Rozdział 1 Koniec starego życia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Wiadomości specjalne. Dnia 27 marca z więzienia uciekł Bodgard Danley. Wnikliwe badania wykonane przez psychiatrów wykazały, że mężczyzna jest niepoczytalny. Prosimy wszystkich o zachowanie wszelkich środków ostrożności- powiedziała kobieta z porannych wiadomości.

Nastolatka siedziała i popijała kawę słuchając dalszych informacji. Mieszkała niedaleko Londynu w Dover. Wolturia miała długie falowane blond włosy, które mieniły się złotem w promieniach słońca. Szare oczy okalały długie, zakręcone, czarne rzęsy. Była niewysoka, ponieważ miała metr sześćdziesiąt osiem wzrostu. Miała piękną oliwkową karnację. Nie była typem dziewczyny, która lubiła się stroić, a w jej szafie przeważały czarne i białe kreacje. Włosy związała w niesfornego koka.

-Wychodzę- odparła, gdy zeszła po schodach ze swojego pokoju.

-A śniadanie?- zapytała Rebecca, matka Wolturii. 

-Nie jestem głodna, mam pieniądze to najwyżej sobie coś kupię.

-O której wrócisz?

-Nie wiem. Clara chciała, żebym wpadła do niej po lekcjach.

-A jeśli pójdziesz, to o której wrócisz?

-Nie wiem, dwudziesta pierwsza...

-Wolta, to będzie już późno.

-Clara z Matthew mnie odprowadzą.

-O dwudziestej masz być w domu. Ciocia Amelia chce nas odwiedzić.

-Mamo  ale...

-Żadne ale. Dwudziesta i koniec kropka.

-Moje koleżanki wracają do domu o dwudziestej trzeciej.

-Ale mnie nie obchodzą twoje koleżanki. Dbam o twoje bezpieczeństwo.

-To wielkie dzięki...

Nastolatka szła przez przemoknięte ulice prosto do szkoły. Pogoda tego dnia była bardzo paskudna. Cały czas padał deszcz.

-Halo! Wolta czekaj!- usłyszała za plecami Wolturia.

Za nastolatką biegła niska dziewczyna. Miała bladą cerę, czarne włosy i jasne niebieskie oczy. Gdy dogoniła dziewczynę, oparła dłonie o kolana i przez chwilę głośno dyszała.

-Clara?

-Uf... Kobieto biegnę za Tobą już tak przez całą dzielnicę. Zakochałaś się czy co, że nie słyszysz jak cię wołam? Oho, twoja mina mówi wiele. Co się stało?

-Trochę posprzeczałam się z mamą.

-O co?

-Mam być o dwudziestej w domu.

-Serio? O takie rzeczy jesteś zła? Ona się po prostu martwi. Co ja bym dała, żeby moi rodzice się mną interesowali częściej niż w święta.

-Ale bez przesady, mam przecież już siedemnaście lat. Za rok osiemnaście.

-Przestań być taka rozwydrzona. Wiesz kiedy ostatnio moja mama dbała o to kiedy wrócę?

-Kiedy?

-No właśnie nie pamiętam. Więc przestań zgrywać pępek świata i napisz do niej sms-a. Zobaczysz, że poczujesz się lepiej.

- No na pewno nie!

-Wolta, przestań być taka uparta i honorowa.

-No dobra.

Przepraszam mamo. Nie chciałam się z tobą sprzeczać. Nie idę do Clary jak coś. Więc od razu po szkole wracam do domu. Całuski :* - wysłała dziewczyna.

-Napisałam.

-I co, nie lepiej?

-Lepiej, lepiej. Pośpieszmy się, bo się spóźnimy na pierwszą lekcję. 


                                                                                              ~''~  

Nastolatka zadowolona wracała ze szkoły. Po wysłaniu wiadomości do matki czuła się zdecydowanie lepiej. Clara miała rację. Nie warto boczyć się o takie błahostki. Rodzice Clary byli całkowicie pochłonięci pracą. Dziewczyna cały czas była sama bądź z przyjaciółmi. Wolturia również była jedynaczką, ale nigdy nie odczuła samotności. W weekendy rodzice zabierali ją do kina bądź na kolacje. Spędzali z nią każdą możliwą wolną chwilę. Clara natomiast w domu zastawała pustkę. Posiłki przyszykowywała jej gosposia. Kariera była tak ważna dla rodziców, że nie zauważyli jak zaniedbują nastolatkę. Wolturia wiedziała, że w końcu się obudzą ale będzie zdecydowanie za późno.

Z rozmyślań wyrwała nastolatkę, karetka przejeżdżająca obok niej na sygnale. Zaraz po niej, pojechała kolejna. Potem radiowozy policyjne. Dziewczyna, przez chwilę pomyślała, że gdzieś czyjaś historia pewnie się skończyła. Ktoś będzie kogoś opłakiwał. Kolejne serce zostało zatrzymane. A może nawet i gorzej. Ktoś mógł komuś ten piękny dar zwany życiem zostało odebrane. Przez chwilę nawet widziała oczami wyobraźni jak ktoś trzyma w ramionach zmarłą osobę. 

Znajdowała się już niedaleko swojego domu. Spostrzegła, że wcześniejsze służby ratunkowe stoją niedaleko jej domu. Nastolatka przyśpieszyła kroku. Zaraz, zaraz... One stały przed jej domem. Serce stanęło jej na chwilę, by po chwili ruszyć z kopyta. W tej chwili dziewczyna zaczęła biec, ile sił w nogach. Żołądek zrobił jej fikołka niezliczoną ilość razy. Biegła coraz szybciej i szybciej. Wpadła w grupkę sąsiadów stojących przed jej domem. 

-Przepuście mnie!- krzyknęła. 

-Proszę tam nie wchodzić!- powiedział policjant przytrzymując nastolatkę. 

-Niech mnie pan puści!

-To miejsce zbrodni, nie można tam wchodzić.

-Miejsce zbrodni? Ja... ja tu mieszkam...-powiedziała roztrzęsiona.- Moi rodzice... moi rodzice tam są... Jestem córką Rebecci i Adama Shorts. Co się stało? Czy nic im nie jest?

-Bardzo mi przykro...

-Nie!

-Proszę tam nie...

-Puszczaj mnie!- szarpnęła się i wyrwała z objęć policjanta.

Wbiegła do domu. Gdy tylko przekroczyła próg, zakręciło jej się w głowie. W powietrzu od razu można było wyczuć zapach krwi. Weszła głębiej do budynku. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Niemal upadła na podłogę. Krew była niemal wszędzie. Wszystko było zniszczone. Meble były poprzewracane lub całkowicie połamane. Białe ściany przy schodach były pobrudzone krwią. Zauważyła również ślad odbitej dłoni. Ostrożnie na ile się dało, szła wzdłuż największych plam krwi. Łzy niekontrolowane płynęły jej po policzkach. 

-Halo, tu nie można wchodzić.- zwróciła się do niej kobieta.

-Gdzie oni są?- zapytała ledwie słyszalnie Wolturia.

-Dziecko, lepiej wyjdź. 

Dziewczyna puściła to mimo uszu i skierowała się na górę. Spostrzegła, że któreś z rodziców czołgało się do jej pokoju. Delikatnie uchyliła drzwi. Jej ojciec leżał na plecach na środku pokoju. Po zmasakrowanym ciele od razu można było stwierdzić, że próbował bronić Rebecci. Mama siedziała oparta o łóżko. W ręku trzymała zdjęcie córki. Nastolatka podeszła i upadła obok ciała rodzicielki. 

-Dlaczego...- wyszeptała drżącym głosem.

-Chodź dziecko.- powiedziała policjantka.

Nastolatka nawet nie usłyszała, kiedy kobieta weszła. 

-Proszę mi pozwolić się z nimi pożegnać... Tylko ich miałam...

Wszystko było świeże. Krew nawet nie zdążyła jeszcze zaskrzepnąć. Wzięła dłoń matki, a łzy kapały na rany. Wtedy z dłoni mamy wypadł mały skrawek papieru.

Kochamy Cię- przeczytała w myślach nastolatka te dwa słowa zapisane krwią. 

-Ja też was kocham.- wyszeptała cicho nastolatka. 

To wszystko wydawało się być koszmarnym snem. Snem, z którego miała nadzieję się zaraz obudzić. Lecz to nie nadchodziło.

Poczuła na ramionach delikatne dotknięcie dłoni. Zadała sobie wtedy sprawę, że jej rodzice odeszli. Jak bardzo pragnęła się teraz do nich przytulić. Usłyszeć ciepły głos mamy i silne ramiona ojca. Niemal czuła, jak całe bezpieczeństwo, które jej dawali odchodzi razem z nimi. Nie mogła nic na to poradzić. W głowie kołatały się jej myśli dlaczego ktoś zrobił im coś tak okropnego. Zbezcześcił ich ciała, do takiego stopnia, że wszystko było we krwi. Czym zasłużyli sobie na takie potraktowanie. Przecież nie mieli wrogów. Wszyscy ich lubili. Mieli wielu przyjaciół. To było straszne. 

Byli jej jedynym oparciem. A teraz odeszli.

Na zawsze.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro