13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Michelle?”


Przez ostatnie półtorej tygodnia, robił to, co doradził mu Ned – starał się robić wrażenie wyluzowanego. I może cała sprawa z zewnątrz ucichła, bo Brad nie zwracał już na niego zbytnio szczególnej uwagi. Ale z drugiej strony, wciąż, czuł na sobie jego gardzące spojrzenia, gdy mijali się na korytarzu, lub wtedy, gdy stal razem z Claire, która próbowała się uśmiechnąć do niego, chłopaka, który ignorował ją od miesiąca. Lecz i ten uśmiech nigdy w całości, nie był mu dany zobaczenia, bo zawsze jej uwaga została odwrócona, gdy Peter podnosił swój wzrok znad ekranu telefonu. 

I zazwyczaj Peterowi, wydawało się, że bycie wyluzowanym człowiekiem, który nie przejmuje się opinią innych, jest proste jak drut. A teraz uświadomił sobie, jak bardzo się mylił. Zdał sobie sprawę, że osoby, które przyjmują tak ową postawę, muszą mieć naprawdę silną psychikę. Muszą wiedzieć, kiedy się wycofać, gdy ktoś wyczuwa ich intencje, podczas interakcji. Teraz, zdał sobie sprawę, jak cholernie zszargane nerwy, mają te osoby. 

Odetchnął, przeczesując palcami swoje brązowe loki, sprawdzając godzinę, na ekranie i tak stłuczonego telefonu. 

Pokręcił głową w dezaprobacie, gdy zdał sobie sprawę, że jego przyjaciel spóźnia się już jakieś dziesięć minut. I tak, doskonale wiedział o tym, że jest niecierpliwy niczym dziecko. Ale w tej sprawie, to raczej nie było nic dziwnego. Bo zazwyczaj, gdy umawiali się z Leed'sem na rozpracowywanie jakiś nowości z kolekcji LEGO, ten nigdy się nie spóźniał. Ba! Czasem był nawet przed czasem i to on czekał na Petera. Lecz teraz coś mu tu nie grało. 

Podskoczył w miejscu, gdy zielone drzwi liceum Midtown, otworzyły się.

— No wreszcie Ned! Myślałem, że mnie wystawiłeś i znowu nic o tym nie powiedziałeś...— mówił, gestykulując przy tym zawzięcie. Zawieszenie przyszło mu dopiero wtedy, gdy spojrzał na osobę przed sobą. — ...Michelle? 

— A wyglądam Ci na Neda? — spytała monotonnie. Monotonność, do której Peter był aż zanadto przyzwyczajony od wielu lat.  Dziewczyna uniosła brew w górę, krzyżując ramiona na piersi.

— Czyli znowu mnie wystawił..— westchnął zrezygnowany, opuszczając ramiona. 

— Jesteś frajerem, nie dziw się. — powiedziała, a jej kąciki ust ledwo zauważalnie drgnęły ku górze. — W każdym razie, mam Cię niańczyć, bo...

I w tym momencie Peter przestał jej słuchać. Choć w rzeczywistości nie miał w swoich intencjach sprawić, aby tak wyszło. Chciał się tylko rozejrzeć czy Ned nie zrobił mu jakiegoś żartu i zaraz nie wyskoczy zza jakiegoś krzaka lub murku.

Ale zamiast tego dostrzegł niewysoką brunetkę w towarzystwie osoby, którą miał ochotę przyczepić sieciami do najwyższego budynku w Nowym Jorku. Jej twarz była roześmiana, gdy szła obok niego, a on obejmował ją ramieniem.  Policzki miała zaczerwienione, jakby mówił jej coś, co peszyło ją w dziwny sposób. 

Tym razem nie poczuł zawiści, zazdrości, czy też nie odpierającej chęci zemsty. 

Poczuł żal, smutek, rozczarowanie. Rozczarowanie tym, że odnosiła wrażenie, jakby to on, chronił ją przez całe jej dotychczasowe życie. Jakby to on, codziennie trzymał był u jej boku. Jakby to on, spędzał z nią wieczory w łazience, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Jakby to on, wiedział o niej wszystko. Jakby to on, cholerny Brad Davis, był dla niej wszystkim. Wszystkim, czego kiedykolwiek zapragnęła.  Jakby był teraz dla niej wszystkimi uczuciami, które kiedykolwiek poczuła przy nim.  Jakby był pocieszeniem, trzymającym ją w ramionach w środku nocy, gdy zapukała do jego drzwi zapłakana. Jakby był osłoną, która obroniła ją przed molestowaniem na imprezie. Jakby był dla niej miłością, której nie odczuwała przy nim.

Przy niewidzialnym Peterze Parkerze.

Oderwał od niej wzrok, gdy głos Michelle ucichł mu w uszach.

Odwrócił głowę w stronę Jones.

— Co mówiłaś? Nie usły-

Smukłe dłonie, znalazły się na jego bladych policzkach, a dziewczyna nachyliła się, muskając wargi bruneta. Peter otworzył oczy zdezorientowany, a jego dłonie uniosły się w górę, jakby właśnie pokazując gest poddania się. Po chwili jednak rozluźnił swoje ciało, zamykając oczy. Ułożył swoje dłonie na biodrach mulatki. Nie miał pojęcia co pokierowało go, do zrobienia tego. Jednak gdzieś w głębi siebie, w swoim umyśle, swoim ciele i całym tym napięciu, odczuł jakby jakiś przełącznik został uruchomiony, przejmując przy tym nad nim kontrolę. Jakby był to nieodparty instynkt.

Jego dłonie ścisnęły delikatnie jej biodra, gdy odwzajemnił pieszczotę.

W rzeczywistości pocałunek trwał zaledwie kilka sekund, ale on miał wrażenie, że trwało to całą wieczność.

Nie wiedząc także czemu, zapragnął więcej.

Odsunęła się od niego, a jej dłonie opuściły jego policzki, pozostawiając na nich ogień, który miał wrażenie, że pali jego skórę.

— Ned mówi, że masz schizy i kazał mi pomóc w ogarnianiu Ciebie. — powiedziała, robiąc krok w tył i poprawiając plecak na swoich ramionach.

Zabrał swoje dłonie z jej bioder, po czym podrapał się zakłopotany po karku.

— Myślę-myślę, że chyba nie będzie mi to przeszkadzać. — mówił drżącym głosem.

— I żeby było to dla Ciebie jasne nieudaczniku, to nic nie znaczyło. Nadal jesteś dla mnie takim samym przegrywem.— wzruszyła ramionami, a Peter kiwnął głową i  nie mając zbytniego wyboru, zaaprobował jej decyzję.

A chwilę potem szli już w stronę metra, ramię w ramię, śmiejąc się z innych uczniów, których Michelle komentowała podczas drogi. 

Wtedy Claire cofnęła się spowrotem w stronę Brada, który czekał na nią za szkołą,  niezadowolony z faktu, że chciała przez chwilę porozmawiać z Parkerem. 

Nie spojrzała na niego nawet kątem oka, gdy odchodziła.








no i mamy spideychelle! juhu!
przed ostatni rozdział naszego niewidzialnego peterka ;)
epilog wstawię jak znowu tu zajrzę

trzymajcie się cieplutko
buziaki xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro