-skutkowy. Kapitanem drużyny musi być ktoś, kto potrafi przekonać do swoich racji, nawet jeśli są to pomysły wyssane z palca. Ktoś z charyzmą, na kogo chce się zwrócić uwagę i kto potrafi ją utrzymać. Kto mówi prosto z serca i zaraża energią. Nie ukrywa, że myśli o innych. Przewiduje skutki pewnych działań. Ktoś, kto jest Nathalią.

Zresztą po twarzach reszty widać, że respektują jej słowa. Po prostu wierzą, że ona chce dobrze i wie, co mówi. To naprawdę widać, kiedy ktoś okazuje jej prawdziwy szacunek. Członkowie po prostu kiwają głową, zgadzają się z tym, co powiedziała. Przyjmują do świadomości, że jeszcze trochę muszą poczekać. Rozluźniają się, uzbrajając się równocześnie w cierpliwość.

Poza mną reakcję drużyny obserwuje też Nathan, sunąc po ich twarzach czujnie, ale jakby bez celu.

— Dobrze, skoro to sobie wyjaśniliśmy, to już faktycznie mogę powiedzieć, jaki mamy plan. Dron nie znalazł żadnych pułapek ani nic podejrzanego. Współrzędne wskazują na budynki, znajdujące się w niewielkim miasteczku Mundo Antigo, często odwiedzanym przez turystów. Słynie z pięknych widoków, ale dla nas najważniejsze jest, że jest tam sporo zwiedzających, bo przede wszystkim nie chcemy rzucać się w oczy. To nasze główne założenie, zaraz po odnalezieniu... Tego czegoś, czego szukamy. — Uśmiecha się pod nosem do siebie, a w jej oczach błyszczą iskierki ciekawości. Choć jestem pewna, że niepokoi ją tak dużo niewiadomych, to sam fakt, że nie może się spodziewać niczego konkretnego, ją ekscytuje. A ja nie wiem, czemu mi się to w niej tak podoba. — Polecimy do Brazylii i na miejscu przyłączymy się do wycieczki, która uda się do naszego celu. Musimy więc udawać turystów, żeby spokojnie zbadać teren. Jak zawsze będziemy używać swoich drugich tożsamości, ale ważniejsze jest to, że będziemy wyglądać tak niepozornie, jak to tylko możliwe. — Na jej ustach błąka się uśmiech, kiedy patrzy na twarze pozostałych.

— Znowu przebieranki? — pyta Clara niechętnym tonem, ale nie jest w stanie zamaskować tego, że jej ciało aż rwie się do działania.

— Ubrania są przygotowane, mamy wszystko w szatni.

Czuję ogromną zazdrość. Sama chciałabym polecieć i poudawać turystkę. Co mogłabym zrobić nie tak? Przecież to bułka z masłem.

— James pewnie i tak będzie wiedział, że to my — zauważa Nathan, opierając głowę na łokciu.

— Pewnie tak, ale lepiej, żebyśmy byli ostrożni. Nie pozwolę wam tam wzbudzać sensacji. Najlepiej, nie rzucać się mimo wszystko w oczy – będziemy mieć więcej czasu. Poza tym podzielimy się na dwie grupy. Noel i Cass będą udawać parę...

— Dlaczego znowu my? — Noel jęczy, szukając wsparcia u Cassiana, który także ma nietęgą minę.

— Bo do siebie pasujecie — odpowiadam równocześnie z Nathalią i Clarą.

Rzeczywiście – oboje są ubrani na czarno, chodzą w glanach i mają ogólnie dość buntownicze usposobienie. Bladzi, szczupli, w słuchawkach. Idealnie dopasowani. Nikt nie będzie śmiał wątpić w prawdziwość uczuć tak dobranych ludzi. A już na pewno nie we wzajemną fascynację.

— Dobra, a co z resztą? — Cass przeczesuje swoje białe włosy, które zamiast jak zwykle opaść mu na czoło, zostają zabawnie wywinięte do góry.

— A reszta będzie udawać wesołą gromadkę kumpli.

— Moglibyśmy raz udawać wrogów — marudzi pod nosem Nathan.

— Nie, jeszcze by ci weszło w nawyk — Nathalia, tym razem uprzedza Terry'ego. Nawet się przy tym nie uśmiecha. Zbywa Nate'a i naprawdę chce, żeby się uciszył. — Przygotowałam nam plany miasteczka – są w plecakach, które też czekają. Pokażę wam jeszcze kilka zdjęć.

Nathalia podchodzi do ściany i dotyka jej tak, jak to poprzednio zrobił Michael. Znów pojawia się ekran i klawiatura, która wysuwa się ze ściany. Ta technologia jest tak nowoczesna, że pewnie pachniałaby świeżością, gdyby nie wszechobecna woń kawy. S-Bridge skrywa jeszcze zapewne wiele tajemnic.

Na ekranie wyświetlają się zdjęcia z Mundo Antigo. Znajduje się ono na szczycie góry. Domki są małe, zakurzone i obrośnięte bluszczem, co moim zdaniem dodaje im uroku. Wszędzie jest pełno zieleni, poza drogami nie ma miejsca, w którym nie rosłaby jakaś roślina. Ludzie są poubierani w kolorowe stroje, chodzą w kapeluszach i nie szczędzą ozdób – głównie drewnianych. Ich śniade cery sprawiają, że mam wrażenie, że spędzają całe dnie w polu na zbiorach. Niektórzy handlują owocami, inni pieczywem. Na kolejnych zdjęciach widać wielu staruszków z pożłobioną zmarszczkami skórą. Te niedoskonałości czynią ich w jakiś sposób weselszymi. Bardziej otwartymi. Mądrzejszymi. Muszą być szczęśliwi, żyjąc tak spokojnie wśród przyrody, patrząc codziennie na porośnięte dżunglą góry i podziwiając widoki. Obserwując barwność kwiatów na zboczu kolejnego wzgórza, czy wodospad, którego kawałek widać z punktu widokowego.

— O ja nie mogę! A długo będziemy tymi turystami? — pyta Michael. Oczy ma otwarte tak szeroko, że aż zakrawa to o cud. Nie odrywa wzroku od ekranu.

Nie tylko on jest pod wrażeniem. Wszyscy siedzą jak zaczarowani.

— Niezbyt długo, jeden do dwóch dni, więc radzę się nacieszyć. — Nathalia wyłącza ekran. Pewnie w obawie, że w przeciwnym razie nikt się nie skupi na tym, co jeszcze ma do powiedzenia. — Jak zwykle będziemy utrzymywać ze sobą łączność przez mini słuchawki i to w zasadzie cały czas, bo wszędzie musimy trzymać się od siebie z daleka. W sensie obie nasze grupy. — Noel unosi brew, bo przecież ona i Cassian są we dwójkę, więc nazwanie ich grupą może brzmieć nieco dziwnie. — Udajemy, że się nie znamy i szukamy wskazówek. Jak coś znajdziecie, to mnie informujecie. Jasne?

— Jasne.

— Oczywiście.

— Świetnie — wzdycha jakby z ulgą, że może odhaczyć przedstawianie planu działania drużynie i patrzy na mnie. — A ty masz dziś pierwszy trening z walki. Ktoś będzie cię szkolił. Pani Marks zdecyduje kto. Możesz iść się już przebierać i rozgrzewać. A ja idę załatwić zezwolenie.

Wstaje równocześnie ze mną. Życzę drużynie powodzenia i niechętnie kieruję się w stronę drzwi. Rzucam im jeszcze zazdrosne spojrzenie i wychodzę, a Nathalia za mną. Zanim drzwi się zamykają, dociera do mnie jeszcze pocieszający, ciepły uśmiech Terry'ego.

— Na pewno nie mogę jechać? — pytam, nie kryjąc bólu w głosie.

— Na pewno. — Jej odpowiedź jest stanowcza i nieznosząca sprzeciwu. — To nie jest moja decyzja.

— A twoja byłaby inna? — Zadaję to pytanie raczej sceptycznie, ale z nutką nadziei.

— Przygotuj się na trening — rzuca tylko, a ja rozumiem, że moja sytuacja raczej by się nie zmieniła.

Oddalamy się od siebie w dwóch przeciwnych kierunkach, a ja pozwalam sobie marudzić trochę pod nosem. Wiele bym dała, by móc tam pojechać.


_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Cześć wszystkim. Muszę powiedzieć, że ostatnio natłok obowiązków nie pozwala mi pisać tak dużo, jakbym chciała. Witaj dorosłe życie! W każdym razie łapcie rozdział i do następnego!

_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro