Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Śpij dobrze Irith — usłyszałam i poczułam cmoknięcie w czoło.

Po kilku chwilach już spałam. Jednak nie był to spokojny sen. Śniło mi się, można by wręcz powiedzieć, że koszmar. Widziałam w nim atak na wioskę, w której mieszkałam, i o której mówił Gandalf. Wiele krwi zwykłych ludzi i dzieci zostało przelanej, chciałam się z niego obudzić, czułam łzy spływające po twarzy i próbowałam się wyszarpnąć, z tego, co widziałam przed oczami, jednak silne ramiona Strażnika nie pozwoliły na to, gładząc uspokajająco po plecach. Po chwili usłyszałam szept.

- Ććśś, spokojnie Irith, to tylko zły sen, spokojnie.

Chwilowo pomogło, lecz obrazy uparcie wracały. Czułam, jak mężczyzna próbuje mnie uspokoić, ale efekty były krótkotrwałe. Gdy po raz kolejny skrzywiłam się z bólu psychicznego, Aragorn odsunął się ode mnie, kołdrę, którą byliśmy przykryci, zamienił na koc i po owinięciu mnie nim podniósł, a następnie skierował się szybkim krokiem do drzwi, nie zakładając nawet butów. Mimo otulającego koca było mi chłodno, a nadal płynące łzy nie ułatwiały sprawy. Strażnik szedł dosyć szybko, jak mi się wydawało, w kierunku sali szpitalnej. W połowie drogi dołączył do nas Elrond.

- Co się dzieje?

Masz może coś na uspokojenie? Podejrzewam, że Irith męczą koszmary związane z atakiem na naszą osadę. Nie znam na razie żadnych szczegółów

- Tak, powinienem coś mieć, chodźcie.

Aragorn poprawił mnie w ramionach i ruszył za Elfem. Mnie w tym czasie męczył jeden obraz, mianowicie moment, gdy jeden z Orków pozbawia życia kilkuletniego chłopca ze szczególną okrutnością. Najgorsze było to, że go znałam i częściowo pomagałam zajmować się nim jego matce, która miała problemy po porodzie.

- Ććśśśś, spokojnie zaraz ci pomożemy — usłyszałam łagodny głos Aragorna.

Jęknęłam tylko, gdy ponownie pokazała mi się scena sprzed chwili i wtuliłam twarz w mężczyznę. Gdy weszliśmy do Sali Uzdrowień, położył mnie na łóżku, kładąc głowę na swoich kolanach. Podkurczyłam tylko nogi do klatki piersiowej i objęłam je rękoma. Nadal leciały mi łzy, lecz już nie tak mocno, jak przed kilkoma minutami. Czułam, jak dopada mnie rozpacz, po tym, co widziałam w koszmarze.

„Czemu mnie tam nie było, powinnam tam być i walczyć razem z Dúnedainami. Mam tylko nadzieję, że jako najwięcej osób było daleko od Fornostu."

- Irith – usłyszałam, ale nie zareagowałam.
- Irith ! – ponownie brak reakcji.
- Irith do cholery ! Co się z tobą dzieje ? – gdy za trzecim razem nie było reakcji z mojej strony, Elrond spróbował inaczej.
- Orta or- ha na- meth -o foeg lór (sin. Obudź się, to jest koniec koszmaru).
- Ni pole- vamme (que. Nie mogę) – szepnęłam z bólem.
- Aragornie przytrzymaj ją mocniej, muszę spróbować czegoś innego. Czegoś, z czego może nie być zadowolona.
- Proszę cię tylko o jedno, nie zrób jej krzywdy, bo oboje ci tego nie wybaczymy.
- Postaram się, ale to będzie zależeć tylko od woli Irith, czy będzie chciała to zakończyć.

Nie mogłam się skupić na rozmowie prowadzonej przez mężczyzn, ponieważ cały czas wracały do mnie widma koszmaru. Ponownie jęknęłam, gdy widziałam, jak zabijają moją macochę i jej córki, mimo tego, że darzyłam ich jakimś szczególnie pozytywnym uczuciem, poczułam, że zbiera mi się na wymioty, jak musiałam patrzeć na to, jak rozrywają im wnętrzności.

- Estelu, przytrzymaj teraz — ledwo usłyszałam.

Następnie poczułam, jak dłonie Aragorna zaciskają się na moich ramionach, a chwilę później palce Elfa na skroniach. W kolejnym momencie w umyśle miałam wrażenie, jakby pojawiła się kolejna osoba, która wnosiła kojący spokój. Niestety musiałam przeżyć koszmar jeszcze raz, ale był on jakby mniej wyrazisty i zaczął zanikać. Czułam, jak oddech zaczął się uspakajać, a myśli rozjaśniają się.

- Jak się czujesz ? – spytał Elrond.
- Lepiej, ale nadal mam te obrazy przed oczami, chociaż już dużo słabsze. Aragornie, tobie nie jest zimno w stopy ? – zapytałam, patrząc na nogi mężczyzny.
- Nie, nie jest, bardziej się o ciebie martwiłem.
- Hannon le (sin. Dziękuję) – powiedziałam cicho.
- Masz może coś na uspokojenie, bo mimo tego, że już tak mi pomogłeś, to nadal czuję się roztrzęsiona. I coś przeciw wymiotom... – dodałam po chwili zastanowienia.
- Tak, już Ci daję – odpowiedział i po chwili dostałam kubek z jakimś płynem.

Gdy odebrałam naczynie, z przyzwyczajenia powąchałam zawartość. Pachniała przyjemnie ziołami, jak sądziłam głównie melisą i kaliną.

- Chyba jedna z nielicznych mikstur, która nie ma w składzie athelasu – mruknęłam z delikatnym uśmiechem.
- To fakt, dopij do końca i postaraj się jeszcze zdrzemnąć – usłyszałam od Elronda.
- Dobrze.

Gdy wypiłam, poczułam się lepiej i faktycznie dopadła mnie senność.

- Aragornie zostaniesz z nią?
- Nie ma problemu. Wezmę ją może już do kwater, bo zaraz na siedząco uśnie – powiedział, patrząc na mnie.

Chwilę później poczułam, jak się unoszę.

- Leciutka jesteś – usłyszałam szept mężczyzny.
- Zawsze nie ważyłam dużo – mruknęłam z delikatnym uśmiechem.

Aragorn zaśmiał się tylko cicho pod nosem. Gdy wyszliśmy na korytarz, na nasze nieszczęście wpadliśmy na Arwenę.

„O nie, nie teraz."

- Witaj Arweno – powiedział dość chłodno mężczyzna.
- Witajcie – było słychać niezadowolenie w głosie.
- Co cię sprowadza w te rejony ?
- Słyszałam, że nasza KOCHANA Irith ma koszmary i chciałam sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku? – odpowiedziała z jadem, rzadko spotykanym u Elfów, akceptując czwarte słowo - Szkoda by było gdyby rzeczywiście coś się jej stało...

Dodała z mściwym uśmieszkiem.

- A jak nawet by je miała, to co ci do tego ?
- A nic, tylko żeby co innego jej się znowu nie stało.
- Doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie toleruje osób, które grożą mi albo moim bliskim.
- Ależ jakie groźby, przesłyszałeś się !
- Jakie groźby, jakie groźby? – zaczął się unosić – A to, co...
- Aragornie, proszę – powiedziałam, cicho patrząc mu w oczy.
- Jak mam być spokojny, jeśli...
- Odpuść – mruknęłam do niego, po czym zwróciłam się do Arweny – Jeśli cokolwiek komuś z bliskich dla mnie osób się stanie, będę wiedziała czyja to wina, bo masz na to czterech świadków, że nam grozisz.
- Czterech? – widać było, że straciła trochę rezonu.
- Mnie, Aragorna, Mithrandira, który jest za twoimi plecami i twojego Ojca, który stoi w drzwiach.
- Arweno to prawda, że jej groziłaś? Nie spodziewałem się tego po tobie – powiedział Elf ze smutkiem w głosie.

Czułam, jak na mojej twarzy zaczyna pojawiać się złośliwy uśmieszek.

- I co, warto było zadzierać ze Strażnikami ? Zapamiętaj sobie jedno, Dúnedainki wyjątkowo zacięcie walczą o to, co kochają.

Elfka zmrużyła oczy i odeszła. Potężne ziewnięcie zamaskowałam zakrywając usta dłonią.

- Oho, ktoś tu jest śpiący.
Mhm – mruknęłam tylko i oparłam głowę o ramię Aragorna.
- Uważaj – powiedział i poprawił mnie, delikatnie podrzucając.

Nawet nie wiem, kiedy przysnęłam. Czułam tylko, że jest mi ciepło i bezpiecznie. Musiałam spać dosyć długo, bo niebo za oknem było ciemnogranatowe. Leżałam na środku łóżka, przykryta kołdrą prawie po uszy. Na fotelu obok posłania drzemał Aragorn, który osunął się trochę na nim, głowę miał pochyloną do przodu tak, że część twarzy miał zasłonięte przez przydługie włosy.

„Ciekawe jak wyglądałby w krótszych, pewnie nadal przystojnie, jednak to właśnie taka długość dodawała mu uroku przy podłużnej, dość szczupłej twarzy."

„Cholera Irith, ogarnij hormony" zrugałam siebie.
„No, ale jednak przyznaj, że cię pociąga" mówiło sumienie
„Noo..."
„Nie ma nad czym się zastanawiać, tak czy nie?"
„Tak, podoba mi się, zadowolone?"
warknęłam w myślach na sumienie.

- Patrzysz na mnie jak na obiekt do zjedzenia, jeszcze pomyślę, że chcesz to faktycznie zrobić – powiedział ze śmiechem na twarzy Strażnik.
- Ahgr, nie kontynuuj, proszę, bo może się to źle skończyć.
- A jak ?
- Moim zapadnięciem się pod ziemię ze wstydu, że dałam się nakryć.
- Mhm – mruknął ze szczerym uśmiechem na twarzy.
- Chcesz znowu poduszką oberwać ?
- To ja już będę grzeczny.
- Pantofel – mruknęłam pod nosem.
- Co tam szemrzesz w strumyczku ?
- Nic, kompletnie nic – powiedziałam niewinnym głosem.
- Wyspałaś się ?
- Przespałam i jest dużo lepiej. A właśnie jak się tu dostałam, bo ostatnie co pamiętam to sprzeczka z Arweną.
- Na moich nogach, zasnęłaś kilkanaście kroków dalej.
- Aha – bąknęłam zdziwiona, po czym dodałam – Trochę jestem głodna.
- Też ci się zabrało. Wkładaj buty i idziemy.
- Gdzie?
- Do spiżarni Pacanku.

Gdy wyplątałam się spod kołdry, poczułam, jak owiewa mnie chłód pomieszczenia i zadrżałam.

- Zimno ci ? – usłyszałam zmartwiony głos.
- Przez chwilę tylko, jak mnie owiało.
- Masz, załóż – powiedział i podał mi swój płaszcz, który dla mnie okazał się trochę za długi.
- Dziękuję – szepnęłam i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Powiedzieć ci coś?
- Mam się bać ?
- Nie musisz.
- Więc zaczynam.
- Wiesz, że jak się uśmiechasz, to robią ci się dołeczki w policzkach, o tutaj – powiedział i dotknął palcami wskazującymi dwa punkty na mojej twarzy.
- Nie wiedziałam.
- To teraz już wiesz, idziemy ?
- Tak, tylko znajdę buty – odpowiedziałam, schylając się, żeby spojrzeć pod łóżko.

Niestety nie było ich pod nim ani obok, a byłam pewna, że wcześniej tam były.

- Tego szukasz ? – usłyszałam za plecami.

W momencie, gdy odwróciłam się do mężczyzny, zauważyłam, że w ręku trzymał moje obuwie.

- Cały czas je miałeś ?!
- Nie w momencie, gdy zakładałaś płaszcz, przesunąłem buty nogą i schowałem za sobą.
- Podasz mi je ? Stopy mi marzną.
- No nie wiem.
- Aragorn, proszę, nie utrudniaj.
- Ja ci nic nie utrudniam – powiedział, unosząc jedną brew.
- Daj mi, proszę te buty – odparłam i ruszyłam w jego stronę.

Zapomniałam jednak, że mam za długi płaszcz, który zaplątał mi się koło nóg i gdyby nie refleks mężczyzny, wyrżnęłabym nosem w podłogę, a tak wylądowałam w jego ramionach.

- Widzę, że na mnie lecisz i to dosłownie.
- Skończ, proszę – mruknęłam, robiąc się buraczkowa na twarzy.
- Zaprzyj się stopami, to cię postawię.

Poszło dość sprawnie i po chwili, gdy wciągnęłam buty, skierowaliśmy się korytarzami w stronę spiżarni.

- Wiesz jak iść ?
- Wiem, przypomnij sobie, jak mówiłem Ci, że się tu wychowywałem.
- No tak, pamiętam. Stój, słyszysz to ? – stanęłam i zaczęłam się przysłuchiwać.
- Co ?
- Co jest za rogiem tego korytarza?
- Spiżarnia, a co ?
- Bo sądzę, że ma gości.
- Myślisz o tym samym co ja?
- Mhm – mruknęłam z wrednym uśmieszkiem.
- Zaczynam się ciebie bać.
- I słusznie.

Skierowaliśmy się w stronę, spiżarni skradając się, lecz nawet za bardzo nie trzeba było, bo jej goście zachowywali się dość głośno. Ja w międzyczasie założyłam kaptur, który był na tyle duży, że zasłaniał mi twarz i jeszcze zwisał kilka centymetrów. Pokazałam na migi Aragornowi, że pójdę pierwsza w ich kierunku.

- A któż to zakłóca spokój tego miejsca? – wycharczałam, jakbym była stworem zza światów.
- Pip, słyszałeś ?
- Co ?
- Ten głos.
- Ja nic nie słyszałem, wydawało ci się.
- Hobbici – szepnął mi na ucho Strażnik, po czym dodał – Jeden to Merry, drugi Pippin.

Pokiwałam głową, że zrozumiałam.

- Pippinie – zaczęłam znowu, wychylając się zza rogu – Pippinie, czemu nie słuchasz ostrzeżeń Merry'ego?
- O mamuńciu – pisnęli obywaj.
- Kto was tu zaprosił ? – zapytałam, zbliżając się do nich.
- Bbbby-lllli-śmy gggłodni – wyjąkał jeden z nich.
- A to nie można było kogoś zapytać o zgodę, tylko buszować ? – byłam już przy nich.
- Pppp-rzeeee-prrra-szaaamyy – zaczęli szlochać.
- I słusznie – wycharczałam po raz ostatni, po czym zdjęłam kaptur, patrząc się na nich lekko dzikim wzrokiem – Naprawdę powinniście poprosić kogoś o zgodę, to nie boli.
- A... A... A...
- Aragornie choć tutaj, przecież wiem, że się dusisz ze śmiechu – krzyknęłam do mężczyzny
- Skąd... Wiedziałaś ? – zapytał w przerwach śmiechu;
- Tak sapałeś, że było to tutaj słychać.
- Obieżyświat ? – zdziwili się Hobbici;
- Kolejne przezwisko ? – również się zdumiałam.
- W Bree mnie tak nazywają – powiedział ze skruchą.
- Kim Pani jest ?
- Nazywam się Irith i jestem jedną ze Strażniczek.
- Strażniczek?

Przewróciłam oczami i skrzywiłam się.

- Tak, a teraz mówcie, który to który ? – spytałam Niziołków.
- Ja jestem Merry – powiedział trochę wyższy.
- A ja Pippin.
- Zmykajcie do łózek, bo już późno.
- Dobrze proszę pani – odrzekli razem i pobiegli w swoją stronę.
- Nieźle ich przestraszyłaś.
- Nie pamiętasz, jak mówili, że zawsze byłam dobrą aktorką ? – odpowiedziałam, po czym spojrzałam w stronę półek – Co polecasz ?
- To i to – powiedział, podając kawałek żółtego sera i mięsa.

Odebrałam produkty od mężczyzny i usiadłam na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Po kilku kęsach wiedziałam, że jestem w niebie.

- Jakie to dobre !
- Specjalna receptura Elfów.
- U Quendich chyba we wszystkim jest jakiś rodzaj magii...
- Można tak powiedzieć.
- Usiądź, proszę, nie jesz ?
- Nie jestem głodny.
- Jak chcesz – powiedziałam.
- Irith, mogę Cię o coś zapytać ?
- Już to zrobiłeś, ale słucham.
-Wtedy, podczas sprzeczki, powiedziałaś dość ważne dla mnie słowa, dotyczące walki o kogoś.
- Aragornie wybacz, ale nie jestem chyba gotowa jeszcze na taką rozmowę – powiedziałam cicho i opuściłam głowę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro