frank odkrywa, że szybko zmienia zdanie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

frank westchnął, idąc w miejsce spotkania, na które umówił go jason. chciał, żeby on i jakiś jego przyjaciel podjeli współpracę. nie był jeszcze pewny czy tego chciał. ostatnią osobą z jaką pisał piosenki była jego najlepsza przyjaciółka, hazel. z resztą, za napisanie albumu z nią dostał grammy. nie spodziewał się, żeby gdziekolwiek na świecie była jeszcze taka osoba. człowiek, z którym pracowanie było tak przyjemne i takie.... sukcesywne. ale musiał dać mu szanse. obiecał to jasonowi.

frank bardzo doceniał jasona. jako producenta, jako reprezentanta wytwórni, jako menadżera. a szczególnie jako przyjaciela. był bardzo dobrym przyjacielem. frank ufał mu, bo zawsze go akceptował i wspierał. wszystko co teraz ma, zawdzięczał jasonowi. był okropnie szczęśliwy, że miał go w swoim życiu. i mówił mu to wiele razy. bo chciał, żeby miał świadomość, że jest wystarczający i niesamowity.

jason miał problem z tym, żeby docenić siebie. wciąż był dla samego siebie zły, wciąż coś mu w sobie nie pasowało. pracował. pracował cały czas, żeby być najlepszą wersją siebie. wszyscy jego przyjaciele mówili mu, że powinien w końcu odpocząć. że nie może się przemęczać całe życie. jego chłopak mu to powtarzał. nawet matka jego chłopaka! wszyscy próbowali dostać się do umysłu jasona, który widocznie był ogrodzony stalowymi ścianami. problem w tym, że nie mogli przekopać stalowych ścian używając tylko swoich paznokci.

kiedy wszedł do studia, które jako miejsce spotkania wybrał jason, poczuł gorąc. nigdy nie pracował w takim miejscu i wytrzymanie w nim wydawało się wręcz niemożliwe. frank poczuł, że zdobywa ogromny szacunek do ludzi, którzy muszą przebywać tu dłużej niż dziesięć sekund. czuć było tu też intensywny zapach męskich perfum, nieprzyjemny dla franka, który strasznie ich nienawidził. wiedział, że jason takich nie nosi, więc zgadywał, że wina leży po stronie jego towarzysza. wziął głęboki oddech, i obiecał sobie, że do końca rozmowy stąd nie wyjdzie. przynajmniej się postara.

usiadł przy stole, patrząc uważnie na dwie osoby przed nim. po lewej siedział jason, ze swoimi zawsze elegancko ułożonymi, blond włosami i czarnymi okularami na nosie. czytał "emmę" jane austen, a w jedym uchu miał małą, białą słuchawkę. wydawał się nie zauważać, że cokolwiek w jego otoczeniu się zmieniło. po prawej za to, był chłopak, który sprawił, że frankowi zabrakło słów. był piękny. okropnie piękny. wpatrywali się w swoje oczy, badając swoje twarze. nie odezwali się do siebie ani słowem, ale frank już czuł, jakby znali się całe życie. bo spojrzenie, które dzielili, było tak intensywne, że tylko osoby dogłębnie się kochające, mogły je dzielić.

a oni jednak nie byli zakochani. nie byli nawet przyjaciółmi. byli dla siebie obcy. widzieli się pierwszy raz w życiu. i wciąż dzielili to spojrzenie. żaden z nich tego nie przerywał. bo żaden z nich nie chciał tego przerywać. to było takie intymne, ale tak właściwie, dlaczego? nie łączyła ich żadna więź. dosłownie był to pierwszy raz kiedy się widzieli. ale to co dzielili, było spełnieniem marzeń ich obojga. frank czuł się, jakby mogli patrzeć w swoje oczy całe życie. nie wiedział nawet, ile czasu minęło. ale nie było to teraz ważne. bo liczyli się tylko oni.

— o, frank! jesteś w końcu – przerwał im jason, i nagle oboje się opamiętali. wyjął słuchawkę z ucha i odłożył książkę. chłopak siędzący obok niego odchrząknął.

— tak. cześć – odpowiedział, bawiąc się nerwowo palcami. patrzył intensywnie w stół, bo bał się podnieść wzrok na osobę, w którą wcześniej mógłby się wpatrywać do końca świata. to było takie dziwne uczucie. nie nazwałby go zażenowaniem. ale w takim razie, nie wiedział czym by je nazwał. frank nigdy nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia. wszystkie te filmy disneya wydawały mu się przesłodzone i nierealne. ale czy właśnie nie zaprzeczał sam swoim myślom?

— frank to leo, leo to frank – przedstawił ich sobie, a oni szybko podali sobie ręce. żadne z nich już nie chciało tam być. franka już naprawdę nie interesował ten kontrakt. nie interesowały go pieniądze, nagrody, nowe przyjaźnie, nie interesowało go nic. chciał po prostu uciec i zapomnieć. zapomnieć o pięknych oczach, z którymi mógł dzielić tak długie spojrzenia. czuł się z tym nieswojo. żaden normalny człowiek by tak nie postąpił. każdy powinien przecież chcieć znać osobę, która mogła być miłością jego życia. ale dla franka to było stresujące. stresował się, że zrobi coś źle, że nie będą się lubili, że wszystko pójdzie między nimi źle. jeśli miał się zakochiwać, to na swoich zasadach.

— miło cię poznać – powiedział leo, jakby chcąc już całkiem uniknąć tej rozmowy. frank się mu nie dziwił. oboje już od kilku minut nie chcieli tu być. to nie tak, że byli źli na jasona, za to, że przerwał im tamten moment. po prostu ich komfortowa bańka tamtego momentu zdawała się już nigdy nie wracać. pewnie po prostu przesadzali. przesadzali, bo trudno było im zrozumieć, dlaczego tak się na siebie patrzyli. frank nie miał jeszcze takiej sytuacji, aby patrzeć się w oczy kogoś, kogo dopiero co spotkał. domyślał się, że  hazel zapewne powiedziałaby, że byli bratnimi duszami czy innym głupstwem w tym rodzaju. starał się ignorować jej głos w jego głowie, podpowiadający, żeby na jakichkolwiek warunkachh, zgodził się na pracę z leo.

— ciebie też – uśmiechnął się do niego delikatnie, i z jakiegoś powodu czuł, że wyglądało to nienaturalnie. leo chyba też to zauważył, bo zmarszczył delikatnie brwi. dla franka jednak miało znaczenie to, że znowu zaczął skupiać się na jego twarzy. jeśli leo nie będzie unikać jakiegokolwiek kontaktu, może do ich współpracy faktycznie dojdzie. a miał szczerą nadzieję, że dojdzie. w tamtym momencie zdał sobie także sprawę, jak szybko zmieniał zdanie.

— skoro się dogadujecie, przejdźmy do sedna – powiedział jason, zauważając, że oboje przestali patrzeć się w stoły. frank był wdzięczny, że to z nim mógł przeprowadzać tę rozmowę. wydawało się, że takie rzeczy z jakimkolwiek innym producentem byłyby niemożliwe. – frank, ostatnio zacząłeś pisać bardziej w stylu leo – zaczął.

— ostatnio? co masz na myśli mówiąc ostatnio? – uniósł brwi frank, jakby sam nie pamiętając jaką piosenkę pisał "ostatnio".

— tą, którą napisałeś z octavianem? jego najnowszy singiel? jesteś tam jako współautor – wzruszył ramionami jason.

— a, tak. boże, faktycznie, przepraszam – uderzył się w czoło, a jason tylko machnął ręką.

— wracając – kontynuował. – twierdzę, że wasze style pisania dobrze by się połączyły. dużo o tym myślałem, i powinniście razem napisać album. wy też o tym pomyślcie, bo macie duży potencjał – w tym czasie frank zdążył wygooglować sobie piosenki leo, i tak, jason miał rację. jego teksty nie były może wyciągnięte prosto z głowy franka, ale faktycznie bliskie temu, co on sam pisał.

— zgadzam się – stwierdził. spojrzeli na niego dziwnie, i jason już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale frank nie dopuścił go do głosu. – jakby, zróbmy sobie takie spotkanie próbne. porozmawiajmy, spróbujmy coś razem napisać. potem możemy podpisać kontrakt.

— w porządku. jestem za – odpowiedział leo, a jason był po prostu zadowolony, że się dogadali. wymienili się numerami telefonów, i postanowilu spotkać jutro w apartamencie leo. frank, kiedy już wracał do domu, napisał do hazel, że ma dużo do opowiedzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro