2.1. Pierwsze odwiedziny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Umawiam się z nią pod jej domem. Przez większość nocy nie śpię ze stresu związanego z podjętą decyzją. Nadal nie wiem, czy była słuszna. Jedyna rzecz, jaka przeważyła to fakt, że dilowanie na pewno nie byłoby dobrą decyzją. Ostatecznie to chyba wybór pomiędzy złym, a gorszym. Mam nadzieję, że to złe nie będzie jednak aż tak złe.

Przez to, że kiepsko spałam, rano jestem w większej rozsypce, niż zwykle. Po ubraniu dziwnie skompletowanych przeze mnie koszulki i dżinsów zauważam, że w ogóle do siebie nie pasują, więc muszę się przebrać. Nie mogę znaleźć portfela, a mam w nim dokument tożsamości, który może mi się przydać. Bądź, co bądź idę chyba na rozmowę o pracę? Nawet nie wiem, jak to nazwać. Pytałam Nathalii i zastrzegła, żebym się nie stroiła. To dobrze, bo nie jestem w nastroju. Dokumentu szukam piętnaście minut i w końcu znajduję pod łóżkiem. Potem idę się pomalować i po dwóch nieudanych próbach decyduję, że makijaż nie jest dzisiaj konieczny. Zresztą w ogóle rzadko jest. A ja nie wyglądam tak źle. Nawet moje piegi nie przeszkadzają mi aż tak, żeby podjąć trzecią próbę.

Staram się ogarnąć w myślach, czy pamiętałam o wszystkim. Nie jestem przekonana, ale nie mam już czasu, żeby się zastanawiać. Wychodząc zatrzymuję się, słysząc nieszczęśliwy pomruk naszego starego kota.

- Co tam, Książę?

Książę spogląda na mnie i macha swoim czarnym lśniącym ogonem. Jest równie piękny, co humorzasty.

- Muszę iść. Przykro mi.

Wychodzę czym prędzej, wiedząc, że teraz na pewno będzie na mnie obrażony. Oby tylko nie narobił mi do butów. Jest dziwnym kotem. A może po prostu: kotem.

Patrzę jeszcze w stronę garażu z tęsknotą. W końcu będę musiała naprawić swój motor, a wtedy nie będę zdana na łaskę innych. Potem ruszam szybko, by złapać autobus.

Podczas drogi dzwonię do Mickeya, żeby mu powiedzieć, że nie będzie mnie na zajęciach, bo muszę pojechać coś załatwić. Obiecuję mu, że wszystko mu opowiem później. Oczywiście nie zamierzam mówić mu całej prawdy. Może tylko jakąś część, ale coś muszę mu powiedzieć - mam świadomość tego, że on mówi mi wszystko. No, może tego nigdy nie będę mogła być pewna, bo pewnie on to samo myśli o mnie. A tu proszę - już teraz zatajam przed nim sporo. Oczywiście w dobrej wierze, ale i tak czuję się z tym nie najlepiej. W zasadzie to go nie okłamuję. Nie mówię tylko całej prawdy. Ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to na pewno powiem mu, że pracuję w S-Bridge na jakimś stażu, czy coś takiego. Przecież nie mogę ukryć nieobecności w szkole. Może nie będzie ich tak dużo, ale Nathalii często nie ma, więc zakładam, że może to być powiązane z jej pracą. Właśnie. Jak on zareaguje na to, że z nią pracuję? Zapewne będzie mnie prosił, żebym pomogła mu się z nią umówić. Tak, zrobię to. Na tyle, na ile będę mogła.

Proszę go jeszcze, żeby nie mówił nic cioci Miriam. To byłaby katastrofa. Obiecuje mi to. Pyta o usprawiedliwienie dnia, ale odpowiadam mu, że to załatwię. Nawet się o to nie martwię, bo Nathalia na pewno wszystkim się już zajęła. W końcu muszą utrzymać w tajemnicy mój wyjazd do S-Bridge.

Wysiadam na wskazanym przez dziewczynę przystanku i ruszam w górę ulicy, mijając wiele domków z ogródkami. Większość z nich ma kamienny murek sięgający mojej klatki piersiowej i służący oczywiście wyłącznie jako ozdoba. Pokonanie go nie stanowiłoby dla złodzieja żadnego problemu. Zakładam jednak, że w środku jest pełno alarmów. Pewnie każdy dom ma drzwi antywłamaniowe. Ja bym takie wstawiła, jakby mogła. Właściciele są obrzydliwie bogaci, bo wszystkie domki są bardzo ładne i nowoczesne. Gdybym miała wybierać, to z pewnością nie zdecydowałabym się tylko jeden z nich. To byłoby po prostu za trudne.

Mijam kolejne numery, szukając tego właściwego. 104 jest wyjątkowo duży. Ogród domu o numerze 108 jest idealnie zaprojektowany, a wszelkie rośliny starannie przycięte. 116 to akurat wyjątkowo brzydki dom, jak na mój gust. I w końcu 124...

No właśnie. 124 to ten, którego szukam. Wygląda właściwie, jak mały zameczek - ściany zrobione z brązowej cegły, czarny dach i wieżyczka wyrastająca z prawej strony. Jest całkiem ładny i dużo ładniejszy, niż mój. No i większy.

Boję się wejść, ale za nic nie mogę tego pokazać. Bo co, jeśli ona obserwuje ulicę? Albo będzie oglądać nagrania z kamer, które przecież na pewno tu ma? Ale to nie chodzi o nią, tylko o to, jak ja zapatruję się na swój strach. Dziewczyna to, być może, widząca, jest oczywiście sprawą drugorzędną.

Wchodzę do ogrodu i zamykam za sobą bramkę, którą blondynka zostawiła otwartą tak, jak obiecała. Podchodzę pod czarne drzwi ze złotym numerkiem. Jest na nich kołatka z brązu w kształcie głowy lwa. Pukam jednak ręką. Przez moment mam nadzieję, że jej nie ma, że to nie dziś. Po dłuższym czasie zaczynam się obawiać, że przyszłam pod zły adres. Tym razem postanawiam nacisnąć dzwonek.

Odgłos, który wydaje, mógłby obudzić zmarłego. Wcale więc mnie nie dziwi, że po chwili słyszę kroki po drugiej stronie. Drzwi skrzypią cicho i moim oczom ukazuje się zaspana Nathalia, jeszcze w piżamie. Unoszę brwi ze zdumienia. Z jakiegoś powodu kompletnie nie wyobrażałam sobie, że ona może zaspać. Po prostu ten obraz jest da mnie jakoś wyjątkowo abstrakcyjny. A jednak stoi przede mną ze zmierzwionymi włosami w czerwonej, bawełnianej koszulce i dopasowanych do niej spodniach.

- Cześć. Wybacz, miałam tak głęboki sen - mruczy zachrypniętym jeszcze głosem, przecierając twarz rękami. - Wejdź, proszę. - Zaprasza mnie gestem dłoni.

Wchodzę, mijając ją i patrząc, jak robi luźnego koka. Dopiero teraz czuję, że zaschło mi w gardle. Z początku nie jestem pewna, czym ten stres jest spowodowany. Zdaję sobie sprawę tylko z tego, że powinnam wejść.

- Cześć - odpowiadam cicho, kiedy tylko przekraczam próg i niekontrolowanie kulę się w sobie, bo przypomina mi się powód mojego stresu. Jest nim to, jak się ostatnio wobec niej zachowałam. Powinnam była trzymać emocje na wodzy, ale czy to w ogóle było wtedy możliwe? Będę musiała ją przeprosić. To wzbudza we mnie przerażenie, ale wiem, że nie mam wyjścia.

Mimowolnie zastanawiam się, jak to przyjmie. I jestem właściwie pewna, że mi wybaczy, ale i tak się boję. Obserwuję dokładnie jej zachowanie, ale wydaje się radosna, jak zwykle.

- Też jeszcze się nie obudziłaś, czy zazwyczaj jesteś taka rozmowna? - Rzuca mi figlarne spojrzenie. Jak można być tak wesołym, kiedy jest tak wcześnie?

- Jedno i drugie - odpieram bez namysłu.

- Dobra, przeczekam to. Rozgość się, a ja się ogarnę. - Wskazuje dłonią na salon, w którym panuje niewiarygodny porządek.

Wchodzę niepewnie, a Nathalia odprowadza mnie wzrokiem i biegnie na piętro. Pewnie tam znajduje się jej pokój, tak jak większość pokojów nastolatków. Nie wiem, czemu tak jest, że każdy młody człowiek zawsze chce mieszkać jak najwyżej. Przecież z parteru łatwiej się wymykać w nocy. Ciężej sobie przy tym złamać rękę, albo nogę. Nie, żebym wiedziała to z doświadczenia.

Rozglądam się po salonie, który utrzymany jest w ciepłych kolorach - przede wszystkim beżu, czasem ciemniejszego, a nawet wchodzącego w szarość. Tu i tam znajdują się ciemnobordowe akcenty w postaci ściany, na której wisi telewizor i niewielkiego, naściennego zegara z kukułką. Stonowany, czysty pokój, mający w sobie jednak coś, co przyciąga. Może to jest kominek, który stanowi jedyny dowód na istnienie domowników. Co prawda zdjęcia też na to wskazują, ale to kominek wyraża świeżą obecność. Drewno, a raczej jego zwęglona postać, wciąż się lekko żarzy. Zapewne ktoś rozpalił je wczoraj wieczorem. Poza tym, ciemne meble imitujące piękny wiktoriański styl tworzą wyjątkową atmosferę.

Pokój jest piękny i widać, że mieszkający tu ludzie zarobkami nie odstają w żaden sposób od sąsiadów. Ale, jeśli przyjrzeć się dokładniej, można zauważyć, że rzadko ktoś tu przebywa. Ta pustka jest wręcz namacalna. W głębi duszy współczuję Nathalii, że większość czasu spędza tu zapewne sama. Albo poza domem. Przynajmniej ma co robić. Gdybym musiała wracać do wielkiego, pustego domu i siedzieć, nie mając żadnych zajęć, to jest więcej, niż pewne, że bym zwariowała.

Czując, że robię coś wręcz nielegalnego, podchodzę do zdjęć wiszących nad kominkiem w rzeźbionych ramkach. Przedstawiają one dwoje ciemnowłosych ludzi i około czternastoletnią dziewczynkę. Marszczę brwi, doszukując się podobieństwa. Nie znajduję nic takiego. Nie ma też zdjęcia, na którym ona jest młodsza. To nie mogą być jej rodzice. To najprawdopodobniej jest jakaś rodzina, ale nie najbliższa. Nigdy nawet nie pomyślałam, że dziewczyna może mieszkać z kimś innym. Już wyobrażałam sobie pana i panią Holder, dumnie przechadzających się po domu. Mających zupełnie inny charakter od córki, ale za to podobny wygląd. Oczywiście nie zakładam jeszcze, że mam rację, ale w głębi serca czuję, że to nie są „pan i pani Holder".

Siadam na wiktoriańskiej kanapie (choć słowo „kanapa" nie wydaje się odpowiednie, by opisać tak piękny mebel), starając się zrelaksować. Jest mi słabo na myśl o tym spotkaniu w S-Bridge. Ale pocieszam się myślą, że jednak jest to lepszy wybór.

Nathalia w końcu zbiega na dół, a ja natychmiast odwracam się w stronę drzwi. Zagląda do salonu, przebrana w luźniejsze w kroku szare dresy opinające jej łydki i pomarańczową koszulkę.

Właściwie tylko to się zmieniło. Spina włosy gumką i proponuje mi, że weźmie mi coś do jedzenia na później.

- Dzięki, nie jestem głodna. - Uśmiecham się lekko, mimo że z powodu badań, które czekają mnie na miejscu, nie jadłam śniadania. Ale wątpię bym była później głodna. Właściwie nigdy nie jem zbyt wiele.

Kiwa głową w odpowiedzi i pochyla się, łapiąc za szklankę i nalewając wody tylko po to, żeby zaraz szybko ją wypić. Otwiera szafkę i wyciąga dwie zdrowe ciemne bułki znanej marki. Pyta jeszcze raz, czy nie chcę, by je wzięła. Znów jej dziękuję. Spogląda na kolejne bułki w szafce, a potem znów na mnie. Wzdycha ciężko i bierze jeszcze dwie. Potem łapie dwie butelki wody i pakuje wszystko do plecaka, który przerzuca sobie przez ramię. Robi mi się trochę głupio, że nie wzięłam nic do jedzenia i obiecuję sobie, że nie pozwolę się karmić.

Wychodzimy. Dziewczyna zamyka drzwi i każe mi poczekać, aż wyjedzie autem z garażu. Chwilę potem wysiada z wielkiego, bordowego pick-up'a, by zamknąć bramę. Zauważam markę GMC. Niestety nie znam się za bardzo na samochodach. Mickey kiedyś widząc je, mówił mi ile kosztuje, ale kompletnie już zapomniałam. Jednak musiałabym być ślepa, żeby nie wiedzieć, że na pewno dużo.

Zagryzam wargę. Wiedziałam, że ma prawko, kiedyś właśnie Mick mnie poinformował. Jazda z nią autem, przebywanie z nią w tak niewielkiej przestrzeni, budzi we mnie dyskomfort. I nastręcza pytań. Wsiąść z tyłu, czy z przodu? Z tyłu mogłabym spokojnie pomyśleć, ale to byłoby trochę dziwne, nie? Ostatecznie może mnie wziąć za wariatkę, ale przynajmniej będę miała komfort jazdy. Stresuję się tym wszystkim. Cieszę się, że chociaż problem moich prześladowań mam z głowy, bo to już byłoby za dużo.

Mój pierwszy odruch wygrywa. Kieruję się ku tylnym drzwiom i kiedy kładę rękę na klamce, dziewczyna się odzywa:

- Żartujesz? Pakuj się do przodu. - W jej głosie da się wyczuć zdziwienie, ale nie ma tam jeszcze niecierpliwości. Kusi mnie, żeby sprawdzić, kiedy się pojawi, ale od razu odrzucam tę myśl.

Zatrzaskuję cicho drzwi. Teraz to pewnie ma mnie za idiotkę i akurat tym razem sama jestem sobie winna. To poczucie niezręczności. Mam go już dość. Stukam nerwowo paznokciami w udo. Wnętrze jest większe, niż mi się wydawało. Tapicerki są ze skóry i wyglądają, jak nowe. Jestem jednak na tyle zdenerwowana, że nie zwracam uwagi na nic więcej, chcę tylko, żebyśmy ruszyły.

Nie muszę długo czekać, aż blondynka wsiądzie i odpali silnik. Powoli wyjeżdża z podjazdu i dalej już płynnie jedzie ulicą w dół mijając wszystkie te domy, którym przyglądałam się wcześniej. Zręcznie kręci kierownicą i zmienia biegi. Jedzie spokojnie i widzę, że jest zrelaksowana. Nigdy nie jechałam z kimś innym ze szkoły, niż Mickey. Dziewczyna chyba czyta mi w myślach, bo mówi:

- Jesteś pierwszą młodszą ode mnie osobą ze szkoły, którą wiozę. - Zaskakuje mnie to wyznanie.

- A ty jesteś drugą tak młodą osobą, z którą jadę - przyznaję.

- Hmm, Mickey? - rzuca mi ukradkowe spojrzenie. Cieszę się, że go kojarzy.

- Tak, przyjaźnimy się. - Ona prawdopodobnie to wie, ale nie mam pojęcia, co innego mogłabym teraz powiedzieć.

- Szybko zrobił to prawko.

- Ach, on miał osiemnastkę na początku roku.

Tak naprawdę i ja i on powinniśmy kończyć teraz szesnaście, ewentualnie siedemnaście lat, jeśli chodzi o jedenastą klasę, w której jesteśmy. Ale ja, musiałam zmienić podstawówkę, a jako że moje wyniki były tragiczne, to powtarzałam klasę. Zresztą w naszej szkole nieadekwatny do stopnia nauki wiek nie jest czymś dziwnym. Dyrektor wziął sobie za punkt honoru, by poziom nauczania był naprawdę dobry, a do tego stara się pomagać uczniom, którzy nie mieli w życiu łatwo. Dlatego niektórzy dostają drugie szanse i są nawet o trzy lata starsi, niż rocznik, który powinien uczęszczać do danej klasy. Pamiętam, że kiedyś nikt nie wierzył, że uda się uratować „tę zdeprawowaną młodzież", jak mówi moja sąsiadka, Eris, ale muszę przyznać, że większość tych dzieciaków naprawdę się stara. To tylko dzieciaki - chcą normalności i zostaje im ona podarowana. Nie pozostaje im nic innego, niż ją przyjąć.

Nathalia jest zaskoczona.

- Naprawdę? Nie wiedziałam, że ma tyle lat, co ty. Ale ja też jestem w mojej klasie trochę nie na miejscu. Powinnam być na studiach.

- Poważnie? Czyli jesteś...

- Rok starsza od ciebie. - Uśmiecha się i porusza zabawnie brwiami. - W sierpniu stuknęła mi dziewiętnastka.

- Nie miałam pojęcia. - Ta informacja naprawdę zbija mnie lekko z tropu. Zawsze byłam przekonana, że jesteśmy w tym samym wieku, choć oczywiście nie ma to żadnego znaczenia. Jestem ciekawa, co takiego u niej się stało, że jest niżej niż powinna. Wolę jednak nie pytać.

- Cóż, ja jestem już jedną nogą w grobie. Starość nie radość - śmieje się dziewczyna.

- Łupie cię już w krzyżu? - pytam.

- Wiesz co, już chyba coś czuję, jak to powiedziałaś. Ciebie czeka to za rok.

Uśmiecham się pod nosem. Zawsze Mick skarży się na bóle pleców. Oczywiście w żartach, kiedy udaje, że jest taki stary. On pół roku nieźle przechorował i przez to spotkaliśmy się na tym samym stopniu nauki. To w ogóle jest wspaniały człowiek i przyjaciel. Ewidentnie wciąż nie dorósł - raz zachowuje się jak naprawdę dojrzały mężczyzna, a raz jak totalny dzieciak. Ale jest lojalny, zabawy i odważny. Czasem imponuje mi swoją śmiałością, o której chyba ani on, ani ja nie mieliśmy pojęcia.

- I, powiem ci tak szczerze - zaczyna znów dziewczyna - że miałam już poważne wątpliwości, czy umiesz żartować.

- Umiem, tylko ostatnio... To wszystko... - mówię, szukając słów. Dociera do mnie, że nadszedł idealny moment na przeprosiny i to właśnie usiłuję zrobić. Wzdycham ciężko i kontynuuję. - Ostatnio zachowałam się wobec ciebie, jak skończona kretynka.

Uśmiecha się, co odbieram z ulgą.

- Nie ma sprawy. Rozumiem. Byłaś zła, zawiedziona i zestresowana. Też nie zachowałam się perfekcyjnie - odpowiada, jakby naprawdę to rozumiała.

- Tak, ale... Po prostu chciałabym przeprosić. A uwierz mi - nie cierpię tego robić - uśmiecham się z przekąsem.

- Doceniam poświęcenie.

Spoglądam na nią. Śmieje się po nosem i odgarnia włosy z twarzy.

- Mam czasem... Ciężki temperament.

- Oby nie przeszkodził nam we współpracy - ma nadzieję Nathalia.

No tak. Praca. Muszę pamiętać, że w tym wszystkim wciąż chodzi o pracę.

- Nie przeszkodzi.

Rozglądam się po samochodzie wciąż spięta. Wiem, że zostało mi to wybaczone, ale nadal jest mi głupio. Myślę, że ta cisza, która nastaje po mojej odpowiedzi, będzie nam towarzyszyć już do końca, ale jednak dziewczyna znajduje inny temat do rozmowy. Nie mogę przed sobą ukryć, że jestem w podziwie, jak naturalnie potrafi prowadzić rozmowę z kimś w zasadzie całkiem obcym.

- Wiesz, że naprawdę mi zaimponowałaś tym walnięciem Reggie'go? - Uśmiecha się jednym kącikiem ust.

Zaimponowałam? Jej? Czy to jest możliwe? Muszę przyznać, że jest to dla mnie bardzo wartościowy komplement.

- Nie powinnam dać się sprowokować - przyznaję. - Starałam się powstrzymać, ale...

- Daj spokój, należało mu się. Dupek, jakich mało - prycha Nathalia. - Chyba zresztą nie pierwszy raz cię zaczepiał? - Kręcę głową w odpowiedzi. - Właśnie. Cieszę się, że ktoś w końcu zrobił to, co chciał zrobić każdy.

- Tak, coś w tym jest. Prawdę mówiąc, to obawiałam się na początku, że mnie ręka zabolała bardziej.

Śmieje się cicho, ale opanowuje się szybko. Jakby nie chciała tak zareagować. Ja też uśmiecham się lekko. Coraz lepiej pamiętam, za co tak cenię tę dziewczynę.

- Na początku tak jest, ale wyrobisz się.

- No i zjawiłaś się w idealnym momencie, bez ciebie nie wiem, jakby się to skończyło.

Ostatnie słowa wypowiadam nieco ciszej, trochę nerwowo bawiąc się palcami. W końcu dziękuję jej za to, o co byłam wściekła. Ale po tym czasie dobrze wiem, że należy jej się.

- Nie ma sprawy. Przypilnuję, żeby nic ci nie zrobił, jak obiecałam.

To naprawdę bardzo miłe, że zapamiętała, co mówiła. Że nie rzuciła tego na wiatr, nie tak całkiem. Uśmiecham się tak szczerze pierwszy raz dzisiaj. Spoglądam na nią, kiedy wjeżdżamy na drogę, która jest skrótem do S-Bridge.

- Nie musisz, naprawdę dam sobie radę...

- Wiem. Ale chcę.

Robi mi się cieplej na sercu, kiedy słyszę jej słowa. Staram się głupio nie szczerzyć. Gdzieś z tyłu głowy mam to, że może uważa, że sobie nie poradzę i jest to niewiarygodnie wręcz irytujące. Próbuję się na tym skupić, ale pierwsze uczucie jest silniejsze i kąciki moich ust wciąż wyginają się w górę.

Teraz jednak zupełnie nie wiem, co odpowiedzieć. Znów to ona otwiera pierwsza usta, a ja dalej podziwiam jej umiejętność prowadzenia rozmowy i wytrwałości. W dodatku dociera do mnie, że dzięki temu tak naprawdę ani na chwilę nie ogarnia nas krępująca cisza. Gdyby nie fakt, że łączą nas teraz pewne fakty i zdarzenia, to z pewnością czułabym się zupełnie swobodnie.

- Wiem, że świetnie grasz w piłkę nożną. Trenowałaś gdzieś?

- Skąd...? A, no tak. - Zdaję sobie sprawę z tego, że wiem. - Przecież mnie śledzisz. - Nie mogę sprawić, żeby w moim głosie nie było pretensji.

- Musiałam cię lepiej poznać. Teraz trochę cię znam, jeśli mogę to tak ująć. Wybacz - mruczy z lekką skruchą. Tak, jakby nie żałowała, bo miała dobry powód, by to robić, ale rozumiała, co czuję.

- A ja wciąż nic o tobie nie wiem.

- Im mniej wiesz tym lepiej- wzdycha tak poważnym tonem, że aż muszę na nią spojrzeć. - Ale dowiesz się więcej.

Nie wygląda, jakby była z tego powodu zadowolona. Bynajmniej. Zaciska dłonie na kierownicy, a jej usta zmieniają się w wąska linię. Postanawiam nie poruszać tego tematu. Ze zdziwieniem jednak zauważam, że chcę dalej z nią rozmawiać. Szybko zastanawiam się, co powiedzieć, kiedy pytanie nasuwa mi się samo:

- A ciebie jak testowali przed przyjęciem do... jednostki specjalnej?

- Cóż... Podobnie, jak ciebie. Te testy były... nieco inne, ale również z zaskoczenia. Dlatego, rozumiem, że mogłaś być naprawdę zdenerwowana, ale to, że tak dobrze radziłaś sobie ze stresem, to niewątpliwy plus. Zaczęli od testu IQ, podobnie, jak u ciebie...

- Ten test był od was? - pytam. Faktycznie rozwiązywałam w szkole jeden test z S-Bridge i nigdy nie poznałam wyników, ale było to tak dawno, że nie połączyłam, ze sobą wątków. - Ten kilka miesięcy temu?

- Tak, sprawdzaliśmy inteligencje wszystkich osób mających predyspozycje do dołączenia.

- I rozdaliście je wszystkim, żeby nie było żadnych podejrzeń? - dopytuję.

- Oczywiście. Eliminowaliśmy tych z najniższym i najwyższym wynikiem.

- Och - marszczę brwi, teraz trochę bojąc się pytać o mój wynik - czyli wypadłam... średnio?

Dziewczyna patrzy na mnie z taką miną, jakbym zadała wyjątkowo głupie pytanie.

- Wypadłaś bardzo dobrze. Nie jesteś Einsteinem, ale sporo powyżej przeciętnej. Po prostu nie poszukiwaliśmy geniusza. Ale o tych wszystkich testach więcej dowiesz się na miejscu. Tak bardziej oficjalnie, od Diany.

Kiwam głową. Nigdy nie podejrzewałam u siebie geniuszu i wcale nie jest mi to potrzebne do szczęścia. Wręcz uważam, że mądrzy ludzie posiadają o wiele większa wiedzę, a ona może być źródłem dodatkowych zmartwień. Mimo to miło słyszeć, że nie jestem głupia.

- Ale widziałaś te testy...?

- Tak, osobiście, lub na nagraniu - przyznaje dziewczyna. - Nie mogę za wiele powiedzieć, bo zaraz nie będzie potrzeby jechać do S-Bridge. Kurde, nie sądziłam, że tak się rozgadasz, dociekliwa jesteś. - Spoglądam na nią, uśmiecha się i widząc to, dodaje. - To komplement. Przyda ci się u nas.

- Dzięki - wzdycham.

Myślę o pracy w S-Bridge i czuję, jak coś skręca mi się w żołądku. Nie wiem, czy nie powinnam żałować decyzji. A czuję, że już nie mogę się wycofać.

***

- Witamy w S-Bridge Lab.

Kobieta, która wczoraj odwiedziła mnie w szkole, Diana Marks, wita nas prawie od progu. Nathalia najpierw rzuca jej zdziwione spojrzenie, a potem razem ze mną odpowiada na przywitanie. Choć ona o wiele radośniej. Mi pod sam koniec podróży nerwy wróciły. Nathalia wciąż podtrzymywała rozmowę. To jeszcze bardziej ociepliło nasze stosunki. Kiedy ja mówiłam coraz mniej, wtedy ona zabierała głos częściej. Nie było to jednak takie czcze gadanie, byle coś mówić, czy jakieś przemądrzanie się i opowiadanie niestworzonych historii. Naprawdę przyjemnie mi się tego słuchało, choć w większości były to anegdoty ze szkoły. Czasem nawet zdarzyło mi się dorzucić jakieś swoje spostrzeżenie. Miałam wrażenie, że ona dobrze czuje się w tej roli mówcy, choć z pewnością wolałaby, bym się więcej udzielała. Zauważyłam w niej jeszcze więcej serdeczności, niż myślałam. Diana Marks też wydaje się całkiem miła, kiedy staram się nie patrzeć na nią przez pryzmat arbuza w wózku, albo kąpieli w rzece.

- Chodź, pokażę ci wszystko. - Zachęca mnie gestem dłoni.

Wchodzimy na ogromny hall z recepcją. W budynku, w którym jesteśmy, mieści się zwykły szpital, w którym znajdują się gabinety pediatrów, sale położnicze i operacyjne. I wszystkie inne miejsca, które są w każdym szpitalu. To miejsce jest ogromne, ale oczywiście musi takie być, żeby to wszystko pomieścić. Cztery wielkie, marmurowe filary podtrzymują sufit, a po środku jest fontanna. Kiedy byłam mała, to wrzucałam do niej pieniądze.

Z prawej strony jest niewielkie skrzydło weterynarii. Byłam tam kiedyś z naszym psem. Nie mam pojęcia, co mu było. Niestety nie przeżył, ale ja, jako ciekawskie dziecko zdążyłam się nieco rozejrzeć. Tę część kompleksu znam trochę lepiej - kiedyś wybraliśmy się z klasą na warsztaty i zostaliśmy oprowadzeni.

- Zwiedzałam tę część S-Bridge, proszę pani. Widziałam te pomieszczenia, które są udostępniane wycieczkom. Pewnie nie ma sensu marnować na to czasu.

- Dobrze, że mówisz, zatem mogę od razu przejść do sedna. Pójdziemy do mojego gabinetu.

No i do gabinetu idziemy przez multum nieznanych mi korytarzy, a ja gratuluję sobie swojego niewyparzonego języka. Mam nadzieję, że nie odebrała tego, jako moją arogancję czy coś w tym stylu. Po prostu chciałam być praktyczna. Nie znałam całego S-Bridge. Tylko część. Dawno temu ją opuściłyśmy i teraz nie mam nawet pojęcia, czy zdołam trafić z powrotem, gdyby zaszła taka potrzeba.

Większość drzwi po drodze jest żelazna i zamknięta. Słychać co jakiś czas dźwięki, które brzmią jak rozmowy, czasem jak maszyny. To oznacza tylko tyle, że ludzie tu są.

Gdy mijamy jedyne lekko uchylone drzwi, nie mogę się oprzeć. Zatrzymuję się i zaglądam do pomieszczenia.

To laboratorium. Ludzie w białych kaftanach i maskach na twarzach chodzą spokojnie między stołami z odczynnikami chemicznymi i probówkami, czy czym tam jeszcze. Co jakiś czas ten i ów zatrzymuje się i pochyla nad którąś. Potem podnosi notes i zapisuje jakiś wniosek, który wyciągnął z obserwacji.

O dziwo nikt nie zwraca na mnie uwagi, kiedy tak stoję i się gapię. Pewnie dlatego, że wszyscy są skupieni na obserwowaniu tych mikstur. Nigdy nie widziałam naukowców przy pracy, dlatego jestem naprawdę ciekawa. Zwłaszcza, że to naukowcy z S-Bridge. Może odrywają właśnie lek na raka? Nigdy nie wiadomo.

W ostatniej kolejności zauważam, że pośród tych mężczyzn stoi dość wysoka, szczupła Azjatka, która zapisuje coś energicznie w notesie. Nie jest mi dane się jej lepiej przyjrzeć, bo Nathalia orientuje się, że za nimi nie idę.

- Chodź, to tajne - mruczy mi do ucha, by nie zwrócić uwagi tych ludzi i ciągnie mnie za rękę dalej.

Nagle przychodzi mi coś do głowy. Krzywię się lekko na myśl o tym, że Mick powinien być tu z nią, zamiast mnie. Ale nie mogę nic na to poradzić.

Wchodzimy do gabinetu Diany. To jest najzwyczajniejsze i najprostsze pomieszczenie w tym miejscu. Po prostu: biurko z jakimiś papierami, szafki z książkami i wielkimi segregatorami, trzy krzesła. Jedno z całą pewnością Diany Marks, a dwa po przeciwnych stronach dla klientów? Gości? Jak to nazwać w laboratorium? Z boku znajdują się drewniane drzwi. Są zamknięte, podejrzewam jednak, że jest tam po prostu więcej papierów, dokumentacji i innych istotnych, ale szalenie nudnych rzeczy.

Diana staje za biurkiem z porozwalanymi papierzyskami. Próbuje je pozbierać, ale ostatecznie poddaje się, kiedy zauważa jeszcze ołówki, pineski, spinacze i inny sprzęt biurowy, który, zdaje się, pod jej nieobecność żyje własny życiem.

- Przepraszam za ten bałagan, ale jak jest porządek, to nie potrafię się skupić - mruczy.

- Skąd ja to znam. - Uśmiecham się.

Brunetka odwzajemnia uśmiech, siada, pozwala nam usiąść i wymienia ze mną jeszcze parę uprzejmości i zaczyna ważny temat.

- Chciałabym rozpocząć jakimś pięknym, kwiecistym wstępem, ale wydaje mi się, że czekasz raczej na konkretnie informacje i nimi chcę się z tobą właśnie podzielić. - Kiwam głową, bo jestem naprawdę zadowolona, że dostanę to, czego potrzebuję, bez zbędnego gadania. Już i tak jestem wystarczająco spięta. - Żebyś wiedziała, z kim masz do czynienia, to jestem naukowcem, skończyłam studia medyczne na Harvardzie i uzyskałam tytuł doktor. Następnie zrobiłam specjalizacje z neurologii i psychiatrii i napisałam wiele prac, które zyskały uznanie światowych geniuszy. Ale do tego wrócę za moment. Teraz po kolei. Jak zapewne wiesz, nasze państwo posiada różne organy i jednostki, które można ogólnie określić, jako oddziały i związki sił zbrojnych. Do rozwiązywania problemów. Takich niezwykłych jednostek w USA nigdy nie będzie za wiele. Dlatego w porozumieniu z premierem Ezrą Willfreyem stworzyłam parę lat temu grupę o nazwie Invictus. Premier wraz z wojskiem zapewnił nam odpowiednie szkolenia, ludzi i sprzęt, który czasem zdarza nam się trochę podrasować. Niektórzy członkowie grupy byli u nas jeszcze przed jej stworzeniem. Do tej grupy należy właśnie Nathalia - przerywa na chwilę, spoglądając na zegarek, ale nie sprawia wrażenia, jakby się spieszyła. - Członków Invictusa wysyłamy na misje. Nie są to zwykle misje o jakiejś szczególnie wysokiej śmiertelności, ale są to zadania, z którymi wojsko nie może lub nie ma czasu się mierzyć. Niestety od pewnego czasu brakuje nam jednej osoby. Potrzebujemy cię w Invictusie. To już wiesz. Ale musisz wiedzieć, że mimo że staramy się zmniejszyć śmiertelność najbardziej, jak się da i działać odpowiedzialnie, to misje i zadania nie były, nie są i nigdy nie będą bezpieczne. Jeśli się zgodzisz będziesz musiała wykonywać rozkazy Nathalii lub moje, jeśli zajdzie taka potrzeba. - Spoglądam na siedzącą obok mnie koleżankę ze szkoły z lekkim zdziwieniem. - Tak, ona jest kapitanem i dowódcą, zresztą znakomicie się jak dotąd sprawdza.

Właściwie to, kiedy nad tym myślę, to nie jest specjalnie zaskakujące. Zastanawiam się jeszcze, na czym polega wyjątkowość tej właśnie grupy. Postanawiam na razie nie zaprzątać sobie tym głowy, w końcu zaraz na pewno się tego dowiem.

- Jak wyglądają te misje? To słowo zupełnie nic mi nie mówi - zauważam z niepokojem.

- Misje polegają na różnych zadaniach - mówi cierpliwie, ale czuję się jak idiotka przez jej ton głosu. Mam nadzieję, że Nathalia nie myśli, że nie wiem, że to "różne zadania". Przecież nie o to mi chodziło. - Czasem jest to jakiś mały sabotaż, czasem unieszkodliwienie mafii. - Rozumiem, że unieszkodliwienie nie oznacza wsadzenia do więzienia. Ale nie chcę o to pytać. - Zależy od potrzeb i rozkazów z góry. Ale oczywiście nie pójdziesz nigdzie bez odpowiedniego i profesjonalnego przygotowania i treningu, który jesteśmy zobowiązani ci zapewnić. Twoja płaca będzie zależeć od czynników związanych z daną misją. Generalnie to zaczyna się od piętnastu tysięcy dolarów za misję.

Piętnaście tysięcy dolarów za misję brzmi naprawdę bardzo dobrze. Stawka zapewne może być wyższa, więc będę naprawdę mogła pomóc cioci spłacać długi. Na razie jednak muszę skupić się na czymś innym, bo coś czuję, że to dopiero początek niespodzianek, które tu na mnie czekają.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro