Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mała przypominajka z oznaczeniami:
"- ble ble" - rozmowa słyszalna
"~ ble ble" - rozmowa za pomocą przesyłanych myśli
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

W momencie, w którym odwróciłam się na drugi bok, natrafiłam wzrokiem na wpatrujące się we mnie tęczówki Aragorna.

 Uśmiechnęłam się delikatnie do niego, przypominając sobie fragment opowieści, którą opowiedziały mi kobiety z Dol Amroth podczas jednej z wypraw.

„Ty ze smutnymi oczami, nie obawiaj się. Zdaję sobie sprawę, że trudno zebrać się nad odwagę w świecie pełnym ludzi. Możesz stracić wszystko z oczu, a ciemność wewnątrz ciebie może sprawić, że poczujesz się tak mały, ale ja widzę twoje prawdziwe barwy".

Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym Ci to przekazać" westchnęłam w myśli.

Ujęłam jego dłoń w swoją i ścisnęłam lekko. Zwróciłam uwagę, że jest pokryta siateczką cienkich blizn od różnorakich walk, co zresztą dotyczyło również mnie, gdyż nie raz, nie dwa podczas bitew dostawało się ostrzem po skórze. Chciałam powiedzieć Aragornowi tyle rzeczy, ale utrudniały mi to nie tylko problemy ze słuchem, ale też ogarniające mnie zmęczenie, które wygrało, bo zasnęłam chwilę później, nadal trzymając rękę Dúnadana. Przebudziłam się w nocy, mając przeczucie, że coś się dzieje, lecz gdy rozejrzałam się po reszcie towarzyszy, okazało się, że wszyscy spali albo przynajmniej sprawiali takie wrażenie. Kolejną pobudkę miałam wczesnym rankiem na chwilę przed wschodem słońca. Wokół panowała jeszcze szarówka i widać było lekką mgłę, przez którą czasami przebijał się pojedynczy promyk wznoszącego się Anaru*. Chwilę później przez właz wszedł do nas Orophin, żeby obudzić pozostałych. Dość szybko zebraliśmy się do dalszego marszu. 

Poranek był chłodny i mimo że otuliłam się płaszczem, jak tylko mogłam, zimno nadal wdzierało się pod niego. Nadal nie słyszałam, jednak miałam wrażenie, że od czasu do czasu zarejestrowałam pojedyncze dźwięki. Szliśmy przez jakiś czas do momentu, w którym nie stanęliśmy przed rwącym dość szerokim potokiem, jeśli dobrze mi się wydawało, był to Kelebrant. Kiedy Haldir tłumaczył coś reszcie, zaczęłam rozglądać się po okolicy, moją uwagę przykuł szczegół w jednej z koron drzew. Szturchnęłam stojącego obok Legolasa i wskazałam ręką w tamtym kierunku, ten kiwnął głową, pokazując, że to jeden z elfów. Uspokoiło mnie to, zwłaszcza gdy zorientowałam się, że trzymam rękojeść miecza. Chwilę później zaczęliśmy przeprawiać się na drugą stronę rzeki na przerzuconych linach. Hobbitom szło dość ciężko, jednak po kilku zachwianiach udało im się.

W momencie, w którym przyszła moja kolej przypomniały mi się lekcje z równowagi jeszcze z czasów, gdy sama się szkoliłam. Kiedy zdałam sobie sprawę, ile czasu minęło od tamtego momentu, aż uśmiechnęłam się do siebie, wiedząc, ile osiągnęłam i zrobiłam. Szczęśliwie z ogólnego rozrachunku wyszło, że więcej miałam na koncie dobrego niż złego. Jednakże cały czas gdzieś z tyłu świadomości pozostawała zadra, że mogłam zrobić więcej i lepiej w niektórych sprawach. Po kilku niepewnych krokach na linie reszta przejścia poszła już dość sprawnie.

Czekając na resztę, zastanawiałam się co zrobić z moim słuchem, a konkretnie jego brakiem. Nie miałam żadnego, nawet najgłupszego, wytłumaczenia, dlaczego tak potoczyła się sprawa. Próbowałam zrozumieć, czemu akurat teraz zaczęły zmieniać mi się uszy, a nie urodziłam się z takimi, jednak odpowiedź była daleko poza moim zasięgiem. Miałam tylko nadzieję, że gdy uda nam się dostać do Caras Galadon* będę mogła spotkać się z Galadrielą, od której prawdopodobnie dowiem się czegoś na temat trapiących mnie spraw, jednak jednocześnie obawiałam się całego zajścia. Gdy wszyscy znaleźli się po drugiej stronie, ruszyliśmy, ale nie przeszliśmy daleko, gdyż po niecałej pół godzinie zatrzymaliśmy się. Haldir zaczął tłumaczyć coś, co poruszyło Krasnoluda, Legolasa i Aragorna.

 ~ Co się dzieje? – zapytałam ostatniego
~Jesteśmy przy tak zwanym Klinie. Przez kawałek trasy będziemy mieć opaski na oczach, żeby...
Cco? – spytałam przerażona ~ Dlaczego?
~ Trasa ta jest jedną z tajemnic Lothlórien.
~Jakim cudem mam ja przejść ?! ~ zaczęłam się cofać.
Będziemy trzymać się za linę, żeby się nie zgubić.
Boję się ~ przyznałam się ~ Nie dość, że nie słyszę, to jeszcze nie będę widzieć.
~Irith... ~ podszedł do mnie ~ Będzie dobrze.
~A co, jeśli nie? Równie dobrze będę mogła się gdzieś zaszyć i czekać na śmierć, bo nawet nie usłyszę, że ktoś się skrada!
Wszystko się ułoży ~ przytulił mnie ~ Wystarczy, że uwierzysz w to, że nadzieja...
Ú-chebin estel amin (sin. Sobie nie pozostawiam żadnej~ czułam, jak w oczach pojawiają mi się łzy, które starłam szybkim ruchem dłoni.
~Takie smutne oczy... Odważ się teraz, zrozum, kiedy ten świat doprowadza cię do szaleństwa i wzięłaś już na siebie tyle, ile mogłaś podźwignąć. Tylko mnie zawołaj, to wiedz, że będę przy tobie.
Estel...
Ććśśś... Jestem tutaj.
Będziesz za mną, jak będziemy iść?
~ Jak sobie życzysz.
Dziękuję.
Nie ma za co.
A...
Hmm?
Mogę coś wypróbować na tobie?
Mam się bać?
Nie chcę zrobić Ci krzywdy, przynajmniej umyślnie 

Wzięłam go za dłoń i po zamknięciu oczu zaczęłam szukać dźwięków odbieranych przez Aragorna.

Co ty kombinujesz?
Moment...
Ale...
Cicho... Jak się uda, to Ci powiem... Jestem już blisko ~ po chwili znalazłam miejsce, z którego mogłam odbierać odgłosy z otoczenia ~ Udało się!
Powiesz mi w końcu co?
Mam nadzieję, że nie jesteś zły, że podłączyłam ci się pod słuch.
~Co zrobiłaś?!
Słyszę to, co ty.
Ale jak?
Nie wiem, jak to wytłumaczyć.
Spokojnie, kiedy będziesz coś wiedzieć, to powiedz, proszę, bo chciałbym jednak wiedzieć, jak na mnie eksperymentujesz.
Dobrze i dziękuję ~ uśmiechnęłam się słabo.
~ Co oni stoją jak te drzewa w lesie, ja zaraz korzenie zapuszczę ~ zaczął marudzić Pippin.
Głupol, do drzew nam daleko, chociaż wysocy jesteśmy ~ zaśmiałam się do Aragorna.
~ Powinniśmy ruszać – odezwał się Haldir ~ Założymy wam teraz opaski na oczy.

Po kilku chwilach staliśmy z zasłoniętym wzrokiem. Mimo tego, że nadal utrzymywałam kontakt ze Strażnikiem, czułam się niepewnie. Jedynym pocieszeniem było to, że przede mną był Merry, a nie na przykład Legolas, bo nie musiałam zadzierać ręki. Zgodnie z obietnicą wyczuwałam na swoim barku dłoń Aragorna. Chciałam, żebyśmy przeszli przez ten kawałek drogi jak najszybciej, tak żebyśmy mogli zdjąć już te opaski z oczu. Gdyby była taka możliwość, nie dałabym sobie w ogóle jej zakładać, ale jednocześnie wiedziałam, że należy uszanować tradycje i zwyczaje tutaj panujące. Po tym, jak ruszyliśmy, zorientowałam się, że idziemy dość wąską ścieżką, która prowadziła nas zakosami. Z upływem czasu słońce wznosiło się coraz wyżej, ogrzewając nas i wszystko dookoła.

Wyczuwało się w powietrzu zapach trawy i czasami nawet kwiatów, jednak najbardziej charakterystyczna była woń lasu, która kojarzyła mi się trochę z początkowymi wypadami Drużyny Strażników, gdzie jeszcze uczyliśmy się obycia w zadrzewionych miejscach. Na samo wspomnienie późniejszych wygłupów, które miały miejsce po zajęciach uśmiechnęłam się. Nie raz wynosiło się tych mniej czujnych z namiotu czy też z szałasu na środek obozowiska z formie żartu i przestrogi, że powinien bardziej na siebie uważać. Mnie szczęśliwie wyniesiono tylko trzy razy i to w momentach, gdy podczas poprzednich nocy pełniłam wartę. Nasz drużynowy rekordzista budził się na placu ponad trzydzieści razy w ciągu półtorarocznego leśnego szkolenia.

Wiatr znacznie ucichł i teraz jedynie co jakiś czas był lekki powiew, który nie był tak przejmujący, jak na równinie. Zauważyłam, że powoli zaczynam się rozluźniać, czując się tutaj w miarę bezpiecznie. Nie szliśmy za szybko, jednakże biorąc pod uwagę krótkie nogi Hobbitów i zawiązane oczy odniosłam wrażenie, że przeszliśmy dość dużo. Słońce musiało chylić się ku zachodowi, gdyż zaczęło się ochładzać jednak nie na tyle, żeby było zimno. Sądząc po większym przewiewie, znajdowaliśmy się na polanie.

- Zatrzymamy się tutaj na noc – odezwał się Haldir – Ale nie zdejmujcie opasek.
-  A jak coś zjemy? Głodny jestem – zaczął marudzić Pippin.
~A ten tylko o jedzeniu ~ zaśmiałam się, na co Aragorn również parsknął śmiechem.
- No co? Tylko raz jedliśmy, i to rano - Hobbit kontynuował marudzenie.
- Dostaniecie swoje porcje prosto w do rąk, a tak powinniście już trafić do ust - powiedział Haldir z lekkim przekąsem.
~Haldirze... ~ odezwałam się.
~Tak Pani?
~Irith jestem... Czyli rozumiem, że można się trochę rozejść tak?
~Trochę tak...
~Całe szczęście, dziękuję ~ odeszłam od miejsca, w którym stałam kilka kroków, po czym usiadłam na ziemi, zdejmując przy okazji bagaż.

Mimo zapewnień tutejszych Elfów o bezpieczeństwie tego lasu nadal czułam się spięta, że coś może się wydarzyć, co odczułam w najbardziej w napiętych mięśniach ramion i karku. Nie wspominając już o dochodzącej do głosu zabandażowanej kostce. Pomimo że było niewiele lepiej, nadal bolała, jednak nie chcąc zbytnio opóźniać, zaciskałam zęby i szłam dalej. Jedynym plusem był brak opuchlizny na uszach. Cały czas zastanawiał mnie fakt, czemu nie urodziłam się z takimi, biorąc pod uwagę tak bliskie pokrewieństwo z Elfami, zwłaszcza że, jak się kiedyś dowiedziałam od Quendich, ciężko jest zamaskować charakterystyczny dla nich wygląd. W momencie, w którym chciałam zacząć przygotowywać miejsce do spania, poczułam dotyk na ramieniu, w pierwszej chwili spięłam się, chcąc jednocześnie sięgnąć do noża przy pasku. Jednak moja dłoń została zatrzymana przez inną, w której znajdowało się kilka sucharów, a w drugiej bukłak z wodą. 

Skinęłam głową w podzięce, chwytając pewniej przyniesione jedzenie. Po kilku gryzach zaczęłam czuć się lepiej, gdyż nie miałam wrażenia pustego żołądka, które męczyło mnie od późnych godzin popołudniowych. Byłam co prawda przyzwyczajona do niedojadania, jednak teraz głód był dość dotkliwy. Po ostatnim kęsie napiłam się trochę, mając wrażenie, że nie jest to zwykła woda, bo miała co prawda podobny posmak, jednakże była bardziej krzepiąca. Po odłożeniu bukłaka obok torby dokończyłam szykowanie posłania, na którym chwilę później się ułożyłam, zwijając w kłębek, przy okazji kładąc zwichniętą nogę trochę wyżej, żeby bardziej wypoczęła. Miałam taką cichą nadzieję, że uda nam się zostać w Lothlórien przez kilka dni, żebyśmy mogli zaleczyć rany fizyczne i psychiczne.

Udało mi się zasnąć dość szybko, co było najprawdopodobniej spowodowane wymęczeniem ostatniego czasu. Po jakimś czasie czułam, że się wybudzam, jednak gdy otworzyłam oczy, zauważyłam, że nie mam opaski na oczach i na pewno nie znajdowałam się w Złotym Lesie, bo wokół oprócz trawy na pobliskim wzgórzu stały tylko dwa drzewa świecące delikatnym blaskiem usiadłam szybko, nie wiedząc zbytnio, co się dzieje, byłam zbytnio skołowana.

Co się tu u licha dzieje?" pomyślałam, rozglądając się po okolicy.

Panowała cisza zaburzana tylko cichym szmerem kołysanej na wietrze trawy. Na równinie nie było nikogo, jednak słyszałam ciepły głos wołający mnie po imieniu. Próbowałam zlokalizować, z której strony on dochodzi, ale mimo chęci nie zdołałam tego zrobić.

- Irith - usłyszałam ponownie tym razem jakby z dość bliskiej odległości.

Gdy tylko odwróciłam się w stronę dźwięku, zobaczyłam stojącą kilka kroków kobietę, wpatrującą się we mnie, szybko stanęłam na nogi. Z postury bardzo przypominała mi elfkę z jednego z wysokich rodów. Miała długie srebnozłociste włosy i błękitne oczy, miałam wrażenie, że skądś ją kojarzę, jednak nie wiedziałam skąd. Czułam, że nie ma w stosunku do mnie złych zamiarów, dlatego podeszłam bliżej.

- Irith... - po raz trzeci powtórzyła moje imię.
- Kim pani jest? Wydaje mi się, że skądś panią kojarzę...
- Dobrze ci się wydaje, jednak nie powiem ci, na razie jestem, sama się tego domyślisz, a przynajmniej powinnaś. Usiądźmy na chwilę, chciałabym ci coś powiedzieć.
- Skąd mam mieć pewność, że nic mi nie grozi? - dopytałam trochę wbrew odczuciom.
- Rozejrzyj się i powiedz, co widzisz?
- Łąkę, pagórek, dwa drzewa i tyle.
- A one czegoś ci nie przypominają?
- A powin... O kurnaś – czułam jak, rozszerzają mi się oczy, gdy dotarło do mnie, gdzie jesteśmy – Czy to znaczy, że ja...?
- Żyjesz, to wszystko się dzieje w twoim śnie, mam jednak do przekazania ci kilka ważnych informacji, a mam mało czasu.
- Zamieniam się w słuch.
- Pierwsza jest taka, że gdy tylko dotrzecie do Caras Galadon, musisz porozmawiać na osobności z Galadrielą, a później...
- Przepraszam, że przerywam, ale o czym mam z nią porozmawiać?
- O twojej przeszłości i przyszłości oraz o umiejętnościach, o których mogę tylko powiedzieć, że Valarowie mieli w tym swój udział.
- Eeemmm... Powiedzmy, że rozumiem, chociaż mam wrażenie, że bardziej zgłupiałam, niż mi się rozjaśniło. A jakie są te pozostałe wiadomości? – zapytałam zaciekawiona.
- Kolejną są twoje uszy.
- Właściwie to miałam nadzieję, że Galadriela coś będzie wiedziała.
- Będzie, ale niewiele.
- Jak to?
- Zostało to wyproszone u Ainurów, żeby ukryli twoją prawdziwą tożsamość do momentu, w którym nie będziesz gotowa poznać prawdy, ale również było to dla ciebie niebezpiecznie w czasie gdy się urodziłaś, żeby twoje uszy miały swą prawdziwą postać.
- Nadal nie czuję się gotowa... Nie wiem, czy w ogóle byłam... Niesłyszenie jest ciężkie, zwłaszcza dla mnie, gdzie większość moich umiejętności jest opartych właśnie na słuchu – czułam, że zaczyna coś we mnie pękać.
- Jesteś bardziej gotowa niż ci się wydaje. A słuch niedługo wróci, nie przejmuj się – powiedziała, co zostało skwitowane cichym westchnięciem z mojej strony i odwróceniem wzroku na drzewa.

Po chwili ciszy poczułam delikatną dłoń na policzku dającą poczucie bezpieczeństwa.

- Uważaj na siebie Irciś...
Tata tak do mnie mówił, jak byłam mała... – wspomniałam.
- Posłuchaj mnie, proszę, teraz uważnie, to co ci teraz dam nie rozpakowuj od razu tylko w momencie, w którym podpowie ci to serce – powiedziała kobieta, podając mi zawiniątko wielkości dłoni.
- Co to? – zainteresowałam się, badając palcami rzecz ukrytą pod materiałem.
- Nie mogę ci teraz tego powiedzieć, jednak, gdy to ujrzysz, zobaczysz, że niektóre legendy są prawdziwe...
- Nie rozumiem, wytłumacz mi, proszę...
- Dowiesz się w swoim czasie... – w trakcie wypowiadania tych słów kobieta zaczęła znikać, a wokół mnie zaczęła tworzyć się wichura, która szalała coraz bardziej do momentu, w którym nie zerwałam się z posłania w Lothlórien z krzykiem strachu.

Próbowałam zamrugać kilkukrotnie, jednak przeszkadzała mi w tym opaska na oczach. W gardle czułam suchość od szybkiego oddechu, który miałam i krzyku, natomiast w kieszeni skórzanej kurtki, którą miałam na sobie, pakuneczek, który dostałam.

- Irith czemu krzyczałaś? – usłyszałam głos Aragorna tuż po szeleście, gdy się przysunął bliżej do mnie.

Zaraz moment... słyszę?" zaczęłam trochę panikować, po raz kolejny będąc zdezorientowaną.

- Zapomniałem, że nie możesz... – zaczął, jednak przerwałam mu mocno zachrypniętym głosem.
- Słyszę...
- ...mnie usły.... – kontynuował, po czym urwał, gdy się odezwałam – Czekaj co? Słyszysz mnie?
- Tak – potaknęłam z bolącym gardłem, po czym zaczęłam szukać w trawie bukłaka z wodą, żeby je przepłukać.

Gdy tylko dotknęłam manierki, poczułam szorstką dłoń zderzającą się z moją. Miałam już cofnąć swoją, została jednak otoczona przez palce obu rąk drugiego Strażnika.

- Daj mi się, proszę napić, mam wysuszone gardło – wychrypiałam i chwilę później płukałam usta wodą, która przez to, że leżała na ziemi była przyjemnie chłodna.
- Lepiej?
- Od razu, przynajmniej nie boli mnie przełyk. Bardzo was obudziłam?
- Mnie i Strażników na pewno, co do reszty nie jestem pewien.
- Nie chciałam, przepraszam.
- Nie masz za co, jakiś koszmar miałaś, że się tak zerwałaś?
- Bardziej sen, ale...
- Hmm?
- Był podobny do tych wizji, co miałam, ale nie był tak mroczny, tylko bardziej pozytywny, może nie licząc ostatniej chwili, w której znalazłam się w środku wichury.
- Czyli jak rozumiem dość wrażeń na dziś?
- Zdecydowanie... Może teraz uda mi się w miarę spokojnie dospać do ranka – westchnęłam i zaczęłam się układać z powrotem na posłaniu, szukając przy okazji koca, który zsunął się ze mnie wcześniej.

Szczęśliwie po chwili go znalazłam i w momencie, w którym chciałam się nakryć, pled został mi wysunięty z dłoni, by zostać zastąpiony znacznie grubszym i cieplejszym, po czym poczułam oplatającą mnie w pasie rękę.

- Ar... – zaczęłam.
- Śpij, a nie gadaj – mruknął sennie, wtulając się bardziej.

Zastanawiało mnie zawsze, jak to jest, że przy niektórych wystarczy dotyk dłoni lub kilka słów a problemy Fëi*** rozwiewają się. Podobnie czułam się przy Aragornie, miałam wrażenie, że większość z kłopotów i wątpliwości, które się we mnie kłębiły, stają się w jakiś sposób prostsze, bądź mniej zagmatwane. Jego wewnętrzne ciepło dawało mi poczucie bezpieczeństwa, którego szukałam od dłuższego czasu.

Rankiem obudził mnie śpiew ptaków i promienie słońca na twarzy. Zaczęłam się rozciągać, lecz szybko cofnęłam ramię, gdy poczułam pod nim głowę Strażnika.

- A to za co? – mruknął, przebudzając się.
- Wybacz, nie chciałam.
- Mhm... Prześpij się jeszcze, do świtu trochę brakuje.
- Nie powiedziałabym, bo czuję, jak mi na twarz świeci.
- Skończ pytlować... Przez chwilę nawet zacząłem się cieszyć, że zaniemówiłaś, bo przynajmniej chwila ciszy była.
- Ej... To nie było miłe – powiedziałam i szturchnęłam go łokciem w żebra.
- Epf... – sapnął – Bolało!
- Bo miało.
- No wiesz co?!
- Co mam wiedzieć? – zaczęłam się z nim bardziej droczyć.
- Że zaraz nie będziesz już taka odważna.
- Czemu niby?
- A temu – powiedział, po czym zaczął mnie gilgotać.
- O nie... Nie... Nie... Nie... Proszę tylko nie to – chciałam się odsunąć od Aragorna, ale tylko zaplątałam się w koc, by czuć się i wyglądać jak naleśnik.
- Co się dzieje? – zapytał któryś z braci Haldira.
- Ups, chyba go obudziliśmy – szepnęłam.
- I nie tylko jego – odezwał się naburmuszony Boromir.
- Zgred – mruknęłam.

Po kilku sucharach na śniadanie ruszyliśmy niespiesznie w drogę. Hobbici jak zwykle rozmawiali o błahostkach, poprawiając częściowo humor innych, a zwłaszcza marudzącego zapewne od wczoraj Gimlego, który zrzędził na wszystko, co związane z Elfami. Miałam ochotę zwrócić mu uwagę jednak po przemyśleniu, ale stwierdziłam, że wolę nie strzępić języka na kłótnie z krasnoludem, której i tak zapewne bym nie wygrała, biorąc pod uwagę wieloletnie uprzedzenia tego drugiego do Quendich. Koło południa jak mi się zdawało, sądząc po kierunku świecenia i ciepła Anaru zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Po chwili usłyszałam szelesty ubrań i narastające rozmowy prowadzone w sindarinie i quenyi. Próbowałam wychwycić jakąś przydatną informację, jednak zbyt wiele głosów nachodziło na siebie, by cokolwiek zrozumieć.

- Mam dla was kilka informacji – odezwał się po kilkunastu minutach do nas Haldir – Ciągnął za wami spory oddział orków, który został wciągnięty w zasadzkę i wybity, a niedobitki są już ścigane. Został wytropiony również dziwny stwór niepodobny do żadnego zwierzęcia.

Przerwał na chwilę, słuchając zapewne kolejnego raportu, gdyż słyszałam szepty, po czym kontynuował.

- Dostałem również informację, że możemy ściągnąć wam opaski, gdyż władcy Lothlórien wiedzą o was, być może nadeszły nowe wieści z Imladris.

Elfy podchodziły i zdejmowały przepaski, mówiąc po kilka słów do każdego. W momencie, gdy została zsunięta z moich oczu, w pierwszym odruchu przymrużyłam powieki od rażącego słońca, w którym staliśmy, lecz z każdą kolejną chwilą było coraz lepiej i coraz więcej widziałam. Staliśmy na dość dużej polanie przy wzgórzu otoczonym dwoma kręgami drzew. Jeden z nich miał białe konary, które zdawały się świecić swoją jasnością, drugi natomiast miał złote liście na koronach, między którymi był zbudowany talan. Jak daleko sięgałam pamięcią, tak jeszcze nie widziałam tak soczyście zielonej trawy, jak ta, co rosła tutaj. Hobbici jako pierwsi się na niej położyli, nakierowując twarze do słońca, reszta drużyny rozsiadła się wokół w półcieniu. Mnie natomiast ciągnęło w stronę drzewnych kręgów, w których stronę poszłam. 

Między konarami rosło dużo żółtych elanorów**** oraz białych niphredilów*****, które urzekały widokiem, gdyż wydawało się, że wśród traw są gwiazdki i płatki śniegu. Usiadłam pod jednym z większych drzew, chłonąc widok, jaki się rozpościerał wokół. Po tym, jak zdjęłam buty, zatopiłam stopy i dłonie w murawie, pozwalając, żeby smyrała mnie po odsłoniętych częściach ciała. Gdy przymknęłam oczy, miałam wrażenie, jakbym trafiła do domu. Podczas pobytu w Imladris sądziłam, że tam znalazłam swoje miejsce, jednak byłam bardziej skłonna sądzić, że to miejsce było bliższe mojemu sercu. Nieświadomie wyjęłam z kieszeni zawiniątko, które dostałam i poczułam nieodpartą pokusę, zobaczenia co kryje się w środku. Kiedy rozwinęłam materiał, moim oczom ukazała się srebrna broszka w kształcie orła z zielonym korpusem, który błyszczał przy każdym poruszeniu. W momencie, w którym usłyszałam kroki, schowałam przedmiot do kurtki.

- Tak sądziłem, że mogę cię tu znaleźć – odezwał się Aragorn kilka kroków ode mnie.
- Aż tak przewidywalna jestem? – odwróciłam głowę w stronę mężczyzny.
- Po prostu wiem, jak zachowują się Dúnedainowie, każde z nas potrzebuje samotności, taki mamy charakter. Mimo że działamy razem, jesteśmy samotnikami.
- Taki nas los... Usiądź, proszę i nie stój nade mną jak Nazgûl gotowy do ataku.
- Bardzo śmieszne – zaczął chichotać, po czym usiadł obok mnie, również opierając się o pień drzewa.

Wykorzystałam moment, w którym przecierał twarz dłonią, przenosząc głowę na nogi Strażnika, czekając na jego reakcję. Kiedy spojrzał na mnie, odwzajemnił uśmiech, którym go obdarzyłam i zanurzył palce jednej dłoni w moich włosach, które z zaplecionym warkoczem miały już niewiele wspólnego. Drugą natomiast począł masować czubek jednego z moich uszu, co spowodowało u mnie wyraz błogości na twarzy.

- Czyżby komuś było przyjemnie?
- Królikiem nie jestem, żeby łapką tuptać – zaśmiałam się i spojrzałam w jego oczy, które wydawały się skrywać tajemnicę – Coś planujesz?
- Nie... Skąd ten pomysł?
- Widzę to w twoich oczach, że coś ukrywasz — usiadłam, żeby lepiej go widzieć.
- Ja...
- Tak ty Aragornie...
- Od dłuższego czasu się nad czymś zastanawiam, jednak mam wątpliwości czy decyzja będzie słuszna – zaczął.
- To, że masz wątpliwości, czyni cię człowiekiem z krwi i kości, a nie wyimaginowanym bohaterem z pieśni czy innych podań.
- Irith ja... – urwał, jakby starając się znaleźć odpowiednie słowa.

Nie chciałam go ponaglać, więc czekałam cierpliwie, wiedząc, że przyspieszając nie pomogę, a przeszkodzę w zebraniu myśli. Zauważyłam, że szuka czegoś w wewnętrznej kieszonce płaszcza, by po chwili wyjąć mały przedmiot, który miałam wrażenie, że wcześniej już widziałam.

- Ta przypinka należała kiedyś do mojej mamy – obracał ozdobę w palcach, uciekając wzrokiem – Pamiętam, jak powiedziała mi, że w momencie, w którym znajdę kobietę, przy której będę czuć, że nie jest to zwykła przyjaźń czy zauroczenie a znacznie mocniejsze uczucie i... i... – złapał głębszy oddech – Jest ono odwzajemnione miałem podarować broszkę osobie, z którą chciałbym spędzić resztę swojego życia.

Byłam na tyle zaskoczona, że nie mogłam wydusić z siebie słowa czy choćby dźwięku jednak po chwili zaczęłam czuć, jak wewnątrz rozlewa mi się ciepło radość i miłość, które objawiło się następnie w szerokim uśmiechu

- Aragornie... Ja... Dziękuję... Nie spodziewałam się, że będziesz chciał przekazać mi od tak ważnej dla ciebie osoby pamiątkę – powiedziałam, zacinając się trochę.
- Tą jedną rzecz jestem gotowy oddać, tym bardziej że już wcześniej stałaś się bliską mi osobą. Mogę ci ją przypiąć?
- Tak – uśmiechnęłam się, po czym odpięłam swoją gwiazdę dúnedaińską spod szyi, która łączyła dwie poły płaszcza.
- Irith przecież...
- Nie zdejmę jej całkiem, przyczepię ją w innym miejscu. Nie chcę ukrywać swojego pochodzenia, bo jestem z niego dumna, a ta gwiazda pokazuje nasze dziedzictwo. Pomożesz? – zapytałam, wskazując na ozdobę Gilraeny – Ja przytrzymam materiał.
- Mhm — mruknął, a następnie poczułam ciepłe palce przy szyi majstrujące przy zapince.

Zaobserwowałam, jak marszczy w skupieniu brwi i czoło.

- Nie marszcz się tak, proszę, bo ci tak zostanie – mówiąc to, dotknęłam jego twarzy.
- Bardzo śmieszne... Gotowe – powiedział i przyjrzał mi się – Czemu i ja mam wrażenie, że chcesz mi coś powiedzieć?
- Tak... w sumie jest coś, czym chciałbym się podzielić z tobą – kiwnął głową na znak, że słucha – Wtedy w nocy, kiedy się zerwałam, śniłam o tym... Ale w sumie ciężko to nazwać snem, bo było to zbyt realne, rozmawiałam z kobietą podobną do Elfki, która pod koniec naszego spotkania dała mi pewną rzecz z zastrzeżeniem, że mam ją rozpakować w momencie, w którym podpowie mi serce. I właśnie na chwilę przed tym, jak tu przyszedłeś, poczułam, że niedługo może nadejść odpowiedni czas. Jja... – zacięłam się.
- Spokojnie Irith – pogładził palcami mój policzek.
- Też bym chciała ci coś podarować – wyjęłam z kieszeni broszkę, którą położyłam na jego dłoni.
- Piękny orzeł – powiedział, obserwując mieniące się w kamieniu światło – Wiesz, że...
- Ja już to wiedziałam tej jednej nocy w Rivendell...
- Nadchodzą jeszcze mroczniejsze czasy niż dotychczas... – zasępił się.
- Pokaż mi, proszę uśmiech. Nie bądź strapiony, nie pamiętam już, kiedy ostatni raz widziałam, jak się śmiejesz. Ten świat doprowadza cię do szaleństwa i wziąłeś już na siebie tyle, ile mogłeś podźwignąć, zawołaj mnie tylko, bo wiedz ja będę przy tobie czy to ciałem, czy też duchem. Gdy będziemy się wspierać, poradzimy sobie. Mogę? – dotknęłam jego zapinki przy płaszczu.
- Mhm – mruknął cicho.

Naciągnęłam materiał do przodu, po czym odpięłam gwiazdę, która jak zauważyłam, minimalnie różni się od mojej odcieniem blasku białego kamienia, który był w środku. Kiedy przyczepiłam srebrnego orła, sześcioramienną przypinkę umocowałam na lewej pole płaszcza, spinając w drugim miejscu ubranie.

- Teraz lepiej – powiedziałam, gdy skończyłam.
- Dziękuję – szepnął i pocałował wierzchy obu moich dłoni – Kocham cię, wiesz
- Ja ciebie również... Kto by pomyślał, że w tak trudnych czasach nie tylko śmierć zbiera żniwo, ale również i miłość odnajduje swoje ofiary.
- Tak... – westchnął – Powinniśmy chyba się zbierać, bo zapewne zaczną się niepokoić o nas, ale najpierw jeszcze zobaczę jak z twoją nogą, bo wczoraj nie było zbytnio możliwości na ocenienie jej stanu.
- Chcesz bandaż? – zapytałam, gdy zaczął odwijać stary.
- Możesz dać i naszykuj, jeśli możesz świeży athelas.
- Jak sobie życzysz – uśmiechnęłam się jednak nie na długo, gdy zobaczyłam jak siną mam lewą kostkę – Nie wygląda to najlepiej.
- Rzekłaś, nie najlepiej, jedyne co teraz mogę zaradzić, to obłożyć listkami królewskiego ziela i zmienić opatrunek, żeby zrobić coś więcej, potrzebny mi jest zapas ziół i przynajmniej ciepła woda, która teraz raczej ciężej dostępna – mówił, bandażując nogę obłożoną rośliną leczniczą – Ale można zaliczyć jako plus to, że opuchlizna delikatnie zeszła jest co prawda nadal widoczna, ale w mniejszym stopniu niż poprzednio.
- Dziękuję ci – powiedziałam, wkładając ostrożnie buta tak, żeby nie ściągnąć materiału.
- Pomóc? – zapytał, wstając z miejsca, na którym siedział.
- Chętnie, tylko przypnę, żeby nie zgubić – wskazałam leżącą obok mnie gwiazdę, by po chwili złapać wyciągnięte dłonie, które pociągnęły mnie do góry.

Z rozpędu wpadłam wprost na Aragorna, który otoczył mnie od razu ramionami, przytulając mocno. Gdy uniosłam nieco głowę do góry, poczułam prawie od razu lekko spierzchnięte usta na moich, muskające je w pocałunku. Uśmiechnęłam się delikatnie, pogłębiając pieszczotę, wsuwając przy tym palce w jego włosy. Słyszałam co prawda trzy zbliżające się głosy, ale nie przejmowałam się tym. Gdy odsunęliśmy się od siebie, wtuliłam twarz w zagłębieniu szyi Strażnika.

- W tym miejscu chyba na zawsze zostaną część naszych wspomnień i serc – powiedziałam cicho.
- Też tak sądzę – odpowiedział i po tym, jak się odsunął, zerwał kilka elanorów, które włożył mi za ucho – Teraz lepiej... Wyglądasz uroczo Irith... Takie małe Elfiątko.
- Nie jestem mała! – pacnęłam go w ramię.
- Aragornie, pani Irith – powiedział do nas Frodo stojący nieopodal razem z Samem i oddalającym się Haldirem.

Spojrzeliśmy w ich kierunku, uśmiechając się.

- Powinniśmy już iść – wzięłam Hobbitów za dłonie i pomaszerowałam z nimi w dół zbocza.

Odwróciłam się za siebie w połowie drogi, zauważając, że Strażnik stoi w tym samym miejscu, zamyślony i oświetlony przez łunę światła, która przedzierała się przez liście, tworząc wrażenie, jakby był cały w bieli, co przypomniało mi jeden sen sprzed wejścia do Morii.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Anar – sin. Słońce
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
**Caras Galadon – jedyne miasto w Lórien
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
***Fëa – que. Dusza
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
****Elanor – żółty kwiat w kształcie gwiazdy
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*****Niphredil – biały kwiat przypominając płatki śniegu
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro