Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Zanim całkowicie zsunęłam się po drzwiach odniosłam wrażenie, jakby ktoś odpowiedział cicho żebym się nie martwiła, bo zaraz mi pomoże. Ile z tego było prawdy nie dowiedziałam się.

Znowu czułam, że dryfuję w ciemności, jedynie co zarejestrowałam w pierwszej chwili, był fakt, iż leżę na czymś miękkim i jest mi przyjemnie ciepło. Po jakimś czasie zaczęłam odbierać więcej bodźców z otoczenia. Początkowo były to promyki słońca, które ogrzewały i świeciły mi na twarz. W momencie, gdy poruszyłam rękoma, poczułam brak bandaża na prawym przedramieniu.

Coś mi tu nie pasuje... Rękę powinnam mieć cały czas w bandażu. Gdzie on się podział?!" myślałam intensywnie.

Kiedy otworzyłam oczy, zauważyłam, że przy moim łóżku siedzi nie za wysoka postać, lecz nie mogłam jeszcze dostrzec szczegółów, gdyż obraz rozmazywał mi się na takiej odległości. Po kilku mrugnięciach mogłam już przyjrzeć się, jak się okazało, Niziołkowi, który w wizjach miał Pierścień. Spod koszuli, przy kołnierzu, wystawał bandaż, którym obwiązany był bark Hobbita.

- Widzę, że już się obudziłaś Pani.
- Kim jesteś ? – szepnęłam, by po chwili poczuć pieczenie w gardle.
- Nazywam się Frodo.
- Miło mi – kiwnęłam głową, nie wiedząc zbytnio, jak zareagować - Irith

Przedstawiłam się po chwili.

- Chciałem Pani podziękować, że przekazałaś tak szybko informacje o tym, co widziałaś. Gdyby nie to mogłoby mnie nie być tutaj. Pan Elrond z Gandalfem o tym rozmawiali i przypadkiem usłyszałem.
- Przypadkiem? – Uniosłam pytająco brew.
- No może nie całkiem... – spuścił głowę ze skruchą, po czym powiedział – Naprawdę dziękuję... Jak dowiedziałem się od Pana Elronda, który wziął mnie później na rozmowę, że przyjechałaś Pani tak szybko, żeby pomóc obcemu sobie Niziołkowi, to zrobiło mi się głupio, dlatego siedzę tu u pani, od jakiś dwóch godzin, bo dopiero dzisiaj rano się obudziłem. Przepraszam, ale czy wszystko w porządku ?

Na koniec jego wypowiedzi usłyszałam pytanie, które do reszty mnie rozbroiło. Czułam się dziwnie, mało kto mi za coś dziękował, przeważnie było na odwrót, częściej gonili z grabiami czy też z innymi narzędziami, niż wyciągali rękę w podzięce.

- Tak wszystko w porządku po prostu ludzie rzadko mi dziękują – powiedziałam, czując jak łapie mnie wzruszenie – Ludzie i inne rasy.

Frodo uśmiechnął się promiennie, słysząc moją poprawkę i złapał mnie swoją drobną dłonią za rękę.

- Wszystko się ułoży Pani Irith.
- Mów mi Irith, proszę. Nie za bardzo lubię, gdy mówi się do mnie per Pani. Wiesz może, ile byłam nieprzytomna ?
- My jesteśmy tu jakieś sześć, może siedem dni, więc przynajmniej tyle. Nie jestem dokładnie pewny, bo jak tu przyjechałem z Glorfindelem byłem ledwo świadomy...
- Rozumiem... Chociaż moment... – zmarszczyłam brwi, gdyż zdawałam sobie sprawę, że z Bree tutaj niemożliwością było dostać się w tak krótkim czasie – Jaką mamy dzisiaj datę?
- Z tego co się dowiedziałem, to w tutejszym kalendarzu jest dwudziesty czwarty października.
- Cco ? – jęknęłam zdezorientowana – Ale jak to?

Jak to jest możliwe, że byłam nieprzytomna przez tyle czasu ? Od zwykłego omdlenia? Chyba, że było to coś innego..." Westchnęłam w duchu.

- Dziękuję ci – szepnęłam, spuszczając wzrok na własne dłonie.
- Muszę już iść, bo Pan Elrond poprosił, abym powiadomił go, jak się obudzisz. Chyba coś przeczuwał, ale nie wiem jak.

Spojrzałam krótko na Hobbita, po czym uniosłam delikatnie kąciki ust na na pożegnanie i skinęłam mu głową. Po wyjściu gościa poprawiłam się na łóżku, tak żebym opierała się plecami o zagłówek. Powróciłam spojrzeniem na na prawe przedramię. Po ranie została jedynie zaczerwieniona szrama, ale gdy chciałam obkręcić nadgarstek, poczułam przeszywający ból, więc zaprzestałam dalszych prób. Wsłuchiwałam się w śpiew ptaków, który było słychać przez otwarte okno, rozmyślając jednocześnie o tym, czego się dowiedziałam. Ciche stukanie w drzwi i później jeszcze cichsze kroki oderwało mnie od ponurych myśli. Gdy odwróciłam głowę w stronę dźwięku, zauważyłam, że zmierzał w moim kierunku Elrond.

- Widzę, że się w końcu wybudziłaś.
Tak... Chociaż nie wiem, właściwie czemu byłam nieprzytomna aż przez tyle czasu. Co się stało? Ostatnie co pamiętam to kolacja.
- Z jakiegoś, niewiadomego mi powodu zaczęłaś płakać, a przez to zaczęłaś dużo płycej oddychać i sama zaczęłaś się podduszać. W ostatniej chwili twojej świadomości, usłyszałem, a właściwie wszystkie Elfy z okolicy usłyszały twoje mentalne wołanie o pomoc.
- Przecież nie ma czegoś takiego – prychnęłam, po czym ponownie się odezwałam – Ale chyba jednak musi być skoro Pan o tym powiedział...
- To czego doświadczyłaś nazywa się w naszym języku Ósanwe – odezwał się spokojnie, siadając w zajmowanym wcześniej przez Froda fotelu – Polega to na porozumiewaniu się za pomocą myśli właśnie. Niewielu ludzi to umie. Robiłaś to kiedyś?
- Nnie, nawet nie wiedziałam, tak można.
- Dla nas – Elfów, jest to dość naturalna forma komunikacji – odparł Elrond
- Ile byłam nieprzytomna ? Frodo mówił, że prawie tydzień. Znaczy... Nie pamiętam dokładnie, w jaki dzień tutaj przyjechałam, ale z szybkich obliczeń wychodzi mi znacznie więcej.
- Zapadłaś w śpiączkę blisko na miesiąc – usłyszałam smutny głos Elfa.

Czyli jest gorzej niż myślałam... Ale żeby na aż tyle ? Przez taką pierdę ?!"

- Jak to możliwe?
- Byłaś bardzo osłabiona, a pierwszy kontakt mentalny dla zwykłych ludzi zawsze jest znacznie bardziej wymagający niż dla Quendich i przez to bardziej cię osłabił. Dlatego tak się skończyło. Mam pewne wątpliwości, czemu tak długo byłaś w tym stanie, ale sprawdzę to. Powiesz mi, proszę, co się stało, że wzywałaś pomoc?

Powoli zaczęły napływać dokładniejsze wspomnienia z kolacji oraz te późniejsze. Po chwili poczułam palące łzy na policzkach, odwróciłam głowę w drugą stronę i zagryzłam dolną wargę.

- Jakiś trudny temat?
- Nawet bardzo bym powiedziała – odpowiedziałam szeptem i smutkiem w oczach – Poczułam coś do niewłaściwej osoby. Ten człowiek nie dość, że nie powiedział mi, że ma jeszcze kilka osobowości, to jest związany z kimś innym.
- Taka sytuacja zawsze jest trudna do przeżycia. Jest jakiś sposób, w kaki mogę jakoś ci pomóc?
- Sama nie wiem, potrzebuję po prostu czasu, żeby sobie to wszystko ułożyć w głowie.
- Może rozmowa z tą osobą by ci pomogła ? – zaproponował Elrond.
- Nie wiem, czy to by nie pogorszyło obecnej sytuacji.
- Zawsze warto spróbować, bo chyba domyślam się, kim jest ta persona i tak się składa, że przybył do Imladris razem z Hobbitami.
- Chyba jednak nie chcę go widzieć.
- Przemyśl sobie na spokojnie, wieczorem przyjdę zobaczyć, jak się czujesz, a jeśli będziesz chciała, mogę przyprowadzić tę osobę.
- Mogę spróbować porozmawiać, ewentualnie go wyproszę – powiedziałam po chwili namysłu.
- To do zobaczenia wieczorem.
- Do zobaczenia – pożegnałam się.

Czemu zawsze muszę mieć pod górkę? Jak nie ciężkie dzieciństwo, to w dorosłym życiu również. No cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo."

Po jakimś czasie przyszła Elfka z tacą z posiłkiem, który zjadłam w dość szybkim tempie. Gdy skończyłam poczułam, jak dopada mnie znużenie. Poddałam się mu, odpływając do krainy snów. Niestety nie było mi dane mieć dobrze się przedrzemać, ponieważ budziłam się co chwilę i nie wiedzieć czemu, co kilkanaście minut miałam albo uderzenia gorąca, albo drgawki z zimna. Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy usłyszałam pukanie do drzwi i odgłos kroków dwóch osób. Z braku sił, nie mogłam nawet podnieść głowy, przez męczące mnie silne dreszcze. Poczułam ciepłą dłoń na czole, a następnie usłyszałam zmartwiony głos.

- Nie dobrze, ma wysoką gorączkę. Przynieś mi materiał i miskę z chłodną wodą.
- Już – odezwała się druga osoba ze znajomym mi głosem, którego nie mogłam chwilowo rozpoznać.
- Czy powinnam wiedzieć mroczki przed oczami ? – szepnęłam.
- Irith nie zasypiaj. Słyszysz mnie ?
- Mhm – mruknęłam.

Czułam, jak coraz bardziej opadam z sił i to, że jest ze mną coraz gorzej

- Tolo dan nan galad (sin. Wróć do światła)
- Ni pole- vamme (que. Nie mogę)
Trui glenn- na i galad. Ceri- ú- close cín hen (sin. Próbuj iść do światła)(sin. Nie zamykaj oczu)
- Ni arya lala tyarwë ana péle- (que. Nie mam powodu, by wracać)
Tar na- voro a tyarwë. Care- -yes ana lar- mana Estel mer- ana nyarna ana tye (que. Zawsze jest powód. Zrób to, żeby móc usłyszeć, co Estel chce ci wytłumaczyć)
Mana polni care ? (que. Co mam robić ?) odezwałam się w przebłysku świadomości
Pedo-in-nin (sin. Rozmawiaj ze mną)
In-mana nia ? (que. O czym?)
Mana ilya (sin. O wszystkim)
- Ni han (que. Rozumiem)
- Już jestem – usłyszeliśmy głos dochodzący od strony drzwi.
- Całe szczęście, bo zaczyna tracić przytomność. Rozmawiaj z nią.
- O czym?
- O wszystkim. Wiem, że znasz quenyię i sindarin. Teraz tylko tak się z nią można porozumieć.
- Doskonale wiesz, że w sindarinie potrafię się płynnie porozumieć, a z quenyią jest trochę gorzej.
- Zdążyłem zauważyć, że u niej na odwrót.
- Ve ceri- cin indo ? (sin. Jak samopoczucie ?)
Raica (que. Źle)
- Cin felmë naeg ? (sin. Coś cię boli ?)
Ni'm nique- mal ar ur. (que. Zimno mi, ale i gorąco)
Ve a dol ? (sin. Jak głowa ?)
Uvea naicele (que. Bardzo boli)

Mężczyzna spojrzał na Elfa odrobinę przestraszonym spojrzeniem.

- Co robimy ?
- Trzeba jak najszybciej zbić jej gorączkę – odparł zwilżając materiał
- Ni lar- mime Ada óma (que. Słyszę głos mojego ojca) - odezwałam się ledwo przytomnie
Cholera, jest coraz gorzej. Dostała omamów.
- Czemu tak sądzisz ?
- Bo wiem, że jej ojciec nie żyje.
- So mer-nye ana linne- as so (que. Chce, abym z nim poszła)
Cin tur- ú-... Dorth- an nin (sin. Nie możesz... Zostań dla mnie)
Tye harna ni (que. Skrzywdziłeś mnie)
Im sorrui im ú- anír-. Ni vamme nimeár- i sanda cainen ni mel tye (sin. Przepraszam, nie chciałem)(que. Nie powiedziałem prawdy, bo cię kocham)
I tare tye miuro nyár- i hyarin (que. To tym bardziej powinieneś powiedzieć prawdę)
Oio ni n- vamme ve tanca ve sí (que. Wtedy nie byłem tego aż tak pewien, jak teraz)
Ni apsene- mal ni indóme vamme forget -yes (que. Wybaczam, ale nie zapomnę ci tego)
Okaime, faila care- vamme linne- as your ontáro. Termáre- as elmë (que. Dobrze, tylko nie idź z ojcem. Zostań z nami)
Dobrze zostanę – powiedziałam szeptem nieświadomie przechodząc z powrotem na Westorn.
- Dzięki Valarom – usłyszałam od strony Elronda.

Następnie poczułam, po raz kolejny mokrą i przyjemnie chłodną tkaninę na czole, która koiła odrobinę ból głowy. W momencie, gdy doleciał do mnie zapach athelasu, czułam, jak uporczywe pulsowanie ustaje. Coś mi jednak nie pasowało, a mianowicie to, że miałam tylko przebłyski tego co musiało wydarzyć się przed chwilą.

- Czy to normalne, że mam dziury w pamięci ? – szepnęłam nie mogąc zdobyć się na głośniejszy dźwięk.
- Jak duże one są?
- Dopiero jak poczułam ostatni okład na czole, zaczęłam bardziej kontaktować z otoczeniem.
- To muszę ci powiedzieć, że miałaś gadane w quenyi.

Mężczyzna, który przyszedł z Elrondem, odezwał się ze śmiechem.

- Jaja sobie robicie, prawda? W quenyi to ja ledwo umiem się dogadać, zazwyczaj w sindarinie się porozumiewam.
- No to, jak to było ledwo, to nie chcę wiedzieć, co to by było gdybyś używała go z pełną świadomością.
- Co się ze mną działo ?
- Miałaś wysoką gorączkę. Zanim przyszliśmy, miałaś jakieś objawy? – odezwał się cichszy do tej pory Elrond
- Tak – mruknęłam smętnie.
- Jakie? Musimy wiedzieć, jak długo to trwało.
- Po tym, jak zjadłam, postanowiłam się zdrzemnąć. Spałam spokojnie może z jakąś godzinę, później miałam na zmianę dreszcze i uderzenia gorąca.
- Czyli przez kilka godzin. Czemu nie poprosiłaś kogoś o pomoc?
- Bo nie miałam nawet siły głowy podnieść, a co dopiero pójść po kogoś.
- Nie dziwię się już, że miała majaki – odezwał się drugi mężczyzna.
- A miałam ?
- Słyszałaś głos ojca i chciałaś z nim iść.
- Że co proszę ?

Na tą wiadomość praktycznie zerwałam się do siadu, ale powróciłam szybko do pozycji leżącej po tym jak zakręciło mi się w głowie.

- W ostatniej chwili udało mi się ciebie powstrzymać.
- Cholera jasna, czy ty zdajesz sobie, że nawet nie wiem, jak mam się do ciebie zwracać ?! Bo znam już trzy imiona i nie wiem, które w końcu jest prawdziwe!

Poczułam, jak wcześniej odczuwana złość i żal zaczynają powracać ze zdwojoną siłą.

- To ja może wrócę później, wypij to za kilka minut – powiedział Elrond, stawiając dwie buteleczki na stoliczku przy łóżku i wyszedł chwilę później.
- Usłyszę jeszcze dzisiaj odpowiedź ? – warknęłam do drugiego mężczyzny.
- Proszę, uspokój się, postaram się jakoś ci to wytłumaczyć.
- Słucham więc, ale licz się z tym, że w każdej chwili możesz wylecieć stąd. I wiedz, że znajdę siłę, aby Cię stąd wykopać.
- Sam nie miałem pojęcia, że tak się wyrażę, o swojej prawdziwej tożsamości do dwudziestych urodzin. Do tamtego momentu mama wołała na mnie Estel. Dopiero po przeprowadzce tutaj dowiedziałem się, kim naprawdę jestem. Mianowicie okazało się, że imię Estel było przykrywką, żeby po śmierci ojca nieżyczliwi nie znaleźli jego dziedzica

Przewał na moment, po czym usiadł bokiem do mnie na fotelu, na wysokości moich bioder. Zauważyłam, że na jego twarzy pojawia się coraz więcej emocji.

- Cholera, nie sądziłem, że aż tak trudno będzie o tym mówić. Otóż Elrond powiedział mi, że nie jestem zwykłym Strażnikiem z Północy, tylko jestem potomkiem Elendila, Isildura i Anariona, czyli jestem...
- Prawowitym dziedzicem tronu w Gondorze – dokończyłam szeptem, czując jednocześnie jak rozszerzają mi się oczy.
- A jednak coś wiesz – powiedział zgryźliwie.
- Słyszałam legendy.
- To, co ci powiedziałem, lepiej zachowaj dla siebie, bo nadal chodzą po Śródziemiu nieżyczliwi mojej osobie. Zresztą nie przepadam o tym mówić, a na pewno wywołałoby to falę pytań.
- Dobrze, a co w takim razie z Thorongilem ?
- Tym imieniem posługiwałem się w Rohanie i Gondorze, jako przykrywka. Nie wszyscy są przyjaźnie nastawieni w momencie, kiedy słyszą o Aragornie, synu Arathorna – powiedział, po czym podszedł do okna i westchnął – Mnie samemu jest ciężko z dziedzictwem, które na mnie ciąży, a inni, którzy choć trochę znają historię niekonieczne dobrze mnie odbierają.

Gdy usłyszałam część z jego historii, zrobiło mi się cholernie szkoda, a jednocześnie byłam na siebie wściekła, że oceniłam go po pozorach.

- Korzystając z okazji, chcesz jeszcze o coś zapytać ?
- Nie chcę być zanadto wścibska, ale ...
- Pewnie chcesz zapytać, co jest między mną a Arweną? – domyślił się.
- Mhm.
- Od dawna nic nie ma. Fakt, kiedyś byliśmy w bliskiej relacji, ale zmieniło się to kiedy Arwena chciała wybrać życie śmiertelniczki.
- Musiała na prawdę cię kochać, jeśli była gotowa na ten krok.
- Zapewne, ale ja nie mogłem pogodzić się z tą decyzją i rozeszliśmy się.
- Dawno, jeśli mogę zapytać ?
- Koło 5 lat temu.
- Rozmawiałam z nią przed śpiączką i powiedziała, że wy coś jeszcze tam teges.
- Cały czas ma nadzieję, że jednak zmienię decyzję i wrócimy do siebie, ale od blisko trzech miesięcy po raz pierwszy nie żałuję wyboru.
- Trzech miesięcy ? – zdziwiłam się, nie mogąc skojarzyć faktów.
- Wtedy poznałem ponownie ciebie.
- Czekaj... Co? Jakie ponownie?
- Przecież znaliśmy się już wcześniej, tylko po prostu na początku cię nie poznałem i dopiero w momencie, gdy byliśmy w jaskini na granicy, zrozumiałem, że ty to ty.
- A no tak... – zaśmiałam się, mając jednocześnie ochotę palnąć siebie w czerep.
- Muszę też ci się do czegoś przyznać.
- Tak ? – zapytałam zaciekawiona.
- Wtedy w Fornoście, też się w tobie podkochiwałem, ale również nie miałem tyle odwagi, żeby wyjść z inicjatywą.
- Aragornie...
- Hmm?
- Cieszę się, że wróciłeś.

Mężczyzna uśmiechnął się tylko.

- A właśnie jak podróż z Bree? Bo wcześniej jakoś nie miałam okazji zapytać, a nie chciałam Froda męczyć, bo widziałam, że też jeszcze nie jest w pełni sił.
- Do Wichrowego Czuba było w porządku, dopiero od niego ścigaliśmy się z czasem i Czarnym Dechem.
- Jak wam się udało w dwa tygodnie pokonać trasę na prawie miesiąc?
- Można powiedzieć dzięki twojej ostatniej wizji, tak wiem o niej, Elrond wysłał Glorfindela z poleceniem, aby nas znalazł. Szczęśliwie mu się udało dwa dni po tym, jak Frodo został ugodzony. A, że Elf był na koniu, dlatego tak udało się go odratować, ja z resztą Niziołków kilka dni później przyszliśmy tutaj.

Słuchając wypowiedzi mężczyzny, ponownie spróbowałam podnieść się na ramionach, aby wygodniej usiąść, ale dwóch próbach, zrezygnowałam z cichym jękiem.

- Nie szalej Irith, leż spokojnie dopiero jutro pod wieczór próbuj jakoś się ruszać. Weź pod uwagę to, że przez praktycznie miesiąc nie używałaś mięśni i są zastane.
- Ale... – próbowałam oponować.
- Żadnego, ale, nie mam zamiaru zbierać cię z podłogi. A poza tym, do reszty byś się zaprawiła. Wypij to lepiej – podał mi jedną z fiołek.
- Co to ? – odkorkowałam i powąchałam.
- Lepiej nie wąchaj, tylko wypij od razu do dna. Ma działanie przeciwgorączkowe – po tej wiadomości przechyliłam naczynie, pijąc całość.
- Ugh... Czemu zioła zawsze są takie niedobre... – mruknęłam, by chwilę później przyłożyć dłoń do ust, walcząc z goryczą naparu.
- Jeszcze to.
- Równie obrzydliwe co poprzedni ? – mruknęłam.
- Powinno być lepsze, bo ma miód w składzie.
- Niech ci będzie – spojrzałam na niego z ukosa, wpijając następnie zawartość – Faktycznie trochę lepsze, a to na co było?
- Przeciwzapalny i regenerujący.
- I to niby ja ciebie miałam łatać, jak wrócisz, a wyszło jak zawsze, czyli na odwrót.
- A nie mówiłem ?!
- Co niby?
- Żebyś nie powiedziała tego w złą godzinę.
- Jak cię zaraz trzasnę poduszką, to zobaczysz.
- To spróbuj – powiedział z błyskiem w oku.
- A żebyś wiedział, że to zrobię, tylko chodź tu bliżej, bo nie trafię.
- A już ci !
- No chodź tu. Doskonale wiesz, że ci się należy.
- A za co niby?
- Ty już powinieneś wiedzieć za co. No chodźże tu.
- A co będę z tego mieć ? Bo jak poduchą w łeb to mi się nie opłaca.
- A idź ty – powiedziałam i odwróciłam się do niego plecami.

Słyszałam jednak szelest ubrań, który się przybliżał, więc prawie niezauważalnie zacisnęłam w dłoni róg poduszki leżący koło mnie i czekałam tylko na dobry moment.

- Irith no, nie obrażaj się – usłyszałam i poczułam uginające się łóżko.

Nie mogłam dłużej czekać, żeby nie zostać zdemaskowaną, więc odwróciłam się szybko i zamachnęłam się. Zdążyłam zauważyć tylko zdziwienie na twarzy Aragorna, w momencie, gdy poduszka wylądowała na jego głowie.

- Oż ty, cholero jedna, to ja do ciebie z przeprosinami, a ty atakujesz! Teraz to ci nie odpuszczę – powiedział i zaczął mnie łaskotać.
- O nie, nie, nie, nie, tylko nie łaskotki – udało mi się wykrztusić w trakcie salw śmiechu.
- Co tu się dzieje? Obdzierają kogoś ze skóry czy coś ? – usłyszeliśmy głos od strony drzwi.
- Nie no skądże Gandalfie, to tylko Irith ma atak głupawki – powiedział Aragorn, nadal mnie smyrając.
- Proszę... Nie... Smyraj mnie... Już... – dukałam, dusząc się ze śmiechu i czując jednoczesny ból w żebrach.
- No nie wiem...
- Aragornie, daj już spokój dziewczynie – odezwał się Mithrandir.
- Poduchą przez łeb znienacka mi zdzieliła – poskarżył się.
- Przyznaj się, że zasługiwałeś.
- No może trochę – mruknął pod nosem.
- Powtórzysz głośniej, bo na stare lata gorzej słyszę.
- No może trochę – powiedział odrobinę głośniej.
- Wreszcie się przyznałeś – wtrąciłam.
- Cmoknij się w łokcia – burknął w moim kierunku.
- Jak taki mądry jesteś, to pokaż, jak to się robi.
- Cwaniaku, mogę ci najwyżej twojego cmoknąć.
- To poczekaj, wypoleruję śliną na lepszy poślizg.
- Okropna jesteś. Wiesz ?
- Weź pod uwagę, że większość życia spędziłam w towarzystwie mężczyzn.

Rozmowę przerwał nam odgłos chrząkania.

- Nie przeszkadzam ?
- Jakby to powiedzieć...
- Aragornie nie kończ. Nie, nie przeszkadzasz. Miałam nawet cię o coś zapytać.
- Tak ?
- Jakie to wieści miałeś dla Elronda, jeśli możesz powiedzieć.
- Mogę, ale nie są one dobre.
- A co się stało ? – zmartwiłam się.
- Miałem dwie wieści. Jedną z nich była informacja o tym, że Dziewięciu ponownie wyruszyło w świat.
- Czyli kolejna część się spełniła... – nie do końca świadomie zagryzłam dolną wargę z nerwów – A ta druga wiadomość?
- Ostatnio był atak na jedną z większych wiosek Dúnedainów.
- Poczułam, jak blednę i robi mi się zimno z nerwów.
- Wiesz może, co to za osada była ? – zapytałam, spodziewając się najgorszego.
- W okolicach Fornostu.
- C-cco? – w pierwszej chwili zesztywniałam z szoku usłyszaną informacją – To chyba nie może być prawda ?!
- Niestety jest.
- Ktoś ocalał ?
- Niestety nie mam pełnych informacji. Ci, co przebywali w tamtej chwili w wiosce na pewno nie, ale możliwe, że ktoś był w okolicznych lasach robiąc coś innego.

Nie wiedziałam nawet jak mam zareagować. Chciałam się odciąć od wszystkiego i wszystkich.

- Irith – usłyszałam cichy głos i dotyk na dłoni – Wiem, co czujesz.
- Czemu zawsze muszę mieć pod górkę ? – zapytałam cicho, czując, jak w gardle robi mi się gula.
- Irith spokojnie, proszę – powiedział spokojnie Strażnik – Przytulić ?
- Mhm – mruknęłam tylko.

Po chwili poczułam, jak oplatają mnie ciepłe ramiona.

- Brakowało mi tego – szepnęłam, wtulając się w mężczyznę.
- Nie sądziłem, że... – zaczął z nutą psoty w głosie.
- Nie pora na żarty Aragornie – warknęłam.
- Przepraszam – powiedział, zaciskając bardziej ramiona i kładąc dłoń na mojej potylicy, głaszcząc ją ostrożnie.
- Nie przepraszaj, tylko najpierw pomyśl, później mów.
- Irith...
- Hmm?
- Tęskniłem.
- Ja też.
- Kto by pomyślał, że w ciągu tak krótkiego czasu można się na powrót przywiązać do siebie.
- Miłość potrafi zdziałać różne cuda – usłyszeliśmy głos Gandalfa.
- Myślałem, że już wyszedł – mruknął Aragorn.
- Słyszałem.
- Bo miałeś.
- Uznam, że to był sygnał do opuszczenia pomieszczenia. Do zobaczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro