6. Bicie serca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leżę na łóżku i ledwie znoszę całą swoją marną egzystencję. Próbuję przez dwie godziny zasnąć, ale leżenie wciąż na lewym boku sprawia, że nie mogę się wygodnie ułożyć. Cierpnie mi ręka. I w ogóle jest kiepsko. Po jakimś czasie w końcu zaczynam przysypiać, ale budzą mnie moje własne myśli. Pod zamkniętymi powiekami widzę uśmiechniętą twarz Martina wbijającego mi nóż w udo. Potem pojawia się obraz Micka, całującego Nathalię. To ostatnie szczególnie dobrze mnie rozbudza, bo czuję wyjątkowo mieszane emocje. Tak powinno być i powinnam się cieszyć. Ciesz się, do cholery!, warczę na siebie w myślach, przesuwając rękami po twarzy, ale tylko jeszcze bardziej się denerwuję. Po jakimś czasie w końcu zasypiam.

Teraz, po tym jak coś mnie budzi, zamykam oczy. Próbuję wykrzesać z siebie resztki cierpliwości i spokoju, oddychając głęboko. Po prostu nic nie wyprowadza mnie z równowagi tak jak to, kiedy jestem wyczerpana i nie mogę spać. Jakbym była zbyt zmęczona, żeby zasnąć.

Nagle unoszę powieki, słysząc coś dziwnego. Ten dziwny dźwięk się powtarza. Rytmiczne dudnienie. Coś mi to przypomina i nagle to do mnie dociera. To jest jak bicie serca. Tu-tu. Tu-tu. TU-TU. Chyba zwariowałam. Normanie pewnie ta myśl by mnie przestraszyła, ale chyba już przywykłam.

Na chwilę wszystko cichnie. Nawet nie wiem, jak mam to potraktować. Może coś w oddali spadło i stąd to dudnienie. Mało prawdopodobne, ale dla świętego spokoju jestem w stanie w to uwierzyć. Niestety nie jest mi to dane, bo po chwili znów się zaczyna. Słyszę to i niemal czuję wibracje. Wstaję, by sprawdzić o co chodzi. W ostatniej chwili przypominam sobie, że muszę być ostrożna ze względu na żebra.

Poruszam się powoli w stronę odgłosu. Przykładam ucho do ściany. Ale dudnienie jest jeszcze daleko. Powoli klękam i tym razem kładę głowę na podłodze. Ten odgłos dochodzi właśnie stamtąd. Pode mną pokój ma ciocia. Zachciało jej się imprezować, czy jak? Co ona tam robi? Doniczki przestawia? Ja wiem, że ma bzika na punkcie kwiatów, no ale bez przesady.

Ostrożnie wychodzę z pokoju i kieruję się w stronę schodów. Pokonuję je powoli, stopień po stopniu. Mam wrażenie, że skrzypią bardziej, niż kiedykolwiek. Niekontrolowanie zaczynam stawiać kroki w rytm uderzeń – jeden na każde tu-tu. Nieprzyjemnie dudnienie odczuwam nawet w mojej głowie.

Wreszcie znajduję się na dole i przechodzę na tył domu, a odgłos jest coraz głośniejszy. Cicho pukam do drzwi. Nikt nie odpowiada, nie zaprasza, nie protestuje. Więc, naturalnie, wchodzę. Przechodzi mnie dreszcz, gdy zauważam, że ciocia spokojnie śpi, a jej klatka piersiowa unosi się miarowo.

— Ciociu? — szepczę, a właściwie próbuję szeptać, ale po chwili powtarzam to pół głosem, żeby mnie usłyszała.

Ona tylko wzdycha wyjątkowo głośno. Zamykam drzwi i opieram się o ścianę. Dobra, słyszę bicie jej serca. Pewnie to mi się śni... Zresztą, jest noc. W nocy zawsze słychać wszystko lepiej. Ta myśl nie cieszy mnie zbyt długo, bo zaraz dociera do mnie kolejny dźwięk. Również bicie serca, ale dochodzące z innego pokoju. To na pewno Rosie.

Kiedy staram się nie skupiać na tych dwóch dźwiękach, moje uszy wychwytują głośne prychnięcia Księcia. Jest gdzieś daleko, jestem tego pewna. Na tyle, że nie powinnam tego słyszeć. Nagle do mnie dociera, że wiem gdzie. Biega po piwnicy. Słyszę nawet, jak jego miękkie łapki tupią po posadzce. Kręcę głową niedowierzając, a potem zatykam uszy. Dźwięki robią się przytłumione. Czyli to nie dzieje się tylko w mojej głowie. Muszę przyznać, że czuję ulgę.

I nagle mnie oświeca. No przecież! Ledwie powstrzymuję się od uderzenia dłonią w czoło. Opium zaczęło działać. Wyostrzanie. Jak mogłam o tym nie pomyśleć wcześniej? Znów zaczynam się zastanawiać, jakim cudem ten test IQ poszedł mi tak dobrze.

Wracam na górę i w duchu przyznaję przed sobą, że kompletnie nie spodziewałam się t a k i e g o działania. Myślałam, że to zajmie z tydzień, zanim cokolwiek się zmieni. Nie wiem, może nie słuchałam uważnie? W końcu żebra bolały mnie tak, że chyba mogłam uronić parę informacji. Zresztą – ich to było wczoraj nadzwyczaj dużo.

Wchodzę do pokoju i znów kładę się na łóżko. Wydaje mi się, że teraz moje zafascynowanie wyostrzonym słuchem sprawi, że nie będę mogła zasnąć, ale po tej przechadzce moje kości są bardziej tolerancyjne wobec leżenia na jednym boku. Myślę o tym, że nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć Nathalię, by opowiedzieć jej o moim nowym doświadczeniu. Mija dłuższa chwila, po której zasypiam.

***

Budzę się, czując już lekki ból w boku. Przez moment myślę, że może w nocy obróciłam się na bolące żebra, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne. Po prostu środek przeciwbólowy przestaje już działać. To logiczne. Wspominali mi o tym wczoraj.

Wstaję powolutku, teraz już doskonale wiedząc, jak powinnam się poruszać. Kiedy jestem na nogach, dociera do mnie cudowny zapach świeżego pieczywa, niesiony przez okno wraz z delikatnym powiewem wiatru. To z pobliskiej piekarni. Od razu czuję, jak burczy mi w brzuchu. Czuję też zapach jajecznicy. W kuchni okazuje się, że czeka na mnie śniadanie przygotowane przez ciocię. Jest jeszcze ciepłe, ale jej już nie ma. Odprowadza Rose do przedszkola. Siadam i zabieram się za jedzenie. Uśmiecham się dostrzegając rysunek przedstawiający bladą, trochę chudą dziewczynkę o kasztanowych włosach z podpisem „Carollin". Uśmiecham się szeroko i wieszam kartkę na lodówce, układając okrągły magnes w każdym jej rogu. Muszę przyznać, że jest to dość udana podobizna.

Zjedzenie nie zabiera mi wiele czasu. Otwieram konserwę dla kotów i obok mnie od razu zjawia się Książę. Idzie dumnym krokiem, ale kiedy tylko znajduje się przy mnie, zaczyna się łasić, jak mały kociak. Oczywiście nie mogę sobie odpuścić głaskania go chociaż przez chwilę. Co jakiś czas jego puszysty ogon muska moje kostki. Siadam obok niego, a on wskakuje mi na kolana. Zawsze jestem zdumiona faktem, że ten kot gardzi jedzeniem, jeśli ma alternatywę w postaci moich głaszczących go dłoni. Przytulam go do siebie, a on mruczy cichutko, spragniony dalszych pieszczot. W końcu muszę go z siebie ściągnąć i wiem, że pewnie znów narażę się na jego gniew.

Wiedząc, że nie zostało mi wiele czasu, przebieram się szybko i wychodzę na autobus, pamiętając, by zamknąć drzwi na klucz. Gdy tylko znajduję się przy bardziej ruchliwej ulicy, dociera do mnie, że odgłosy towarzyszące jeżdżącym samochodom, czy ogólnie życiu codziennemu, nadal są o wiele za głośne. Głośniejsze, niż zwykle. Zaczynam się jednak do tego przyzwyczajać. Dodatkowo zauważam, że dokładnie czuję, jak pachną pelargonie w pobliskim ogródku. Czyli teraz zaczyna się mutacja węchu, czy jakkolwiek to można nazwać. Muszę przyznać, że czuję ekscytację, kiedy zastanawiam się, co będę miała wyostrzone. Może będę miała ten super słuch? Albo smak? Nie no, smak byłby beznadziejny. Do czego mógłby się przydać w S-Bridge super smak? A super zmysł dotyku? Choćbym nie wiem jak się zastanawiała, to czuję, że i tak raczej nie znajdę odpowiedzi na te pytania. Ale za to z pewnością zapytam o to Nathalii.

Jakimś cudem na przystanku jestem na czas. Właściwie równocześnie z autobusem. Wsiadam i już mam usiąść na najbliższym miejscu, kiedy na końcu pojazdu zauważam Cole'a. Podchodzę do niego. Widzę jak jego tęczówki jaśnieją, gdy mnie zauważa.

— Cześć, Caro — rzuca pogodnie.

Wyczuwam jego ciężkie perfumy. Na śniadanie jadł coś z czekoladą. Zaczyna mnie to irytować. Ciekawe, czy bym się do tego przyzwyczaiła.

— Cześć. — Uśmiecham się do niego. — Dawno się nie pojedynkowaliśmy, co? — Szczerzę się jeszcze bardziej.

Blondyn porusza się niespokojnie i próbuje to zatuszować, przesuwając się na miejsce z lewej. Siadam obok niego, wygodnie się opierając. Autobus rusza ze zmęczonym sapnięciem.

— Ale w tańcu, czy na boisku? — uśmiecha się i z zakłopotaniem pociera palcem wskazującym skroń. Wygląda przy tym uroczo, jakbyśmy znów byli te parę lat młodsi.

— Zależy, którą przegraną twoje ego zniesie lepiej.

— Pewna siebie, jak zawsze, co? — Obejmuje ramieniem oparcie mojego siedzenia. Faceci chyba robią to, by pokazać, jacy są wyluzowani. Ale wiem, że on teraz jest naprawdę daleki od takiego stanu.

Kiedy przyszłam do szkoły dostałam się do drużyny piłkarskiej dziewcząt. Na jednym meczu zostałam najlepszą zawodniczką. Jakiś czas później na lekcji wychowania fizycznego Cole założył się z Brianem, że jako kapitan drużyny futbolowej na pewno da radę pokonać mnie w krótkim pojedynku jeden na jednego w nożną. Cóż, okazało się, że rady nie dał, ale za to bardzo się od tego czasu polubiliśmy. W zasadzie często szlajaliśmy się w trójkę po różnych podejrzanych miejscach. To było nasze hobby. Czasem dołączał Mick, ale on nie złapał takiego kontaktu z chłopakami, jak ja. I chociaż to on zawsze był moim najdroższym przyjacielem, to Cole i Brian zapewniali mi dużo rozrywki, za którą Mickey nie przepadał. Gdyby sprawy potoczyły się w nieco inny sposób, to pewnie na Wallstone poszłabym z nimi, a nie z Nathalią. Wszystko byłoby kompletnie inaczej.

— Słuchaj, tak sobie myślałem... — Zaczyna blondyn, drapiąc się po karku. — Że ty mnie przeprosiłaś, a ja... Też mam przecież swoje za uszami. To nie ty zniszczyłaś naszą relację, z nią od dawna nie wszystko było dobrze.

Zaciskam szczękę, bo nie bardzo mam ochotę o tym teraz rozmawiać. Niezbyt dyskretnie zaczynam śledzić wzrokiem ludzi na ulicy. Wszystko tylko nie ten temat.

— Ja wiem, że nie chcesz o tym gadać, ale wiem też, że muszę to z siebie wyrzucić. To była moja wina...

— Cole...

— Nie, posłuchaj mnie. Proszę — naciska z błaganiem w oczach. Rozglądam się po autobusie, sprawdzając, czy nikt nas nie słucha. Niestety ludzie są zainteresowani wyłącznie sobą, więc nie mam więcej wymówek. Spoglądam na niego. — Wiem, że to, co zrobił nie było moją winą. To był jego wybór i nigdy tego nie zrozumiem, jak to się w ogóle stało. Ale to, że straciliśmy ten świetny kontakt, to już była moja wina. I może gdybyśmy wciąż trzymali się razem, to... — Urywa, wzdychając ciężko. Czekam cierpliwie, aż dokończy myśl. — No po prostu trzymalibyśmy się nadal razem. A tak to...

Patrzę mu w oczy i widzę w nich coś trudnego do wyrażenia. Ból, z pewnością ból, ale też jakaś niemoc. Bije się z myślami.

— Straciłem przyjaciela i przyjaciółkę. Byliśmy zgraną paczką. To i tak by się stało, żadne z nas nie jest temu winne, ale ja... Zachowałem się, jak idiota. Byłem zazdrosny i nie potrafiłem dostrzec, że oboje przez to cierpicie. Nigdy nie powiedziałem tego wprost, bo było mi przez to jeszcze bardziej głupio... Ale chciałem, żebyś wiedziała. Bo, kiedy mówiłem, że mi na tobie zależy, mówiłem prawdę.

Muszę przyznać, że trochę mnie zatyka. Cole był zazdrosny? O mnie i Briana? To mi się w ogóle nie mieści w głowie. Przecież... Nigdy bym nie pomyślała...

— O kogo byłeś zazdrosny? — dukam niepewnie, nie wiedząc nawet, czy to pytanie rzeczywiście brzmi tak głupio, jak mi się wydaje.

— O ciebie, Caro.

Marszczę brwi, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. Czuję się nagle dziwnie niezręcznie, ale to i tak jest lepsze, niż poprzedni, ponury nastrój. Nie do końca wiem, co mam powiedzieć. Wychodziłoby, że mu się podobałam. Ale nigdy nie dał mi żadnego znaku. Chociaż ostatnio wydawało mi się, że może teraz mu się podobam, ale czy wtedy też? Czuję się, jakbym miała przed sobą skomplikowane równanie matematyczne, w którym jest mnóstwo niewiadomych. W dodatku mam wrażenie, że to ja jestem w takim razie winna rozpadu naszej paczki. Chcę się odezwać, ale na szczęście Cole zaczyna mówić, zanim sama powiem coś głupiego:

— Posłuchaj, ja chciałem tylko zapytać, czy nie chciałabyś może czasem gdzieś wyjść? Jak kiedyś? No, prawie jak kiedyś... Po prostu pomyślałem, że fajnie by było... — zaczyna się gubić.

— Chciałabym. — Chłopak unosi brwi w zaskoczeniu, ale po chwili uśmiecha się szeroko. — Możemy to odbudować, Cole.

Niezmiernie cieszy mnie wizja powrotu choćby namiastki normalności. Tej z kiedyś. Nic nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Ale skoro oboje żyjemy i ewidentnie obojgu z nas zależy na tej relacji, to czemu tego nie zrobić?

— Okej, więc? Odezwę się na dniach i gdzieś wyskoczymy? — pyta z nieśmiałym uśmiechem.

— Nie mogę się doczekać.

Wysiadamy pod szkołą. Idziemy bardzo blisko siebie, tak, że nasze dłonie co jakiś czas się ocierają. Rozpiera mnie radość. Uśmiecham się, bo czuję na sobie jego wzrok. Ale, jak się okazuje, nie tylko jego. Moje oczy krzyżują się z pięknymi zielonymi tęczówkami i nie muszę się zastanawiać, do kogo należą. Zresztą czuję jej zapach. Z jakiegoś powodu wiem, że tych perfum nie da się pomylić z niczym innym.

— Cześć — rzuca blondynka z uśmiechem, który nie obejmuje jej oczu.— Jestem Nathalia — zwraca się do Cole'a chłodno i wyciąga rękę w jego stronę.

— Cole — odpowiada chłopak pogodnie. — Ja cię kojarzę.

Nathalia ściska jego dłoń. Mam wrażenie, że trochę za mocno, jak na pierwsze przywitanie w ich życiu.

— Możliwe — odpowiada i zwraca się znów do mnie: — Miałyśmy coś załatwić.

Kiwam powoli głową, patrząc na Cole'a. Myślami jestem gdzie indziej. Otacza mnie mnóstwo zapachów. Także te innych ludzi. Nathalii stojącej przede mną, blondyna stojącego obok. Ich perfumy i skóra. Oba zapachy są przyjemne, chociaż... Ten blondynki nawet bardziej, ale nic dziwnego, przecież to dziewczyna. Oba też mieszają się z wyczuwalną wonią wiatru i spalin samochodowych. Jak ja tęsknię za swoim motorem! Dopiero zniecierpliwione chrząknięcie dziewczyny wybudza mnie z tego dziwnego letargu.

— Tak. Miałyśmy — przytakuję i obejmuję Cole'a. Odwzajemnia gest. — Do zobaczenia — mruczę niewyraźnie.

Odwracam się i widzę, że dziewczyna jest już tyłem do nas i w ogóle na mnie nie czeka, idąc szybkim, zdecydowanym krokiem. Muszę minąć parę dzieciaków na korytarzu i dopiero wtedy ją doganiam. To jest do niej w ogóle niepodobne.

— Co jest z tobą dzisiaj? — pyta, nie patrząc na mnie.

— Ze mną? — Unoszę brwi z zaskoczeniem. — A z tobą?

Nie odpowiada. Wzdycham, nie kryjąc irytacji jej zachowaniem. Mimowolnie zastanawiam się, czy to ja coś zrobiłam. Nie pamiętam jednak, by wczoraj coś takiego się wydarzyło, a dzisiaj jeszcze nawet nie miałam okazji niczego spieprzyć. Prawda?

Wchodzimy do szatni. Jedynego miejsca, w którym jest szansa, że będziemy choć chwilę same. Nathalia zatrzymuje się dopiero w najbardziej oddalonym kącie i odwraca się do mnie, delikatnie sadzając mnie na ławce. Ściąga plecak. Robię to samo.

— Jak się czujesz? — pyta już zwyczajnym tonem. Unoszę wymownie brew. — Wstałam lewą nogą, wybacz.

— Mhm, żebra zaczynają mnie boleć — odpowiadam lakonicznie, zastanawiając się nad zmianami jej zachowania.

Podwija moją koszulkę i spogląda na bandaż, którym niezbyt równo owinęłam rano żebra. Nie komentuje jednak tego, wiedząc, że musiałam robić to sama, pierwszy raz i nie było łatwo. Zapewne jest jednak zadowolona, bo siniak wyłaniający się spod niego zbladł.

— A jak Opium?

Męczę się z zamkiem od plecaka, który się zaciął. Próbuję otworzyć go na wszelkie sposoby, ale nie jest mi to najwyraźniej dane. Nathalia siada obok mnie, bardzo blisko i udaje jej się go rozsunąć od razu. Przewracam oczami. Zawsze wszystko jej wychodzi? Posyła mi pytające spojrzenie i przypadkiem muska moją dłoń palcami.

— Masz perfumy z nutami wanilii, malin, fiołka i... — Odczekuję chwilę, zamykając oczy. Delikatnie pochylam głowę w jej stronę. — Frezji? — mówię tryumfalnie, otwierając oczy.

— Zapomniałaś o białym piżmie.

— To pewnie ten zapach, którego nazwy nie znałam.

— Czyli wyostrza ci się węch. To jednak nie oznacza, że tak zostanie. To trochę losowanie. Dopóki nie minie parę dni, ciężko będzie stwierdzić, jak to się u ciebie unormuje. — Tłumaczy mi to, grzebiąc w swojej torbie. — Coś jeszcze się działo?

Wyciągam jedną strzykawkę, którą wzięłam ze sobą, otwieram ją i bawiąc się jej tłokiem, odpowiadam:

— Dziś w nocy odwalił mi słuch — mówię, przypomniawszy sobie, że bardzo chciałam się tym z nią podzielić.

— Aha? — zachęca mnie do dalszego mówienia, ale nie mam pewności, czy mnie słucha. Jej skupiony wzrok obejmuje etykietkę płynu dezynfekującego.

— Słyszałam bicie serca cioci, która spała w pokoju pode mną.

— Aha? — Podnosi wzrok na mnie i tym razem brzmi na naprawę zainteresowaną. — Aż tak? — Kiwam głową. — Powiem, ci...

— Czekaj, cicho! — syczę na nią.

Wydaje się urażona, kiedy zasłaniam jej usta dłonią. Staram się skupić na odgłosie, który próbuję wyłapać. Mimo że ta moja umiejętność już nieco osłabła, po chwili słyszę równomierne bicie serca. Wolniejsze od mojego, ale też dość szybkie.

— Słyszę, jak bije twoje serce — oznajmiam odsuwając rękę od jej ust.

— Niezły tekst na podryw. — Uśmiecha się zadziornie jednym kącikiem ust.

— Nie, ja nie... — Urywam zakłopotana.

Ona się tylko śmieje, a ja czuję, jak moje policzki robią się czerwone. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Gdzie ta moja zwykła pewność siebie?

— Żartowałam przecież, wyluzuj. Na górze czeka twój chłoptaś.

Nie odpowiadam. Nie dlatego, że się zgadzam, ale dlatego, że nie wiem, czy się zgadzam. No i jakoś boję się nie zgodzić, choć nie potrafiłabym powiedzieć, dlaczego.

— Po co w Invictusie wyostrzone zmysły smaku i dotyku?

— Po nic. Wyostrzamy zmysły mając raczej nadzieję na te pozostałe. — Po chwili namysłu dodaje:— Ale wyostrzony zmysł dotyku na pewno przydaje się w niektórych sytuacjach... Prywatnych.

— Chyba tak.

Dziewczyna psika płynem na wacik i przeciera miejsce pod moimi żebrami. Ostrożnie rozrywa torebkę ze strzykawką, odbezpiecza ją, ściągając plastik z igły i mówi automatycznie:

— Nie patrz teraz.

— Muszę.

Obserwuję, jak zręcznie wbija mi igłę w skórę. Dociera do mnie, że już w ogóle się nie boję. Wiem, że ona nie zrobi mi krzywdy. Nie wiem za to, skąd ta pewność, co znowu mnie niepokoi. Nie jestem w stanie już stwierdzić, czy czuję więcej emocji, czy zapachów. Dziewczyna powoli naciska na tłok i przezroczysta ciesz wpływa do mojego organizmu z lekkim uczuciem pieczenia.

— Gdyby nie fakt, że jesteś z S-Bridge, pomyślałabym, że regularnie dajesz sobie w żyłę — żartuję, mając na myśli oczywiście jej doświadczenie ze strzykawkami. Już wczoraj przeszło mi to przez myśl, ale jakoś nie byłam w nastroju do żartów.

— Skąd wiesz, że tego nie robię?

Muszę przyznać, że robi mi się niedobrze na myśl o tym, że nie wiem, jak dyplomatycznie odpowiedzieć na to pytanie. Od razu żałuję, że to powiedziałam. Skąd wiem?

— Po prostu to wiem. — Poważnieję.

Przygląda mi się. Czeka, aż skończę. Wiem, że nie odpuści. Powoli wyciąga igłę. Ledwie zobaczę malutką kropelkę krwi, dziewczyna już przykłada wacik. Czuję dziwny, słodkawy zapach. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam. Muszę przyznać, że jest wyjątkowo nieprzyjemny i to na jakimś... naprawdę głębokim poziomie. Tak sensualnym, jak psychicznym. Krzywię się nieznacznie. Czy to właśnie to znieczulenie? Możliwe, przecież nigdy wcześniej nie miałam szansy dostawać znieczulenia, mając wyostrzony węch.

– Czujesz... To? — pytam, nie wiedząc nawet jak to określić. Wiem tylko, że wystarczy to poczuć raz w życiu. Na pewno zapamiętam tę woń. Jest wyjątkowo specyficzna.

Nathalia uśmiecha się, chowając strzykawkę do torby.

— To zapach krwi — wyjaśnia. — Też czułam podczas mutacji — pochmurnieje. — Nieprzyjemne, co?

Kręcę głową. Muszę przyznać, że to jedna z najgorszych rzeczy, jakie do tej pory były mi dane wąchać. Albo nie. Najgorsza. Jest lepka, ciągnąca się i przywodząca na myśl cierpienie, ból. Śmierć, piekło, zło. Ale i życie, jakkolwiek jest to w ogóle możliwe. To coś, jakby mieć w garści drobne stworzenie i móc odebrać mu dech. Poczucie władzy, energia. Ale i poczucie winy. A jednak tak kuszące...

Robi mi się niedobrze. Boję się wziąć głębszy oddech. To uczucie jest po prostu...Jest złe i obrzydliwe. Nie potrafię tego logicznie wytłumaczyć. Chcę się podzielić tym odczuciem z Nathalią, ale nawet nie wiem, jak to ubrać w słowa. Powiedziałabym wręcz, że się tego trochę wstydzę.

— To jest takie... Nawet nie wiem, jak to dobrze opisać — patrzę na nią z lekką niepewnością. Nie wiem, czy mnie rozumie.

— Takie, jakby ten zapach sprawiał jakiś specyficzny ból i rozkosz równocześnie? — Jak zwykle mnie nie zawodzi i doskonale wie, jak to ubrać w słowa. — Bardzo możliwe, że to dlatego, że wcześniej każdy z nas też czuł zapach krwi, ale nie na takim poziomie. Nie tak mocno. Ale podświadomość zakodowała, że zapach ten jest równoznaczny z bólem i negatywnymi emocjami. I poczuciem siły... — Potakuję zdecydowanie się z nią zgadzając. Może i nie ma tutaj żadnego naukowego poparcia, ale to po prostu brzmi rozsądnie. Jest logiczne. No i dzięki temu wiem, że te doznania w związku z zapachem krwi nie są wcale... jakieś demoniczne. Ale nadal czuję się z tym po prostu źle. — To jest normalne — dodaje krzepiąco, przez chwilę ściskając moją dłoń. Co jak co, ale na dziewczynę można liczyć, jeśli chodzi o wyczuwanie emocji. Myślę o tym trochę zgryźliwie, a trochę ulgą. Przynajmniej w tej sytuacji.

— A ty które zmysły masz wyostrzone? O, i jakie masz umiejętności z drugiego wyostrzania? — Zadając to pytanie jestem naprawdę ciekawa odpowiedzi.

— Zobaczysz na treningu. Oficjalnie wtedy powiem o wszystkich — Dobrze wiem, że nic więcej nie powie, więc uzbrajam się w cierpliwość. Znowu. Przynajmniej mam okazję to poćwiczyć.

Dziewczyna wstaje. Ja też, ale nie wychodzimy. Czekamy, aż przestanę krwawić. Nie mogę się tego doczekać. Mam nadzieję, że kiedyś się przyzwyczaję do tego zapachu. Chociaż w głębi duszy wiem, że to nie jest możliwe.

— Spokojnie, jest wciąż duża szansa, że nie zostanie ci wyostrzony węch.

— Nadal mnie czytasz? — pytam już bez większej irytacji. Zamiast niej chyba nastąpiła adaptacja.

— Mówiłam – zwykła dedukcja — wzrusza ramionami. — Poza tym, gdyby jednak to on ci został, to się przyzwyczaisz.

Chwilę panuje cisza. Odsuwam wacik od ukłucia i oglądam go uważnie. Wygląda na to, że już po wszystkim. Wrzucam go do kosza chcąc się jak najszybciej go pozbyć.

— Dziękuję — mówię i ruszamy spokojnie w stronę wyjścia z szatni.

— Nie ma sprawy.

Wychodzimy z przyjemnie chłodnej szatni, by wmieszać się w kolorowy tłum ludzi. Gama zapachów sprawia, że kręci mi się w głowie. Idę blisko ściany, przeklinając to, że dziewczyna ma lekcje w tej samej części, co ja i wciąż idzie za mną. Robi mi się słabo. To pod pewnym względem gorsze od zapachu krwi. Ale i tak za nic nie chciałabym powrotu tamtego uczucia. Wołałabym się zrzygać tu i teraz. Wszystko tylko nie tamto.

Próbuję udawać, że zainteresowało mnie coś za oknem. Podchodzę i widząc, że jest zamknięte, zaciskam zęby, czując równocześnie podchodzącą mi do gardła żółć.

— Czemu tak bardzo nie chcesz przyznać, że ci niedobrze? Przecież widzę, a zresztą – też przez to przechodziłam.

Kręcę głową, gdy dziewczyna otwiera okno. Szybko tego żałuję, bo zaczyna mi się naprawdę kręcić w głowie. Opieram się o ścianę i biorę głęboki wdech, przymykając oczy. Nathalia obejmuje mnie w tali i pomaga mi zbliżyć twarz do orzeźwiającego powietrza. Nie gardzę pomocą chyba tylko dlatego, że w innym przypadku byłaby mi niezbędna pomoc pielęgniarki. I trzeba byłoby mnie cucić.

— Wracaj do domu — nakazuje. — Mogę cię podwieźć.

— Nie mam zamiaru nigdzie wracać — wyduszam z siebie, wciąż mając zbyt mało powietrza.

— Zaraz mi tu odlecisz. Zrobiłaś się strasznie blada.

Czuję, jakby coś próbowało zmiażdżyć mi mózg. Zdaje się, że myślę już średnio racjonalnie, ale nawet to nie zmusi mnie do opuszczenia budynku. Jestem silna i dam radę. Dziewczyna zaciska mi dłoń na przedramieniu.

— Lynn, proszę cię, chodź.

— Dam radę.

— Jezu, jesteś taka uparta!

Zaciskam usta.

— Nie ustępujesz mi w tym na krok.

Nathalia przewraca oczami.

— Dobra, to postaraj się to opanować. Na początek zatkaj nos i oddychaj ustami — instruuje mnie.

Robię, co każe, nie zważając, jak dziwnie to musi wyglądać. Przez moment nic to nie zmienia. Nawet mam wrażenie, że jest coraz gorzej. A jednak powoli mój mózg przestaje czuć te wszystkie zapachy. To, co wcześniej zaciskało się na nim, jak imadło, odpuszcza.

— Lepiej? — pyta mnie po chwili.

— Zdecydowanie.

Dzwoni dzwonek na lekcje. Mówię Nathalii, że muszę tu chwilę zostać, zanim wejdę do klasy. Ta podchodzi do mojego nauczyciela i chwilę rozmawiają. Gdy wraca do mnie, rozumiem, że nie zamierza mnie opuszczać.

— Zawsze tak robisz z nowymi? — Mówię przez nos, co brzmi zabawnie i sprawia, że na twarz blondynki wpływa nieznaczny uśmiech. — Pilnujesz, asystujesz przy operacjach, 'wyskakujesz gdzieś z nimi' — cytuję Mayę.

— Mniej więcej.

— Z Nathanem też tak robiłaś?

— Powiem ci, jeśli ty mi powiesz, ilu ćpunów już widziałaś?

Zagryzam wargę. Nie zaszkodzi jej wiedzieć. I tak by się dowiedziała, gdyby chciała, prawda? Tego akurat jestem pewna. Chociaż nie umiem racjonalnie uargumentować, dlaczego miałaby chcieć się tego dowiadywać.

— Jednego, ale wiele razy.

— Kogo? — docieka, a ja nie rozumiem po co jej to wiedzieć.

— Nie, a teraz ja zadaję pytanie. — Skoro już w to gramy, to mi się też coś należy, Niech wie, że nie będzie miała ze mną łatwo. — Z Nathanem tak robiłaś? I z Clarą?

— Nie — odpowiada bez mrugnięcia, choć niechętnie. Mam wrażenie, że mówi prawdę i chyba taką odpowiedź właśnie chciałam usłyszeć. — Odpowiedz teraz na moje.

Powoli odtykam nos, by upewnić się, że dam radę oddychać. Głowa powoli przestaje mnie boleć, a zapachy nie są już tak intensywne. Otwieram okno na oścież i opieram policzek o zimną szybę drugiego.

— Briana.

— Tego Niebieskiego Briana? — pyta.

Wszyscy dobrze wiedzą kim on jest. A raczej kim był. Kumplowałam się z nim tak długo... Ja, Cole i Brian. Zawsze miał na sobie coś w kolorze niebieskim, a czasem nawet cały był tak ubrany. Był ekscentrykiem. Trzymaliśmy się naprawdę blisko, ale wszystko zaczęło się psuć, kiedy zaczął mieć problemy z narkotykami. Razem z Cole'em ćpali raz na jakiś czas. Ja ewentualnie z nimi jarałam, ale nigdy nie sięgnęłam po nic więcej. Oboje mówili, że to tylko tak sporadycznie. Okazało się, że Brian kłamał. Mniej więcej w tym czasie się pokłócili. Aż do dzisiaj nie wiedziałam, o co, ale teraz zrozumiałam, że o mnie. Po tym Cole się do niego zdystansował, a kiedy w końcu uświadomiłam sobie, że Brian nie skończy z dragami, ja także to zrobiłam. Choć nie było mi łatwo i wiele razy próbowałam mu pomóc. Teraz myślę, że zostawienie go to mógł być błąd. Jakiś czas po tym Brian wcisnął LSD jakimś dzieciakom. Przeżyły, ale jego oczywiście czekały konsekwencje. Nigdy nie mogłam do końca zrozumieć, jak to się stało. Był bardzo wrażliwy i wiem, że nikogo by specjalnie nie skrzywdził. Wcześniej też nigdy nie sprzedawał, nawet policja to powiedziała. To była jednorazowa sytuacja. Wysłano go oczywiście na odwyk.

Właśnie po tym stosunki moje i Cole'a się ochłodziły. Po prostu to był dla nas za duży cios. Nie wiedzieliśmy, jak mamy o tym rozmawiać. Oboje czuliśmy, że go zawiedliśmy, chociaż wiedzieliśmy, że to nieprawda. Żałuję tylko, że nie powiedziałam o wszystkim rodzicom Briana.

— Tego Niebieskiego Briana — powtarzam, czując, jak moje serce robi się cięższe.

— To się musiało tak skończyć.

Dziewczyna kręci głową z lekkim współczuciem, ale u mnie to zdanie wzbudza podejrzenia. Unoszę brwi, by po chwili je zmarszczyć. Co ma na myśli? Oczywiście cała szkoła zna jego historię z ćpaniem i dzieciakami – bardziej lub mniej prawdziwą. Czy ona sądzi, że już na początku można było wydać na niego wyrok? Że zwariuje, czy coś? Denerwuje mnie, że szybko go osądziła. Może i miała rację, ale to w tej chwili to nie jest dla mnie żaden argument.

— A co ty możesz o tym wiedzieć?

— Wystarczająco — mówi pewnie, zupełnie niewzruszona moimi słowami.

Przypomina mi się, że po szkole poszła plotka o tym, że sprzedawał, i nawet sporo osób w to uwierzyło. Jestem pewna, że nie robił tego. Nie wiem, czemu dał ją tym dzieciakom. W mojej głowie pojawia się pewna myśl. Z początku chyba sama w nią nie wierzę, ale mówię szybciej, niż myślę:

— Czekaj. To ty rozpuściłaś plotkę o tym, że dilował? — Nawet nie próbuję ukryć rozdrażnienia i oskarżycielskiego tonu.

Zaczynam tego trochę żałować, kiedy ona zaciska zęby. Pierwszy raz widzę w jej oczach złość – tęczówki są zdecydowanie ciemniejsze. W przeciwieństwie do mnie nie pozwala jednak emocjom przejąć nad sobą panowania.

— Za kogo ty mnie w ogóle masz, co? — mówi spokojnie, ale nie trudno wyczuć ból w tych słowach. — Myślisz, że nie mam co robić, tylko plotkować? Myślisz, że osoba nie potrafiącą trzymać języka za zębami, dalej pracowałaby w S-Bridge? — Wstaje, nie odrywając ode mnie wzroku. Nie potrafię przestać patrzeć jej w oczy. Nie jestem też w stanie się odezwać, co chyba nigdy mi się nie zdarzyło. — Mam nadzieję, że ty będziesz umiała trzymać to wszystko w sekrecie chociaż w połowie tak dobrze, jak ja. Dla własnego dobra.

Tymi słowami, które brzmią zresztą, jak groźba, kończy i odchodzi. A ja zamiast się odezwać, po prostu patrzę. Jest mi niedobrze. Ale tym razem ze stresu. Nie chciałam się z nią kłócić. Wiem też, że to moja wina. Aż dziw bierze, jak szybko to do mnie dociera. Niesprawiedliwie ją oceniłam, choć właśnie o niesprawiedliwą ocenę ją posądziłam. Hipokrytka ze mnie. Dodatkowo doskonale przecież zdaję sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej w życiu by nie powiedziała nikomu czegoś, co mogłoby podejść pod złamanie zasad, panujących w jej życiu zawodowym. Gdyby było inaczej – pewnie nie poznałabym jej nigdy z tej strony i wątpię, by posiadała wciąż swoje wspomnienia.

A jednak powiedziałam, co powiedziałam. Z jednej prostej przyczyny: wkurzyła mnie. To jest mój czuły punkt. Jeden z wielu. Teraz, kiedy przemyślałam sprawę, wiem, że ona może wiedzieć dość dużo, by też się wypowiadać. Tylko, że jej to tak nie boli.

Dla mnie już najwyższa pora, by pozbierać się po przeszłości. Razem z Cole'em. Postanawiam więc, że ją przeproszę, gdy tylko będę mieć okazję.

Wstaję i zamykam okno, biorąc ostatni wdech świeżego powietrza.

***

Wychodzę z klasy ledwo żywa. Mickey bez trudu zauważa, że coś mi jest. Pyta, ale mruczę tylko, że jest mi niedobrze. Chłopak proponuje mi podejście do pielęgniarki. Widzę, że się martwi, ale pielęgniarka najwyżej każe mi iść do domu. A tego nie chcę. Przecież nie po to wcześniej walczyłam o pozostanie w szkole, żeby teraz ją opuścić. W dodatku nie wszystko jeszcze załatwiłam.

— Co masz na dłoni? — pyta chłopak nagle, wykręcając mi rękę tak, żeby mógł się jej przyjrzeć. — Rany, źle to wygląda.

— Ah, to długa historia — mamroczę. — Zaczęło się połamanych żeber. A może to na nich się skończyło?

Mój przyjaciel aż się zatrzymuje.

— Od czego?

— Byłam wczoraj na Wallstone w tej ruinie. Z Nathalią — dodaję niechętnie, a jego źrenice jeszcze się powiększają. — Spadłam i połamałam żebra. Cud, że nie kark.

— Chryste, stara! A ja ci mówiłem: „Nie łaź do takich miejsc, bo sobie krzywdę zrobisz". A ty mnie, oczywiście, nie słuchasz. I jakim cudem ona była tam z tobą? Myślałem, że się nie zadajecie.

— Nie mówiłam ci, bo nie chciałam zapeszać, ale... Dostałam pracę w S-Bridge. Ona mi w tym pomogła.

Trochę boję się, jak on zareaguje. Nie lubi tajemnic między nami, a ostatnio jest ich sporo, a będzie jeszcze więcej. Chłopak jednak szczerzy się do mnie radośnie.

— No, to gratuluję...! — Pochyla się do mnie tak, że mało nie uderza mnie wisiorkiem ode mnie, który kołysze się na jego szyi.

— Żebra! — Odsuwam się od niego gwałtownie, kiedy tylko zauważam, że chce mnie przytulić.

— Och, no tak. Przepraszam. — Odsuwa się, ale wciąż ma uśmiech pod nosem. — Vick wciąż gada, żebym szedł do roboty, ale mi się tam nie chce. Dobrze mi tak, jak jest. — Unosi ręce do góry i pręży się, jak kot, wydając przy tym błogie westchnienie. Faktycznie, jego brat czasem się denerwuje, że Mick wciąż się leni. — Hej, czyli pracujesz z Nathalią?

— Tak, Mickey. Pracuję z twoją miłością. — Przewracam oczami.

— No, może bez przesady...

— I próbuję odbudować relację z Cole'em.

— Och.

Brunet rozchyla wargi i mruży oczy, jakby starał się coś na chłodno wykalkulować. W końcu bierze głęboki wdech i wypuszcza powietrze, nadymając policzki.

— Nie żebym miał coś przeciwko, ale...

— Ale?

— Ale ostatnio nie najlepiej się to skończyło, prawda?

Mówi to ostrożnie, ale ja mam wrażenie, że zaraz wybuchnę. Tym razem sobie na to nie pozwalam, bo nie zamierzam musieć przepraszać kolejnej osoby za niemal to samo. Chłopak musiał dostrzec niebezpieczny błysk w moich oczach, bo cofa się o krok.

— Nie zamierzam rozmawiać o tym z trzecią osobą dzisiaj. Pogadamy innym razem, a na razie musisz wiedzieć, że po prostu chciałabym, żeby chociaż trochę było tak, jak wcześniej...

Ten jednak nagle przestaje mnie słuchać. Patrzy ponad moim ramieniem, w głąb korytarza.

— Popatrz. — Mówi nagle, z przejęciem i wskazuje na coś palcem.

Niechętnie spoglądam w tym kierunku, ale otwieram szeroko oczy, gdy widzę Nathalię rozmawiającą z Reggie'm. Marszczę brwi, widząc jak dziewczyna tłumaczy mu coś zawzięcie, a na jego twarzy widać skupienie.

Mickey rusza w ich kierunku, ale zatrzymuję go. Sama się sobie przy tym dziwię. Normalnie podeszłabym, żeby dowiedzieć się, o co chodzi. Teraz jednak, choć jestem przekonana, że chodzi o mnie, stoję i patrzę. To chyba kwestia mojego wiary, że robi wszystko, by mi pomóc, co zauważam ze zdziwieniem.

— Zaraz tam pójdę — wyjaśniam.

Widzę, jak Nathalia na mnie zerka. Chcę jej chyba udowodnić, że mam do niej choć trochę zaufania. Należy jej się.

Po chwili przestają rozmawiać. Reggie po prostu idzie w naszą stronę z uśmieszkiem na twarzy. Przystaje na chwilę przy mnie i pochyla się w moją stronę. Kątem oka widzę, jak Mickey sztywnieje i zaciska pięści, gotów do mojej obrony. Mój wzrok jednak uparcie spoczywa na Nathalii, która nas obserwuje.

— Wygram to, skarbie — szepcze mi do ucha, a ja marszczę brwi.

Równocześnie ruszamy w przeciwnych kierunkach. Dziewczyna czeka na mnie. Szczerze mówiąc, czuję niepokój. Nie ufam jej za bardzo, nie mogę tego ukryć. Trochę – tak. Ale nie za bardzo. Niby wiem, że chce dla mnie jak najlepiej, ale z drugiej strony nie mam pojęcia, kim jest, do czego jest zdolna. Mimo to w głębi duszy ciężko mi uwierzyć, że mogłaby mnie celowo skrzywdzić. W zasadzie nie mam podstaw, by myśleć o niej tak, czy inaczej. Nie znam jej na tyle dobrze.

— O czym rozmawialiście?

— Co ci powiedział? — pyta równocześnie.

Ze względu na to, że wcześniej byłam niemiła, postanawiam odpowiedzieć na jej pytanie pierwsza.

— „Wygram to, skarbie" — cytuję.

Przez jej twarz przechodzi jakiś niezrozumiały dla mnie grymas. Mickey, który oczywiście stoi razem z nami, bo nie może odpuścić takiej okazji, przewraca oczami.

— Więc? — dopytuję.

— Zmieniłam zasady pojedynku. To będzie szkolny mecz piłki nożnej. Termin pozostał ten sam.

Nie jestem pewna, co dzieje się w mojej głowie. Z jednej strony nie podoba mi się, że mimo mojej prośby ingeruje w moje życie, choć przecież od początku wiedziałam, że to zrobi. Z drugiej czuję ogromną ulgę. Mickey oczywiście mamrocze pod nosem o tym, jaki to genialny pomysł.

— Okej, a dokładniej? Chyba nie zagramy w dwójkę? A dziewczyny na chłopaków to będzie niesprawiedliwe. Przecież wszyscy chłopcy pójdą za Reggie'm. I jak go przekonałaś?

— Wystarczyło powiedzieć, że będzie to widzieć cała szkoła. Jest bardzo pewny siebie. Co do chłopaków – masz rację. Dlatego przyda się małe wsparcie. Zagram ja i Nathan. I znajdę parę osób. Pewnie ten twój chłoptaś też zagra. — Wzrusza ramionami z taką obojętnością, że aż jej nie poznaję.

— Nie chcę, żebyś rozwiązywała moje problemy za mnie.

— Mickey, zostawisz nas? — pyta chłopaka. Ten kiwa głową i niechętnie odchodzi. Zatrzymuje się w sporej odległości i stara się nie patrzeć na nas, ale kątem oka jednak zerka w naszą stronę. Teraz będę musiała mu się spowiadać z tajemnic. Super. — Dobrze wiesz, że nie dałabyś rady z Reggie'm. Nie zdążyłabyś się w tym czasie nauczyć dość, by powalić przeciwnika trzy razy większego od siebie. Nawet twój lewy prosty nic by nie pomógł. Nie zapominaj o żebrach. No i pamiętaj, że muszę dbać o członków Invictusa. Ale przysięgam, że jeszcze raz odstawisz taką akcję, a będziesz musiała sama sobie radzić. — Na koniec jej głos staje się jeszcze bardziej chłodny. Nie do końca rozumiem dlaczego, ale boli mnie ten fakt. Zwykle całkiem nieźle znoszę kłótnie z ludźmi, których, bądź co bądź, w zasadzie nie znam.

Nathalia chce odejść, ale łapię ją za łokieć.

— Dziękuję. Masz rację, nie poradziłabym sobie. — Jestem ciekawa, czy wie, jak ciężko te słowa przechodzą mi przez gardło. — I przepraszam za to, że zasugerowałam, że rozpuściłaś tę plotkę. Wiem, że to nie mogłaś być ty, ale temat Briana... Trafiłaś w mój słaby punkt, nienawidzę o tym rozmawiać. Nie myślałam, co mówię, chciałam go... Chyba chciałam go bronić, chociaż... No, nieważne. Po prostu przepraszam.

Przez cały czas słucha mnie uważnie, a teraz na jej twarzy pojawia się drwiący uśmiech.

— Wiesz, naprawdę cię lubię, ale mam wrażenie, że czeka nas burzliwa znajomość.

— Czyli jest już okej?

— Jeśli będziesz mnie tak ładnie przepraszać, to zawsze będzie. — Teraz uśmiecha się już bardziej szczerze. — Musisz wiedzieć, że dociekałam o to ćpanie, bo nie chcę, żebyś wpadła w takie towarzystwo, zwłaszcza odkąd jesteś w S-Bridge — tłumaczy, a ja przytakuję że zrozumieniem. Jej ton nie jest już taki chłodny, ale wciąż nie do końca ten sam, co zawsze. — Po szkole jedziesz ze mną przeanalizować Twoje wyniki i do tej ruiny, pamiętasz?

Kiwam głową. Zastanawiam się, czy na pewno już się nie gniewa. Lepiej, żeby nie, bo zapowiada się na to, że naprawdę dużo czasu spędzimy razem. To będzie długi dzień, myślę. Ale na głos mówię tylko to, co wydaje się najzwyklejszą rzeczą na świecie:

— Muszę się nauczyć na sprawdzian z matmy.

Blondynka tylko śmieje się gardłowo i kręci głową.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro