jason chce pozwać leo.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

leo nie przywykł do zapraszania gości do swojego domu. był tu zawsze straszny bałagan, który nazywał "artystycznym nieładem", i którego nienawidził jason. nie chciało mu się sprzątać. szczerze liczył, że frank po prostu przyjdzie i zaakceptuje takie warunki pracy. potem jednak stwierdził, że za bardzo mu zależy na tym partnerstwie i zaczął robić porządek, wsłuchując się w red od taylor swift.

nie wiedział właściwie, czemu mu na tym zależało. tak, frank był niesamowicie utalentowany i odkąd jason pokazał mu jego prace, był w nich absolutnie zakochany. ale czuł, że to nie był jedyny powód. cały czas myślał o tym, jak patrzyli w swoje oczy. to było magiczne przeżycie. spojrzenie franka przejęło kontrolę nad jego ciałem, i to było takie dziwne, bo jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego. nie wiedział jak ma na to patrzeć. to było coś niezwykłego. ale czy niezwykłego w dobrym sensie? miał wrażenie, że chciał zniknąć, kiedy tylko jason im przerwał. bo ten moment miał być taki bez słów. i bez słów miał się skończyć. to nie tak, że leo już był zakochany. był po prostu zaintrygowany. zaintrygowany tym, jak dwójka osób, które spotkały się po raz pierwszy, mogły patrzeć na siebie w ten sposób.

w końcu mógł odstawić odkurzacz i usiąść przy stole w kuchni, po prostu czekając na franka. kiedy usłyszał otwierane drzwi, nie wyobrażacie sobie jakie było jego rozczarowanie, widząc jasona.

— jak tu czysto – rozejrzał się po mieszkaniu. – zachowujesz się jakby przychodził do ciebie na randkę, a nie pisać piosenkę.

— zamknij się – przewrócił oczami.

— ja tylko stwierdzam fakty. ostatni raz był tutaj taki porządek, jak byłeś z echo. chociaż nawet wtedy nie było aż tak – wzruszył ramionami jason.

— nie przypominaj mi o tym nawet – westchnął. faktycznie, bardzo starał się dla echo, gdy jeszcze byli razem. kochał ją dogłębnie, ale ta relacja nie była w porządku dla żadnego z nich. bo mimo iż się kochali, nie była to miłość romantyczna. i oboje źle to wspominali.

— dobrze, już, przepraszam. kiedy przychodzi frank? – spytał.

— nie wiem. myślałem, że teraz, ale jednak to tylko ty – odpowiedział, a jason uniósł brwi.

— tylko ja?

— tak. tak, tylko ty, grace.

— mam ci przypomnieć kto jest twoim menadżerem?

— powiem percy'emu, że mi grozisz.

— nie zrobisz tego.

— chcesz się przekonać?

— to szantaż – oburzył się jason.

— szantażowanie cię to moja pasja – uśmiechnął się leo.

— zauważyłem. pozwę cię za to.

— nie pozwiesz.

— nie pozwę – przytaknął, po czym zabrał małą butelkę wody i wyszedł. miał ochotę nazwać go złodziejem, ale bał się, że jason zmieni zdanie na temat pozwów.

frank pojawił się 20 minut później, z wielką torbą przewieszoną przez ramię.

— cześć. przepraszam.

— nic się nie stało, nie śpieszy mi się — machnął ręką leo.

— ładnie masz tutaj. tak przytulnie.

— dzięki. mama mojego przyjaciela to urządzała.

— to... ciekawa rzecz do powiedzenia – zaśmiali się razem.

— pijesz kawę?

— herbatę. jak masz. jak nie, wystarczy woda.

— nie pijam herbaty, ale mogę dać ci wodę.

— super, dziękuję – uśmiechnął się nieręcznie frank. leo wlał mu szklankę wody, i usiadł obok ze swoją kawą. frank wyciągnął notes i długopis. – jaki chciałbyś, żeby był ten album? w sensie, jakaś estetyka konkretna?

— tytuł to the workshop. i jakby chciałem, żeby tytuły piosenek to były narzędzia. wiesz, "the hammer" na przykład – streścił leo, a frank skrzywił się, jakby ten pomysł mu się nie podobał. jednak kim był frank, żeby zmieniać koncept albumu? jeśli leo chciał coś takiego, on musiał się zgodzić i starać się współpracować.

— okej. dobra. czyli zaczynamy od tego "the hammer"? – zapytał, już bardziej przekonany i leo zrzucił kamień serca. zależało mu na jego opinii. czuł, że to ważne. że jeśli frankowi się spodoba ten pomysł, to ludziom też. nie wiedział tak właściwie dlaczego. po prostu myślał, że tak będzie. może przez to, co powiedział mu jason, może po prostu przez to, jak postrzegał franka. nie miał pojęcia, ale ufał mu. bez absolutnie żadnego większego powodu. to zwyczajnie wydawało się właściwe.

leo nie czuł się tak często. rzadko potrafił tak szybko komuś zaufać. ale z frankiem było jakoś inaczej. on wydawał się lepszy niż wszyscy inni. jakby z góry było widać, że on nigdy nie zrobiłby czegoś złego. leo nie wiedział dlaczego. to było dziwne uczucie. nie miał w ogóle pewności czy ma rację. to nie tak, że widział franka jako matkę teresę z kalkuty. frank tylko wydawał mu się bardzo dobrym człowiekiem. i w tym nie było nic złego, prawda?

— możemy – więc zaczęli pisać. łączyli swoje pomysły, nadawali zwrotkom jakiś rytm, próbowali wybrać mniej więcej melodię. i dla leo frank przestał już być ideałem. irytowały go niektóre wtrącenia, nie zgadzał się ze złożeniem wersów i nie wytrzymałby, jeśli miałby z nim mieszkać. ale jego styl pisania oddawał wszystko. bardzo podobało się mu, jak frank pisze. więc chciał zgodzić się na współpracę. wytrzymają ze sobą ten jeden album. leo miał przynajmniej na to nadzieję. przecież to nie było tak, że oni się nienawidzili. po prostu nie dogadywali się najlepiej, i jakby to ująć, nie byli swoimi największymi fanami.

— to powinien być refren – stwierdził frank, a leo spojrzał na niego jakby był szalony. to absolutnie nie miało cech refrenu. nie nadawało się w ogóle, i leo, jeśli on by to napisał sam i miałby decydować, dałby może na ostatnią zwrotkę. ale refren? to brzmiało jak coś abstrakcyjnego.

— o czym ty mówisz? to nie jest nawet jakieś chwytliwe – powiedział. frank westchnął. przeczytał jeszcze raz cały tekst jaki napisali.

— ale to nie musi być "chwytliwe". tekst jest dobry. najbardziej zapadający w pamięć. w sensie, skłania do rozmyślania. rozumiesz co mam na myśli? nie jest aż tak złożony. zaśpiewaj to – i faktycznie, kiedy zaśpiewał to w ułożeniu zasugerowanym przez franka brzmiało świetnie. więc niechętnie przyznał mu rację.

— skończyliśmy całą piosenkę – zauważył. chciał powiedzieć, że szybko im poszło, ale kiedy spojrzał na godzinę, wyszło na to, że jest dwudziesta trzecia. oznaczało to, że frank siedział u niego już prawie dziesięć godzin.

— dobrze nam poszło. jutro spotkanie z jasonem. mam nadzieję, że będziemy mogli kontynuować naszą współpracę? – bardziej spytał, niż powiedział frank.

— tak, ja też – postarał się uśmiechnąć leo. i frank wyszedł, pozostawiając leo z mętlikiem w głowie.

ale następnego dnia podpisał kontrakt. bo, po pierwsze, to będą duże pięniadze, a po drugie, naprawdę podobał mu się styl pisania franka. tylko jeden album. dadzą radę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro