4.2. Badania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wchodzimy na salę, która ma jakieś dwanaście metrów kwadratowych. Jasna wykładzina, jak w całym szpitalu i białe ściany poza jedną, która jest niebieska. Na środku stoi stół, na którym zapewne będę leżeć podczas badania. Obok niego, na słupie wisi duża sześcienna biała skrzynka, od której ciągnie się kilka rurek o średnicy około pięciu centymetrów. Rurki znikają w najbliższej ścianie. Do skrzynki od frontu przymocowana jest kolejna, ale mniejsza. To kwadratowe urządzenie z dwoma pokrętłami. Nad nim jest jeszcze półokrągła część z licznikiem na środku, za okrągłym szkiełkiem i dwoma uchwytami po bokach.

Kiedyś byłam na prześwietleniu ręki, ale kompletnie nie pamiętam, czy urządzenie wyglądało tak samo. Radiolog mówi coś na temat badania, ale rozmawia z nim głównie Nathalia. Potem on wychodzi do pomieszczenia obok.

— Chodź, musisz się rozebrać.

Dziewczyna wprowadza mnie między dwie zasłonki i opiera się o słupek jednej z nich, patrząc na mnie obojętnie, niczym nie skrępowana. Wiem co powie, jeśli poproszę, by odeszła. W sumie żadna różnica, ale to jest nieco irytujące. Przewracam oczami, gdy dołącza do niej Maya. Obie stoją z założonymi rękami, patrząc na mnie.

— Ledwo przyjęliśmy ją do siebie, a ty już gdzieś z nią wyskoczyłaś? — kpi. Czy to oznacza, że ona tak ze wszystkimi nowymi robi? No ładnie. Dobra taktyka. Obiecuję sobie, że ją o to zapytam.

— Skąd pomysł, że byłyśmy razem? — odpowiada obojętnie jej przyjaciółka.

— Hmm, bo ona na pewno połamała sobie żebra i pierwsze, co jej przyszło do głowy, to zadzwonić do ciebie.

Nathalia lekko się krzywi, ale szybko przewraca oczami.

— Masz mnie. Byłyśmy razem.

— Halo, wciąż tu jestem. — Macham do nich i zaciskam zęby, bo zapominam, jak to boli. — Możecie się odwrócić, czy coś? Czuję się jak striptizerka. Znowu — dodaję z naciskiem, patrząc na Nathalię.

Maya rzuca jej szybkie spojrzenie, ale nic nie mówi, choć mam wrażenie, że ledwie udaje jej się opanować.

— A myślisz, że kto jej te żebra stabilizował? No i ktoś musi zdjąć opatrunek. — Wzrusza ramionami blondynka.

— Co zrobiła? — Maya patrzy na mnie sceptycznie.

Zaczynam rozpinać koszulę. Idzie mi beznadziejnie. Nathalia zaczyna mi pomagać. Czuję się naprawdę niekomfortowo, a na moją twarz znów wpływają lekkie rumieńce.

— To moja wina. Przeze mnie spadła.

— Co?

Patrzę na Mayę, a ta stara się zachować obojętną minę, ale już i tak zobaczyłam jej ogromne zdziwienie. Blondynka natomiast w ogóle nie zwraca na to uwagi.

— Dwa żebra ma na pewno połamane, bez przemieszczenia. Zdejmiesz jej ten opatrunek? Ja idę zamienić jeszcze słowo z kardiologiem. Niech wie, że ma być delikatny.

Klepie mnie po ramieniu i znika.

— Więc? Opowiesz mi, co się stało? — Maya unosi jedną brew, delikatnie odwijając bandaż. Już wolałabym, że to Nathalia to zrobiła. Przynajmniej jej ruchy znam.

— Cóż, Nathalia postanowiła mnie podwieźć, a ja się zgodziłam. Ale pomyślałam, że możemy skoczyć na jedną ruinę, zwiedzić ją, bo nie miałam jeszcze okazji. No i tam okazało się, że chyba was tego nie uczą. — Kończę zgryźliwie.

— Czego?

— Patrzenia pod nogi. — Mam ochotę się zaśmiać, ale kiedy moje mięśnie chcą to zrobić, okazuje się, że to zły pomysł, więc wstrzymuję się.

— Co się stało?

— No, stanęła gdzie nie trzeba i musiałam ją ratować.

— Żebyś ją widziała. Była niesamowita! — Nathalia nagle wraca z lekkim uśmiechem na twarzy.

— Skoro jest taka niesamowita, to czemu leży z połamanymi żebrami?

— Powiem ci dokładnie jak było, ale potem.

Stają koło siebie, patrząc na mnie. Nastaje kompletna cisza. Staram się opanować oddech, ale one słyszą, jaki jest krótki i szybki. Siniak na mojej klatce piersiowej jest w żywym, fioletowym kolorze.

— Źle to wygląda. Stawiam na trzy — uznaje Maya.

— No co ty nie powiesz? Teraz ja też tak stawiam. Dobra. Będziesz musiała zdjąć stanik. — Na te słowa przysięgam, że zaczyna kręcić mi się w głowie. Wydaje mi się, że przez ułamek sekundy nie mam czym oddychać. Robi mi się trochę niedobrze. — Mam nadzieję, że sobie poradzisz, bo my wychodzimy. — Czuję ogromną ulgę. — Poczekam na ciebie na korytarzu, a Maya musi przygotować badania do wyostrzania. Bo rozumiem, że sala na samo wyostrzanie jest już w trakcie przygotowań?

— Tak.

— To do samego wyostrzania są jeszcze osobne badania? Inne, niż te mózgu? — pytam zaskoczona.

— Tak, ale nie potrwają długo, zapewniam cię. Dosłownie chwilę.

Obie wychodzą pozostawiając mnie samą w pomieszczeniu. Nie muszę długo czekać, kiedy radiolog każe mi ściągnąć stanik i położyć się pod urządzeniem. Czuję chłód materiału, którym obity jest stół, kiedy moja skóra się z nim styka. Kiedy już udaje mi się zająć należną, poprawną pozycję, lekarz łapie skrzynkę za uchwyty i przesuwa je, aby było nade mną. Coś jeszcze przy nim majstruje i tłumaczy mi, że jest to naświetlanie miejscowe, zupełnie bezpieczne dla zdrowia. Przynajmniej tak to zrozumiałam. Zresztą to naprawdę nie jest moje największe zmartwienie. Zmartwieniem są moje żebra, które, jak sobie właśnie uświadamiam, już prawie mnie nie bolą. Jestem tak zaskoczona tym odkryciem, że niemal nie zauważam, kiedy lekarz każe mi się już ubrać i wrócić po zdjęcie za piętnaście minut.

Wychodzę na korytarz, na którym czeka na mnie Nathalia.

— Szybko poszło — mówi z zadowoleniem. Nie mogę się nie zgodzić, bo to naprawdę trwało tylko chwilę. — Teraz badania mózgu.

Najpierw wchodzimy na tomografię głowy. Lekarz, który ma ją przeprowadzić jest raczej sztywnym, starszym człowiekiem, więc szybko kończę próby rozpoczęcia luźnej pogawędki. Mężczyzna informuje mnie, że badanie nie potrwa dłużej, niż piętnaście minut i jest ogólnym badaniem mózgu, które ma wykluczyć niepożądane nieprawidłowości w jego funkcjonowaniu.

Lekarz każe mi zdjąć wszelkie metalowe rzeczy, ale nie mam na sobie nic takiego. Zakładam biały kaftan, a następnie powoli kładę się na specjalnym stole. Pamiętam, by uważać na żebra. Stół ten wsuwa się do maszyny w kształcie pierścienia. Jest jasna i wygląda trochę, jak niewielki portal do równoległej rzeczywistości. Posłusznie leżę, choć nudzi mi się niemiłosiernie. Badanie robię pierwszy raz, ale czuję ogromny spokój. Słucham poleceń lekarza i staram się nie ruszać.

Kończymy badanie w dziesięć minut i kiedy stół wysuwa się razem ze mną, widzę, że lekarz wyłącza na chwilę mikrofon, dzięki któremu się ze mną komunikowała i rozmawia z Nathalią. Przez myśl przechodzi mi pomysł, że może wykryła mi guza mózgu. Trochę się spinam. Zaraz jednak przychodzą do mnie. I tłumaczą, że wszystko wygląda, jak należy. Wychodzimy stamtąd i widzę, że dziewczyna bardzo się spieszy.

— Odprowadzę cię teraz na badanie SPECT mózgu do jednej z naszych specjalistek. Jest jedną z najważniejszych lekarek Invictusa. Ja sprawdzę, czy ogarnęli salę na wyostrzanie i skoczę po wyniki rentgena.

Dziewczyna rzeczywiście wpuszcza mnie do jednego z pomieszczeń na pierwszym piętrze.

— Beth, masz pacjentkę! — woła tylko i znika.

Pomieszczenie, w którym stoję wygląda w zasadzie bardzo podobnie, jak poprzednie. Maszyna środku jest niemal taka sama, jak ta od tomografii. Jest też drugie pomieszczenie z którego właśnie wychodzi kobieta licząca sobie około czterdzieści lat i mająca promienny wręcz uśmiech.

— Dzień dobry. Carolyn Whyte, prawda?

— Tak, dzień dobry — odpowiadam niepewnie, nie mając pojęcia, kiedy Nathalia zdążyła jej przekazać, jak się nazywam.

— Dobrze, powiedziano mi, że mam działać ekspresowo, więc usiądź, a ja wytłumaczę ci, na czym polega badanie. — Podchodzi do jednej z szafek i wyjmuje z niej parę rzeczy: rękawiczki, które od razu zakłada, jakiś płyn do dezynfekcji, i wenflon. — Badanie SPECT mózgu to inaczej tomografia emisyjna pojedynczego fotona. Dzięki niemu możemy zarejestrować przepływ krwi oraz wzorce aktywności w obrębie twojego mózgu. Pewnie zauważyłaś, że maszyna jest podobna do tej od tomografii, na której byłaś przed chwilą. Ale tutaj możemy zobaczyć, które obszary mózgu pracują prawidłowo, a które wykazują zwiększoną, bądź zmniejszoną aktywność. — Mówiąc to zakłada mi wenflon. — Przez niego podam ci radioaktywny izotop glukozy. To nie będzie bolało.

Znika na chwilę, po czym wraca z tym dziwnym płynem. Nawet nie zwracam uwagi, jak mi go aplikuje, bo rozglądam się po pomieszczeniu. Wszystko jest białe i jasne. Zwariować od tego można. Nie mam pojęcia, jak ta lekarka tu wytrzymuje i jeszcze jest taka pogodna.

— Dobrze, teraz musimy poczekać jakieś piętnaście minut, zanim zacznę badanie. — Spogląda na biały zegar na ścianie, po czym spogląda na mnie z uśmiechem, zmieniając ton z profesjonalnego na bardziej poufały. — Cieszę się, że w końcu mogłam cię poznać osobiście.

— To znaczy... Pani znała mnie wcześniej? — dopytuję zaciekawiona.

— Och tak. Oglądałam między innymi twoje testy. Świetnie ci zresztą poszły. W zasadzie ty też powinnaś mnie pamiętać.

Marszczę brwi i zastanawiam się chwilę. Czy widzę w niej coś znajomego? Chyba nie... Ale jej głos... Tak, jej głos chyba już słyszałam. Wytężam wszystkie siły, by przypomnieć sobie, gdzie. I nagle już wiem, choć nie jestem w stu procentach pewna.

— Była pani uczestnikiem ostatniego testu?

— Tak.

— To pani puściła wózek z góry?

— Dokładnie.

Z jakiegoś powodu w ogóle nie czuję się zaskoczona.

— Dlaczego pani? Jest pani przecież lekarką.

— Ale jestem wtajemniczona w sprawy Invictusa, jako jeden z niewielu lekarzy tutaj. Czasem więc uczestniczę też w wielu innych rzeczach. I chciałabym ci powiedzieć, że przykro mi, że musiałaś przechodzić te testy. Wiem, że nie są zbyt przyjemne, ale pewnie rozumiesz, dlaczego musiało tak być. — Kobieta wygląda, jakby naprawdę było jej szczerze przykro. Czuję, że zaczynam ją lubić.

— Tak, rozumiem to. Czyli widziała pani testy?

Rozmawiamy o różnych rzeczach. O Invictusie, o S-Bridge, o pracy. Dowiaduję się, że studiowała tam, gdzie Diana i że przyjaźnią się od studiów oraz, że szkoli tutaj młodych lekarzy. Co jakiś czas wracamy tematem do Invictusa i testów.

— Który z nich był dla ciebie najgorszy? — pyta mnie. Zaskakujące, jak łatwo mi z nią rozmawiać na, bądź co bądź, nieprzyjemny temat.

— Chyba ten ostatni — stwierdzam. — Naprawdę myślałam, że to niemowlę i że ode mnie zależy jego życie.

— Ale poszło ci fantastycznie. Naprawdę wszyscy byli pod wrażeniem. Chociaż nie wiem, czy aż tak, jak wtedy, kiedy mało nie dogoniłaś Nathalii nad rzeką...

Kobieta mówi dalej, ale ja znajduję się już gdzie indziej.

Idę w stronę mostu coraz szybszym krokiem. To miejsce, które dobrze znam i mało kto się zapuszcza się w tę stronę, bo rzeka często jest rwąca. Pokonuję kolejne metry i niestety wciąż słyszę nie tylko swoje kroki. Ktoś nadal za mną idzie. Odwracam się raz za razem, ale nikogo nie widzę. Ta osoba jest na tyle sprytna, żeby się nie pokazywać, ale na tyle nieudolna, że słyszę niemal każdy jej krok? Jakoś mi to nie pasuje. Niestety biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, wolę wyjść na bardziej otwartą przestrzeń i sprawdzić, czy ten ktoś wylezie za mną. Może to jeden z tych facetów, którzy gonili mnie ostatnio.

Z ulgą mijam ostatnie drzewa w lesie. Jest na tyle gęsty, że wiem, że mogę zobaczyć mojego oprawcę tylko i wyłącznie wtedy, kiedy wyjdzie z lasu. Albo chociaż zbliży się do jego brzegu – na nim już nie jest tak gęsto.

Drzewa zastępuje wysoka, zielona trawa. Taka, którą można łatwo pociąć dłonie, jeśli zerwie się ją nieuważnie. Szum rzeki słychać już wyraźnie. Jest dość spokojna. Staram się zachować zimną krew, ale wciąż wysłuchuję jakichkolwiek gwałtowniejszych dźwięków by, w razie czego, puścić się biegiem. Podchodzę do drewnianego mostu, którym kiedyś zapewne przejeżdżały powozy konne. Od dawna jest nieużywany. Łączy jeden brzeg z drugim. Oba w zasadzie wyglądają prawie tak samo: jest polana i dalej las – choc na drugim brzegu nieco rzadszy.

Staję przed mostem i odwracam się, doszukując się jakiegokolwiek ruchu. Nic, ale to kompletnie nic takiego nie widzę. Pozorna cisza i spokój wwiercają mi się w mózg, docierając do niego przez uszy. Jestem coraz bardziej poirytowana.

— Miałbyś chociaż odwagę się pokazać — mówię głośno, ale nikt nie odpowiada.

Zaciskam szczękę. Twardziel za mną łazi, ale boi się wyściubić nos z krzaków. Zabawne.

Odwracam się na pięcie i wkraczam na most z planem, by po prostu dotrzeć do lasu po drugiej stronie i wtedy biegiem wrócić do domu. Kiedy docieram na środek, czuję na sobie spojrzenie. Zerkam gwałtownie przez ramię i między drzewami widzę postać. Ma na twarzy maskę, a na głowie kaptur. Z daleka ciężko mi się lepiej przyjrzeć. Robię krok do tyłu i wtedy deski pode mną po prostu jakby osuwają się w dół. A ja lecę wraz z nimi.

— Kurwa! — Słowo to automatycznie wylatuje z moich ust. Zabarwione zaskoczeniem i niedowierzaniem. Tyle razy tu chodziłam i nic się nie działo, a teraz?

W sekundę znajduję się pod zimną wodą. Ogarnia mnie nieprzyjemny dreszcz i przypominam sobie informacje o szoku termicznym. Nie jest wystarczająco ciepło, powtarzam sobie. Wypływam na powierzchnię z lekkim problemem. Łapczywie łapię powietrze, wciągając je jak najgłębiej w płuca. Rozglądam się zdezorientowana, odgarniając włosy z twarzy, a prąd niesie mnie, jakby bez żadnego wysiłku. Zaczynam płynąć do brzegu i wtedy ją zauważam.

Postać w kapturze i masce stoi w połowie drogi od lasu do rzeki i, choć nie widzę jej oczu, to jestem pewna, że wpatruje się we mnie. Jest mniej więcej tej samej postury i wzrostu, co ja. To nie jeden z tych facetów.

— Ty! — krzyczę z furią i wysiłkiem, bo równocześnie walczę z prądem. — Kim jesteś?!

Postać porusza się niepewnie. Mam wrażenie, że zaraz podbiegnie, żeby mi pomóc, ale nie robi tego. Sama się ganię za taki durny pomysł. Po prostu ten ruch wyglądał, jakby miała podejść. Gnój. Widzi, że jestem w nieciekawej sytuacji, ale nie pomaga, nie ucieka, po prosu stoi.

Płynę kraulem, normując oddech. Woda zdaje mi się już coraz cieplejsza. Mam szczęście, że naprawdę dobrze pływam, bo inaczej mogłabym zrobić tu jakiś głupi błąd. Albo choćby przypadkowo nałykać się wody. Dodatkowo złość sprawia, że moje siły są wręcz zdwojone.

Kiedy wychodzę w końcu na brzeg, dyszę z wściekłości. Woda spływa po mnie ciurkiem i jestem tak zła, że prawie spodziewam się, że zacznie parować z mojej skóry. Patrzę spode łba na obserwatora. Ten cofa się parę kroków.

— Jak cię dorwę, to tego nie przeżyjesz — szepczę do siebie, ale on, jakby to słyszał, zrywa się do biegu. Nie zastanawiając się, pędem ruszam za nim.

Wpadam do lasu w dziesięć sekund. On jednak ma około tyle właśnie przewagi. Szybko biega. Może nawet szybciej, niż ja. Ale ja znam ten las, jak własną kieszeń. Czy on też? Biegnie ścieżką, nie zbaczając z niej, jakby tak było najwygodniej i najbezpieczniej. Nie wie, że znam skrót. Skręcam w prawo, starając się być jak najciszej i omijać wszystkie suche gałęzie. Biegnę po miękkim mchu, który tłumi moje kroki. Wbiegam pod niewielką górkę i kieruję się po skosie w miejsce, w którym za chwilę powinien być ten świr. Wydłużam swoje kroki, by na pewno zdążyć.

Dobiegam do ścieżki akurat, jak tamtędy przebiega. Przyspieszam. Mam nad nim przewagę – jestem wyżej i wystarczy, że dobrze wyczuję moment. Widzę, że kątem oka mnie zauważył. Wybijam się z lewej nogi i lecę, rozkładając ręce tak, żeby go złapać. Niestety ten przyspiesza i robi unik. Ledwie muskam palcami materiał jego bluzy. Zaciskam je na nim, ale zaraz mi się wyślizguje. Upadam i turlam się ze dwa metry. Natychmiast się podnoszę, wypatrując przeciwnika. Biegnie dalej, nie zatrzymując się i nie odwracając. Kiedy poprawia kaptur zdaje mi się, że widzę jasny kosmyk włosów. Próbuję go dalej gonić, ale znika.

— Nathalii...? — wyrywa mi się.

Nie wiem, co w związku z tym czuję. Na pewno nie tyle, ile czułabym bez tego znieczulenia. Właściwie to gdybym dowiedziała się tydzień temu, to byłabym naprawdę wściekła. Teraz... Teraz jestem zaskoczona, a równocześnie w ogóle mnie to nie dziwi. Jakby to była informacja, którą dobrze znałam, ale o której zdążyłam zapomnieć.

Doktor Beth chyba cały ten czas do mnie mówiła, bo teraz patrzy na mnie, wyraźnie nie wiedząc, co odpowiedzieć.

— Nathalii? — powtarza po mnie, chcąc nakłonić mnie do wyjaśnień.

— Ach, nie, nieważne, zamyśliłam się, przepraszam.

Zanim zdąża odpowiedzieć, na salę wchodzi dziewczyna. Kobieta wstaje i każe mi się już położyć. Następnie zaczyna badanie, które wygląda z grubsza tak samo, jak poprzednie, tylko trwa ponad pół godziny i wiem to tylko dzięki temu, że pod odpowiednim kątem udaje mi się obserwować zegar. Od połowy badania zaczynam odczuwać, że znieczulenie powoli przestaje działać. A pod sam koniec żebra bolą mnie niemiłosiernie. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale zdążyłam zapomnieć, jakie to uczucie.

W końcu stół ze mną się wysuwa i widzę, że Nathalia stoi nade mną z lekkim uśmiechem, który zamienia się w niepokój, kiedy powoli podnoszę się z bólem wymalowanym na twarzy.

— Przestało działać — bardziej stwierdza, niż pyta. — Mniej niż dziesięć minut i dostaniesz nowe.

— Wiem. Jestem dużą dziewczynką, dam sobie radę.

— Nie wątpię — wzdycha, patrząc z oczekiwaniem na doktor Beth, która robi coś w pomieszczeniu za szybą. Zauważam, że w rękach trzyma dużą kopertę z szarego papieru. Zgaduję, że jest w niej zdjęcie mojej klatki piersiowej. — Masz połamane trzy żebra. Dolne.

Obserwuję Nathalię i jednak postanawiam jej powiedzieć.

— Wiesz, gdyby nie fakt, że tak dobrze znam ten las, to w życiu nie miałabym szans cię tam złapać.

Odwraca twarz w moją stronę i nie mogę z niej za wiele wyczytać. Najwyraźniej nie do końca wie, jak zareagować. Zastanawia się, co miałam na celu, mówiąc to. Zresztą nawet nie chciałam jej zdenerwować. Sama już nie jestem zła o te testy. Dziewczyna siada obok mnie.

— Beth wygadała? — Kiwam głową. — Tak, to ja cię tam obserwowałam. Jesteśmy podobnej postury i tylko ja byłam wolna wtedy, więc dostałam takie zadanie.

— Chciałaś mi pomóc. Prawda?

— Tak, zawahałam się — przyznaje. — Widząc osobę w rzece nie widziałam tylko potencjalnej członkini Invictusa, ale po prostu ciebie.

— Mogłam się bardziej postarać — wzdycham, ale uśmiecham się lekko, żeby wiedziała, że żartuję.

— Naprawdę nieźle ci szło. Jak skoczyłaś mi za plecy, to mało brakowało, a musiałabym użyć na tobie siły. Więc w pewnej chwili wyglądało to kiepsko. — Uśmiecha się z podziwem. — Ale to bardzo dobrze. Wtedy zrozumiałam, że nadajesz się do nas, jak nikt inny.

— Przynajmniej wiem już, że jak będziesz musiała uciekać, to sobie poradzisz — mówię robiąc jednak taką minę, jakbym nie do końca w to wierzyła.

— Powątpiewałaś? — Jej brwi unoszą się w górę, ale rzuca mi zaraz prowokacyjny uśmiech. — Cóż, ty lepiej uciekasz, niż gonisz.

— Doprawdy...?

Nie zdążam jej odpowiedzieć, bo Beth wchodzi do nas z wynikami w ręce. Ma całą moją teczkę. Nathalia szybko do niej podchodzi i patrzy na papiery ponad jej ramieniem.

— Ciała migdałowate i układ limbiczny wykazują na tyle zmniejszoną aktywność, aby mogła wstąpić do Invictusa. I aby można było w przyszłości usunąć uczucia. Oczywiście za zgodą Carolyn — dodaje lekarka, widzą, jak mimowolnie się krzywię.

— Około siedemnaście procent mniejsza, niż norma... — mamrocze pod nosem Nathalia, ściągając brwi i przygryzając lekko wargę. Widzę, że intensywnie myśli, ale mam wrażenie, że sens tego wszystkiego jej umyka.

— Czyli wszystko się zgadza? — dopytuję, czując lekkie zniecierpliwienie. Nagle obawiam się, że coś mogło pójść nie tak i nie podpiszą mojej zgody, kiedy ja już tego naprawdę chcę.

— Tak. Teraz już spokojnie będziesz mogła pójść na ostatnie badanie.

Czuję się nieco dziwnie, kiedy wychodzimy. Teraz, kiedy to wszystko zależy tylko od jednego badania i jestem tak blisko dołączenia, chcę tego, jak nigdy wcześniej. A równocześnie coś zaciska mi się na żołądku. Staram się tego nie pokazywać, bo jestem w dość... wrażliwym na uczucia – o ironio – towarzystwie. Ale czuję się po prostu troszkę niepewnie. Nie jest to jednak czas na wątpliwości. Chcę tego.

Mimowolnie zaczynam rozmyślać o usuwaniu uczuć. Nie jest to temat specjalnie przyjemny, ale dobrze nadaje się do odciągania myśli od bólu, zwłaszcza, kiedy blondynka chwilowo się nie odzywa, patrząc dalej w moje papiery. Najwyraźniej chce mieć pewność. Nie wydaje mi się jednak, żeby chodziło o to, że nie ufa lekarce. Po prostu sama musi wszystko sprawdzić. Mimo, że nie odrywa wzroku od kartek, to bez problemu skręca w kolejne korytarze, prowadząc mnie do sali na wyostrzanie.

— Czyli będziesz w razie czego mogła usunąć uczucia... — mamrocze jakby bardziej do siebie.

— Nie wiem, czy...

— Wiem. Ale mimo to powiem ci chociaż, jakie to uczucie. — Muszę przyznać, że zupełnie się nie spodziewałam, że zechce o tym rozmawiać. W dodatku brzmi tak swobodnie. — Generalnie to jest coś takiego, jakbyś wszystko odczuwała o połowę mniej. Jeśli normalnie kogoś nienawidzisz, to po zabiegu po prostu go nie lubisz. Cierpisz też połowę mniej, co akurat jest całkiem miłe. Tylko że o połowę mniej kochasz, jeśli można to nazwać miłością i... tak dalej. Na przykład takiego Mickeya byś po prostu lubiła, ale nie tak bardzo, jak teraz. Wiem, że to ciężko tak sobie wyobrazić – kiedy czujesz jeszcze wszystko tak normalnie. Ale będziesz mogła sama się przekonać w każdej chwili.

— Jak? Nie zamierzam dać usunąć sobie uczuć.

— Mamy symulację. Pozwala ci się przez chwilę poczuć tak, jakbyś usunęła połowę uczuć. — Brzmi, jakby mówiła o pogodzie.

— Czyli będę mogła... Z niej skorzystać?

— Myślałam, że nie chcesz usuwać uczuć?

— Nie... Nie chcę — przyznaję, powoli rozważając jej słowa. Przez chwilę zagapiam się gdzieś w przestrzeń. Na korytarzu nawet nie ma na czym zawiesić wzroku. — Jestem po prostu ciekawa. Ale zdaje mi się, że ty też nie chcesz, żebym jej usunęła?

— Kto to wie?

Mimowolnie spoglądam w lewo na Nathalię i zastanawiam się, czy te oczy mogły kłamać, gdy parę razy patrzyły na mnie z troską? Czy dłonie, które muskały moją skórę na żebrach, mogły zrobić krzywdę? Czy życzliwy uśmiech, pojawiający się nieważne, jak ja miałam ponurą i nieufną minę, mógł być fałszywy? Tak, pewnie mogło tak być. Ale dlaczego mam wrażenie, że to wszystko było... prawdziwe i realne?

Nagle łapie moje spojrzenie i unosi jeden kącik ust w górę tylko po to, by z figlarnym uśmiechem nadal przeć do przodu, patrząc przed siebie. I zaczynam rozumieć, że od początku wiedziała, że jej się przyglądam, ale pozwalała mi na to. Wie wszystko, wciąż zdaje się być o krok przede mną i to mnie tak wkurza.

— Spokojnie, przyzwyczaisz się do mnie. Mogę tak nie robić, jeśli nie chcesz. Ale pamiętaj, że cię czytam. Zawsze wiem, co czujesz.

— I wzięłaś sobie za punkt honoru, żeby uprzedzać mnie o moich emocjach, zanim sama je zauważę?

— A dobrze mi to idzie?

— Nie, w ogóle ci nie idzie.

Oczywiście kłamię. A ona, oczywiście, o tym wie. Łapie mnie delikatnie za ramię, pochyla się w moją stronę i szepcze mi do ucha:

— Mi wszystko dobrze idzie. — Przechodzi mnie dreszcz. W dodatku czuję, że za tymi słowami kryje się coś jeszcze. Wiem, że ma zdrowe poczucie własnej wartości, jasne, ale to nie jest wszystko. Otwiera jedne drzwi po lewej z napisem NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY i zaprasza mnie głową do środka. — A z odwracaniem twojej uwagi od bólu? Jak mi poszło?

Unoszę brwi. Na chwilę zwalniam kroku, niemal niezauważalnie. Niemal. Na jej usta wpływa leniwy, zadowolony z siebie uśmieszek. No tak, wiedziałam, że coś musiało być na rzeczy.

Mijam ją, nie mogąc wydusić choćby słowa. Ma ten tryumfalny wyraz twarzy, a ja nie mogę zaprzeczyć, że naprawdę dobrze jej to szło, bo dzięki temu udało mi się przynajmniej ignorować duszące mnie uczucie. I muszę przyznać, że wierzę, że nie tylko to jej wychodzi.

— Nie ma za co — mówi półgłosem, a drzwi zatrzaskują się za nami.

— Dzięki.

Jesteśmy w korytarzyku – całkiem surowym i totalnie niegościnnym. Ta atmosfera jest wręcz namacalna. Ściany zrobione z szarych, dużych płyt imitujących cegły, sprawiają wrażenie, że człowiek znalazł się w lochach. Co parę metrów są tu drzwi, a przy każdym z nich, na ścianie po lewej, jest coś w rodzaju klawiatury, srebrnej, metalicznie połyskującej, ale bez cyfr, czy jakichkolwiek znaków. A być może ich po prostu nie widać. Nad guzikami widnieje mały ekran, czarny jak smoła. A jeszcze wyżej mniejszy, kwadratowy, równie czarny. Poza tym i lampami elektroluminescencyjnymi nie ma tu nic. Rozglądam się, a Nathalia znów wyciąga radio.

— Clara, która sala?

Następuje pełna napięcia cisza.

— Ah, tak, wiedziałam, że o czymś zapomniałam — rozlega się głos, jakby lekko rozmarzony. — Sala numer 26.

Nathalia przewraca oczami i wyłącza radio.

— Kretyn — mruczy pod nosem.

— Co? — Przecież rozmawiała z dziewczyną...

— Nic. Chodźmy, to już blisko. Swoją drogą wybacz, że te wnętrza są takie... Sama wiesz. To coś w powietrzu. Chciałam powiesić tu jakieś obrazy, na przykład "Danse Macabre" albo wymalować cytaty typu "Memento Mori", ale nie chcą się zgodzić. Nie mam pojęcia, dlaczego.

Chichoczę, szybko się jednak opanowując, bo ból nadal mi doskwiera.

— No, to chyba nie poprawiłoby nastroju. Ale za to byłoby jeszcze klimatyczniej.

Rzuca mi uśmiech i podchodzi do drzwi, patrząc na gładką klawiaturę. Gdy jej dotyka, cyfry na niej podświetlają się na jasnoniebiesko. Tak, jak myślałam, po prostu nie było ich widać. Na ekranie pojawia się napis PODAJ NUMER IDENTYFIKACYJNY. Wklikuje szybko jakiś kod i na ekranie wyświetla się kolejne polecenie. PROSZĘ O SKAN LINII PAPILARNYCH. Przyciska kciuk do czarnej płytki powyżej. Czerwone światełko przypominające skaner w sklepach przesuwa się po jej kciuku i zapewne program uznaje, że wszystko się zgadza, bo po chwili miga na zielono i całkiem gaśnie. PROŚBA O DOSTĘP ZAAKCEPTOWANA.

Słyszę kliknięcie i Nathalia naciska klamkę.

_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Cześć, wiem, że dawno mnie nie było, ale oto i on: kolejny rozdział. 

Miłego czytania i do napisania :))))

_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro