Rozdział 5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nathaniel był perfekcjonistą.

Był asem grupy zwiadowczej. To jego zachwycające wyniki pokrywały tablicę rekordów nad salą do testów sprawnościowych. Razem z rodzicami stanowili przykład idealnej, kochającej się rodziny. Wyciskał z siebie dwieście procent normy. Dbał o nienaganny wygląd, ogoloną twarz i codziennie rano układał włosy. Niezależnie od tego, czy szedł na randkę, do stołówki czy na zwiad. Nawet jego mięśnie musiały być symetrycznie wyrzeźbione. Właśnie dlatego czułam ogromną satysfakcję, gdy z cierpiętniczą miną pochylał się nad wodą, żeby doczyścić kombinezon z obrzydliwej flegmy.

— Przesadziłaś — ofuknęła mnie Amber, nie odrywając wzroku od umięśnionej sylwetki swojego obiektu westchnień.

— W takim razie powiedz mi, że nie napawasz się właśnie widokiem jego muskulatury i wypiętego zadka — prychnęłam.

Odchrząknęła.

— Ależ owszem, napawam się — wyszeptała, pochylając się w moją stronę i błysnęła szerokim uśmiechem. — Po prostu jako twoja była opiekunka i starsza koleżanka, poczułam się w obowiązku napomnieć cię za niestosowne zachowanie — dodała głośniej.

Spojrzałam na nią zdumiona i uniosłam brwi. Od początku naszej wyprawy zachowywała się jakoś dziwnie. Była spięta, czułam to, niezależnie od tego, jak bardzo próbowała to przede mną ukryć. Nawet, teraz kiedy byliśmy tu tylko we troje. Nathaniel zdążył w między czasie udzielić swoim podwładnym niezbędnych instrukcji i zlecił im kontynuowanie patrolu. Tym samym biorąc na swoje barki obowiązek eskortowania nas do ogrodu.

— Powiesz mu w końcu? — zapytałam i szturchnęłam ją ramieniem, jednocześnie kiwając głową w stronę mężczyzny.

— Kiedyś na pewno — mruknęła pod nosem. — Poza tym przecież i tak mamy być zespoleni — dodała, wzruszając ramionami.

— Na litość tulipana, Amber — jęknęłam i przyłożyłam dłoń do czoła. — Naprawdę chcesz, żeby myślał, że jest tylko jednym z reproduktorów, którzy mają prawo przebywać z tobą w tym samym pomieszczeniu? Jeśli sądzisz, że teraz jest między wami niezręcznie, to pomyśl, co będzie wtedy?

Milczała. Na jej czole pojawiła się pionowa zmarszczka. Chyba w końcu zaczęła analizować to, co jej powiedziałam. Westchnęła.

— Ja po prostu ciągle nie mogę uwierzyć w swoje szczęście, Irys. Podkochiwać się w nim to jedno, ale szczerze mówiąc, nie sądziłam, że generator zespoleń mi go podsunie. Myślałam zawsze, że jest dla mnie, no wiesz, zbyt dobry.

— Posłuchaj mnie uważnie — stwierdziłam stanowczo i stanęłam naprzeciwko niej. Złapałam ją za ramiona i uniosłam głowę, by spojrzeć w jej błękitne jak morska toń, oczy. — Nikt nie jest dla ciebie zbyt dobry. Jesteś Amber Forscher. Masz piękny, wybitnie uzdolniony umysł. Jesteś inteligentna, dowcipna i lojalna. I na wielkiego tulipana, pół ogrodu wzdycha na twój widok — dodałam pospiesznie. — Ty się powinnaś zastanawiać, czy to on jest dla ciebie dość dobry — mrugnęłam i rozciągnęłam usta w szerokim uśmiechu. — Spójrz czasem w lustro bez tej fałszywej skromności. — Pstryknęłam palcami jej nos.

Była wysoka i pełna kobiecych wdzięków. Jej czekoladowa skóra idealnie kontrastowała z błyszczącymi, jasnymi oczami, błękitnym kombinezonem i burzą lazurowych loków. Wiele osób dosłownie śliniło się na jej widok. Z Nathanielem włącznie. Oboje byli siebie warci. Miałam wrażenie, że cały ogród wiedział o ich uczuciu, prócz nich samych, oczywiście. A jednak wciąż ani Nathaniel, ani Amber nie byli w stanie zdobyć się na odwagę, żeby wyznać swoje pragnienia tej drugiej stronie i spróbować przełamać barierę przyjaźni.

— Tak, ale... — zaczęła z wahaniem, ale urwała, gdy uciszyłam ją, przykładając palec do jej ust. Jeśli dalej będę czekać, aż sami sobie z tym poradzą, prędzej osiwieję, niż doczekam dnia ich oficjalnego przymierza.

— Hej, Nat! — zawołałam głośno i odsunęłam się trochę od Amber. Nathaniel wyprostował się i spojrzał na nas pytająco. — Nie uważasz, że w tym nowym kombinezonie Amber wygląda wyjątkowo kusząco? Zawsze była dobrze obdarzona, ale teraz? Fiu, fiu! Myślisz, że skrzydło badawcze wszywa swoim naukowczyniom push-upy? Bo jeśli tak, to ja też chcę! - zażartowałam i obserwowałam z niezdrową wręcz satysfakcją, jak oboje wybałuszają oczy, pąsowieją i uciekają wzrokiem, co jakiś czas rzucając sobie ukradkowe spojrzenia.

Zarechotałam jak złośliwa ropucha.

— Od czego ma się przyjaciół, nie? — zagaiłam, przerywając niezręczną ciszę. Dwójka moich przyjaciół wciąż stała jak wryta, ale mimo to czułam na sobie ciężar ich nienawistnych spojrzeń. Powietrze było nimi wręcz naelektryzowane. Miałam wrażenie, że słyszę te wszystkie trzaskające iskry. — Zanim rzucicie się na mnie, żeby obedrzeć mnie ze skóry za wściubianie nosa w nieswoje sprawy, pragnę zaznaczyć, że czasem szczęściu trzeba pomóc! Zwłaszcza jeśli dwoje zakochanych w sobie istot przez pięć długich lat rżnie głupa i udaje, że nie wie, o co chodzi. Macie teraz pięć minut, żeby sobie wszystko wyjaśnić, bo mój skrzydpak jest na granicy wyczerpania. Pospieszcie się, jeśli nie chcecie mnie nieść do ogrodu. Poczekam za tamtą górką — stwierdziłam, wskazując palcem na pobliskie wzniesienie.

Następnie odbiłam się od ziemi i odfrunęłam w wyznaczone miejsce. Wyłączyłam nawet chip z komunikatorem, bo nie chciałam, żeby czuli się podsłuchiwani. Mimo palącej wręcz ciekawości, wykazałam się ogromnym opanowaniem i siłą charakteru, powstrzymując swoje wścibstwo. Zdusiłam w sobie wewnętrzną potrzebę podglądania. Moje zwycięstwo nad własnymi słabościami trwało zawrotne pięć sekund. Po tym czasie poczułam, że moja wytrwałość zasłużyła na nagrodę. Ostrożnie wyjrzałam znad szczytu wniesienia i łypnęłam w stronę przyjaciół.

Trzymali się za ręce! Niemal pisnęłam z ekscytacji, ale w ostatniej chwili zdusiłam okrzyk zwycięstwa, zasłaniając swoje usta dłońmi. Na wielkiego tulipana, nareszcie! Wpatrywałam się w nich, jak urzeczona, dopóki intuicja nie podpowiedziała mi, że lepiej schować głowę. Miałam przeczucie, że jeszcze chwila i któreś z nich spojrzy w moją stronę. Pospiesznie wróciłam na swoje miejsce, na powrót chowając się za wzniesieniem. Pokręciłam głową i wierzgnęłam nogami. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć, a przy tym nie posiadałam się z radości. Przez pięć długich lat obserwowałam ich szczenięce podchody. Niejednokrotnie odmawiałam pośredniczenia absurdalnym anonimowym przesyłkom i za każdym razem suszyłam obojgu głowę, żeby wzięli się w garść. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z faktu, że swoim zachowaniem poważnie nadużyłam zaufania, jakim od zawsze się darzyliśmy. Niemniej, niezależnie od tego, jak bardzo się obrażą i ile reprymend przyjdzie mi wysłuchać, było warto.

***

Moi przyjaciele milczeli. Tym razem jednak nie chciałam przerywać ciszy, ponieważ czułam, że była im potrzebna, by zebrać myśli. Dlatego podczas lotu skupiłam się na powoli niknącym w oddali rechotaniu żab czy niskim brzęczeniu, wywoływanym przez cykające żukświerszcze. Było już ciemno. Matka znów będzie mi suszyć głowę. Już dawno powinnam zameldować się w swoim pokoju i zdać raport z dzisiejszego dnia,

W końcu wlecieliśmy w betonowy tunel, unosząc się nad przepływającym przez niego strumieniem. Zniżyłam lot, tak by czubkami butów zmącić taflę wody i na moment utkwiłam wzrok w swoim odbiciu, które mogłam dostrzec dzięki ledowym światełkom w moich skrzydłach. Na szczęście oszczędzanie baterii nie dezaktywowało trybu nocnego.

Kiedy dotarliśmy do łąki porośniętej polnymi kwiatami, wbiłam się wyżej by przyłożyć dłoń do rozchylonego płatka różowego chabru. Wisząc w powietrzu, wyprostowałam się i cierpliwie zaczekałam, aż srebrzystoniebieskie światło skanera skończy nas sprawdzać. Jeden z płatków kwiatu zamigotał na zielono trzy razy. Mogliśmy wejść.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro