2.2. Pierwsze odwiedziny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejne pytanie zadaję dość ostrożnie.

— Czyli to jest rodzaj... Hm, będę żołnierzem? — Próbuję to sobie jakoś logicznie poukładać.

— Nie do końca. A przynajmniej nie takim zwykłym. Na tym właśnie polega wyjątkowość Invictusa. Nazwa ta wzięła się od projektu "Invictus", który prowadziłam i nadal prowadzę wraz z paroma innymi naukowcami, którzy mnie bardzo wspierają swoją wiedza i doświadczeniem. Rozpoczęłam własne badania nad zachowaniem mózgów. Najbardziej interesowały mnie trzy tematy. Skupmy się na pierwszym: emocje i wszystko, co z nimi związane a działanie układu limbicznego i ciał migdałowatych w mózgu. Te badania zaczęłam dość dawno. Generalnie to już te paręnaście lat temu odkryłam, że nastolatki i dzieci, które nie posiadają ukochanych osób lub straciły je, zanim ich mózgi rozwinęły się dostatecznie, wykazują większą odporność na strach i stres, a także potrafią działać pod ich presją zgodnie z wcześniejszymi założeniami. Można zauważyć u nich pewną anomalię w aktywności układu limbicznego oraz właśnie ciał migdałowatych – części mózgu odpowiedzialnych za emocje.

Marszczę brwi. Zerkam na Nathalię.

— Ale ja mam ciocię i bardzo ją kocham — protestuję. — To dla niej tu jestem.

Blondynka uśmiecha się delikatnie, a Diana odpowiada:

— Wiem o tym, oczywiście. Jednak chodzi o brak miłości rodzicielskiej. Okazuje się, że ma to ogromny wpływ na psychikę dziecka. Twoi rodzice zginęli, jak miałaś cztery lata, prawda?

Kiwam głową, znów patrząc na Nathalię ze zmieszaniem. Jeśli ona jest też w Invictusie, to znaczy, że u niej też się coś musiało wydarzyć. Czyli ci ludzie na zdjęciu to nie byli jej rodzice.

— Chodzi o to, że ta rozłąka, uczucie opuszczenia i pustki, czymkolwiek nie jest spowodowana, wpływa na rozwój mózgu i, co oczywiste, osobowości badanych. Kiedy odkryłam tę zmienioną aktywność, przypomniało mi się pewne badanie nad tymi samymi częściami mózgu u osób z osobowością dyssocjalną. Badani pod tym kątem byli głównie psychopaci. Pewnie nie jest to do końca dobry przykład, ale nie ma lepszego porównania. A mówię tu wyłącznie o pracy mózgu i nikłym lub zerowym odczuwaniu emocji. Różnica w tym zakresie polega na tym, że dzieci, jak ty, czy Nathalia — wskazuje na nas, a ja poruszam się niespokojnie — mają uczucia i odczuwają je, jak zdrowi ludzie, a nie jak wcześniej wspomniane zaburzenie, choć mózgi ludzi z obu grup pracują w zasadzie tak samo. Właśnie podczas tego badania padł pomysł, by wykorzystać osoby psychopatyczne do misji wojskowych i innych zadań wymagających odwagi i podejmowania działań na podstawie logicznego myślenia. Niestety okazało się, że ich inne cechy, takie jak egocentryzm, skłonność do uzależnienia od adrenaliny czy do ryzykownych działań wykluczyły ich z listy potencjalnych, najlepszych kandydatów na żołnierzy. Naukowcy wysnuli też wniosek – nawiasem mówiąc, dość oczywisty – że emocje czasem są niezbędne, by przeżyć, czy wykonać misję z sukcesem. Zresztą zdarza się, że psychopaci nagle postanawiają postawić swoje potrzeby, czy zachcianki ponad życie swoich ludzi. To jedna z najgorszych cech, z których są znani. Można by zająć się ulepszaniem ich, ale, szczerze mówiąc, nie jest to bezpieczne ze względu na ich zdolności manipulacyjne i jak dotąd nie wiadomo, czy to w ogóle jest możliwe. Dodatkowo psychopatów jest zdecydowanie mniej, niż ludzi o równowadze emocjonalnej. Lepiej więc zająć się tą drugą grupą, starając się jakoś kontrolować ich odczucia. Dlatego pomyślałam, że nie ma lepszych kandydatów do zadań specjalnych, niż dzieci, które straciły najważniejsze osoby zbyt szybko. Ludzie, których można wcześnie szkolić, którzy są odporni na stres i inne gwałtowne emocje i którzy potrafią działać pod presją zgodnie ze wcześniejszymi założeniami.

Urywa, by mi się przyjrzeć. To wszystko nie mieści mi się w głowie. Czuję się, jakby to był jakiś sen, ale nie może przecież nim być. Nie po to naukowiec biegała za mną i zastawiała różne pułapki, żeby teraz gadać bzdury, prawda? Mimo tego, że mówi o sprawach, na których się nie znam, to póki co sprawa jest całkiem jasna.

— Na razie rozumiem — zapewniam.

— Dobrze. Zakładam, że chcesz wiedzieć, jak poszły ci testy i co w ogóle miały na celu? — Diana pyta i zakłada nogę na nogę, opierając się wygodnie w fotelu.

— Tak, właściwie to tak.

Przyznaję to nieco niechętnie, bo na myśl o tym nadal czuję nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Kątem oka zauważam, że Nathalia patrzy na mnie przez chwilę, ale ja przyglądam się kobiecie. Mam wrażenie, że zaraz sięgnie po jakieś kartki, ale zaczyna mówić z pamięci:

— Potencjalnych członków Invictusa wybieramy bardzo selektywnie. Na początek zajęliśmy się samą Wirginią, mając nadzieję, że nie będzie potrzeby szukania w innych stanach. Nathalia bardzo mi tutaj pomogła — kobieta śle jej czuły uśmiech, wyrażający wdzięczność, a ja nie mam już żadnych wątpliwości, że nie jest to relacja wyłącznie na zasadzie szef-pracownik. Czy jak to nazwać w tym osobliwym miejscu. — Wysłaliśmy do szkół testy IQ, które mieliście wypełniać. Potem dowiedzieliśmy się, kto z was miał przeszłość, która pozwala nam na przyjęcie tej osoby. I testy tych właśnie osób sprawdzaliśmy, by wyłonić osoby ponadprzeciętne. Odrzuciliśmy wyniki zbyt niskie i zbyt wysokie w ten sposób pozostało nam parę tysięcy osób do rozważenia. Po tym zrobiliśmy im pierwszy test praktyczny — robi w powietrzu cudzysłów palcami — czyli reakcję na atak zamaskowanych, postawnych mężczyzn. Miało to na celu sprawdzić przede wszystkim umiejętność oceny własnych możliwości, opanowanie w działaniu, szybkość i trafność podejmowanych decyzji oraz sprawność fizyczną. Zdałaś test na najlepszym poziomie – wiedziałaś, że nie masz najmniejszej szansy w walce wręcz, nie odpowiadali na twoje pytania, więc im uciekłaś.

— W pewnym momencie odpuścili — zauważam.

Chcę wiedzieć jak najwięcej, więc zamierzam zadawać tyle pytań, ile będzie konieczne. Moja ciocia powtarza, że rozmowa o sprawach, które wzbudzają w nas emocje, może znacznie pomóc nam sobie z nimi poradzić. Właściwie, to już nie jest to dla mnie takie nieznośne, jak tydzień temu, kiedy byłam świeżo po ostatnim teście. Liczę więc na to, że wkrótce całkiem oswoję się z tematem.

— Tak, ale to dlatego, że zdałaś. Wykazałaś się sporymi umiejętnościami i mimo trudności wybrałaś drogę ucieczki, która pozwoliła ci je wykorzystać. Mogliby gonić cię dalej, aż byś nie padła z wyczerpania. Ale twoja wytrzymałość – która nawiasem mówiąc jest na dobrym poziomie – jest czymś, nad czym jeszcze popracujemy. Ważne było dla nas jednak to, że jesteś z natury bardzo zwinna i po niedługim czasie treningu staniesz się lepsza od żołnierzy, którzy cię gonili. Po tym teście, liczba kandydatów zmniejszyła się już do tysiąca. Następny test miał za zadanie sprawdzenie, jak badany zareaguje na zupełnie niespodziewane wydarzenie. Podczas niego był śledzony przez jedną z osób zaangażowanych w sprawę, ale tym razem w taki sposób, by badany się zorientował. Znów po to, żeby zobaczyć jego reakcję, jak sobie poradzi, czy potem rozpocznie pościg za śledzącym, czy będzie chciał go dogonić, dowiedzieć się, o co chodzi. Kolejną rzeczą było sprawdzenie, jak radzi sobie w wodzie. U ciebie udało się załatwić oba testy za jednym zamachem. — Wzdrygam się lekko na myśl o lodowatej wodzie w rzece. — Okazało się, że świetnie pływasz. Szybko zorientowałaś się, że ktoś cię obserwuje i – tak, jak przypuszczaliśmy – postarałaś się zwabić obserwatora na bezpieczny dla siebie teren, co jest godne uznania.

— I chyba łatwe do przewidzenia. Skąd wiedzieliście, że to zrobię?

— Nathalia to wymyśliła. Wiedziała, że często chodzisz nad ten most i czujesz się tam komfortowo. — Unoszę brwi. Już wiem, że moja intuicja mnie nie zawiodła i poczucie bycia obserwowaną w tamtym miejscu więcej, niż raz, nie było czymś, co sobie wymyśliłam. — A podczas ostatniej ucieczki zrobiłaś dokładnie to samo: stworzyłaś sobie dobre warunki. Specjalnie podstawiłam tym razem jako obserwatora drobną osobę, żebyś nie czuła takiego zagrożenia i twoja ciekawość zwyciężyła. Goniłaś śledzącego dłużej, niż się spodziewaliśmy, czym dodatkowo dowiodłaś determinacji. Pewnie byś go dorwała, gdyby nie zgubił cię zgodnie z planem. No i do wyeliminowania pozostało pięćdziesiąt dziewięć osób.

— Czy to testowanie nas w taki sposób naprawdę było konieczne? — chcę wiedzieć.

— Niestety tak. Chciałam uzyskać jak najnaturalniejsze reakcje. Nie mogłaś się spodziewać ani tego, co się stanie, ani kiedy się to stanie. A już na pewno nie było opcji, żeby przyszło ci do głowy, że to jakiś test. Stąd też spore odstępy między pomiędzy tymi sytuacjami.

— No, jakby to się działo jedno po drugim, to chyba nie wytrzymałabym nerwowo. — Wzdycham z niezadowoleniem.

— Niektórzy mieli gorzej, wierz mi — szepcze do mnie Nathalia, ale na mnie nie patrzy.

Jeśli liczy na to, że rzuci to tak o i zaraz o tym zapomnę, to się myli. Jestem bardzo ciekawa, jak było z jej testami. Jeżeli mi się uda, to kiedyś do tego wrócę. W dogodnym dla niej momencie. Może mi wtedy opowie. Nie wiem czemu, ale szalenie chciałabym się dowiedzieć, jak sobie poradziła. Pewnie tak dobrze, jak zawsze, zważywszy na miejsce, w którym teraz się znajduje.

— To jest w ogóle możliwe, że nikt tego nigdzie nie zgłosił? Musiały być osoby, które pobiegły na policję, że ktoś za nimi chodzi? Jeszcze trochę i byłabym jedną z nich.

— Oczywiście, że były takie osoby, ale rozwiązywaliśmy większe problemy.

Chyba obie czekają na jakieś moje kolejne pytanie, ale na razie milczę. Myślę, że mogłyby mieć ich już dość. Jeśli tak jest, to nie pokazują tego po sobie.

— Kończąc już sprawę testów — kontynuuje Diana. — Zanim przeszliście ostatni test, każdy badany miał przydzieloną osobę, która go obserwowała i zbierała o nim informacje. Ciebie oczywiście pilnowała Nathalia. Miała się dowiedzieć, jakie stosunki masz z rodziną, jak znosisz te testy i tym podobne rzeczy. Nie naruszała twojej prywatności... rażąco. — Unoszę lekko prawy kącik ust, słysząc to sformułowanie i znów czuję się cholernie skrępowana. Na szczęście Diana kontynuuje wypowiedź. — Ostatni test miał pokazać, poza większością wyżej wymienionych cech, czy jesteś skłonna do poświęceń. Czy jesteś dobrym człowiekiem i chętnie pomagasz innym. Jak już wspominałam, miałaś nie dogonić wózka, ale znów poszło ci lepiej, niż się spodziewaliśmy. Zostało sześć osób razem z tobą. Zebrałam informacje od obserwatorów. Przeanalizowałam je i dałam Nathalii, by wybrała członka. Kiedy ja ostatni raz go wybrałam, to nie wyszło za dobrze. Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam, że wybrała właśnie ciebie. Miałam nadzieję, że o zrobi.

Kiwam tylko głową. Nie mogę przecież odpowiedzieć: „Ja też".

— Dobrze, skoro wiesz już dlaczego to ty siedzisz na tym krześle, a nie ten umięśniony fircyk... — Diana patrzy na Nathalię z lekkim uśmiechem.

— To nie moja wina, że on też zdał testy i znalazł się w finale — śmieje się dziewczyna. Rzucam pytające spojrzenie, więc dodaje: — Po prostu jeden z kandydatów wyjątkowo działał nam na nerwy.

Uśmiecham się pod nosem, próbując sobie wyobrazić innych kandydatów. Czy musiałam się mierzyć z lekkoatletkami, albo ogromnymi, napakowanymi rolnikami? Możliwe. Chyba nawet prawdopodobne.

— To jeszcze nie wszystko, jeśli chodzi o wyjątkowość Invictusa. Drugim tematem moich badań była praca mózgu, ciała oraz zmysłów i zwiększanie ich wydajności. Ja i Gustav de Catalena wynaleźliśmy płyn, który nazwaliśmy Opium 2, w nawiązaniu do substancji psychoaktywnej, która ma działanie wyostrzające zmysły. Płyn ten jest wstrzykiwany nowemu członkowi podczas zabiegu zwanego wyostrzaniem. Sprawia, że jeden, lub więcej zmysłów wyostrza się w ciągu kilku dni. Jest to efekt trwały. Nie doszliśmy jeszcze do tego, od czego zależy, ile zmysłów się wyostrza i dlaczego te, a nie inne. Wciąż prowadzimy nad tym badania. Dodatkowo Opium 2 przyspiesza regenerację tkanek i je wzmacnia. Zabieg ten jest obowiązkowy.

Muszę mieć komiczną minę, bo Nathalia śmieje się cichutko, a Diana ciągnie dalej:

— Jest to przebadane i w stu procentach bezpieczne. Badaliśmy to na szczurach i wszystkie przeżyły, tak samo kolejne, selektywnie wybierane zwierzęta, które nie odczuły żadnych negatywnych skutków. Symulacje też wychodziły tak, jak powinny. A przed tobą było ponad sześć osób.

— Ja... Po prostu to brzmi niewiarygodnie.

— Wiem. Będziesz miała czas do zastanowienia się. Jest jeszcze jedno wyostrzanie, o którym dowiesz się w późniejszym czasie. Związane jest z wykorzystywaniem pełnego potencjału mózgu i poszerzaniu ludzkich umiejętności. No i na koniec najważniejsza rzecz, która jest istotnie powiązana z wyjątkowością Invictusa. Udało mi się znaleźć sposób, aby zmniejszyć odczuwanie przez jego członków uczuć. Oczywiście polega to na wpłynięciu na układ limbiczny i ciała migdałowate tak, aby zmodyfikować ich działanie. Emocje odczuwane po zabiegu są spłycone o około pięćdziesiąt procent. To niestety nie jest obiektywnie mierzalne. Zabieg ten mogą przejść tylko ludzie tacy, jak wy, których interesujące nas sfery mózgu w związku ze stratą w dzieciństwie pracują nieco inaczej.

Znów mi się wydaje, że żartuje. Poważnie? Usuwanie uczuć? Chyba nawet nie jestem w stanie się od razu odezwać. Widzi moją przerażoną minę.

— Nie martw się, nie musisz się na to zgadzać. I tak cała drużyna ich nie ma. Zdałaś testy śpiewająco, więc myślę, że to nie będzie problem, jeśli będziesz słuchać rozkazów.

Nagle to zaczynam rozumieć, co to znaczy. Spoglądam na Nathalię tak, jak patrzy się na jakieś fascynujące, ale i niepokojące, zjawiska. Uśmiecha się do mnie jednym kącikiem ust.

— Tak, ja też.

— Wydajesz się... — Szukam odpowiedniego słowa. — Normalna.

Śmieje się.

— Normalna? A co to znaczy?

Zagryzam wargę, nie będąc gotowa, by się nad tym zastanawiać. Czuję jakieś leciutkie ukłucie w sercu, a przed oczami staje mi zasmucona twarz Mickeya, który się o tym dowiaduje. Ale przecież nie mogę mu o tym powiedzieć, więc się nie dowie. W związku z tym mam mieszane uczucia. Lepiej chyba jednak, gdyby wiedział. Tak będę musiała mu ją wybić z głowy w inny sposób. To nie będzie łatwe zadanie.

— Różnimy się od ciebie tylko tym, że odczuwamy emocje... mniej — mówi dziewczyna, kiedy zauważa moją zmartwiona minę.

— Wszystkie?

— Tak. Wszystkie. I te negatywne i te pozytywne. Opowiem ci więcej, jak to jest, później — obiecuje Nathalia.

Kiwam głową. To też zapamiętam. Zresztą byłoby czymś dziwnym, gdybym nie zapytała. Już wiem, że się na to nie zgodzę, ale i tak zamierzam się dowiedzieć, o co chodzi i z kim będę pracować.

— Czyli... — Zastanawiam się, czy zadać to pytanie, ale ostatecznie uznaję, że może rozluźnię trochę atmosferę. — Jesteście czymś w stylu Avengers?

— Yyy, chyba można tak powiedzieć — śmieje się dziewczyna.

— Macie wyjątkowe moce...? — urywam, wyczekując czegoś więcej. Poszerzanie ludzkich umiejętności w końcu brzmi bardzo obiecująco.

— To skomplikowane, tego dowiesz się jak się zgodzisz.

Trochę przeraża mnie, że nie zaprzecza od razu. No i w zasadzie bardzo mnie to ciekawi. Wiem jednak, że nie wyciągnę z niej więcej. Nie dzisiaj.

— Masz tu umowę. — Diana podaje mi dwustronicową kartkę. — Podpisz w tych miejscach, gdzie wyrażasz zgodę i na końcu tak ogólnie. Wpisz swoje dane, gdzie to konieczne. Jeśli po czasie zdecydujesz się na jakąś zmianę – po prostu będziesz mogła wyrazić na nią zgodę. Ale tamtych nie da się cofnąć przed upływem pięciu lat i spełnieniem poniżej opisanych warunków. Masz dwa dni, by jeszcze się zastanowić. Po tym czasie będę oczekiwać odpowiedzi. Umowa stanie się pełnomocna w momencie, w którym ją podpiszesz, wyrażając też zgodę na badania, przejdziesz je i podpiszę ją ja. Od tej chwili nie będziesz mogła zrezygnować. Najważniejsze sprawy z tobą omówiłam, ale to jest wymagane prawnie. Przeczytaj sobie i pytaj, jeśli coś ci się nasunie.

Nerwowo drapię się po karku i biorę kartkę. Dziewczyna na szczęście zaczyna rozmowę z przełożoną i podczas śledzenia tekstu nie czuję już, że wiszą mi nad głową i patrzą na ręce. Czytam bardzo pobieżnie, wiedząc, że teraz się nie skupię. Dokładniej przeanalizuję umowę w domu. Fakt, że dostałam umowę o pracę i regulamin, wydaje mi się całkiem zabawny. W ogóle słowa: „usuwanie uczuć" i „regulacja prawna" obok siebie, są w moim odczuciu rzeczami tak nienaturalnymi, jak antylopa pożerająca lwa.

Tekst ostrzega mnie o czasie trwania umowy i rzeczach, których nie mogę robić. Nie mogę nikomu zdradzić niczego, co tu robię i co się tu dzieje. Nie mogę przywiązywać się zbytnio do członków drużyny, w sumie to oczywiste. Muszę słuchać rozkazów kapitana i Diany. Właściwie to mówi wszystko o tym, jak to będzie wyglądać.

Jest coś o usunięciu uczuć i robieniu eksperymentów. To jest przerażające.

Muszę zaznaczyć, że te inne (poza wyżej wymienionymi) to wyrażanie zgody na choćby: "ryzyko w postaci stracenia życia lub zdrowia", czy "comiesięczne badania psychiatryczne". No i dokładne badanie psychologiczne i badania mózgu przed pierwszym wyostrzaniem.

Wszystko jest zrozumiałe. W domu przeczytam to jeszcze przynajmniej trzy razy. Sprawa jest zbyt ważna, żeby ją olać. Nurtuje mnie jednak jeszcze inne pytanie.

— A co jeśli jednak się nie zgodzę. Wiem już bardzo dużo.

Nathalia zabiera mi kartkę, szepcząc "daj, schowam ci", podczas kiedy Diana wpatruje mi się w oczy.

— Wtedy usuniemy ci pamięć o wydarzeniach sprzed ostatnich dwóch tygodni. Nawet się nie zorientujesz — mówi, bez mrugnięcia okiem.

Mimowolnie zwracam wzrok na dziewczynę siedzącą na krześle obok mnie. Chyba to zauważa, a ja momentalnie znów obserwuję Dianę. Nie wiem, co sobie myślałam. Że ona, by mi tego nie zrobiła? Oczywiście, że by zrobiła. Ale może przez to, że znamy się dłużej, zrobiłaby to niechętnie?

— A jeśli komuś powiem?

— Nie zrobisz tego, jeśli chcesz, żeby twoi bliscy byli bezpieczni.

Diana ma spokojną minę i nic nie wskazuje na to, że wprowadzam ją z równowagi. Chyba jest zupełnie pewna swoich zabezpieczeń. Ma rację. Zawoalowana groźba jest dla mnie wystarczająco przekonująca. Oczywiście nie zamierzam nikomu powiedzieć. Chciałabym tylko wiedzieć, co by mi groziło.

— Rozumiem — odpowiadam tylko.

— Świetnie, a teraz pójdziesz jeszcze na ogólne badania.

Kiwam głową i wstaję, a Nathalia idzie za mną. Dopiero teraz zaczynam czuć się lekko otępiała wskutek wszystkich zebranych informacji. Żegnam się z Dianą, dziękując jej za poświęcony mi czas. Ona uśmiecha się ciepło i wyraża swoją nadzieję na to, że niedługo się zobaczymy. Żeby nie musiała zatrudniać tego „fircyka".

Kiedy wychodzimy, Nathalia wciąż chichocze.

— Kim jest ten „fircyk", co? — pytam.

— Przykro mi, ale nie mogę ci powiedzieć — odpowiada, powstrzymując śmiech. Tak, domyślałam się tego, ale nie szkodziło spróbować. — Po prostu zachowywał się, jak rasowy laluś. Zgrywał bohatera. — Nie jestem w stanie się domyślić, o co konkretnie jej chodzi i jak podczas testów można zachowywać się, jak laluś. — Chodź. Lekarze sprawdzą, czy jesteś zdrowa i chwilę porozmawiasz z psychologiem.

— Jak to jest? — rzucam po drodze na te badania, nie mogąc się powstrzymać.

— Nie mieć uczuć? — Od razu rozumie, co mam na myśli. — Łatwiej. Ale czasem chyba... nudno.

— Chciałabym tak.

— Tak? — pyta obojętnym, ale lekko chłodnym tonem. — Możesz mi nie wierzyć, ale czasem żałuję. Nawet częściej, niż można by przypuszczać.

— Więc, czemu chciałaś usunąć uczucia?

— Co?

— Jestem pewna, że zdałaś testy co najmniej równie dobrze, jak ja. Dlaczego więc chciałaś usunąć uczucia, skoro nie musiałaś?

— Cóż... To skomplikowane.

Dziewczyna sprawia wrażenie osoby oddalonej od tego tematu. Jakby myślami była gdzieś daleko i ewidentnie nie chce o tym rozmawiać, dlatego nie naciskam. Resztę drogi spędzamy w ciszy. Przerywa ją tylko blondynka, przedstawiając mi pomieszczenia. Większość tych wypowiedzi kończy się słowami: "Nie możesz tu wchodzić", więc szybko o nich zapominam. Właściwie to już w połowie nie pamiętam niczego – albo wszystko wygląda tak samo, albo tak mi się wydaje, bo nic tu nie znam. A naprawdę zwiedziłam dzisiaj sporą część S-Bridge.

Nagle wchodzimy w część szpitalną i kierujemy się do jednego ze skrzydeł. Podchodzimy do gabinetu z napisem „Psycholog: Maya Wilbourne". Nathalia otwiera drzwi. Jakaś kobieta z kolejki zaczyna się kłócić o to, że teraz powinna wejść ona. Nathalia pokazuje jej identyfikator, przeprasza i grzecznie tłumaczy, że sprawa jest pilna. Ku memu zdziwieniu pani się uspokaja i pozwala nam wejść. Wiedziałam, że dziewczyna jest czarująca, ale nie, że aż tak. Gestem ręki każe mi wejść do środka, mówiąc że tu odbędą się badania psychologiczne, choć nie musi tego dodawać.

Pomieszczenie jest prywatnym gabinetem lekarskim. Za białym blatem siedzi wysoka, ciemnoskóra, ładna dziewczyna, na oko starsza ode mnie ze cztery lata, która zapisuje coś skrzętnie na komputerze.

— Dzień dobry? — rzucam, rozglądając się po sali.

— Maya, przyprowadziłam ci ważną pacjentkę.

Maya podnosi bystre brązowe oczy i przygląda mi uważnie. Znam ją, ale nie wiem skąd.

— To jest ta tajemnicza, wspaniała 'ona'? — pyta nieco lekceważąco.

Marszczę brwi, patrząc na Nathalię, a ona rzuca jej zirytowane spojrzenie.

— Nie chcę, żeby wpadła nam w samozachwyt — ostrzega ją.

Ale nieznajoma przewraca oczami i dalej patrzy na mnie tym podejrzliwym, niezadowolonym wzrokiem.

— Przecież to nasza piłkarka!

Czyli znam ją ze szkoły, tak przypuszczałam. Wygląda na za starą. Nawet jak na naszą placówkę. Czasem widuję ją rozmawiającą z Nathalią, ale nigdy nie miałam z nią bliższego kontaktu. Chcę zapytać, co jest nie tak z piłką nożną, jednak powstrzymuję się.

— W rzeczy samej, a skoro mnie znasz, to może się przedstawisz? — pytam, lekko się uśmiechając.

— Jestem psychologiem w waszej szkole. Co prawda raz w tygodniu, ale powinnaś mnie znać. — To dlatego tak rzadko ją widzę. Nie miałam pojęcia. — Maya Wilbourne. Bywam także technikiem na misjach.

— Ooo, jesteś z Invictusa? — cieszę się mimowolnie. Ona jest nieco zaskoczona moim entuzjazmem.

— Nie, jestem raczej osobą, która pilnuje, w miarę możliwości, waszego bezpieczeństwa na niektórych misjach. — Posyła pytające spojrzenie Nathalii, a ona kreśli dłonią w powietrzu dwa kółka, jakby chciała powiedzieć „Możesz mówić dalej". — Siedzę za komputerem i pomagam zdalnie, wspierając informacjami, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie myśl sobie, że to nudna praca. Nathalia i cała ta hałastra zapewniają mi sporo rozrywki.

— Maya, skarbie, przecież wiem, że nie możesz beze mnie żyć — mówi Nathalia i uśmiecha się szelmowsko.

Maya śmieje się krótko i znów jej wzrok pada na mnie.

— Ciekawe, czego mogę się spodziewać po nowej członkini?

Unoszę brwi i obserwuję ją dokładnie, a i ona nie pozostając dłużna bada mnie wzrokiem z tajemniczym uśmiechem, gładząc dłonią podbródek.

— Czyli masz uczucia? — wypalam z niepokojem.

— Tak — parska śmiechem i w końcu przestaje na mnie patrzeć, jakbym zrobiła jej kiedyś straszną krzywdę.

— Maya jest moją zaufaną przyjaciółką i możesz liczyć na jej pomoc — oznajmia mi Nathalia.

Maya wreszcie uśmiecha się życzliwie i przytakuje.

***

Badanie to rutynowo zadawane pytania dotyczące mojego samopoczucia i wielu innych rzeczy, mające określić mój obecny stan psychiczny i stabilność emocjonalną. Nathalia wyszła, Maya przeprowadziła ogólny wywiad. Zdążyłam ją całkiem polubić, choć mam wrażenie, że ona wciąż była do mnie nieco zdystansowana.

Nathalia przypomina mi, że badania układu limbicznego i ciał migdałowatych zrobią mi dopiero po podpisaniu zgody. Po raz setny tego dnia słyszę nazwy „układ limbiczny" i „ciała migdałowate". Ja nawet nie wiem, jak one wyglądają. Dzisiaj chyba będą mi się śniły po nocach.

— A kiedy poznam resztę drużyny? — dopytuję się, kiedy już wychodzimy po tym, jak jeszcze pobrano mi krew i zrobiono masę innych nudnych, nic nie wnoszących badań.

— Poznasz ich za parę dni. Jeszcze nie wiedzą o tobie. Ale mogę ci ich pokazać.

— Przed podpisaniem umowy? — pytam zaskoczona. — Nie boisz się, że coś komuś powiem?

— Od dzisiaj jesteś pod stałą obserwacją, a ja nie podam ci ich danych. I dobrze wiesz, jakby się to skończyło. — Jest tak pewna siebie, że aż mnie to dziwi.

— Czy to nie jest nieodpowiedzialne?

— Nieodpowiedzialna to byłabyś ty, gdybyś komuś powiedziała. Grupa ograniczonych emocjonalnie żołnierzy mogących zabić ciebie i twoich bliskich oraz premier kraju gotów to zabójstwo zatuszować. Nikt by nie powiedział — tłumaczy. Jej spokojny głos silnie kontrastuje z wypowiadanymi słowami.

— No tak.

— Nie martw się. No i ci ufam ci. — Klepie mnie po ramieniu. — Że nie powiesz — dodaje, śmiejąc się dźwięcznie.

Nagle zaczyna ciągnąć mnie schodami w dół. Łapię się metalowej rurki, żeby nie upaść. Mijamy parę drzwi piętro niżej i zjeżdżamy windą dwa piętra. Wychodzimy na salę w kształcie prostokąta. Pomieszczenie nie jest bardzo szerokie, ale za to długie. Przeciwległą ścianę stanowi szyba, pod którą, na środku, znajduje się konsola z paroma komputerami. Jestem pewna, że służą do czegoś wyjątkowego, jak wszystko tutaj. Za szybą znajduje się ogromna sala treningowa. Podchodzimy do konsoli, by na nią popatrzeć.

Ćwiczy tam pięć osób. Nikogo z nich nie rozpoznaję. Jeden chłopak stoi przy worku treningowym i uderza w niego energicznie, choć jakby od niechcenia. Drugi, ładnie umięśniony, ognistowłosy robi militarne pompki w kącie sali. Jeszcze dwóch innych rozciąga się przy drabinkach. Dwie dziewczyny walczą na macie do zapasów. Mają ochraniacze na twarzach.

Zauważam, że co jakiś czas któraś z dziewczyn patrzy w tę stronę, a potem koryguje postawę. Nas zupełnie nie widzą.

— Lustro weneckie — stwierdzam i macham ręką do ćwiczących, którzy oczywiście nie widzą moje gestu, choć co jakiś czas patrzą w tę stronę.

Nathalia nie wydaje się zaskoczona.

— Tak. Widzisz tego przy worku bokserskim? — kiwa głową w stronę chłopaka z mocą uderzającego wiszącą kupę skóry. — Kiedyś chodził z nami do szkoły. Możesz go kojarzyć.

— Kompletnie go nie kojarzę.

— Jest moim zastępcą. Będziesz go słuchać, kiedy nie będzie mnie.

Wyczuwam lekkie napięcie, kiedy to mówi. Nie chcę tego drążyć. Jest dla mnie miła, jak zawsze i bardzo chcę, żeby wiedziała, że w razie czego może na mnie liczyć. Nie mam pojęcia skąd wzięła się u mnie ta chęć, ale właśnie z tego powodu zmieniam nieco temat.

— Wszystkich ściągasz z naszej szkoły?

— Nie, tylko ciebie. On był tu wcześniej. Reszta jest z innej okolicy, ale musieli się przeprowadzić bliżej.

— A co na to ich... — waham się. — ...opiekunowie prawni?

— Jesteśmy w stanie załatwić wiele spraw. — Wzrusza ramionami.

Patrzę, jak rudy chłopak robi salta w przód i rundaki. Bardzo chcę tak umieć, ale wydaje mi się to trochę abstrakcyjne. Swojego czasu dużo ćwiczyłam parkour i to umożliwiło mi zdanie pierwszego testu. Ale nigdy nie skupiałam się na akrobatyce. Spoglądam na chwilę w stronę dziewczyn, bo coś przykuwa moją uwagę. Jedna z nich ściąga ochraniacz z twarzy. Jest to szczupła Azjatka.

— Hej, widziałam ją. W jednym z pomieszczeń. Laboratorium.

— To chemiczka. Jest specyficzna. Myślę, że się dogadacie.

Marszczę brwi i patrzę na nią, krzywiąc się lekko.

— Co to miało znaczyć? — pytam. Staram się być poważna, ale w moim głosie brzmi śmiech.

— Nic szczególnego.

Patrzy na mnie, również próbując ukryć uśmiech, ale kiepsko jej to wychodzi. Może i jej usta nie są wygięte, ale w jej oczach tańczą te wesołe iskierki.

— Maya wątpi, czy sobie poradzę, prawda? — odzywam się po chwili milczenia.

— Maya ci współczuje. Sama nie chciała dołączyć i uważa to za błąd z mojej strony. Ja też się zastanawiam, czy nie ma racji.

Czuję lekki skurcz w żołądku.

— Powinnaś mnie demotywować?

— Och, nie o to mi chodzi. Wiem, że wybrałam najlepszą kandydatkę z całej Wirginii. Nie martwię się o to w ogóle. Po prostu... — urywa na chwilę, wpatrując się w ćwiczących. Nie chcę mącić tej ciszy, kiedy myśli, jak to ubrać w słowa. Albo: jak odpowiedzieć, by ominąć prawdę. Bo mimowolnie mam wrażenie, że to właśnie robi. — Może kiedyś ci to wytłumaczę. Pamiętaj, że początki są trudne. Ale pomogę ci i jestem pewna, że dasz sobie radę. Nie bez przyczyny cię wybrałam.

Uśmiecham się pod nosem, bo to jest naprawdę miłe z jej strony. Nie wiem, może i jest to jej obowiązek, ale robi to z taką życzliwością. Ona na pewno nie jest wymagana.

— A czemu właściwie to zrobiłaś?

— Znam się na ludziach — odpowiada wymijająco, poprawiając kok.

Spogląda na ćwiczących i zauważa, że chłopak, który wcześniej boksował dyskutuje z tym rudym, skupiając uwagę reszty. Nie wygląda to na przyjacielską pogawędkę. Po chwili oboje kierują się w stronę ringu. Dziewczyny na nim walczące protestują, ale ostatecznie schodzą z ringu, na który wchodzą chłopcy.

Nathalia marszczy brwi. Podchodzi do konsoli, wciska jakiś przycisk i mówi do mikrofonu:

— Zejdźcie z ringu. — Na dźwięk jej głosu niemal podskakują z zaskoczenia. — Dlaczego ja muszę wam przypominać, że nie wolno urządzać takich sparingów?

Mruczą coś pod nosem, ale posłusznie schodzą. Zanim dziewczyna wyłącza mikrofon, słychać jeszcze, jak białowłosy chłopak mówi z dozą podziwu, że 'ona widzi wszystko' i ciężko się z nim nie zgodzić. Nathalia uśmiecha się pod nosem, ja też czuję satysfakcję, choć nie wiem do końca, dlaczego.

— Czemu nie mogą robić sparingów? Dziewczyny przed chwilą walczyły — dopytuję. Czuję, że niedługo będzie miała naprawdę dość tych pytań.

— Dowiesz się w swoim czasie. Chodź, wracamy.

Wracamy inną drogą, którą dziewczyna nazywa skrótem. Faktycznie – szybko znajdujemy się obok auta. Chętnie do niego wsiadam. W końcu jakieś miejsce, w którym czuję się względnie bezpiecznie. A przede wszystkim środek transportu, który zabierze mnie do domu. Nawet postanawiam odsunąć od siebie te wszystkie myśli – o tym, czego się dowiedziałam. I tak będzie mnie to dręczyło, ale teraz po prostu nie mam siły.

— Nie było tak źle, co?

Dziewczyna jest w pogodnym nastroju i dzięki niej ja też. Po prostu ciężko się smucić, kiedy ona tryska radością.

— Dzięki tobie — przyznaję.

— O, byłabym zapomniała! — Zaczyna szukać czegoś w plecaku i w końcu znajduje. Wyciąga dwie bułki i dwie butelki, które spakowała w domu. — Teraz możesz już jeść.

— Nie trzeba, nie jestem głodna... — protestuję. Zresztą zgodnie z prawdą.

— Nie jadłaś dzisiaj nic przez pobieranie krwi.

— Zazwyczaj nie jem za wiele — staram się tłumaczyć.

— Cóż, nie chcę cię martwić, ale teraz będziesz musiała zacząć, ze względu na treningi. No i powinnaś słuchać swojej kapitan.

— Jeszcze nie podpisałam umowy.

Wiem, że argument jest trafny, ale ona chyba nie byłaby sobą, gdyby nie miała asa w rękawie. No i nie mylę się.

— Nie, ale pozbawieni połowy uczuć żołnierze coś ci mówią?

— Teraz będziesz mnie tym szantażować? — Z obrażoną miną biorę kanapkę. — Też byś wtedy na mnie napadła? — Postanawiam zagrać z nią w tę grę. Z ciekawości.

— No co ty. Ja bym ci nic nie zrobiła — mówi łagodnie i szczerze mówiąc, to jej wierzę, chociaż nie powinnam. — Ale reszta tak — dodaje konspiracyjnym szeptem, a potem uśmiecha się z zadowoleniem.

Kręcę głową z rezygnacją, ale ciężko mi powstrzymać uśmiech. Dziewczyna wypija połowę swojej wody, a ja zaczynam jeść kanapkę. Zdrowe jedzenie nie jest moim ulubionym, ale nie ukrywam, że zaczęłam być w tym momencie głodna i cieszę się, że mogę tę potrzebę zaspokoić.

— Dziękuję — mówię, kiedy ona otwiera swoją kanapkę.

Patrzę na nią i wiem, że ona domyśla się, że nie chodzi tylko o jedzenie. Jestem jej naprawdę wdzięczna za wiele rzeczy, które dzisiaj zrobiła.

— Nie ma za co.

— Nie miałam pojęcia, że w tak dziwnej sytuacji mogę się czuć tak komfortowo... — Patrzy mi w oczy. Teraz czuję się kompletnie skrępowana, więc czym prędzej odwracam wzrok od zielonych tęczówek i skupiam go na swoich rękach. — Na tyle, na ile mogłam się w ogóle czuć komfortowo. Ale to jednak dużo.

— Więc mam nadzieję, że następnym razem nie będziesz uciekać przede mną na tył auta?

Cholera, pamięta. Mam ochotę ukryć twarz w dłoniach i w zasadzie nie jestem pewna, dlaczego. Wkurza mnie to niemiłosiernie. Nie mogę dać tego po sobie poznać, więc nie spuszczam z niej wzroku. Ona tylko uśmiecha się szeroko.

— Następnym razem przyjadę sama.

Kiwa głową. Z jej miny wnioskuję, że nie wierzy mi w ogóle, ale chętnie się przekona. Nie komentuję tego. Droga do domu zlatuje mi o wiele szybciej. Chyba zawsze tak jest, że, kiedy się wraca i zna się dobrze cel podróży, to jest o wiele szybciej. Odwozi mnie pod sam dom, nie pytając o adres, ale chyba nikogo to nie dziwi. Daje mi umowę, a ja wysiadam. Dziękuję jej jeszcze raz i żegnam się, kierując się ku drzwiom.

— Hej, młoda? — Słyszę za sobą, więc się odwracam. Szyba od mojej strony jest otwarta. — To „PIERDOL SIĘ" na arbuzie to było coś.

Uśmiecha się lekko. Szyba się zasuwa i od razu odjeżdża. Ciekawy sposób na pożegnanie, myślę. Nie da się ukryć, że cieszę się, że ktoś docenił moją bezczelność, która daje o sobie znać, zwłaszcza wtedy, kiedy jestem zła.

Wyjątkowo ciocia jest już w domu. Nie obywa się bez pytań w stylu „Gdzie byłaś?", ale dokładnie już wiem, co jej powiem. To, co Mickowi. Że być może mam pracę. A na razie mówię, że to niespodzianka.

W pokoju wyciągam umowę. Póki co nie czytam jej kolejny raz, może wieczorem, a może jutro. Właściwie nie zamierzam się za długo zastanawiać. Codziennie widzę zmęczoną całodzienną pracą twarz cioci i wiem, że nie tylko muszę, ale i chcę jej pomóc. Mój fizyczny podpis to jest tylko kwestia czasu, bo sercem i umysłem już się z tym pogodziłam.

_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Witajcie. 

Założyłam sobie, że będzie rozdział co dwa tygodnie. Nie wiem ile minęło, ale na pewno więcej. W każdym razie mam nadzieję, że się podoba, jeśli tak to zostawcie po sobie jakiś komentarz.

Do napisania! :)

_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro