8.1. Kret

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy tylko wchodzę na stołówkę, uderza mnie mnóstwo zapachów. Frytki, burgery, sałatki, jakieś ryby... Mam wrażenie, że mój węch staje się coraz mocniejszy. Nie mam pojęcia skąd ta pewność, ale wiem, że większość tych produktów jest średnio świeża. W tym momencie już wiem, że nigdy więcej nie zjem nic z tej stołówki. Jest mi bardzo niedobrze, kiedy rozglądam się za Mickiem. Zauważam, że słuch zaczął mi się uspokajać. Z jednej strony mnie to cieszy, bo było to uciążliwe. Z drugiej jednak węch jest jeszcze gorszy. Mimowolnie zaczynam się zastanawiać, czy te mutacje da się cofnąć. Nie wiem, czy wytrzymam z wyostrzonym węchem do końca życia.

W końcu zauważam przyjaciela na drugiej stronie stołówki, pod ścianą. Nie wiem, co on tam w ogóle robi, nigdy tam nie siadamy. Akurat dzisiaj mu się zebrało na przeprowadzki i zmianę otoczenia, a ja zaraz puszczę pawia. Przyspieszam kroku, żeby dotrzeć do niego jak najszybciej i móc się wydostać z tego cuchnącego pomieszczenia. Nie dość, że czuć całe jedzenie, to jeszcze ludzi i... Wolę o tym nawet nie myśleć.

Kiedy staję przy stoliku Mickeya, muszę się o niego oprzeć. Oddycham przez usta, tak jak pokazała mi Nathalia, ale niewiele mi to pomaga, zresztą w takiej sytuacji ciężko się dziwić. W końcu wtedy stałam też przy uchylonym oknie, a ludzie opuścili korytarz.

— No! W końcu jesteś — mamrocze, sięgając po frytkę.

— Co ty tu robisz?

Przyjaciel patrzy na mnie zdziwiony. Chyba moje pytanie musiało zabrzmieć za ostro.

— Nie wiem, jem? — Unosi lekko brwi i patrzy na mnie ze szczerą skruchą. — Jestem w szkole...

— Nie jedz tego syfu.

Osuwam się na krzesełko i na chwilę zamykam oczy, powstrzymuję się od oparcia czoła o stolik. Całą siłą woli staram się zatrzymać śniadanie w żołądku. Oddycham powoli i płytko i mam wrażenie, że jest odrobinę lepiej. Czuję perfumy chłopaka, ale one akurat są przyjemne – cytrusowe, bardzo świeże, zwłaszcza w porównaniu do wszystkich innych zapachów w pomieszczeniu. Otwieram oczy.

— Dlaczego nie mogę tego jeść? — Mickey z głębokim smutkiem spogląda najpierw na swoją kanapkę, a potem na mnie. Z lekko zmierzwionymi włosami wygląda, jak mały szczeniaczek i robi mi się trochę głupio.

— To znaczy możesz. Ja...

Zanim mu odpowiadam, chłopak z zadowoleniem zatapia zęby w burgerze, a sos w jednym miejscu spływa mu po brodzie. Teraz wyraźniej czuję jego zapach i wiem, że jednak nie dam rady usiedzieć tutaj ani chwili dłużej. Zrywam się na nogi tak gwałtownie, że Mickey podskakuje na krzesełku. Rozglądam się dookoła i zauważam, że drzwi prowadzące na zewnątrz, które znajdują nieopodal, są otwarte. Jeszcze przed tym, jak puszczam się biegiem w ich stronę, udaje mi się trącić ręką kubeczek z sokiem, który rozlewa się po stole i płynie prosto na Micka. Nie zwracam już na o uwagi, bo jednak mam wrażenie, że długo już się nie powstrzymam.

Wypadam na dwór. Świeże powietrze sprawia mi ogromną ulgę. Nadal jednak nie jest to wystarczające. Podbiegam do śmietnika i pochylam się nad nim. Wstrząsają mną torsje, ale tylko przez chwilę i na tym się w sumie kończy. Prostuję się i podchodzę pod ścianę budynku. Opieram się o nią i osuwam na ziemię. Oddycham powoli i głęboko. Delikatny wiatr muska moją twarz, a ja mam ochotę podążać za jego powiewem, który niemal całkowicie uspokaja mój żołądek. Patrzę w stronę boiska, gdzie piłkarze podają do siebie dla zabawy piłkę. Mam nadzieję, że nie widzieli mojego przedstawienia, chociaż w ostatecznym rozrachunku mało mnie to obchodzi. Nie mija pół minuty odkąd wyleciałam ze stołówki do śmietnika, kiedy Mickey wypada na zewnątrz i się rozgląda. W końcu jego wzrok pada na mnie.

— Tutaj jesteś! — Bez wahania siada obok mnie. — Rany, co to było? Wybiegłaś szybciej, niż Quicksilver!

Nadal nie czuję się na tyle dobrze, by się zaśmiać, ale mały uśmiech wkrada mi się na usta.

— Uznam to za komplement. — Nie wiem do końca, jak mu wyjaśnić, dlaczego to zrobiłam. Do głowy nie przychodzi mi żadna normalna wymówka. Oczywiście rewelacje żołądkowe to jedno, a ich powód, to już coś zupełnie innego. — Niedobrze mi się zrobiło na stołówce. Myślałam, że będę rzygać.

— Och. — Opiera łokcie na kolanach. — Udało się?

— Co? — pytam zdezorientowana.

— Rzyganie?

Parskam i kręcę głową. Cały Mickey.

— Nie.

— Źle się czujesz?

— Nie, ogólnie nie, tak jakoś tylko mi niedobrze...

— Jesteś w ciąży? — pyta głosem, który wyraża najwyższy stopień zdziwienia.

— Tak, poinformuj Watykan, że mamy kolejne niepokalane poczęcie — odpieram zgryźliwie, ale po chwili zaczynam się cicho śmiać.

— W ogóle czekałem na ciebie, bo muszę ci coś przekazać.

Spoglądam na niego podejrzliwie, bo mówi to zbyt poważnie, a to nieczęsto się zdarza. Chłopak z tylnej kieszeni dżinsów wyciąga jakąś kartkę. Jest zgięta na cztery i wygląda, jak zwykła strona wyrwana z zeszytu. Zabieram ją od niego.

— Kto ci to dał?

Wzrusza ramionami z lekkim uśmiechem. Myślę, że być może jest to zagranie Cole'a. Ale Mick raczej by z nim nie współpracował. Rozwijam ją powoli i zauważam jakieś nazwiska. Zapisane są w dwóch kolumnach, odręcznie. Ktoś się spieszył, ale wszystko jest całkiem czytelne. Po lewej stronie, na samej górze, widnieje nazwisko Reggie'ego. Są jeszcze inne, wiele, ale mało kogo kojarzę. Jest Hoover. Cole. Marszczę brwi, dobrze już wiedząc, co to jest.

— Dlaczego mi tego po prostu nie dała? — pytam z lekkim roztargnieniem, patrząc na Micka. Przecież byłam w szkole od tej samej godziny, co on, tylko lekcje mieliśmy gdzie indziej.

— Najwyraźniej mój urok zaczął na nią działać. — Na jego twarz wpływa głupawy uśmieszek.

Znów przyglądam się kartce, bo nie mam ochoty na to odpowiadać. Po lewej stronie zauważam jeszcze Hamiltona. To chyba ten Peter, z którym często widuję Nathalię. Spoglądam na prawą stronę listy. Whyte, Holder, Lengh, Jeffries, Donnel, Anders, Hutchson, Miller, Downey, Smith, Costa. Czuję, że irytacja we mnie rośnie. Znowu to zrobiła. Zaciskam szczękę. Co jest tak trudnego w konsultowaniu ze mną spraw dotyczących mojego życia? W dodatku musiała nawet rozmawiać Reggie'm. A ze mną nie mogła? Wystawiła pół S-Bridge na mecz. I kim, do cholery, są Costa i Smith?

— To dlatego poszła z tym do ciebie? — pytam Mickeya, który do tej pory milczał. — Bo bez mojej wiedzy zebrała drużynę na mecz?

— Nie, to nie tak — protestuje Mick. — Nie miała czasu i nie mogła cię znaleźć. Dlatego dała to mi.

— Mickey... — Wzdycham i spuszczam trochę z tonu. — Posłuchaj, ja nie chcę, żebyś czuł się zobowiązany grać. Wiesz, że oni nie będą delikatni.

— Chcę ci pomóc. Gdyby sytuacja była odwrotna, to ty też byś zagrała i wybicie ci tego pomysłu z głowy byłoby cudem — mówi z lekkim uśmiechem. Fakt. Jestem uparta.

Spoglądam na dopiski na kartce.

Wiem, że ci się to nie podoba, ale zaufaj mi, wiem, co robię.

PS Niżej masz numer Noel, adres i godzinę. Usprawiedliwię ci nieobecności.

Kręcę lekko głową i już wyobrażam sobie, jak będzie wyglądało nasze późniejsze spotkanie dzisiaj. Ja po prostu nie lubię, kiedy ktoś decyduje za mnie. Oczywiście, ona jest kapitan. Ale nie w każdej sytuacji. Niżej rzeczywiście zapisany jest numer do Noel i adres żony Jamesa. No i podpis dziewczyny. Na razie muszę zignorować swoją złość. Z jakiegoś powodu nie skontaktowała się ze mną bezpośrednio, więc pewnie nie ma czasu, czy... Cokolwiek innego. A zresztą nawet mnie to za bardzo nie interesuje.

— Muszę iść do pracy na czternastą — oznajmiam Mickowi.

Czuję coraz większą ekscytację, która gasi moje niezadowolenie. Nadal mam wrażenie, że wolałabym grzebać w grobach w środku nocy, ale przynajmniej mam co robić. Chłopcy na groby mogą w ogóle nie pójść, jeśli Nathalia znajdzie ciało w kostnicy. No i lepiej poznam Noel, a zależy mi, by mieć ze wszystkimi dobre stosunki.

— Kurczę teraz będziesz znikać tak, jak Nathalia? — Pyta Mick z lekkim niezadowoleniem.

— Chyba tak — mówię. — Jeszcze nie wiem.

Ten kiwa głową i opiera się o ścianę. Widzę, że na chwilę się zamyśla. Patrzy na chłopaków kopiących piłkę na boisku, więc ja też na nich spoglądam. Widzę Cole'a. Z uśmiechem podnosi piłkę i biegnie z nią w stronę punkciku w polu karnym. Kładzie ją, cofa się kawałek i wtapia wzrok w bliższy słupek bramki. Dobiega do niej i uderza. Piłka zatacza w powietrzu piękny łuk, szybując w przeciwnym kierunku, niż rzuca się bramkarz. Muska słupek, kiedy wpada do bramki. Obrońcy nie są specjalnie zaskoczeni. Cole zawsze strzela karne.

— Będziesz grała przeciwko niemu.

— Wiem.

— I co?

— Skopię mu tyłek. — Uśmiecham się.

Twarz Mickeya również rozciąga się w szerokim uśmiechu. Patrzy na chłopaka z niepohamowaną satysfakcją.

— Nie mogę się doczekać, aż to zobaczę.

— Ty mi pomożesz.

Zgrabnie się podnosi i wyciąga w moją stronę rękę. Łapię ją, a on ciągnie mnie w górę. Kiedy już stoję, zauważam mokrą plamę na jego spodniach. Próbuję powstrzymać śmiech, ale już po chwili zaczynam się trząść. Chłopak spogląda w dół i od razu udziela mu się mój nastrój.

— Wyglądasz jakbyś... Jakbyś się posikał... — Nie mogę się opanować, ale dla dobra sytuacji muszę to zrobić. Przybieram więc kamienną twarz. — Albo... — urywam, bo kiedy tylko patrzę w oczy chłopaka, nie daję rady tego dokończyć. Wiem też, że wcale nie muszę. On parska śmiechem i odchyla głowę do tyłu. Obejmuje rękami brzuch tak, jakby siłą powstrzymywał coś przed wyskoczeniem z niego.

Mam wrażenie, że moja zwykle blada twarz poczerwieniała z tego nieludzkiego wysiłku. Słyszałam, że od śmiechu można umrzeć. Jeśli tak, to powinnam zerwać znajomość z moim przyjacielem. Większe prawdopodobieństwo, że zejdę przy nim, niż w S-Bridge.

— Przepraszam, że to na ciebie wylałam. Naprawdę myślałam, że zwymiotuję — wyznaję mu i przy okazji uznaję te przeprosiny za najgłupsze w moim życiu.

— Nie ma sprawy. I tak pół szkoły widziało, że to twoja sprawka. — Wzdycha teatralnie, jakby to była dla niego ogromna ulga. — Chodź.

— Ja tam nie wracam — mówię, kiedy widzę, że Mick robi krok w stronę szkoły. — Nie dam rady. Chyba powoli ruszę do pracy. Mam jeszcze trochę czasu, ale nie wytrzymam tych wszystkich spoconych ludzi. Czy faceci się nie myją?

— Raz w tygodniu, jeśli dobrze pójdzie. — Mickey widzi moją minę, więc dodaje: — Czekaj... To męski pot nie jest afrodyzjakiem dla kobiet? Cholera, a ja się tak poświęciłem i nie brałem prysznica od miesiąca.

— Głupek. — Daję mu kuksańca w żebra i modlę się, żeby mu akurat nie przyszło do głowy mi oddać.

— A jak w tej twojej pracy? Jak ci idzie?

— Cóż, no uczę się zarządzania od Nathalii — zaczynam, ale bojąc się o pytanie o moje obowiązki, ciągnę szybko — i nasza przełożona jest całkiem miła. Choć miewa... osobliwe pomysły. — Wspominam arbuza w wózku i krzywię się nieznacznie. — No i ostatnio poznałam moich współpracowników...

— Och, Nat wspominała, że zjawią się na meczu, więc będę mógł ich poznać.

Widzę, że naprawdę się cieszy i oczy mu błyszczą na samą myśl o tym. Jestem trochę zaskoczona, że blondynka mu o nich powiedziała, ale również bardzo się cieszę, że ich pozna. Mam nadzieję, że złapie z kimś lepszy kontakt, ale wolałabym, żeby się za bardzo nie angażował. W tym momencie przypomina mi się jedna sprawa.

— A właśnie. Wiesz, po meczu mógłby zaprosić Nathalię na kawę — oznajmiam mu.

Wydaje się bardzo skonsternowany. Marszczy brwi i odgarnia włosy z czoła.

— Wtedy chyba będzie dość późno na kawę?

— Nie, głuptasie. Umówisz się z nią wtedy, ale na inny dzień. — Kręcę głową z lekkim politowaniem. Muszę jednak przyznać, że jest on w tym wszystkim bardzo uroczy. — Może być?

— Może być? Żartujesz?! To najlepsza rzecz w moim życiu! — Wyrzuca pięści w górę i aż podskakuje. Następnie rzuca się na mnie, obejmuje mnie w pasie i podnosi do góry. — Dziękuję, Caro.

— Nie ma za co.

Też go przytulam, ale czuję ogromne wyrzuty sumienia. Przecież ona nigdy nie będzie mogła odwzajemnić jego uczuć. Nie umiem się z tego cieszyć, bo wiem, że się po prostu zawiedzie. Nawet nie jestem pewna, czy to na pewno dobrze, że powiedziałam mu, że się zgodzi na kawę. Ale chyba im szybciej sobie odpuści, tym lepiej.

— Odprowadzę cię.

Musimy obejść całą szkołę, żeby dotrzeć do głównego wejścia. Stamtąd zamierzam pójść do żony Jamesa. Napiszę tylko Noel, że spotkamy się na miejscu. Staję pod płotem i opieram się o niego, wyciągając telefon.

— Zaczęłabyś go odbierać, słońce.

Odwracam się, słysząc znajomy głos. Czarna koszulka, wytarte dżinsy i glany, to coś, co bardzo kojarzę z Noel. Dziewczyna podchodzi do nas nonszalancko, żując gumę i spogląda na Micka.

— Cześć.

— Cześć. Noel – Mick, Mick – Noel. — Podają sobie ręce i wymieniają uprzejmości.

— Noel ze mną pracuje. Będzie też grać z nami na meczu.

— Tak jest. I wygramy. — Nie wykazuje ani trochę wątpliwości. Spogląda na Micka i na mnie wyczekująco.

— Dobra, Mickey. Lecimy. Mam nadzieję, że wytrzymasz resztę dnia beze mnie.

— Może być ciężko.

Podchodzę do niego i go przytulam.

— Masz tam jeszcze jakieś ładne koleżanki? — szepcze mi do ucha.

— Skup się na jednej na raz, Romeo. — Uderzam go po głowie. — Do jutra.

— Miłej pracy.

Chłopak odwraca się i odchodzi. Mało nie przewracam oczami na myśl, że jego przeznaczeniem jest chyba zwód miłosny z jakąś laską z S-Bridge. Jak nie z jedną, to z drugą. W sumie mu się nie dziwię – one są naprawdę ładne i mają w sobie coś takiego, że ciężko się oprzeć, no ale czy nie mógłby sobie wybrać kogoś z pełną gamą emocji?

— Twój chłopak chyba już nie wytrzymał — zauważa cicho Noel, która nagle znajduje się zaraz za mną. Spoglądam na nią, a jej wzrok jest utkwiony w jego spodniach i zaczynam rozumieć, co ma na myśli. Nie wyraża żadnej pogardy, ani niczego takiego, raczej zwykłe zaciekawienie. Pewnie byłabym zaskoczona bezpośredniością, gdybym wcześniej nie poznała Nathana.

— To nie mój chłopak — zaznaczam od razu. — Wylałam na niego sok, bo zapach w stołówce przyprawił mnie o mdłości — wyjaśniam szybko, bo głupio mi, że obrywa mu się przeze mnie.

— To jest twój sposób na mdłości? — pyta lekko rozbawiona.

— Nie, musiałam wybiec i ręką trąciłam kubek... — Tłumaczę rozpaczliwie, czując coraz większy bezsens tej rozmowy.

— Dobra, dobra. Chodź. — Jestem jej wdzięczna, że nie zamierza tego dalej ciągnąć. — Dostałaś adres?

— Tak.

— To niedaleko. Zostawiłam auto w pobliżu twojej szkoły i, nie wierzę, że to mówię, ale przejdziemy się piechotą — oznajmia mi i rusza w kierunku jednej z uliczek nieopodal najbliższego przystanku.

— Jest trochę za wcześnie — zauważam.

— Tak. Będziemy wcześniej, mniej roboty i tak dalej. Oby ta jego żonka była w domu.

Dziewczyna robi balona z gumy. Przyglądam jej się, kiedy odgarnia włosy. Są zdrowe, sypkie, zapewne miękkie. Ich kolor to głęboka czerń. Dziewczyna jest niekłamaną Azjatką – dokładnie taką, jak sobie je wyobrażam. Jestem ciekawa jej historii, ale jakoś nie mam ochoty o nią pytać. Może jeszcze jest za wcześnie. Za mało się znamy. To, że oni nie mają żadnych zahamowań to nie znaczy, że mogę się zachowywać podobnie.

— Jak ci się podoba drużyna? — pyta mnie i spogląda z zainteresowaniem.

— Lubię was.

— A tak szczerze?

— Nie wiem, czy szczerość jest bezpieczna — odpieram szczerze, wedle jej życzenia.

— Nie jest. Ale cenię ją sobie.

— I praktykujesz.

Noel śmieje się perliście i spogląda na mnie z błyskiem w oku.

— Lubię cię, słońce. Nie boisz się. Umiesz powiedzieć, co myślisz. Na przykład wczoraj.

— Miałam pytać, czy taka szczerość, to wasza wspólna cecha? Całego Invictusa?

— Nie, raczej niekoniecznie. Wiesz, nie chciałam obrazić twojego kumpla, czy coś. Po prostu... Wychowała mnie babcia, która ma niewyparzony język. Nie wiem, czy mam to od urodzenia, czy mi to wpoiła. Przynajmniej nie powiedziałam mu tego bezpośrednio, jak Nate. — Mówiąc to, idzie i rozgląda się dookoła. Zwracam uwagę na jej wytatuowane ręce.

— To po japońsku? — pytam.

— Ach. Tak. — Mówi płynnie parę słów, ale nic z tego oczywiście nie rozumiem. Najpierw Nathalia po francusku, potem Noel po japońsku. Zastanawiam się, czy każdy z nich zna jakiś dziwny język. Może Terry mówi po polsku? — Ten tutaj znaczy „koncentracja prowadzi do zwycięstwa". A ten wyżej „tylko śmierć zna spokój". Reszta jest ciężka do zrozumienia, jeśli nie znasz japońskiego, ani tej kultury.

— Są cudowne... — mówię patrząc na niewielkie napisy. — Bardzo do ciebie pasują.

— Bo jestem Azjatką? — Uśmiecha się lekko, krzywo, ale wiem, że nie jest obrażona, ani nic takiego. Po prostu jest sobą.

— Pewnie trochę tak. Ale jakoś dobrze się to komponuje z całokształtem ciebie.

Wkraczamy do przyjemnie zacienionego parku. Noel wybiera jakąś wydeptaną ścieżkę zamiast chodnika. Nie przeszkadza mi to ani trochę – tak jest o wiele przyjemniej. Ziemia i niewielkie kamyczki chrzęszczą pod moimi stopami przy każdym kroku. Długa, zielona trawa kołysze się delikatnie na wietrze i odbija promienie słońca. Ze zdziwieniem zauważam, że wciąż jeszcze słyszę upadające blisko mnie liście i inne dźwięki, których słyszeć nie powinnam.

Noel sięga do niewielkiej torby i wyciąga z niej małe zawiniątko. Wysuwa rękę w moją stronę.

— No. To dla ciebie, słońce — informuje mnie, kiedy przyglądam mu się, zamiast po nie sięgnąć.

Biorę je od niej i najpierw ważę w dłoni. Jest dość ciężkie. Rozwijam szary papier, a moim oczom ukazuje się mosiężna odznaka FBI przytwierdzona do czarnej skóry. Z łańcuszkiem. Najprawdziwsza.

— Co... — urywam, oglądając ją z każdej strony. Wygląda zupełnie autentycznie. — Jak to? Odznaka? — Marszczę brwi, nadal studiując każdy jej fragment.

— Też nie chciałabym być federalną — śmieje się dziewczyna. — A pomyśl o policji! Mało ambitne, nudne to i często nieporadne.

— To... Rozumiem, że to w razie przesłuchiwania kogoś i tak dalej? Inaczej mogliby się czepiać.

— Dokładnie. — Wyciąga kawałek plastiku. — A to twoje nowe ID. W razie, gdyby ktoś chciał, żebyś się wylegitymowała. Oczywiście nadal mam na myśli cywili. FBI wie, że się tym posługujemy. Ale nikt ma tego nie zobaczyć, chowaj porządnie, jeśli nie zachodzi konieczność ukazania.

Biorę do ręki dokument, na którym jest moje zdjęcie. Ale tylko to i miasto, w którym mieszkam się zgadza. Mój wiek to dwadzieścia pięć lat. Nie wiem, czy mam nadzieję, że wyglądam tak staro, czy że właśnie nie. Nawet imię i nazwisko mam inne.

— Ava Blossom?

— Ta, możesz zapamiętać, ale tak naprawdę to musisz wiedzieć o tym tylko przed jakimiś przesłuchaniami i tyle.

— Zdjęcie to oczywiście sprawka Nathalii?

— Widzę, że zdążyłaś ją już trochę poznać. Jeśli uważasz, że to irytujące, to pamiętaj, że potrafi dopilnować wszystkiego. To bardzo ułatwia życie.

Noel wyciąga papierosa, wkłada go do usta, zapala i zaciąga się dymem. Po chwili odchyla głowę do tyłu i wypuszcza go, przymykając oczy.

— Tego mi było trzeba — wzdycha z zadowoleniem. — Palisz?

— Raczej nie — odpowiadam.

— Raczej?

— Tylko wtedy, kiedy się denerwuję.

— I pomaga?

— Niespecjalnie. A tobie?

— Zależy. Kiedy zdenerwuje mnie rodzina, to tak. Kiedy inni agenci – niekoniecznie. Zresztą to paskudny nałóg. — Kiwa głową z powagą i znów się zaciąga. — Oj tak, nie polecam. Obrzydliwe. — Uśmiecha się jednym kącikiem ust i znów się zaciąga.

— Inni potrafią dać w kość?

— Kiedy wpieprzają się w nie swoje sprawy, albo rażąco łamią zasady, to tak. Uwierz mi, że też będzie ci to przeszkadzać. Ale to w końcu ludzie, ciężko się po nich spodziewać czegoś innego — dodaje mało optymistycznie.

— A kto rażąco złamał zasady?

Zadaję to pytanie, chociaż nie mam najmniejszej nadziei, że mi na nie odpowie. Dziewczyna milczy, patrząc przed siebie. Omija drzewo, które wyrosło na środku ścieżki, rzuca papierosa pod nogi i go depcze. Potem wpycha ręce do kieszeni dżinsów i patrzy na mnie.

— Każdy z nas ma swoje za uszami — wyjaśnia. — Każdy bez wyjątku. Ja też. — Mimowolnie zastanawiam się, co może mieć za uszami Nathalia. — I nie minie dużo czasu, a ty też coś odwalisz. Ale niektórzy to naprawdę przesadzają.

— No wiesz, mylić się rzecz ludzka, nie?

— Tak, ale zakochać się w członku Invictusa, to już nie są przelewki.

Przechodzi mnie dreszcz. Nie miałam pojęcia, że aż tak poważnie do tego podchodzą.

— Jeśli chcesz mi powiedzieć, że powinnam usunąć uczucia...

— Nie o to chodzi. Chodzi o to, by się pilnować. Na pewno wiesz o Vivian. Terry musiał ci powiedzieć. — Kiwam tylko głową, zdając sobie sprawę, jak bardzo mi żal tej biednej dziewczyny. — Przez nią były dziwne zawirowania. Już sam fakt, że musieliśmy znaleźć nową członkinię jest dostatecznie irytujący.

— Dlaczego?

— Bo dla nas to też jest stresujące. Nie wiadomo, jaka jesteś, jak będziesz się sprawdzać. Oczywiście ja cię nie chcę atakować. Szczerze mówiąc zdajesz się naprawdę w porządku. — Uśmiecha się do mnie ciepło. — Po prostu ciężko nie mieć pewnych wątpliwości. Usuwanie uczuć to swego rodzaju ochrona. Kiedy tego nie zrobisz, to musisz być wystarczająco silna, by działać tak, jak należy.

— A jak należy działać? — Jestem naprawdę ciekawa, co na ten temat myśli. Ona i drużyna.

— Zgodnie z logiką. To jedna z ważnych zasad. Emocje bardzo wiele psują. Jesteśmy drużyną i pomagamy sobie nawzajem. To niepisane prawo. Ale są sytuacje, w których trzeba podjąć trudną decyzję. — Wypuszcza ciężko powietrze. Czuję, że coś takiego wydarzyło się w przeszłości. I nawet ona bardzo to przeżyła. — Dlatego cieszę się, że Nathalia jest naszą kapitan. Umie podejmować dobre decyzje. Gdyby nie usunęła uczuć, to wiele rzeczy mogłoby się źle skończyć.

— Ona i tak... Mam wrażenie, że jej na was zależy — mówię ostrożnie.

— To prawda. Taki ma charakter — przyznaje i uśmiecha się delikatnie, mam wrażenie, że ją podziwia. Zresztą ciężko się dziwić. — Gdyby jej w ogóle nie zależało, to bylibyśmy w dupie. Jak kiedyś. Gdyby przewodził ktoś, kto już wcześniej nie był zbyt wrażliwy, to pewnie osiągalibyśmy wspaniałe wyniki, ale nie wiem, czy bylibyśmy wszyscy żywi.

Widzę lekkie napięcie w jej poważnej minie. Szalenie ciekawi mnie, co się stało, ale domyślam się, że mi nie odpowie. Co więcej, wiem, że to nie jest dla niej przyjemnie wspomnienie i raczej stało się coś, co wciąż przeżywa.

— Przed usuwaniem uczuć byłaś bardzo wrażliwa, prawda? —Skoro ona może być szczera prawie do bólu, to ja także mogę zadać pytanie, na które odpowiedź jest obiektem mojego zainteresowania.

— Tak. Nawet teraz jestem bardziej wrażliwa, niż większość drużyny, jak nie cała. Ale trochę mi to wcześniej przeszkadzało w życiu, więc usunęłam uczucia. Paradoksalnie jednak dołączyłam właśnie przez tą wrażliwość. Nie mogłam znieść zła tego świata. I chociaż teraz jest to dla mnie nieco odległe, to nie zapomniałam, dlaczego wybrałam taką drogę. Chciałam robić to, co właściwe.

Noel, która do tej pory wydawała mi się nieco bezczelna, poważna i cierpka, teraz zdaje mi się bliska. W jednej chwili pojmuję, że nie była taka od początku – po prostu nie miała łatwo w życiu. Podjęła decyzję ze szlachetnych pobudek. Jestem pewna, że nie kłamie. W dodatku nagle czuję wdzięczność Dianie za odkrycie możliwości usuwania uczuć. Mogła pomóc chociaż tej dziewczynie zacząć żyć bardziej komfortowo. Jakby nie patrzeć ten świat nie nadaje się na dom dla wyjątkowo wrażliwych osób.

— Uważam, że to najpiękniejsza motywacja do działania — mówię zupełnie szczerze.

— Och, tak, pewnie kiedyś stanę się tematem rozprawek w szkołach. — Uśmiecha się do siebie, a ja zaczynam lubić jej poczucie humoru, choć czasem jest nieco niezrozumiałe.

Nagle słyszę szelest po mojej prawej stronie. Gdzieś w trawie coś się jakby przesuwa. Przystaję równocześnie z dziewczyną. Wśród źdźbeł nie mogę niczego dostrzec. Nawet wstrzymuję oddech, ale jak na złość już i tak nic nie słychać. Kieruję wzrok na Noel, która w skupieniu przygląda się tej samej kępie trawy, co ja.

— Słyszałaś? — pytam.

— Nadal słyszę. — Wiem już, że musi mieć wyostrzony słuch. Mój niestety już przestaje być taki wrażliwy. Dziewczyna mruży oczy w skupieniu i pochyla się w prawą stronę. — Zobaczmy.

Chcę już zapytać, co mamy zobaczyć, ale ona nagle doskakuje do prawej strony ścieżki, pochyla się i zatapia dłoń w zielsku. Ruch ten jest tak szybki i niespodziewany, że nie wiem, kto jest bardziej zaskoczony: ja, czy wąż, którego trzyma w dłoni, kiedy się prostuje. Nie mogę uwierzyć w to, jak ona to zrobiła. Po prostu wsunęła tam dłoń tak precyzyjnie, jakby dokładnie wiedziała, gdzie on się znajduje. Nie zdążyłam w żaden sposób zareagować, a ja akurat nie należę do osób powolnych.

— Patrz, jaki on piękny! — Podsuwa mi go pod nos z błyskiem w oczach.

Noel trzyma go w taki sposób, żeby nie mógł jej ukąsić. Obejmuje go palcem wskazującym tuż przy głowie. Wąż ma około trzydzieści centymetrów. Jest czarny z kremowymi paskami biegnącymi wzdłuż jego brzucha. I jest bardzo niezadowolony. Wciąż się wije, próbując się uwolnić i co jakiś czas wysuwa swój język.

— No, jest dość ciekawy... — przyznaję niepewnie. — Zawsze łapiesz węże, gdy się napatoczą?

— To wąż królowej. Młody. Samiec. — Mówi, przyglądając mu się. Nawet nie wiem, czy chcę wiedzieć, skąd ma pewność, że to samiec. — Jest chroniony. I niejadowity. Gdzieś tu niedaleko musi być strumień... — Podnosi głowę i się rozgląda. Po chwili wyciąga rękę przed siebie. — O, tam jest, słyszę go. Te węże lubią strumienie.

— Skąd to wszystko wiesz? — Naprawdę mnie zaskakuje to, że dziewczyna bez problemu rozpoznała to zwierzę.

— A co? Wyglądam na laskę, która interesuje się głównie modą i makijażem? — pyta z krzywym uśmieszkiem. Najwyraźniej ktoś jej już to kiedyś powiedział.

— Może trochę. Rozumiem, że w tej modzie na pewno nie pojawią się dodatki ze skóry węży?

— Och, nigdy w życiu! Uwielbiam te zwierzęta, i nie zrobiłabym im krzywdy. Są niesamowite — szepcze, nadal oglądając swoją zdobycz. — Odnieśmy go do tego strumyka, żeby ktoś nie zrobił mu krzywdy.

— Jemu?

— No przecież nie on komuś! — Spogląda na mnie, jak na wariatkę. — Ludzie to największe potwory.

Uśmiecham się pod nosem i idę za nią. Kto by pomyślał, że agentka Invictusa będzie ratować biedne stworzenia. Kiedy przedzieramy się przez krzaki, wciąż patrzę pod nogi, żeby przypadkiem nie zrobić krzywdy jakiemuś bezbronnemu wężowi królowej.

***

Stajemy przed szarą kamienicą nie różniącą się niczym od innych. Ma swoje własne podwórko, parking z tyłu i rząd nasturcji pod oknami. Jest dość zadbana, z pewnością dość nowa. Po lewej stronie po jej ścianie pnie się bluszcz. Nie mam pojęcia, czy to wynik lenistwa mieszkańców, czy może tak im się podoba, ale uważam to zdecydowanie na plus. Nie podoba mi się, że parapety są z jakiegoś metalu. Jakoś psuje mi to kamienną kompozycję reszty elementów. Drzwi i okna oczywiście nie mogą być kamienne, ale parapetom by nie zaszkodziło.

— Dobra, to tutaj.

— Nathalia miała mi przekazać pytania do tej kobiety... — przypomina mi się na ostatnią chwilę.

— Ach, już ci je przesyłam. — Wyciąga telefon i go odblokowuje. — Ale spokojnie jeszcze się nie spieszymy, bo musimy poczekać, żeby dowiedzieć się, czy dziewczyny sprawdziły to ciało. Musimy wiedzieć, czy mówić jej o samobójstwie, czy też nie.

Po chwili Noel oznajmia mi, że wiadomość została wysłana. Chwytam moją komórkę i wchodzę w wiadomości. Pytań jest kilka. Wyglądają dość typowo – jak na zwykłym policyjnym wywiadzie.

Na chwilę odrywam się od telefonu, bo mam bardzo nieprzyjemne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Obracam się, ale na ulicy jest mnóstwo ludzi. To może być ktokolwiek. A jednak czuję coś specyficznego. Nigdy mi się to nie zdarzyło, poza sytuacją, w której śledziła mnie Nathalia, zanim wpadłam do rzeki i jak śledzili mnie ci mężczyźni w jednym z testów.

— Wszystko okej? — pyta Noel niepewnie, unosząc brwi.

— Tak, tylko... Wydaje mi się, że ktoś mnie obserwuje.

— To pewnie James i jego chore stwory się na nas czają — mówi z taką powagą, że sztywnieję i rzucam jej zaniepokojone spojrzenie, zanim zdążę się opanować. — Nie no, jaja sobie robię. Wyluzuj, słońce. Pełno tu ludzi, pewnie wpadłaś komuś w oko.

Dałam się jej nabrać głównie dlatego, że mam wrażenie, że jednak coś jest nie tak, choć nie wiem co. Uczucie znika tak nagle, jak się pojawiło, a ja na razie postanawiam to zignorować, znów wlepiając oczy w telefon. Wtedy słyszę szelest liści gdzieś w oddali. Gwałtownie obracam głowę w tę stronę. Noel jednak nie pokazuje, by to słyszała, albo by uznała to za podejrzane. Stoi i ze skupieniem grzebie w swojej torbie.

Wracam do mojego telefonu i widzę powiadomienie o przychodzącej wiadomości. Od razu klikam w pasek, który wysuwa mi się z góry ekranu.

Od: Cole

Szybko mi dzisiaj uciekłaś :/ Masz może wolny wieczór? Porwałbym cię na jakiś czas, jak obiecałem :D

Uśmiecham się pod nosem, bo kompletnie się tego nie spodziewałam akurat dzisiaj.

— Noel, jak myślisz, o której wyjdziemy dzisiaj z S-Bridge?

— Jakoś przed osiemnastą na pewno, jak przypuszczam. — Podnosi na mnie wzrok. — A co?

— A nic takiego...

— A ten Anictakiego to też nie jest twój chłopak? Dużo ich masz? — pyta sarkastycznie, ale widzę, że patrzy na mnie z ciepłem w oczach. Czuję pewien dysonans między tonem jej głosu i spojrzeniem, ale rozumiem, że tak już ma.

— Nie wiem za bardzo, jak na to odpowiedzieć: że nie mam żadnego, czy że mam wszystkich?

Dziewczyna się śmieje.

— Dobra, daj znać, jak będziesz jakiegoś miała i trzeba będzie skopać mu tyłek.

— Dziękuję, to miłe, ale raczej sobie poradzę.

— Jak sobie chcesz — mówi to tak, jakby naprawdę było jej przykro, że nie będzie mogła uczestniczyć w moich problemach związkowych, co sprawia, że uśmiecham się do niej szeroko, a ona odpowiada mi tym samym.

Szybko odpisuję na wiadomość:

Do: Cole

Jeśli dam ci znać później, żebyś przyjechał po mnie do S-Bridge, to będzie okej?

Przyciskam wyślij i nie muszę długo czekać na odpowiedź.

Od: Cole

Nawet lepiej, niż okej. Czekam ;)

Zastanawiam się, gdzie pojedziemy. W duchu liczę na jakąś ruinę. Ostatnio nie zdążyłam się nacieszyć, bo Nathalia spadła. Tym razem nie byłoby mowy o takich pomyłkach.

Nagle jakieś urządzenie, które Noel ma przymocowane do lewej strony spodni, zaczyna wibrować. Dziewczyna bierze je do ręki i zauważam, że to dziwne połączenie telefonu z krótkofalówką. Ma nawet dość duży ekran. Noel naciska na zieloną słuchawkę i przykłada go do ucha. Słyszę tylko urywki rozmowy, ale nie mam wątpliwości, że to Nathalia.

— Dobra, mamy jej powiedzieć, że nie żyje i będzie pogrzeb — oznajmia Noel, kiedy tylko się rozłącza. —Wchodzimy.

Nie mam najmniejszej ochoty mówić tej kobiecie, że jej mąż nie żyje. Ale rozumiem, że tak będzie lepiej dla sprawy. Policja i federalni się odczepią, James będzie mógł się z nami pobawić, a potem... Właśnie: co potem? Zabijemy go? Nie mam pojęcia i nie chcę jeszcze o tym myśleć.

Wchodzimy na chłodną, kamienna klatkę schodową. Wspinam się po schodach zaraz za Noel. Zatrzymujemy się na pierwszym piętrze przed czarnymi, eleganckimi drzwiami ze złotą klamką. Wycieraczka pod nimi przyciąga mój wzrok, bo jest z podobizną Mony Lizy. Zastanawiam się, czy to hołd dla sławnego obrazu, czy zniewaga. Chcę jej się przyjrzeć dokładnie, ale nie mogę, bo Noel naciska na dzwonek.

— Głównie ja będę zadawać pytania.

Jej wypowiedź świadczy o tym, że lepiej, żebym się nie odzywała, mimo że nie chciała mówić tego wprost. Zaczynam odczuwać lekki stres. Łapię za moją odznakę, by być gotowa na okazanie jej. Mam obawy, że w jakiś sposób wpadniemy i żona Clearty'ego domyśli się, że nie jesteśmy z FBI.

Słyszę za drzwiami kroki, w judaszu światło jakby gaśnie i znów się rozpala. Zamek w drzwiach się otwiera i uchylają się spokojnie.

— Słucham? — Kobieta, która wypowiada te słowa z wnętrza domu ma około czterdzieści lat. Jest szczupłą szatynką o krótkich włosach i bardzo dobrym stylu ubierania się. Jej oczy są brązowe i ciepłe, a zmarszczki na twarzy delikatne. Wygląda na oczytaną, inteligentną osobę i w gruncie rzeczy sprawia dobre wrażenie.

— Dzień dobry. Pani Katherine Clearty? — pyta Noel rzeczowo.

— Tak, to ja. Coś się stało?

— Victoria Oldman i Ava Blossom — unosi odznakę i ja robię to samo — Federalne Biuro Śledcze. Chcemy chwilę porozmawiać o pani mężu. Możemy wejść?

Pani Clearty wydaje się zaskoczona, ale uchyla nam drzwi i wpuszcza nas do środka. Wbrew moim obawom nie chce innych dowodów, że jesteśmy z FBI. Czuję ekscytację. Jestem w domu osoby, którą zaraz będę przesłuchiwać. Cos takiego jednak nie zdarza się często i, jako że to mój pierwszy raz, to pozwalam sobie na dokładne, choć dyskretne rozejrzenie się. Mieszkanie jest czyste i byłoby minimalistyczne, gdyby nie wszechobecna sztuka. Wszędzie wiszą obrazy van Gogha, Salvadora Dali, czy Muncha. Szczególnie dzieła tego ostatniego nadają mieszkaniu nieco niepokojącą atmosferę. W salonie, do którego zaprasza nas kobieta, białe ściany także są całe w obrazach, a w rogu stoi mała kopia „Dawida" Michała Anioła. Najwyraźniej wszystko tutaj jest istnym pomieszaniem wszelkiego rodzaju stylów.

— Co on znowuż nawyczyniał? — pyta pani Clearty, kiedy my już siedzimy wygodnie na pięknej sofie imitującej starożytne rzymskie triclinium. — Przecież tyle było spokoju. Herbaty? — Ostatnie słowo brzmi dziwnie miło w porównaniu do poprzednich wyrzutów.

— Nie, dziękujemy — odmawia grzecznie Noel i przechodzi do rzeczy. — Chciałyśmy wiedzieć, kiedy ostatnio widziała pani męża.

— Zanim uciekł ścigany przez wszystkie organy władzy — odpowiada zmęczonym, rozgoryczonym głosem. — Zawsze lubił ściągać na siebie uwagę, buc jeden... — Przez chwilę wyklina męża, na co pozwalamy.

— Dał jakiś znak życia od tamtego czasu?

— Nie, przynajmniej nie mnie. Z tego co wiem, to jego znajomi też nie otrzymali żadnej wiadomości. Jesteśmy już bardzo zmęczeni tą sprawą i przesłuchaniami — wzdycha ciężko i patrzy na nas z lekkim wyrzutem.

— Oczywiście to rozumiemy, ale proszę wytrzymać jeszcze trochę — mówię, zanim zdaję sobie z tego sprawę.

Noel porusza się obok mnie zaskoczona, a pani Clearty spogląda mi w oczy. Nie odwracam wzroku, bo nie uważam, żeby miało to cokolwiek teraz poprawić. Nie wydaje mi się, bym powiedziała coś złego, ale czuję lekki niepokój, kiedy ta kobieta świdruje mnie wzrokiem. Wcześniej też co jakiś czas na mnie zerkała. W ogóle mi się to nie podoba. Zaczynam się obawiać, że mogła jednak odkryć, że robię to pierwszy raz i że w ogóle jesteśmy z S-Bridge. Nasz kontakt wzrokowy przedłuża się do tego stopnia, że Noel odchrząkuje i zadaje kolejne pytanie:

— Czyli nie kontaktowała się pani z mężem?

— Co? Och, przepraszam. — Kobieta odchyla się do tyłu na egipskim fotelu i znów lustruje mnie spojrzeniem. — Nie, nie miałam z nim żadnego kontaktu. Prawdę mówiąc też go nie chciałam. — Spogląda znów na Noel. — Znałam jego pracodawców i wiem, że nie wyrzucili go bez powodu. Zresztą już wcześniej zdarzało mu się dziwnie zachowywać.

Kobieta mówi to bez większego wyrazu, ale mam wrażenie, że gotuje się w niej od emocji. Spuszcza wzrok na drewniane panele. Zaciska usta. Nie wiem, czy ją polubiłam, czy nie, ale wiem, że posiadanie takiego męża musiało być katorgą.

— Naprawdę nam przykro, że znów musi pani przechodzić przesłuchanie na jego temat — mówię ze szczerym współczuciem. Pani Clearty spogląda mi znów w oczy i powoli kiwa głową.

— Rozumiem to – nieźle narozrabiał. Pytajcie o to, co musicie wiedzieć.

Czuję, jak Noel delikatnie trąca mnie łokciem. Nic nie mówi, więc rozumiem to, jako zachętę. Odchrząkam i czuję przypływ nagłego stresu. Wcześniej moje wypowiedzi nie były zaplanowane, więc nie zdążyłam się nawet zestresować. Teraz boję się, że powiem coś nie tak. A kobieta nie jest osobą, którą chciałabym obrazić. No i głupio byłoby zepsuć pierwsze zadanie.

— Chciałybyśmy zapytać, czy w gruncie rzeczy pani mąż mógł bardzo czegoś w życiu żałować? Może bardzo cierpiał z jakiegoś powodu? — Staram się mówić tak delikatnie, jak tylko potrafię. Wciąż obserwuję oblicze kobiety, ale ono jest niezmiennie pozbawione wyrazu.

— Ciężko mi już teraz odpowiedzieć na to pytanie. Przekonałam się, że niezbyt dobrze znałam Jamesa. Ale jest to możliwe, nie wiem, czy człowiek, który nie cierpi, mógłby robić takie rzeczy.

— Czyli przypuszcza pani, że mógł mieć problemy emocjonalne? — próbuje doprecyzować Noel.

— Tak myślę.

— Czy sądzi pani, że mógł odebrać sobie życie?

— Nie rozumiem. Co chcecie mi przez to powiedzieć?

Mam wrażenie, że na jej twarzy widać lekkie poirytowanie. W sumie nie do końca jej się dziwię.

— Proszę odpowiedzieć na pytanie — nakazuje Noel stanowczo.

— Nie powiedziałabym, ale, jak już mówiłam, chyba nie najlepiej go znałam. A teraz powiedzcie, co się dzieje?

Patrzę na Noel, ale ona nie patrzy na mnie. Jej twarz jest kompletnie bez wyrazu. Wiem, że lekko się spina, kiedy wypowiada te słowa:

— Dowiedzieliśmy się, że popełnił samobójstwo trzy dni temu. Przykro nam.

Pani Clearty jest bardzo zaskoczona. Kiedy dociera do niej, co właśnie powiedziała Noel, rozchyla usta i otwiera szeroko oczy. Po chwili marszczy brwi i mamrocze coś do siebie. Pochyla się w naszą stronę i przygląda nam się, jakby myślała, że kłamiemy. I znów obawiam się, że odkryje prawdę. Że któraś z pędzących przez moją głowę myśli jakimś cudem dotrze do jej świadomości. Pełna napięcia atmosfera trwa. Ale pani Clearty opada ciężko na fotel i wzdycha.

— Myślałam, że już mnie ten człowiek nie zaskoczy...

Chwilę panuje cisza. Potem Noel wkłada dłoń do torby i wyciąga z niej kartkę. Nadal z kamienną twarzą, podaje ją kobiecie. Robi to powoli, jakby nie była pewna jej reakcji.

— To kopia jego listu pożegnalnego, który znaleźliśmy przy ciele.

Pani Clearty bierze kartkę i czyta. Pierwszy raz, drugi, trzeci.

— To jest jego pismo. Niewiarygodne... — Te słowa brzmią neutralnie. Jakby śmierć jej męża była tylko zwykłym faktem, nie zawierającym w sobie większych emocji.

— Tak... Niestety na razie jego ciała nie można zobaczyć, ale później...

— Nie chcę. — Kręci gwałtownie głową. — Nie chcę go widzieć. Nie wiem nawet, co czuję. Chyba wciąż jestem w szoku.

Z jakiegoś powodu jednak patrzy znów na mnie.

— Rozumiemy to — zapewnia ją Noel. Znów zapada cisza. Po chwili Noel wstaje. Robię więc to samo. — W razie, gdyby miała pani jakieś pytania, to proszę się z nami kontaktować. Podam pani wszelkie niezbędne numery telefonów. Do zakładu pogrzebowego i psychologa także.

— Dobrze. — Pani Clearty także wstaje. Wydaje się już być bardziej zorientowana w sytuacji. — Zadzwonię i powiem im, żeby go skremowali. Nie potrzebuję iść na ten pogrzeb. Nie potrzebuję go więcej żegnać. Chociaż ten koszmar się skończył... — mamrocze do siebie.

Rzucam Noel zaskoczone spojrzenie. Dziewczyna też wydaje się trochę oszołomiona. Rozumiem, że kobieta nie chce mieć już z tą sprawą nic wspólnego. Ale w ten sposób rozwiązała też nasze problemy z ciałem.

Odprowadza nas do przedpokoju. Wychodzimy za próg i ostatni raz chcemy się z nią pożegnać. Raz jeszcze rzucam okiem na ni to piękne, ni kiczowate wnętrze z kolumnami w stylu korynckim. Przenoszę wzrok na panią Clearty, a ta znów patrzy na mnie. Mam wrażenie, że przez cały ten czas rzucała mi ukradkowe, zaciekawione spojrzenia.

— Wszystko w porządku, pani Clearty? — pytam w końcu niepewnie, bo zaczyna mnie to lekko przerażać.

Kobieta wydaje się bardzo zmieszana. Odwraca wzrok, by spojrzeć na Noel, zobaczyć, czy też to zauważyła. Mam wrażenie, że to pierwsza tak prawdziwa emocja, jaką nam pokazała. Może jej też usunął uczucia?

— Przepraszam, po prostu ma pani prawdziwie apollińskie oczy.

— Dziękuję...? — mówię już całkiem zbita z pantałyku.

Mam wrażenie, że Noel też lekko zatyka, bo otwiera usta i je zamyka, marszcząc brwi i patrząc to na mnie, to na nią. Starając się odzyskać kontrolę nad sytuacją, dziękuje za rozmowę i żegna się tak szybko, jak tylko może. Kieruje się w stronę schodów, by zejść na dół i wyjść z kamienicy. Nie odzywa się i słyszę tylko stukot naszych butów, kiedy myślę o moich oczach. Apollińskie? Są szare i bardzo jasne, można by powiedzieć, że srebrzyste. Lubię je, ale żeby jakaś obca osoba określiła je boskim imieniem? To wszystko jest jakieś dziwne. Staram się nie rzucić biegiem jak najdalej od tego miejsca, ale muszę przyznać, że mnie to naprawdę kusi. W dodatku znów czuję się obserwowana.

— Co to było? — dziwi się Noel, kiedy jesteśmy już daleko od budynku. — Co to znaczy „apollińskie"?

— Ja... Nie mam pojęcia — przyznaję. — Nie wiem.

Noel zaciska usta. Nie odpowiada mi i nie podoba mi się jej mina. Wydaje się, że przez jej głowę przepływa naprawdę dużo myśli jednocześnie. Po chwili jej twarz lekko się rozjaśnia, ale pozostaje nieprzenikniona.

— Niewiarygodne, że zdecydowała się nie oglądać ciała — zauważa. — To wiele ułatwia.

— A co, gdyby chciała je obejrzeć?

— Wtedy musiałoby magicznie zniknąć — odpiera spokojnie, a ja rozumiem to doskonale. To mogłoby wszystko zepsuć. Chcę zapytać o szczegóły, ale ona nie chce nic więcej powiedzieć. — Swoją drogą bardzo dobrze ci poszło, słońce. Twoje współczucie i delikatność się przyda.

— Dziękuję.

Do auta idziemy w czystej już atmosferze. Nawet nie chcę wiedzieć, o czym ona myślała. Wiem tylko, że drużyna jeszcze mi nie ufa i póki co, to nie zapowiada się na prędką zmianę tego stanu.

Noel odzywa się ponownie, kiedy stajemy przed samochodem.

— A, mam coś jeszcze dla ciebie.

Wsiada na miejsce kierowcy, a ja pakuję się na fotel pasażera. Dziewczyna otwiera szufladkę. W środku zauważam nunchaku, co wcale mnie nie dziwi. Ona jednak wyciąga przedmiot, który nie jest ani telefonem, ani krótkofalówką. Połączenie obu tych rzeczy wygląda niesamowicie. Jest to dokładnie to urządzenie, przez które rozmawiała dziś z Nathalią, i którym Nathalia łączyła się z kolei z Clarą.

— Proszę bardzo. Masz to zawsze mieć przy sobie, naładowane. — Podaje mi też ładowarkę. — Bateria trzyma tydzień. Jak mało używasz, to nawet więcej. Służbowy telefon jest do załatwiania wszelkich spraw związanych z Invictusem. Nie można go namierzyć, sprawdzić, co przeglądasz i tak dalej. Jest bezpieczny. Kiedy będziesz się łączyć, nazywasz się Invictus 5. Rzadko tego używamy, ale zdarza się.

— Ma jakieś ukryte zabójcze funkcje? — pytam, oglądając przedmiot z zafascynowaniem.

— Tak, jeśli nie odpowiesz na wezwanie, to Nathalia cię zabije — odpowiada Noel z właściwą sobie dozą sarkazmu i zamyka bagażnik. — Zaufaj mi, przeżyłam to.

Jej słowa mnie bawią, a ona nie wydaje się jakoś bardzo przejęta. Obie dobrze wiemy, że Nathalia by tego nie zrobiła. No dobra, ja jednak nie jestem tego taka pewna, nie znam jej najlepiej. Ale z pewnością Noel musiało się oberwać. Dziewczyna się raczej nad tym nie rozwodzi, bo spokojnie odpala silnik.

— No dobra, trzeba przekazać reszcie nowinki.

Zaczepiam służbowy telefon o spodnie tak, jak dziewczyna. Czuję bardziej czuję się częścią Invictusa.

_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Cześć! Chciałam Was tyko poinformować, że to pierwsza część rozdziału ósmego. Następna powinna się pojawić najdalej za kilka dni. Podzieliłam to tak, dla Waszej, mam nadzieję, wygody, bo wyszło mi bardzo długie

Do następnego! ;)

_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro