14.1. Bomby

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wsiadamy do niewielkiego helikoptera, który jest podobno jednym z najcichszych, jakie mają w S-Bridge. Krótko witamy się z pilotem – jednym z młodych żołnierzy, których poznałam, kiedy ćwiczyli na sali. Będzie sterował sam, bo Nathalia wchodzi razem ze mną do tyłu. Ta maszyna nie potrzebuje dwojga. W środku nie ma żadnych siedzeń, ale miejsca jest dużo jak na dwie osoby. Chyba można powiedzieć, że siedzimy w ładowni. Zabezpieczamy tylko jeszcze rzeczy, które Michael kazał nam wziąć ze sobą i kilka drobiazgów takich jak broń, czy inny sprzęt, w tym również prowiant. Same jesteśmy już przebrane w szare koszulki z krótkim rękawem i cienkie zielone kurtki. Spodnie i buty także są przygotowane do zadań w terenie. Te same komplety drużyna ma w swoim helikopterze.

Nathalia zadaje mi jakieś pytanie, kiedy akurat płyty sufitu otwierają się z trzaskiem, więc nie jestem pewna, co właściwie powiedziała. Ona się domyśla, bo powtarza:

— Jak zareagowała ciocia?

Wzdycham. Rozmowa z ciocią nie była najprzyjemniejsza. W końcu byłam w pracy cały dzień, po czym powiedziałam jej, że wrócę za kilka dni. Tłumaczyłam jej, że to ważne, że to wyjazd i wielka szansa dla mnie. Oczywiście mi uwierzyła, ale była naprawdę zła.

— Powiedziała, że ma nadzieję, że dużo mi za to zapłacą.

— Tak, o to raczej nie musi się martwić — odpiera Nathalia, układając swój plecak tak, by mogła wygodnie się o niego oprzeć. — Lepiej, żebyś się trochę przespała. Czeka nas kilka godzin lotu, a dobrze byś była pełna energii.

— Nie wiem, czy dam radę zasnąć — przyznaję. — Za dużo tych emocji.

— Wiesz, może się mylę, ale patrząc na ciebie jestem przekonana, że zaraz padniesz — śmieje się Nathalia i wskazuje na swoje oczy. — Masz takie cienie na powiekach, że nie ma innej możliwości.

— Dzięki — prycham, ale uśmiecham się pod nosem.

Ściągam kurtkę i siadam na niej, żeby zniwelować twardość podłogi. Buty też zrzucam – są ciężkie i niby oddychają, ale ja tam nie wiem. Nie jestem co do tego przekonana. Kładę plecak tak, by było mi na nim wygodnie. Chwilę muszę się na nim układać, bo co jakiś czas coś wbija mi się w czaszkę. Mam podejrzenie, że to sucharki. W końcu jednak udaje mi się położyć całkiem wygodnie i patrzę na Nathalię.

Dziewczyna przez ten czas trochę mi się przyglądała, ale teraz pisze coś na telefonie. Jestem ciekawa, kto jest tym szczęściarzem piszącym z nią o tak późnej porze. Nie mam wątpliwości, że wiele osób tylko czeka, aż ona napisze. Kogo wybierze?

— A ty nie idziesz spać?

Jej pozycja wyraźnie wskazuje, że na ten moment nie zmierza się kłaść. Gasi telefon i krzyżuje ramiona.

— Nie zasnę przy kimś... — szuka odpowiedniego słowa, by mnie nie obrazić.

— Możesz to powiedzieć, spokojnie — zapewniam ją.

— Mam tak od dawna. Nie wiem do końca skąd to się wzięło, ale żeby przy kimś zasnąć muszę mieć do tej osoby niemal stuprocentowe zaufanie. Albo być naprawdę wyczerpana, ale to już skrajne przypadki.

Jest mi przykro, że nie ufa mi na tyle, ale rozumiem to. Tak to tutaj działa. Jestem ciekawa, co takiego się stało.

— Czyli nie sypiasz na misjach?

— Tylko jeśli naprawdę muszę. I śpię bardzo płytko. Byle szelest może mnie obudzić. Wkurza mnie jak wartownicy prowadzą sobie rozmowę.

— To musi być bardzo wyczerpujące. — Myślę o kilku dniach jakiegoś zadania, gdzie dziewczyna nie może się porządnie przespać i zregenerować. — Przy kim normalnie sypiasz?

Dziewczyna nie zastanawia się długo.

— Przy rodzicach i Mai. No i przy Peterze też. — Podkurcza kolana, by wygodniej siedzieć. Myślę chwilę o chłopaku, który chodzi z nią do klasy. To nad wyraz wesoły, uśmiechnięty od ucha do ucha blondyn, kolega Cole'a. Często widuję go z Nathalią na korytarzu szkolnym. Z jakiegoś powodu moją głowę zaprząta myśl o okolicznościach, w których przy nim spała. — Czuję się z nimi bezpiecznie. — te słowa wyrywają mnie z zamyślenia.

— Wiedz, że przy mnie też jesteś bezpieczna — mówię i dodaję szybko: — Nawet nie odpowiadaj. Wiem, że to nie ma znaczenia.

Gdybym tylko pomyślała przed powiedzeniem tego, to pewnie żadne z tych obrzydliwie ckliwych słów nie opuściłoby moich ust. Ale już jest za późno. Chciałabym ochotę zapaść się pod ziemię. W głowie mam przekonanie, że niekoniecznie powinnam jej to mówić, bo nie znamy się dość dobrze. Nathalia pochyla się w moją stronę lekko i spogląda mi w oczy tak intensywnie, że czuję, jak ciepło oblewa mi kark. To, że nie odwracam wzroku, to chyba jest jakiś cud.

— Dla mnie to ma znaczenie — mówi powoli i zaskakująco cicho, po czym odchrząkuje i dodaje: — Chociaż niczego to nie zmienia.

Kiwam głową, doskonale to wiedząc. Widzę, że naprawdę docenia moje słowa, co właściwie trochę mnie dziwi, bo mimo że były szczere, to tak naprawdę nie powinny mieć żadnej wartości.

Kiedy rozciągam się na podłodze, strzelają mi prawie wszystkie kości. Przez chwilę rozglądam się dookoła, ciesząc się moim wyostrzony wzrokiem. Najwyraźniej jedynie ten zmysł się pogłębił i na inne nie mam co liczyć. Ale to dobrze, bo istniało ryzyko, że zostanie mi wyostrzony węch, a tego bym nie zniosła.

Oczy mi się zamykają i nawet nie czuję, że jesteśmy w powietrzu, ale coś mi się przypomina. A wiem, że to nie da mi spokoju, a potem może już nie być dobrego momentu, by o to zapytać. O ile takowy w ogóle istnieje.

— Nathalia? — Trochę spodziewam się, że zirytuje się, że znów odrywam jej uwagę od telefonu, ale ona po prostu patrzy na mnie, czekając na pytanie. — Kim był ten człowiek?

Jej twarz lekko tężeje i widzę bardzo dokładnie, jak na jej policzku pojawia się delikatny cień, kiedy zaciska szczękę. Nie jest to jakaś szczególnie intensywna reakcja, ale to wspomnienie jest dla niej nieprzyjemne. Może nie powinnam o to pytać, ale muszę to wiedzieć. Po prostu muszę. Niby wiem, że nie torturowaliby niewinnego człowieka, ale jakoś nie czuję się do końca przekonana.

— To był gwałciciel — szepcze, a w jej oczach zapala się jakiś niepokojący żar.

Mam wrażenie, że w tym momencie jest znów w tamtej chwili. Złość przez moment wypełnia ją całą, jej tęczówki są tak zimne, jak wtedy, kiedy Diana kazała jej zostać ze mną zamiast jechać na misję. Nie pierwszy raz myślę sobie, że ktoś mniej uważny mógłby nawet nie zwrócić na to uwagi. Ale nie ja. Ja ją uważnie obserwuję i widzę wszelkie zmiany. Wiem też, że ona doskonale nad tym panuje. Po kilku sekundach po całej nienawiści zostaje tylko lekki żal.

— Nigdy nie zrobiłabym tego niewinnemu człowiekowi. Nie sprawia mi to przyjemności.

Jest przejęta sytuacją i to widać. Przypuszczam, że to był jej pierwszy raz.

— Wiem. Uważam, że zasłużył.

Nie odpowiada. Prawdopodobnie nad takim problemem trzeba by było zastanowić się dłużej. To raczej zagadnienie filozoficzne, nie do rozstrzygnięcia. Ale ja nie mam do tego głowy. Facet dostał za swoje, może nawet z nawiązką. Wcale mi go nie żal.

Przybieram pozycję embrionalna i zamykam powieki, wiedząc, że ja nie będę miała najmniejszych problemów z zaśnięciem. Nie po takim długim dniu. Zwracam uwagę na to, że jej obecność też mi nie przeszkadza. Mam tylko nadzieję, że nie będę się ślinić przez sen, czy coś takiego. To jest moja ostatnia myśl przed zaśnięciem. I jedna z głupszych.

***

Budzi mnie lekkie kołysanie. Marszczę brwi i powoli otwieram oczy. Początkowo czuję nieznaczny stres, nie wiedząc, gdzie się znajduję. Szybko jednak przypominam sobie, że to helikopter. Powoli dociera do mnie też czyjś głos.

Nathalia stoi przy niewielkim oknie i rozmawia cicho przez telefon. Dociera do mnie, że skoro nie spała, to pewnie co jakiś czas patrzyła na mnie. Tak po prostu, po ludzku, ale wprawia mnie to w niemałe zakłopotanie. Nie lubię mieć świadomości, że ktoś mógł mnie obserwować, kiedy nie miałam absolutnie żadnej kontroli nad tym, co się dzieje. Wiem, że przecież nie siedziała i nie gapiła się na mnie przez cały czas. Ale i tak czuję się dziwnie. Dużo dziwniej niż na koloniach, na których musiałam spać z różnymi dziewczynami w pokoju.

Zamykam oczy i zaczynam przysłuchiwać się rozmowie, by zatrzymać potok idiotycznych myśli.

— Peter, nie dam rady, naprawdę — tłumaczy cicho Nathalia. O wilku mowa, myślę. — Nie wyrwę się z pracy, jestem właśnie nad puszczą amazońską — ciągnie już lekko zirytowanym tonem dziewczyna. Chłopak wyraźnie nie daje za wygraną. Właściwie jej słowa brzmią jak żart. — To powiedz Alex i Marie, że ekipa biologów zabrała mnie do badania ginącego gatunku. — Przez chwilę jest cicho, pewnie w tym momencie swoją część dialogu ciągnie Peter. Nathalia tylko wzdycha cicho i w końcu się odzywa. — Wiem, Hamilton. Nie pierwszy mnie pytasz o tę imprezę dzisiaj. Mam wrażenie, że wszyscy moi znajomi tam będą, ale nic nie poradzę. — Nathalia odwraca się i patrzy na mnie, kiedy akurat otwieram oczy. — Muszę kończyć, odezwę się, jak będę miała chwilę. Miłej zabawy. — Rozłącza się i przez moment wpatruje się w ekran telefonu, a ja ziewam, znów na chwilę zamykając powieki. — Dobrze, że się obudziłaś, bo właśnie lądujemy. Spałaś tak słodko, że nie miałam serca cię budzić — oznajmia mi bez ogródek, z uśmiechem na twarzy i siada naprzeciwko mnie, tak jak przed moim zaśnięciem. — Chociaż trochę brakowało mi partnerki do rozmów.

Cieszę się, słysząc to, jakby było z czego. Każdemu zaczęłoby się nudzić, gdyby siedział przez kilka godzin na tyłku jedynie z telefonem. A jednak czuję żal, że zmarnowałam tak dobrą okazję na spędzenie razem czasu na sen.

— Możemy to nadrobić... — Przerywam ziewnięciem, bo nie mogę się powstrzymać i podnoszę się powoli, a wojskowa kurtka zsuwa się ze mnie. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że byłam nią przykryta.

— To twoja? — Patrzę pytająco na Nathalię. Ja na swojej kurtce śpię, a żadnej innej chyba nie brałyśmy.

— Było ci zimno, więc cię przykryłam. — Wzrusza ramionami.

Dziewczyna tylko potwierdza moje przypuszczenia. Mam wrażenie, że lekko się rumienię. Podnoszę się na kolana i podaję jej kurtkę.

— Dziękuję, nie musiałaś.

— Drżałaś z zimna. W czasie snu temperatura ciała spada o kilka stopni. Dlatego lubimy się przykrywać — racjonalizuje, co jakoś nie zmienia życzliwego wydźwięku całej sytuacji. — I tak nie była mi specjalnie potrzebna.

Nie był to wielki gest, ale takie małe rzeczy potrafią naprawdę bardzo cieszyć. Zwłaszcza, jeśli coś miłego zrobi dla mnie członek Invictusa. Naprawdę doceniam wszelkie miłe gesty z ich strony.

Blondynka zakłada kurtkę i to samo poleca zrobić mnie. Rzuca mi jakiegoś batona, który ma stanowić sycący i pełnowartościowy posiłek. Przynajmniej tak jest napisane na etykiecie.

— Nie patrz tak podejrzliwie, tylko jedz. — Podnosi lekko do góry swojego batona, do połowy rozpakowanego. — No i masz dużo pić. Na dole będzie naprawdę duszno.

— Zaraz się posikam — oznajmiam, kiedy podsuwa mi pod nos butelkę wody z elektrolitami.

— Zaraz będziesz mogła sikać do woli, a teraz pij.

Nie czuję się przekonana do tego pomysłu, ale ostatecznie biorę kilka łyków obrzydliwego napoju. Smakuje trochę, jak mydliny i naprawdę nie chcę pić więcej, ale równocześnie mam wrażenie, że moje pragnienie, które do tej pory jakoś tłumiłam, gaśnie. Marszczę brwi, mocniej zaciskając palce na plastikowym bidonie i biorę jeszcze jednego małego łyczka. I już, czuję się absolutnie napojona.

— Niezłe, co? — pyta Nathalia, jak zwykle zadowolona z mojego zaskoczenia. Cieszy się tak, jakby to ona te wszystkie rzeczy w S-Bridge projektowała. Ale rozumiem jak bardzo można być dumnym z przynależności do tak rozwiniętej organizacji.

— Obrzydliwe, ale działa. — Moja odpowiedź nie gasi jej entuzjazmu.

Batona na razie nie zamierzam ruszać, bo naprawdę nie chce mi się jeść. I nawet najbardziej krzywe spojrzenie Nathalii w tym momencie mnie do tego nie zmusi.

Lądujemy miękko i jeszcze zanim właz się otwiera, dziewczyna kładzie mi dłoń na ramieniu i patrzy mi w oczy z powagą.

— To twoja pierwsza misja. Jak się czujesz?

Wiem, że chce skontrolować sytuację, aby upewnić się, że ani mi, ani nikomu innemu nic się nie stanie. Martwi się o nasze dobro, jak zawsze. Ta świadomość nie pozwala mi się bać. Jak bym mogła, skoro obok jest ona i, może nie panuje nad wszystkim, ale za to wiem, że nie pozwoli nikomu nas skrzywdzić? Jestem trochę zestresowana, ale Nathalia jest kapitanem. Nie czuję więc większych obaw.

— Dobrze.

— Gdyby coś było nie tak, gdyby cokolwiek niepokojącego zwróciło twoją uwagę, to najpierw masz poinformować mnie. — Kiwam głową, czując się trochę jak dziecko w podstawówce, ale rozumiem, że ta rozmowa jest konieczna. — Jeśli mnie nie będzie, to Nate'a. A jeśli i jego jakimś cudem nie będzie, to kogokolwiek. Najlepiej Terry'ego.

— Tak zrobię — obiecuję jej, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego miałoby ich akurat nie być i to już sprawia, że czuję lekkie zakłopotanie.

— I bez względu na to, co się będzie działo, masz wykonywać moje rozkazy, ewentualnie Nathana — dodaje stanowczo. Mam wrażenie, że spodziewa się jakichś oporów z mojej strony. Jakby myślała, że zbuntuję się przy pierwszej lepszej okazji.

— Rozumiem — przytakuję, wkładając w to tyle przekonania, ile zdołam.

— Nie jesteś tutaj dzisiaj od myślenia, tylko od słuchania rozkazów. Nie będziesz mieć żadnych szczególnych zadań. Masz tylko obserwować otoczenie i informować nas o rzeczach, które zauważysz, jasne?

— Oczywiście.

Nathalia uśmiecha się, najwyraźniej niezmiernie zadowolona, że doszłyśmy do całkowitego porozumienia. To mnie trochę bawi, ale powstrzymuję się od parsknięcia śmiechem.

— Co? — pyta mnie, bo to nie uchodzi jej uwadze.

— Nic. Po prostu miałam wrażenie, że czekasz, aż powiem, że chcę sama o sobie decydować i zrobię wszystko po mojemu — śmieję się, mówiąc to, ale dziewczyna tylko lekko to odwzajemnia.

— Zbieraj cenne doświadczenie — zmienia temat i poklepuje mnie po ramieniu.

Właz się otwiera i przed nim widzimy całą drużynę, stojącą na miękkiej, żyznej ziemi. Uśmiecham się na ich widok, bo nawet trochę mi ich brakowało. Cieszę nawet, że mogę zobaczyć Nathana, który na przywitanie mówi ze zniesmaczoną miną:

— No w końcu! Terry tak się nudził, że wystrugał totem, a potem razem z Cassianem tańczyli wokół niego, by was przywołać.

Parskam śmiechem, bo brzmi to jak żart. Nie najlepszy, może Nathan nie ma wyszukanego poczucia humoru, ale że niespodziewany to nawet dosyć zabawny.

— Słucham? — Pyta Nathalia tylko z lekkim niedowierzaniem.

Patrzę na nią i na Nate'a i dociera do mnie, że chłopak najprawdopodobniej nie żartuje. Naturalnie w następnej chwili przenoszę wzrok na Terry'ego i Cassiana, którzy stoją, jakby to było najnormalniejsze zachowanie, podczas gdy reszta drużyny patrzy na nich, jak na całkowitych wariatów. Właściwie po dłuższym namyśle to nawet sobie tę scenę wyobrażam.

— No. I jak widać było to skuteczne — zauważa w końcu rudzielec.

Kątem oka obserwuję Nathalię, by się upewnić, czy wypada mi się zaśmiać czy nie, bo ledwie już wytrzymuje. Ona sama wygląda, jakbym miała na to ochotę, ale ostatecznie tego nie robi, więc i ja zapieram się w sobie.

— A macie jakieś przydatne informacje?

— Nic nowego — zaprzecza Nathan.

Nathalia informuje ich, że sprzęt i broń są w środku i że Michael może zacząć się przygotowywać. Wychodzimy na zewnątrz. Uśmiecham się do Noel i Clary, które się ze mną witają. Potem moją uwagę odwraca już nasze otoczenie.

Rzeczywiście jest dość wilgotno – tak jak to opisywały wszelkie podręczniki na geografii. Powietrze wydaje się mokre i ciepłe. Raczej mało przyjemne. Ale wizualnie sprawa ma się całkowicie inaczej. Stoimy wśród paproci i innych roślin, które rosną dosłownie wszędzie. Nawet leżące tu i ówdzie kamienie w znacznej części pokrył mech. Drzewa są albo niewiarygodnie wysokie, albo naprawdę grube. Pną się po nich lniany i bluszcz. Na niektórych dostrzegam żółte kwiaty, a na innych, tych najwyższych, orzechy. Słyszę odległe odgłosy zwierząt. Niektóre ptaki znajdują się nawet bliżej. Widać były dość odważne, by podlecieć do ludzi.

— O! Oto i on!

Odwracam się, kiedy Cassian akurat odsuwa się i pokazuje owy totem, którym jest niski pieniek pozbawiony kory, z wyżłobioną w z boku sową. Jest ona zrobiona trochę topornie, ale widać, że jednak artysta musiał być dosyć doświadczony. Nathalia kuca przy dziele i chwile je ogląda. Delikatnie pociera palcem dziób.

— Bardzo ładnie, Terry — mówi głosem, którego używała do rozmowy z Rose.

— Dziękuję, szefowo. — Terry uśmiecha się od ucha do ucha, bardzo z siebie zadowolony, jakby celowo zignorował ton głosu dziewczyny, który wskazywał, że wzięła go za przedszkolaka.

— Mam nadzieję, że nie narobiliście hałasu tym tańcem?

— Nie, to był cichy, pełen szacunku taniec skierowany do niebios — zapewnia ją Casper i chichocze cicho.

Reszta drużyny się przynajmniej uśmiecha i jest to spowodowane raczej śmiechem Cassiana, niż faktycznym rozbawieniem sytuacją. No, poza mną, mnie to bawi. I mam wrażenie, że Nathalię w głębi duszy chyba też, chociaż nie mam co do tego pewności.

Oznajmiam wszem i wobec, że idę załatwić swoje potrzeby. Robię to tylko dlatego, że wiem, że Nathalia zamordowałaby mnie, gdybym zniknęła nagle sama. A zanim udałoby mi się znaleźć z nią chwilę sam na sam, by jej to powiedzieć cicho, prawdopodobnie moja potrzeba przestałaby być aktualna.

Okazuje się, że absolutnie nikt się nie przejmuje moim obwieszczeniem. Nathalia tylko daje mi pistolet z helikoptera, każe Noel iść ze mną i idzie porozmawiać z pilotem.

Razem oddalamy się na niewielką odległość. Kładę mojego glocka na ziemię i opróżniam swój pęcherz, podczas gdy Noel upewnia się, że nikt nas zaraz nie zaatakuje. W końcu staję koło niej i rozglądamy się dookoła.

— Jak ci się podoba? Tutaj?

— Jest niesamowicie — przyznaję.

Naprawdę mój zachwyt tym miejscem nie ma końca. Na wierzch mojego umysłu próbuje dostać się moje wspomnienie symulacji, ale mu na to nie pozwalam. To nie jest symulacja. I to nie potoczy się, jak ona. Mam nadzieję.

— Popatrz! — Noel nagle krzyczy szeptem. Nie wiem, jakim cudem jest to możliwe, ale to naprawdę można opisać w ten sposób.

Oczywiście podążam wzrokiem tam, gdzie wskazuje mi jej wyciągnięty palec. Na białym kauczukowcu na gałęzi owinięty jest wąż. I to nie jakiś tam wężyk, ale ogromny gad. Nie wiem czy czuję większą fascynację czy niepokój. Ale nie zatrzymuję dziewczyny, kiedy podbiega do drzewa w podskokach.

— O rany, to pyton, jaki cudowny! — zachwyca się. Mam wrażenie, że zaraz wyciągnie do niego rękę. Nie stoi zbyt blisko, ale nie znam się na tym i nie wiem, jaką odległość od takiego węża można uznać za „bezpieczną". — A ty co, słońce? Już odpadasz? — pyta mnie drwiąco, kiedy nie ruszam się z miejsca.

— Jeszcze nie. — Przewracam oczami i podchodzę do niej. — Jakoś mnie nie interesuje ten... zwierzaczek.

Noel prycha, a potem zaczyna tyradę na temat tego konkretnego gatunku węża. Lubię słuchać ludzi opowiadających o swoich pasjach, ale tym razem się wyłączam, myśląc, jak będzie wyglądała akcja w środku tego laboratorium. Nie wiem nawet jaki plan ma Nathalia.

Idziemy powoli w stronę drużyny. Nie ma już naszego helikoptera, który najwyraźniej zabrał obu pilotów. Michael zapina właśnie szczelny skafander, ale ma jeszcze odkrytą twarz. Wszyscy mamy przy pasie pistolety, a w kieszeni kurtki znajduję niewielką latarkę. Może się ona przydać, bo zaczyna zmierzchać. Podnoszę karabin, który najwyraźniej jest mój i szybko upewniam się, że jest naładowany i zabezpieczony. Zwieszam go sobie na plecach jak reszta i kieruję uwagę na Nathalię. Dziewczyny słucha, jak Michael tłumaczy jej, co zamierza zrobić:

— Nieważne, jaka substancja tam jest – w skafandrze jestem bezpieczny. A nawet kule mnie nie dotkną. Wystarczy, że rozpracuję, jak ten kwas stamtąd wydostać.

Brzmi rzeczowo i wygląda, jakby już palił się do akcji. Nawet jest trochę czerwony na twarzy, ale to chyba od gorąca – materiał skafandra wygląda, jakby też nie wypuszczał nic ze środka.

— Ale najpierw ja wprowadzę do środka RX-a i spróbujemy jakoś tę bombę dezaktywować. Nie chcemy, żeby jakieś zabezpieczenie ostrzegło doktorków o naszej obecności.

— Zgadzam się, Cass. Musimy się przygotować. Kiedy Mike zbierze substancję niezwłocznie zabierzemy się do akcji. — Nathalia mówiąc to, podchodzi do worka, który ze sobą wzięliśmy. Otwiera go i wyciąga z niego jedną z kamizelek. — Każdy założy teraz kamizelkę kuloodporną pod kurtkę. Potem nie będzie czasu. Kiedy tylko RX dezaktywuje bombę, Michael zacznie ją rozbrajać od zewnątrz, a w tym czasie Casper jeszcze raz sprawdzi korytarz w poszukiwaniu innych pułapek. Potem, Michael — zwraca się bezpośrednio do chłopaka, który tylko wyczekuje na znak do działania — dasz te probówki Carolyn. Będzie je miała w plecaku. Nic się nie wyleje, prawda? — upewnia się jeszcze, zanim sama zadaję to pytanie. Nie chciałabym zostać oblana kwasem.

— Nie ma takiej opcji.

— To dobrze. Potem jeszcze szybko się przebierzesz i ja wkroczę pierwsza, reszta zaraz za mną. Cass obezwładni żołnierzy. Nikomu więcej nie zrobimy krzywdy, jasne?

— Jasne — odpiera kilka osób na raz.

— Wyprowadzimy ich i wysadzimy kompleks. Casper, pokaż wszystkim, jak wyglądają nasze bomby.

Chłopak ochoczo wyciąga ze swojego plecaka pięć sztuk czarnych przedmiotów, przypominających wyglądem przekrój kuli. Są wielkości miski do płatków z mlekiem, czy czego podobnego. Z ich płaskiej strony jest przyssawka, dzięki której taką bombę można umieścić na ścianie lub suficie. Aby ją aktywować należy przycisnąć guzik znajdujący się po prawej stronie. Wtedy na ekraniku wyświetla się klawiatura umożliwiająca wprowadzenie czterocyfrowego kodu.

— Kod to 4450. Odbezpiecza bombę. Potem już tylko ustawia się za ile minut ma wybuchnąć i zatwierdza jeszcze raz kodem. Pamiętajcie, że jej zasięg jest całkiem niezły, ale jedna raczej nie poradzi sobie z całym kompleksem, nawet tak małym. Trzeba albo umieścić ją w krytycznym punkcie, albo użyć wszystkich — kończy Cassian i chowa bomby do plecaka.

— Terry się tym zajmie.

Chłopak chętnie przyjmuje plecak z bombami. Zakłada go na plecy, a karabin zawiesza na ramieniu tak, że nie ma możliwości, żeby mu się on zsunął, jest dość wygodnie i w każdej chwili może po niego sięgnąć. Robię to samo i biorę też plecak, do którego wepchnę potem probówki.

— Jeszcze jedna rzecz. — Nathalia zaczyna masować palcami skroń, co uznaję już jako kiepski znak. — Badania tego szczura potwierdziły, że substancja, którą przenosi... Czy to są zarazki, czy coś, nie wiem... W każdym razie to może być dla nas bardzo szkodliwe. Uważajcie na wszystkie stworzenia. Nie dajcie się podrapać, ani ugryźć. Nie wiem o tym za wiele, ale może się to źle skończyć.

Spoglądają po sobie po kolei. Clara porusza się niespokojnie, Terry przestępuje z nogi na nogę. Nawet Nathan ma niewyraźną minę. Przypuszczam, że każde z nich wspomina eksperymenty Jamesa, które prowadził jeszcze w S-Bridge.

— Dobra. Musimy podejść bliżej i otoczyć cel.

Okazuje się, że to około dwa kilometry od helikoptera. Na wszelki wypadek staram się zapamiętać drogę. Podchodzimy na tyle blisko, by widzieć wejście do podziemnego budynku. Nathalia każe nam się ustawić dookoła. Jednak kiedy ruszam, łapie mnie za pasek od plecaka.

— Ty zostajesz ze mną.

Jakoś mnie to nie dziwi. Staję więc obok niej, ściągając karabin z pleców i nieustannie się rozglądając, gotowa go użyć w razie potrzeby. Jesteśmy z prawej strony od wejścia, Cassian i Michael stoją naprzeciwko, Terry i Noel po drugiej stronie, a Nathan z Clarą z tyłu. Nathalia wyciąga radio i klika na któryś guzik.

— Czysto? — Wszyscy po kolei odpowiadają jej, że wszystko jest w porządku i nie zauważyli nic a nic istotnego. — Noel, jak daleko od nas są ci ludzie?

Nagle, jakby ktoś odblokował mi zakładkę w mózgu, przypominam sobie o mocach drużyny. Cholera, nawet nie wiem, jak mogłam zapomnieć. To chyba prze tę drzemkę. Czuję falę ekscytacji, bo wiem, że dzisiaj już będzie mi dane zaobserwować działanie umiejętności niektórych z nich.

— Są w kompleksie. Nie ma nikogo bliżej.

— Cassian, rób co trzeba.

Casper zabiera się do akcji. Widzę tylko jak patrzy w ekran połączony z kamerką RX-a. Michael co jakiś czas zerka mu przez ramię.

— Maya — niemal podskakuję, bo nie spodziewałam się, że Nathalia coś w tym momencie powie — masz przekaz?

— Mam — odzywa się dziewczyna.

— To też uważnie obserwuj. Jak rozbroimy bombę, będziemy szukać czegoś podejrzanego.

Nathalia wyjaśnia mi, że Maya pomoże nam z bombą, ale potem nie będzie miała z nami żadnego kontaktu, chyba że to my się z nią połączymy, lub zezwolimy na połączenie jej. Nie miałam wcześniej pojęcia, że Maya jest zaangażowana w tę akcję, ale rozumiem, że im więcej par oczu – tym lepiej. Nie przejmuję się zbytnio, bo sprawą zajmują się Casper, Michael i ona, a cała trójka naprawdę zna się na rzeczy. Nie wiem dokładnie, w jaki sposób mają zamiar poradzić sobie z tą bombą, ale RX-20 może mieć jeszcze sporo tajemnic.

W końcu słyszę, jak równocześnie odzywa się moje radio i Nathalii.

— Rozbrojona. Zaczynam sprawdzać resztę terenu.

— Michael wchodzi — odpowiada Nathalia.

Patrzę, jak Michael wyskakuje z zarośli i z pistoletem w rękach, pochylony do przodu podbiega do boku wejścia, którego my niestety nie widzimy. Jestem naprawdę ciekawa, jak to wygląda, ale nie mam szans nic zobaczyć. Dlatego spoglądam na chwilę na Nathalię, która jest skupiona na wszystkim na raz. Patrzy na wejście, potem za siebie, następnie na zegarek. A wszystko to w ciągu jednej sekundy. Jakby ogarniała wszystkie strony świata w jednym momencie, mając oczy dosłownie dookoła głowy.

Próbuję zrobić to samo, ale nie jestem w stanie skoncentrować się na więcej niż jednej rzeczy na raz.

— Lata praktyki — szepcze mi nagle do ucha, a ja odwracam się gwałtownie, co powoduje, że się uśmiecha. — Spokojnie, będzie dobrze.

Wiem, że będzie dobrze, myślę, ale nie mówię tego na głos. Jedynie przewracam oczami. Już zapomniałam, że umie odczytać moje emocje. Wejście tam i zrobienie co trzeba, to tylko formalność. Czuję lekki wietrzyk na karku i nawet prawie się uśmiecham. Nie mogę jednak pozwolić na to, żeby te okoliczności zaburzyły moja koncentrację. Nawet prawie nie zwracam uwagi na pięknego kolibra, który przelatuje mi przed twarzą.

Niecierpliwie czekam, aż Michael zrobi swoje i odda mi probówki, żebyśmy mogli wejść do środka. Nie mogę już się doczekać – tak dawno nie robiłam niczego ryzykownego i moje życie zrobiło się nieco nudnawe.

Niebo jest już niemal całkiem szare i coraz mniej widać. Ale te warunki nie są nadal najgorsze. Zaczynam liczyć palmy, rosnące dookoła. Nie ukrywam, że już mi się nudzi. Nawet całe napięcie opada i na chwilę zapominam, co w ogóle ma się dziać.

— Michael, jak tam?

Z zainteresowaniem czekam na odpowiedź, która ma dobiec z radia.

— Już prawie — odpiera chłopak.

Stoimy tak już którąś minutę. Łapię kontakt wzrokowy z Clarą, a ona uśmiecha się do mnie, przez co robi mi się cieplej na sercu i lżej na żołądku. Nie jestem tu sama. Mamy uzdrowicielkę w drużynie. Co może pójść nie tak?

— Skończyłem.

— Jest czysto? — pyta dziewczyna, a Maya i Casper przytakują. — Czekajcie na znak.

W napięciu czekam, aż Michael do nas podejdzie. Przemyka szybko z probówkami w rękach i mi je podaje. Biorę je od niego. Są ze stopu jakichś metali, chłodne w dotyku. W dodatku tylko trzy. Niewielkie. Żeby je otworzyć trzeba zdjąć trzy zabezpieczenia. Nie ma takiej możliwości, by to stało się przypadkiem. Od razu mi lepiej.

— To kwas solny. Przy otworzeniu drzwi powstałaby z niego chmura, która mogłaby nas nieźle uszkodzić — mówi.

— Caro, schowaj go do plecaka — nakazuje mi dziewczyna, więc to robię. W środku o dziwo znajduję moją wodę. Michael zrzuca z siebie skafander i chowa go do swojego plecaka, z którego jeszcze wyciąga kamizelkę kuloodporną i karabin. Kiedy jest gotowy, Nathalia bierze radio. — Wchodzimy.

Wszyscy ruszają równocześnie w stronę wejścia. Czuję, jak wilgotna trawa muska moje spodnie, a moje stopy lekko zapadają się w miękkiej ziemi, pewnie zostawiając ślady. To akurat niezbyt dobrze, myślę, ale i tak bardziej martwię się tym, że zaraz znajdziemy się tam na dole, twarzą w twarz z ludźmi z naładowaną bronią, którzy być może będą próbowali nas zabić. Nie chcę tego przyznawać nawet przed sobą, ale trochę się boję. Mimo to ani myślę o zmianie zdania. To trochę jak z kolejką górską – kiedy wjeżdża do góry, człowiek, chociaż jest przerażony, wcale nie ma zamiaru z niej zejść. Trochę dlatego, że nie chce, a trochę dlatego, że nie bardzo ma jak.

Zatrzymujemy się przed drzwiami. Nathalia patrzy na nas jeszcze.

— Pamiętajcie, że to James. Spodziewajcie się wszystkiego.

Naciska klamkę i ostrożnie otwiera drzwi. Nikogo chyba nie dziwi, kiedy skrzypią lekko. Rozchyla je i ukazuje nam się ciemny korytarzyk, który jest jeszcze ciemniejszy, niż ta dżungla. Nathan świeci latarką, trzymając w drugiej ręce pistolet. Nathalia zaciska dłonie na karabinie i wchodzi do środka. Za nią idzie Cassian, potem jej zastępca, następnie Terry za pomocą lufy karabinu zachęca mnie do wejścia.

Wraz z przekroczeniem progu czuję przyjemny chłód, ale też zapach stęchlizny. Korytarz jest ciaśniejszy, niż wydawało mi się, kiedy widziałam go z perspektywy RX-a. Ja nie muszę się schylać, ale Nathan i Cass idą przede mną zgarbieni.

Truchtamy na dół tak cicho, jak się da, ale Nathalii najwyraźniej bardziej zależy na szybkości. Kiedy się zatrzymujemy, uderzam się łokciem o ścianę i jestem pewna, że zostanie mi niezły siniak. W półmroku zaczynają nagle błyskać niebieskawe wyładowania, które Casper stworzył sonie między palcami. Nathalia stoi przez chwilę pod drzwiami, nasłuchując. Nagle robi krok do tyłu, pociąga za klamkę i niemal równocześnie z Cassianem wpada do środka, krzycząc:

— Nie ruszać się, wszyscy pod ściany!

Wbiegam tam zaraz za nimi i Nathanem i zatrzymuję się jak wryta, widząc jakieś dwadzieścia karabinów wycelowanych w nasze głowy.

_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

No siema siema

Ta część jest dość długa, ale cały rozdział chyba taki będzie, więc jakoś musiałam to podzielić. Mam nadzieję, że Wam się podoba

Trzymajcie się!

_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro