Rozdział 6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdyby nie znikomy poziom baterii, mogłabym wywołać ze skrzydpaka swoje gogle. Wtedy z łatwością przejrzałabym hologramową barierę i zobaczyła wysokie migoczące milionem diod sklepienie, pokrywające obszar wioski skrytej w samym sercu łąki.

Bez nich, zostało mi jedynie opaść na ziemię i przedrzeć się przez wysoki gąszcz trawy. Musiałam być ostrożna, bo jej ostre krawędzie potrafiły przeciąć skórę. Rozejrzałam się dookoła, a upewniwszy się, że wrota wciąż znajdują się w tym samym miejscu, co przed wyprawą, skierowałam się ku znajomo wyglądającej, pajęczej sieci. Matka lubiła zmieniać położenie przejścia, na wypadek, gdyby któryś z pełnowymiarowców postanowił nas kiedyś śledzić. Miała na ich punkcie małą obsesję. Owszem, byli dzicy i brutalni, ale przecież byli również ogromni. Raczej trudno byłoby ich nie zauważyć.

Delikatnie trąciłam nici. Najpierw najgrubszą u góry, później najcieńszą na dole i na końcu kilka z prawej strony. Odpowiedziała mi przyjemna melodia, jak gdybym zamiast przewodów, muskała klawisze fortepianu. Coś trzasnęło, coś zabrzęczało. Pajęczyna uchyliła się na bok, przypominając teraz bardziej fikuśnie ozdobione drzwi niż zaawansowaną technologicznie przeszkodę. Wystarczyłoby, że pomyliłabym się o jeden dźwięk i zamiast dostępu do domu, otrzymałabym salwę z tysiąca działek, skrzętnie zakamuflowanych pomiędzy tutejszą roślinnością. Na szczęście kod przypominał brzmieniem moją ulubioną melodię z dzieciństwa, więc znałam go bardzo dobrze.

— Rozumiem, że dbanie o nasze bezpieczeństwo to poważna sprawa — odezwałam się do dwójki za mną. — Ale po co nam te wszystkie melodyjki? Mamy skaner identyfikujący, mamy spersonalizowane skrzydpaki z lokalizatorami. Przecież to aż nadto — mruknęłam, zatrzymując się w progu.

— Królowa uważa, że im więcej etapów ma weryfikacja tym trudniej sforsować zabezpieczenia — odpowiedziała Amber i wzruszyła ramionami.

— Trudno się nie zgodzić. Tylko co nam po wymyślnym przejściu, jeśli naszym głównym wrogiem są pełnowymiarowcy? Przecież oni to po prostu zdepczą — westchnęłam.

— Musieliby nas najpierw znaleźć. To nie takie łatwe, więc się nie martw — pocieszyła mnie i bez dalszej zwłoki weszła do środka. Zaraz za nią podążył Nathaniel, którego jedyną reakcją na moje rozterki był pobłażliwy uśmiech. Nic nowego.

— Czy tylko ja mam wrażenie, że to wciąż bez sensu? — żachnęłam się. — Wystarczy, że dotarliby na łąkę. A potem przeczesali teren albo go czymś obrzucili czy ostrzelali. To, że czegoś nie widać nie znaczy, że nie można tego zniszczyć. Nawet na oślep — obstawałam przy swoim. Nikt mi nie odpowiedział.

Kopnęłam jakiś kamyk i podążyłam za przyjaciółmi.

Ogród numer pięćset dziewiętnaście przywitał mnie dalszą częścią znanej melodii i widokiem szklanego miasta, skąpanego w gąszczu olbrzymich kwiatów. Część z nich była dziełem tutejszych inżynierów. Miały półprzezroczyste słupy, a ich bogato zdobiona oprawa oświetleniowa przypominała makowe główki lub kule dmuchawców. Roztaczały wokół siebie łagodną złotą lub niebieskawą łunę.

Liluxy — bo tak lubiłam je nazywać, pięły się w górę na grubych, pasiastych łodygach. Ich kwiatostany przypominały lilie, jak wszystko tutaj miały kolor intensywnego różu i świeciły w ciemności. Na nasze szczęście liluxy nie były trujące. Dlatego moja matka pozwoliła im rosnąć swobodnie, co bardzo mnie cieszyło. Były piękne i ładnie komponowały się z resztą oświetlenia.

Spojrzałam przed siebie. Tu gdzie stałam, miałam idealny widok na plac ćwiczebny i trzy, wyróżniające się na tle całej reszty, kopuły oranżerii. Zaraz za nią widniał zamek, złożony z mnóstwa wieżyczek różnej wysokości. Według niektórych mieszkańców wyglądał jak siedziba władczyni baśniowego królestwa, ale moim zdaniem szklane wieżyczki zakończone wąskimi iglicami przypominały raczej strzykawki niźli fantazyjną konstrukcję.

Zdziwiłam się, kiedy kilku mieszkańców przeleciało nad moją głową. Sądząc po czerwonym kolorze stroju, należeli do sekcji medycznej. Rzadko widywało się tu kogoś o tej porze, poza strażą. Kawałek dalej, na jednym z kwiatów prężył się zielony lagragon. Podobny do tego, który należał do mojej mistrzyni, Ashy. On też powinien już dawno spać.

— Musimy pogadać — rzuciła Amber, której sylwetka nagle wyrosła przed moją twarzą.

— Koniecznie — zgodziłam się z nią. — I mam nadzieję, że prócz srogiej reprymendy, usłyszę też dobre wieści — uniosłam brwi i spojrzałam na nią znacząco. Nie mogłam jej przecież powiedzieć, że wszystko wiem, bo bezczelnie ich podglądałam.

— Ja nie żartuję, Irys — powiedziała, a jej głos był poważny. Nie podobało mi się to. Ten ton nie pasował do kobiety, która chwilę temu dowiedziała się, że ukochana osoba odwzajemnia wieloletnie uczucia. — To dosyć pilne. Spotkamy się później? W naszym miejscu?

— Mhm — potwierdziłam i skinęłam głową, trochę zbita z tropu. — Ale najpierw kąpiel. Podejrzewam, że czuć mnie z daleka.

Czekałam na jakiś żartobliwy komentarz z jej strony, ale Amber tylko obejrzała się przez ramię. Nathaniel skinął nam głową i w milczeniu odfrunął w stronę pałacu. Amber odprowadziła go wzrokiem. Po chwili jej oczy znów spoczęły na mojej twarzy.

— Dasz radę za godzinę? — zapytała, pocierając dłonią ramię. Usłyszałam drżenie w jej głosie.

— Tak, o ile po drodze nie dorwie mnie moja matka. Wtedy mogę się trochę spóźnić.

— Spróbuj się wymknąć.

— Postaram się, a teraz przestań się tak zamartwiać i idź już. Odstaw Bryzę do stajni i poczekaj na mnie. Niedługo do ciebie dołączę. — Uśmiechnęłam się ciepło i mocno uściskałam przyjaciółkę. Skrzywiła się, zapewne przez fetor, jakim przesiąknął mój kombinezon, ale o dziwo odwzajemniła uścisk i nawet pogładziła mnie po głowie. Robiła tak, kiedy byłam mała i nie mogłam zaznąć, dręczona koszmarami. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na nią uważniej.

Wpatrywała się we mnie wzrokiem pełnym czułości, ale i niepokoju? Nie zdażyłam jednak zadać kolejnego pytania, bo wzbiła się w powietrze i odleciała. Nie pozostało mi więc nic innego, jak podążyć jej śladem w kierunku zamku.


***


Nigdzie nie mogłam znaleźć kombinezonu. Ten z dzisiaj oddałam do pralni, ale ponieważ każdy z nas posiadał po dwa komplety, drugi powinien czekać na mnie na półce. Czyżbym gdzieś go zawieruszyła? Dokładnie przeszukałam pokój, co nie zajęło mi zbyt dużo czasu. Moją oazę spokoju stanowiła niewielka przestrzeń. Wystarczająca, aby pomieścić łóżko piętrowe z materacem na górze i biurkiem na dole. Poza tym wąski regał z trzema półkami. Idealny do przechowywania zapasowych butów, stroju na zmianę i paru osobistych bibelotów. I na tym koniec. Wraz z pomniejszeniem, postawiono na minimalizację potrzeb. Wszystkie pokoje wyglądały dokładnie tak samo. Różniły się numerem na drzwiach lub wyglądem cyfrowych ścian, ale tylko nieznacznie. Motywy dostępne na wyświetlaczu były mocno ograniczone. Moje ściany wyglądały teraz jak pole zboża poprzetykane czerwonymi makami lub niebieskimi chabrami, tańcujące w rytm letniego wiatru. Podobno nagranie pochodziło sprzed detonacji. Lubiłam ten widok. Był przyjemną odmianą.

Westchnęłam i opadłam na fotel. Przecież mój kombinezon musiał gdzieś tutaj być. Bez niego nie będę w stanie opuścić pałacu. A obiecałam Amber, że się z nią spotkam. Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk skanera i trzy piknięcia alarmu, sugerujące czyjąś obecność pod moimi drzwiami. Spojrzałam po sobie. Różowa bluzka na długi rękaw i tego samego koloru getry będą musiały na razie wystarczyć. Podniosłam się powoli i podeszłam do drzwi, przykładając dłoń do czytnika linii papilarnych. Drzwi na moment stały sie transparentne, przynajmniej dla mnie. Po drugiej stronie czekał Nathaniel.

— Amber nie przyjdzie, ojciec zatrzymał ją w laboratorium — odparł, gdy tylko wpuściłam go do środka. — Wyłączysz na chwilę ściany? — dodał tak cicho, że niemal bezgłośnie.

— Przecież od razu się zorientują, wiesz, że moja matka potrafi panikować o większe bzdury — mruknęłam.

— Jest teraz na spotkaniu.

— A gwardziści w obserwatorium?

— Dzisiaj zmianę ma Jovan — odpowiedział, a potem zamilkł i wyciągnął z kieszeni tablet. Chwilę coś na nim postukał, a następnie pokazał mi ekran. "Wisi mi jedną przysługę. Uznają to za niegroźne zwarcie w obwodach" — przeczytałam po cichu. Zmarszczyłam brwi i znów utkwiłam wzrok na twarzy przyjaciela. Udzielał ogólnych, zdawkowych odpowiedzi, co jakiś czas dziwnie się uśmiechając. Niby twarz miał zwróconą w moją stronę, ale jego wzrok błądził po pokoju. Co im dzisiaj wszystkim odbiło?

Coraz bardziej byłam ciekawa powodu, przez który oboje zachowywali się w taki sposób. Skinęłam więc głową i znów przyłożyłam dłoń do czytnika. Wybrałam odpowiednią kombinację klawiszy na klawiaturze dotykowej. Trzykrotnie potwierdziłam chęć wyłączenia wyświetlaczy ściennych i monitoringu. Zrobiło się ciemno, zupełnie ciemno, bo ekrany były moim jedynym źródłem światła. Nathaniel odetchnął. Słyszałam, jak wypuszcza z siebie powietrze.

— Cholera, mamy mniej czasu niż myślałem — warknął.

— Co? Skąd wiesz?

— To teraz nieważne. Posłuchaj mnie, Iris. Okłamują nas, od samego początku.

— Okłamują? Kto? Dlaczego teraz mi to mówisz? — Zarzuciłam go gradem pytań. Nic z tego nie rozumiałam.

— Przysięgaliśmy milczeć, żeby nie zaburzyć wyników, ale Amber odkryła, że prawda stojąca za tym wszystkim jest dużo gorsza, niż nam wmawiali. Nie wierz we wszystko swojej matce — dodał, a ja poczułam jak gładzi po omacku moje ramię. W końcu odnalazł moją dłoń i wsunął mi w nią małe pudełeczko.

— To neutralizator — powiedział, zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać. — Trzymaj przy sobie i nie pozwól, by ktoś go znalazł. Jeśli poczujesz dziwne mrowienie w ciele albo usłyszysz irytujące dźwięki w głowie, wypij jak najszybciej zawartość jednej z tych fiolek. Wiem, że jutro masz termin zmiany plastrów filtrujących. Amber oznaczyła dla ciebie pudełko. Upewnij się, że to z niego skorzysta lekarz. Muszę już iść. Kiedy nas nie było, pełnowymiarowcy zaatakowali sąsiednią wioskę. Rano wyruszam na zwiad — wyrecytował niemal na jednym oddechu. Nie byłam pewna czy wszystko dobrze zrozumiałam. Mówił zbyt szybko.

— Czekaj, Nathaniel. O co w tym wszystkim chodzi? Nic nie rozumiem...

— Włącz system, szybko — szepnął, przerywając mi.

Posłusznie wykonałam polecenie, a wtedy on przytulił mnie mocno i wypadł z pokoju jak poparzony. I jak ja mam teraz zasnąć?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro