Rozdział 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Po tych słowach wyszedł, pozostawiając mnie stojącą praktycznie na środku z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami i parą gaci w dłoniach.

Kiedy zdziwienie minęło, oporządziłam się, myśląc jednocześnie co zrobić ze zużytymi fragmentami tkanin. Zawinęłam je w spodnie, które miałam jeszcze chwilę temu na sobie, po czym schowałam je pod kocem, aby nie raziły aż tak w oczy. Miałam w zamiarze wyprać je wieczorem przy kąpieli, jednak dotarło do mnie, że będzie to prawdopodobnie dużo cięższe niż poranne odświeżenie. Chyba że wybrałabym się w środku nocy, ale będzie to równie bezpiecznie co dźgnięcie mieczem w oko śpiącego smoka, nawet przy zapewnieniach, że las jest strzeżony. na przekór tego, że wokół noclegu nie było nikogo, miałam wrażenie, iż jestem obserwowana. Starałam się jednak to ignorować siadając przy wejściu do mallorna ze szczotką i rzemykiem w dłoniach, a następnie zaczęłam stopniowo rozczesywać każde z wziętych pasm włosów. Chociaż zwykle tego nie robiłam, postanowiłam zostawić sobie dzisiaj na wpół rozpuszczone włosy zbierając tylko je w małą kitkę z góry głowy, było to spowodowane bólem przy skórze, który odczuwałam przez zbyt długie noszenie ciasno splecionych włosów. Gdy skończyłam oparłam się plecami o drzewo i zaczęłam się wsłuchiwać w ciche śpiewy ptaków. 

Byłam dziwnie spokojna otaczającą mnie swego rodzaju harmonią, przez co czułam się niepewnie wiedząc, że powinno być zupełnie inaczej ze względu na to, co się działo poza granicami lasu i tym, co się nam przytrafiło w Morii. raptem kilka dni temu odszedł Gandalf, a ja miałam wrażenie, jakby od tamtej chwili minęły długie tygodnie. Wyciągnęłam rękę po porzucony przeze mnie wcześniej płaszcz, którym następnie się okryłam by poczuć się odrobinę jak w bezpiecznym kokonie. Brakowało mi tych wczesnodziecięcych lat, gdy największym problemem był padający deszcz, kiedy chciało się akurat wyjść. Chociaż i tak w moim życiu nie miałam prostego startu przez ojca, tęskniłam jednak za tą beztroską, którą wtedy miałam. Wiedziałam na co się zgadzam przyłączając się do drużyny, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że takie same niebezpieczeństwo czeka mnie na bezkresach Eriadoru, jeśli nie większe, bo zazwyczaj byłam na samotnych zwiadach, a tak przynajmniej w tej małej grupce ochraniamy siebie nawzajem. Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy na moją twarz padł promyk słońca przedzierający się przez korony drzew i zaczął ją ogrzewać do momentu, w którym ktoś nie stanął przede mną przez co padł na mnie cień. Uchyliłam, więc zamkniętą do tej poty powiekę i zamrugałam kilkukrotnie, żeby zobaczyć kto przyszedł. Okazało się, że był to Aragorn z paczką w ręce.

- Moje Słonko, słonko mi zasłania... – uśmiechnęłam się, czując jednocześnie pojawiające mi się rumieńce na twarzy.
- Twoje Słonko? A tego jeszcze nie słyszałem – odwzajemnił uśmiech, kładąc pakunek na moim posłaniu.
- A co, nie podoba się? – uniosłam odrobinę brew odwracając się w jego stronę.
- Ujdzie... – mruknął z poważną miną jednak jego śmiech w następnej chwili zniweczył efekt i w rezultacie chichotaliśmy oboje.
- Ja na serio pytałam... – powiedziałam cicho poważniejąc – Wiesz, że...
- Wiem Ircia, wiem – usiadł obok mnie otaczając ramieniem i dając całusa w czubek głowy – Nie przeszkadza mi to, że czasem tak albo podobnie mnie nazwiesz.
- Ja... Em... – zająknęłam się, skubiąc wystającą nitkę przy rękawie.
- Jesteś inna niż te wszystkie rozanielone kobietki, patrzące się maślanym wzrokiem w obiekty swoich westchnień – dokończył za mnie trafiając idealnie w sens tego co chciałam powiedzieć - Właśnie dlatego, taką cię pokochałem. Myślisz, że wytrzymałbym z taką babą dłużej niż chwilę? – zaśmiał się – Siajby bym dostał, gdyby nie miała praktycznie swojego zdania albo które ograniczałoby się tylko do potakiwania.
- Czyli dobrze, że jestem... Jak to było... Charakterna? – usiadłam między jego nogami po czym oparłam się bokiem o jego tors i wtuliłam się w niego unosząc odrobinę kąciki ust.
- Nie za wygodnie ci? – zapytał obejmując mnie ramionami.
- Mmm... Jest dobrze – mruknęłam cicho krzywiąc się jednocześnie od skurczu.
- To czemu się krzywisz? – spytał z troską.
- Bo mimo wypitych ziółek, nadal mam sporadyczne skurcze – stęknęłam przyciskając dłoń do podbrzusza, po czym zaczęłam cicho – Boromir miał rację... Były są i będą ze mną same problemy przyciągam do siebie większość z nich mimo że nie chcę ale to nie moja wina samo się dzieje.

Nawet nie zauważyłam kiedy po twarzy zaczęły płynąć łzy, które szybko starłam, gdy zwróciłam na nie uwagę.

- Głupie hormony... Niepotrzebnie Ci zawracam głowę, sam masz już wystarczająco dużo swoich problemów, a ja obciążam Cię jeszcze kolejnymi. nie powinno tak być powinnam być dla ciebie wsparciem a jestem nic nie wnoszącym balastem...
- Irith proszę nie mów tak – wciął się, gdy przerwałam na chwilę, żeby złapać oddech – Nie jesteś żadnym balastem i nigdy nim nie byłaś. Każdy z nas popełnia błędy czy tego chcemy, czy nie. Tak samo jest z problemami. Bardziej zacząłbym się martwić, gdyby się okazało jakbyś ich nie miała. Ni mel tye, tye sinte? (que. Kocham Cię, wiesz?) – szepnął cicho tuląc mnie mocniej do siebie – Mogę jedynie podejrzewać, jak się czujesz, bo z racji tego, że jestem innej płci sam tego nie doświadczę, ale wspierania i tulenia nikt mi nie zakaże. Chyba, że tobie nie będzie się to podobać.

Wiedziałam, że nie powinnam się tak rozklejać, ale było to silniejsze ode mnie. Czując otulające mnie ramiona skuliłam się w sobie, wtulając się w mężczyznę siedzącego obok mnie. Przykrył mnie kocem, który wziął z wnętrza, po czym pocałował w czubek głowy.

- Cała drżysz – zauważył, po czym mnie podniósł trzymając pod kolanami i na plecach – A do tego oczy ci się kleją.
- Wcale nie – próbowałam zaprzeczać, ale moje ziewnięcie przekreśliło wszystko.
- Prześpij się, powinnaś się lepiej poczuć przez to – położył mnie na posłaniu, które zajmowałam w nocy, po czym sam usiadł na ziemi na wysokości mojej głowy, przyglądając mi się.

Zwinęłam się w kłębek i przykryłam szczelniej kocem. Leżąc tak przypomniały mi się słowa do pewnej melodii zasłyszanej stosunkowo niedawno, którą zaczęłam cicho nucić

- Uciszasz burze i dajesz mi wytchnienie, trzymasz mnie w swoich dłoniach i nie pozwolisz mi upaść. Kradniesz moje serce i zapierasz mi dech w piersiach, czy pociągniesz mnie teraz za sobą głębiej?
- Lubię, jak śpiewasz... – szepnął, zdejmując z mojej twarzy zabłąkany kosmyk włosów, dotykając przy okazji opuszkami delikatnie zaróżowionego policzka
- Położyłam dłoń na jego i splotłam nasze palce odsuwając je trochę od twarzy.
- Zostaniesz? – zapytałam z nadzieją – Tak, jak wtedy, kiedy ponownie spotkaliśmy się w Edoras? Wiesz... Mimo że minęło tak niewiele czasu mam wrażenie, że od tamtego momentu minęły lata a nie kilka miesięcy. Pomyśleć, że tak wiele zmieniło się w naszych życiach. Po tym jak wyjechałeś z wioski widziałam cię kilkukrotnie na zlotach, jak rozmawiasz z wyżej ode mnie postawionymi dowódcami. Pamiętam, jak jednego razu chyba mnie zauważyłeś i zacząłeś iść w moim kierunku, ale dostałam wiadomość od posłańca, że razem z odziałem muszę natychmiast wracać w okolice wioski ze względu na orków, którzy pojawili się w tamtych rejonach.
- Również to pamiętam... Zostanę przy tobie tylko wezmę sobie coś, żeby usiąść na tym, chyba że... – wstał, po czym położył się za mną na posłaniu.

Wsunął jedną rękę pod moją talię, drugą zaś otoczył mnie od góry, położył dłonie w dole mojego brzucha, który zaczął delikatnie masować. W pierwszej chwili zadrżałam i skrzywiłam się, ale z każdą kolejną chwilą coraz bardziej się rozluźniałam. Mimo że w mallornie nie było zimno, to dopiero teraz, gdy leżałam wtulona w Dúnadana zdałam sobie sprawę z tego, że byłam wychłodzona, przez co możliwe było, iż skurcze które miałam były bardziej dotkliwe. Przez ciepło i odprężenie, nie wiedziałam, kiedy zasnęłam, przebudziłam się dopiero wtedy, gdy usłyszałam podniesione głosy bodajże Hobbitów. Gdy otworzyłam oczy moje przypuszczenia się sprawdziły, gdyż jak się okazało, Merry z Pippnem próbowali wyrwać sobie nawzajem jakiś kawałek jedzenia. Po chwili poczułam ruch za sobą i kiedy spojrzałam do tyłu zobaczyłam, że Aragornowi również się przysnęło i tak samo, jak mnie obudziły niziołki.

- Merry i Pippin prawda? – mruknął mając nadal zamknięte oczy.
- Zgadza się – przekręciłam się na plecy, żeby lepiej widzieć jego twarz.
- Dobrze się spało? – zapytał zaspanym głosem.
- Tobie również jak widzę – uniosłam odrobinę kąciki ust, po czym położyłam dłoń na jego policzku i pogłaskałam go kciukiem.
- Jak się czujesz? – w oczach Aragorna widać było troskę.
- Faktycznie lepiej, dziękuję za wymasowanie mi brzuszka – zaczęłam się wściekle rumienić na twarzy i dekolcie.
- Taka doświadczona przez życie, a nadal rumienisz się tak niewinnie – zaśmiał się cicho
- No wiesz! – pacnęłam go w ramię ciesząc się, że mężczyzna nadal leży na boku.
- Ale co? Źle mówię?
- Właśnie dobrze i to jest najgorsze – udzielił mi się jego śmiech, po chwili jednak spoważniałam – Mam problem.
- Tak? – strapił się, unosząc się na ręce zgiętej w łokciu.
- Muszę sobie zmienić co nieco, żeby nie zabrudzić aż tak kolejnych spodni, a będzie to ciężkie przy drużynie siedzącej tutaj... Chyba, jednak pójdę się wykąpać. Tam nie będzie aż tylu ciekawskich, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo nie za bardzo chcę świecić golizną. Mam również... – nie dokończyłam, bo usłyszeliśmy radosny krzyk i odgłos biegnących stóp po ściółce.
- Pani Irith się obudziła – zawołał Pippin i razem z Merrym byli już w połowie drogi do nas.
- Panowie stop! – zerwałam się do siadu, błagając w myśli wszystkie znane mi bóstwa żeby tylko koc nie podwinął mi się ukazując więcej niżbym chciała.

Merry zatrzymał się tak gwałtownie, że Pippin wpadł na niego przez co przewrócili się i wywinęli koziołki turlając się kawałek po ziemi.

-Nic wam nie jest? – zapytałam ich, gdy ci zaczęli się gramolić do wstawania.
-Nie nie – zapewnił Merry, po czym zaczął z wyrzutem – Czy ty zawsze musisz się tak pchać na mnie Pip?!
- Hej! – podniosłam odrobinę głos - Panowie spokojnie... Jesteśmy w jednej drużynie, więc nie powinniśmy się kłócić, zwłaszcza, że jesteście przyjaciółmi od dzieciaka.

Nim się spostrzegłam, Aragorn był już przy nich i posadził przy reszcie dając mi tym samym do zrozumienia, że odciąga spojrzenia ode mnie chociaż na chwilę, co wykorzystałam, wstając na tyle szybko na ile mogłam, a następnie owinęłam się kocem przed ciekawskimi oczami. W ręcznik schowałam najpotrzebniejsze rzeczy, po czym skierowałam się w stronę ścieżki prowadzącej do potoku, z którego korzystałam wcześniej. Tym razem, o dziwo, nikogo nie spotkałam. Jednak gdy tylko dotarłam na miejsce, okazało się że była tam kąpiąca się Elfka z dzieckiem, które na oko wyglądało na góra półtora roku.

- Ni am sorrime. Ni care- vamme osán- ni would oment- anybodime at sina lú símen (que. Przepraszam. Nie sądziłam, że spotkam kogoś tutaj o tej godzinie) – powiedziałam szybko, gdy tylko kobieta mnie zauważyła, po czym zaczęłam się wycofywać.
- Senda (sin. Spokojnie) – zapewniła mnie blondwłosa – Rightlime, ni am actuallime túl -o símen (que. Właściwie już stąd idę.)
Sorrime en- (que. Przepraszam jeszcze raz) – byłam już przy krzewach odgradzających kąpielisko, gdy usłyszałam ponownie ciepły głos kobiety
- Tye are -o sina ráne húd i túl símen yallume ló, foraime? (que. Jesteś z tej drużyny wędrowców co przyszła tu wczoraj wieczorem, prawda?)
Manen care- tye sinte i? (que. Skąd pani to wie?) – rozejrzałam się nerwowo wokół czując jednocześnie, że zaczynam się denerwować.
- Im gar- ú- seen cin hi yenya ar ap- i i hearsaime linta hwest (que. Nie widziałam cię tutaj wcześniej, a poza tym wieści szybko się roznoszą)
Ni... I na- foraime, ni túl as tien (que. Ja...Zgadza się, przybyłam razem z nimi) – odpowiedziałam niepewnie
- Nanaaa (sin. Mamaa) – dziecko na rękach elfki zaczęło domagać się uwagi wołając wesoło wskazując jednocześnie na mnie rączką po czym zapytało - Man na- sina? (sin. Kto to?)

Kobieta spojrzała na mnie z pytaniem wypisanym na twarzy

- Mime esse na- Irith, ni Dúnedain -o i forte ar... – zaczęłam się przedstawiać jednak zawahałam się nad udzieleniem pewnej informacji
- Qua na- raica? (que. Coś nie tak?)
-
Lala, -yes na- ilya foraime, faila... (que. Nie, wszystko w porządku, po prostu...) – poczułam dotknięcie w ramię przez co drgnęłam i spojrzałam na stojącą naprzeciwko mnie kobietę.
- Whui na- hi híril near? (sin. Czemu ta pani jest smutna?) – usłyszałam pytanie dziewczynki

Byłam zdziwiona, że takie małe dziecko potrafi mówić tak płynnie. Musiałam nieświadomie zrobić komiczną minę, bo usłyszałam śmiech kobiety

- Quendi hîn gal- breg but gal- lain. Lottie na- nearlui 10 ennin iar. Mal Ni cen- i ni ve ehtelë As an ordinarime fíriel (que./sin. Elfie dzieci rozwijają się szybciej, ale rosną wolniej. Lottie ma blisko 10 lat ludzkich. Jednak widzę, że również nie mam do czynienia ze zwykłą kobietą) – powiedziała z uśmiechem przyglądając się moim uszom, które były jeszcze delikatnie opuchnięte.

W odpowiedzi pokiwałam niepewnie głową, by chwilę później się skrzywić odrobinę, gdy poczułam, że spodnie zaczynają robić się wilgotne.

- Rúcima (que. Szlag) – zaklęłam pod nosem nieświadomie przechodząc w pełni na quenyię.
- Mana termáre- ana tye? (que. Co ci się stało?) – zapytała nie przejmując się, że jest zawinięta tylko w ręcznik.
- Ni sam-li a inya hrangwë (que. Mam pewien kobiecy problem) – powiedziałam cicho rumieniąc się i zerkając w dół
- Ni cen- (que. Rozumiem) – uśmiechnęła się ciepło – Ni care- vamme lare- tye, linne- atsa saunë hequatye mére- me ana termáre- ar tír- tye engwë glaudh atsa nórë man engwë -o saunë nórë. (que. Nie zatrzymuję cię już, idź się wykąp, chyba że chcesz żebym została i przypilnowała ci rzeczy, bo zdarzają się dowcipnisie, którzy zabierają rzeczy kąpiących się osób.)
- Hannon le (sin. Dziękuję) – uniosłam odrobinę kąciki ust i podeszłam bliżej wody, gdzie rozłożyłam rzeczy

https://youtu.be/bySMxChI8Hw

Kątem oka spojrzałam na kobietę rozczesującą palcami mokre włosy, obserwując bawiące się na trawie dziecko. Zdjęłam niepewnie z siebie ubrania, które położyłam obok tych na zmianę. Westchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że na spodniach jest tylko mała plamka, zamiast takiej o znacznie większych rozmiarach, jakiej się spodziewałam. Po ściągnięciu bielizny, weszłam do wody, która była odrobinę cieplejsza niż rankiem, a przynajmniej miałam takie wrażenie. Trzymane w dłoni majtki, jak i materiał zanurzyłam w rzece, by po namoczeniu zacząć o siebie pocierać, aby sprać to co wchłonęły. Zanim całkiem wyczyściłam wzięłam porwany fragment, złożyłam go na cztery części i zaczęłam obmywać nim okolice intymne, co jakiś czas wypłukując zabrane nim wydzieliny. W międzyczasie zerkałam na Elfkę z dzieckiem, ta jednak rozglądała się tylko dyskretnie wokół, mnie omijając wzrokiem, za co w duchu jej dziękowałam. Niedługo później, kiedy odświeżona znalazłam się na brzegu i sięgnęłam po materiał służący za ręcznik, kobieta odezwała się do mnie.

- Cin gar a vana fana (sin. /que. Masz piękną sylwetkę)

Słysząc wypowiedź Elfki zamarłam na moment, patrząc na nią z niedowierzaniem.

- Hannon le. Ni care- vamme estel ana lar- qua ve i. (sin. Dziękuję) (que. Nie spodziewałam się usłyszeć coś takiego) – odezwałam się nieśmiało, zakładając górną część ubrań.
- Quendi na- tare palime- ana Sina a nat. Tye Gar- ana exercise limbe ana get. Lottie manen na- tye linne-? (que. Quendi są bardziej otwarci na takie sprawy... Musiałaś dużo ćwiczyć, żeby uzyskać... Lottie gdzie ty idziesz?)
-
Ennas! (sin. Tam!) – dziewczynka zawołała wesoło wskazując na mnie

Tur- cin darth- a moment ir im lanne? Mín will teilien then, okaui? (sin. Poczekasz kilka chwil, aż się ubiorę? Pobawimy się wtedy, dobrze?)

W odpowiedzi usłyszałam tyko szczęśliwy śmiech dziecka i rozbawione spojrzenie matki dziewczynki. Ubrałam się dość szybko, uprzednio zabezpieczając sobie bieliznę.

- Nin est- na- Kaneraena. Ha will n- easier an ammen than na ped- trí „híril". If cin anír- cin tur- nall- nin Kana (sin. Nazywam się Kaneraena. Będzie nam prościej niż mówić przez „pani". Jeśli chcesz możesz mówić do mnie Kana) – Elfka wyciągnęła dłoń w moją stronę, gdy do niej podeszłam.
- Irith – ponownie się przywitałam, tym razem czując się odrobinę mniej skrępowana niż kilkanaście minut wcześniej.
- Cin teilien? (sin. Bawisz się?) – spytała z nadzieją w oczach Lottie, trzymana na rękach przez mamę.

Mana care- tye mére- ana timeále-? (que. A w co chcesz się bawić?)

Dziewczynka na moment zmarszczyła nosek w zamyśleniu.

Deli- a Seek! (sin. W chowanego!)
- Im am nediad na caen a cin deli-.(sin. Liczę do dziesięciu a ty się chowaj.) – powiedziałam rozbawiona po czym zaklaskałam w dłonie, żeby odrobinę pospieszyć dziewczynkę.

Tye pole- cen- i tye ve hini ar te ve tye (que. Widać, że lubisz dzieci, a one ciebie)
-
Esse mime mardi peler ni am a... (que. W rodzinnej wiosce byłam...) – zaczęłam, jednak po chwili zacięłam się nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa w quenyi na akuszerkę
- Wolisz przejść na westorn? – zapytała nagle stojąca naprzeciwko kobieta.
- Nie sądziłam, że...
- Jestem jedną z nielicznych Quednich mieszkających w tych okolicach umiejących ten język.

Zauważyłam, iż mimo płynności w mowie, u kobiety występuje silny akcent.

Cainen, nerte, tolto... (que. 10, 9, 8) – zaczęłam głośno liczyć, mrugając przy tym do kobiety – Nelde, atta, er, ni am look an (que. 3, 2, 1. Szukam!)

Kilka kroków od nas za krzakami usłyszałam cichy śmiech. Pokuśtykałam, więc w tamtą stronę i zaczęłam się rozglądać, umyślnie nie zwracając na skuloną dziewczynkę, której wystawały nóżki spod jaśminu.

- Rozumie westorn? – zapytałam cicho Kany
- Pojedyncze słówka – szepnęła

Ni osán- Lottie na- aut- ana us, ni care- vamme cen- her. Ar mana are emme linne- ana care- sí? (que. Chyba Lottie nam zginęła, nie widzę jej. I co teraz zrobimy?)

Ni care- vamme sinte, ni osán- ni indóme n- mardi er an a tastui aes (que. Nie wiem, chyba wrócę sama do domu na pyszne jedzenie)
-
Tastui aes? (que. Pyszne jedzonko?) – z krzaków wychyliła się zaciekawiona dziecięca twarzyczka, która po chwili zrobiła się smutna.
- Oj...

Úqua happen, titta er. Tye hid ehtelë. (que. Nic się nie stało Maluchu. Dobrze się schowałaś.)

Dziewczynka po chwili wyskoczyła z chaszczy i przytuliła się do mojej nogi. Wyglądało to odrobinę komicznie, gdyż Elfiątko nie sięgało mi nawet do kolana.

Tul- na nin. (sin. Chodź no do mnie) – złapałam Lottie pod paszki i podniosłam, by posadzić sobie ją na ramionach – Ve -yes? (que. Podoba się?)
-
Verime limbe! (que. Bardzo!) – zapiszczała z radości, po czym objęła rączkami moją głowę i się do niej przytuliła.

Sama się delikatnie zaśmiałam, ujmując drobne dłonie.

- Dzieci to jednak niesamowite istoty – westchnęłam, by chwilę później poczuć delikatne ukłucie w okolicach serca.
- Coś się stało? – usłyszałam ciche pytanie, idącej obok mnie Elfki.
- Nie... Chociaż... Nie, właściwie nie...
- Nie od dzisiaj mówią, że wzrok mamy bystry – kobieta drążyła temat, widząc moją zmianę humoru.
- Zaczęłam się zastanawiać czy będzie mi dane mieć kiedyś takiego szkraba – zerknęłam do góry, na przysypiającą Lottie.

Stanęłam na moment, żeby poprawić sobie zawiązany na szybko tobołek z używanych wcześniej rzeczy, który zaczął mi się zsuwać z ramienia.

- Trafiłam w sam środek wiru wojny i obawiam się, że mogę zwyczajnie nie doczekać spokojnych czasów. Mimo przodków jakich posiadam, mam również świadomość, że znaczna część z moich równolatków dawno pozakładała już rodziny i cieszą się, którąś z kolei pociechą, podczas gdy ja mam... – ponownie się zacięłam podczas naszej rozmowy, starając się nazwać to co łączy mnie i Aragorna.
- Tak? – spytała delikatnie widząc napięcie na mojej twarzy.
- Hmm... Można powiedzieć, że partner, którego mam jest moim narzeczonym.
- Można powiedzieć?
- Znaczy... Trochę to skomplikowane – stanęłam na moment, chcąc na moment odciążyć nadwyrężoną kostkę, która zaczęła pulsować tępym bólem – Znaliśmy się za dzieciaka, później on się przeprowadził, straciliśmy na kilkadziesiąt lat kontakt, a gdy przypadkiem ponownie się spotkaliśmy wszystko odżyło. Wiem, że dla ciebie ten czas to tak, jakby mrugnąć okiem, ale gdy odnaleźliśmy się to co kiedyś nas łączyło uderzyło w nas kilkukrotnie silniej, niżbyśmy przypuszczali. Kilka dni temu wymieniliśmy się ważnymi dla nas drobiazgami...

Gdy znalazłyśmy się stosunkowo niedaleko mallorna, który służył Drużynie za miejsce odpoczynku zatrzymałyśmy się.

· Po co ja Ci to właściwie wszystko mówię... – westchnęłam

Spróbowałam zdjąć z barków śpiącą dziewczynkę, ta jednak zacisnęła tylko rączki na moich włosach, przez co na razie wolałam nie ryzykować wyrwania połowy czupryny albo jej płaczu.

- Widocznie potrzebowałaś wygadać się jakiejś kobiecie, bo z tego co słyszałam wokół ciebie sami mężczyźni...
- I to różnych ras... – mruknęłam, spoglądając w stronę noclegu – Co zrobić z Lottie?

Spytałam trochę bezsilna po kolejnej próbie wyplątania włosów z jej dłoni. Nie chciałam ryzykować postawienia całej Drużyny na nogi po tym, jak Elficzka zbudzi się w nocy i zacznie płakać za mamą.

- Przesypia spokojnie całe noce – zapewniła, jakby czytała mi w myślach.
- Nie trzeba będzie jej jakoś nakarmić? Nie jest jeszcze aż tak późno...
- Zostanę z wami jeszcze przez jakiś czas, może do tego czasu się zbudzi. A jeśli nie to wtedy będziemy radzić – Kaneraena uśmiechnęła się do mnie ciepło.

Przy zejściu do mallorna musiałam wyjątkowo uważać, żeby się nie poślizgnąć na wilgotnej od rosy ściółce. Lewa kostka ponownie spuchła, a dodatkowe obciążenie w postaci dziecka na baranach nie ułatwiał przemieszczania się. Zaciskałam tylko zęby z natarczywą myślą, by dotrzeć tylko do przydzielonego mi siennika i nie przewrócić się uszkadzając bardziej siebie oraz dziewczynki. W połowie drogi do kryjówki zwróciłam na siebie uwagę niemalże całej Drużyny, Ci jednak widząc śpiącą Lottie zachowywali się dość cicho. Jednakże przeczuwałam, że gdy tylko mała się obudzi i wróci z mamą do swojego domu zacznie się potok pytań, jak, skąd, po co i dlaczego. Już teraz wiedziałam, że nie miałam najmniejszej ochoty na takie wypytywanie. Zaprowadziłam Kanę do wnętrza drzewa, po czym z trudem usiadłam na własnym posłaniu, sycząc przy tym z bólu.

- Spróbujemy ponownie ją zdjąć? – szepnęłam, czując delikatnie mniejsze ściskanie rączek na włosach.
- Do trzech razy sztuka, jak to mówią – Elfka zaczęła ostrożnie wyciągać pasmo po paśmie z drobnych, dziecięcych paluszków.

Jednakże, chwilę po tym, jak moja czupryna została uwolniona Lottie przycisnęła się ramionkami do mojej szyi.

- Co jest? – mruknęłam przerażona, patrząc to na Elficzkę to na Kanę – Pewnie myśli, że jestem tobą...
- W taki sposób przykleja się tylko do mojego męża... Jeszcze nigdy tak szybko nie zaufała obcemu, jak tobie – sama kobieta była zdziwiona całą sytuacją.
- Nie powiem, że czuję się komfortowo, ale do momentu, w którym się nie obudzi zaopiekuję się nią – zaoferowałam, obracając dziewczynkę w taki sposób, aby miała ją na rękach.
- Ircia? Wszystko w porządku? – do wnętrza mallorna wszedł Aragorn z porcją kolacji na talerzu w jednej oraz kubkiem naparu w drugiej ręce.
- Jakby to powiedzieć... Chwilowo Drużyna powiększyła się o jedną małą przylepę – uniosłam odrobinę kąciki ust, obserwując siadającego obok mężczyznę, który w międzyczasie przywitał się z będącą po drugiej stronie Elfką.
- Ja bym powiedział, że złapałaś kleszcza, a właściwie on ciebie. Wypij, powinno być już letnie. Sądziłem, że wcześniej przytuptasz...
- Może by się i udało, ale nie w stanie w jakim jestem – mruknęłam, po wypiciu naparu z kobiecych ziółek – Mam wrażenie, że kostka mi zaraz wybuchnie...
- Bandażowałaś ją dzisiaj?
- Tak, ale wystarczyło, że ten mały skrzat wciągnął mnie w chowanego, a chwilę później złapał się mnie i nie miałam jak po kąpieli tego zrobić. A potem tylko tutaj doszłam...
-  Zjedz przynajmniej połowę porcji, zaraz poszukam leków i Cię opatrzę, jak wrócę.
- Ale tego jest jak dla dwóch chłopa! – jęknęłam bezradnie.
- Jedz i nie marudź, bo sam cię nakarmię...
- Kusząca propozycja – uniosłam jeden z kącików ust.
- Ale tak, że nie będziesz nadążać z gryzieniem.
- To nie sprawiedliwe... – mruknęłam.

Po chwili wzięłam pierwszy kęs kanapki z wędliną i plasterkiem żółtego sera.

- To o nim mówiłaś? – spytała cicho Kana, po tym jak Strażnik oddalił się po odpowiednie medykamenty.
- Hmm? – mruknęłam tylko, gdyż chwilę wcześniej zdążyłam wziąć kolejny gryz.
- Wtedy, gdy mówiłaś o partnerze...
- Mmm... Mhm... – pokiwałam głową, przełykając – Aż tak widać, że jesteśmy razem?
- Widoczne jest dla tych, którzy kogoś szczerze kochają.
- Po czym ty poznałaś? – spytałam zaciekawiona.
- Po spojrzeniach, jakimi na siebie patrzycie i drobnych, często niezauważalnych gestach.
- Co masz na myśli? – dopytałam, samej się jednocześnie szukając tych czynności.
- Już od chwili, gdy pojawiłaś się w zasięgu wzroku swoich towarzyszy, to przez niego byłaś najczujniej obserwowana. Mimo oddalenia, zwróciłam uwagę na to, jak się napiął, żeby w każdej chwili móc do ciebie doskoczyć i pomóc w razie potrzeby, jednak jednocześnie dał Ci na tyle dużo przestrzeni, abyś sama mogła podjąć decyzję czy dojdziesz tutaj sama czy może wsparta o ramię.
- Nie zauważyłam tego... – szepnęłam, spuszczając głowę z odczuwanego wstydu.
 Jesteś zmęczona i obolała, widać to po tobie. A do tego martwiłaś się o Lottie.

Poczułam na dłoni delikatnie ściśnięcie kobiety w ramach pocieszenia.

- Gdy przyszedł tutaj, razem z kolacją, co też jest jednym z gestów, o których mówię, to co najbardziej mnie uderzyło było to jego przepełnione miłością spojrzenie wpatrzone w ciebie. Nie mówię już o późniejszych przekomarzaniach słownych...

Podczas wypowiedzi Elfki czułam coraz większy supeł zawiązujący się w żołądku. W chwili, w której Lottie zaczęła się kręcić, zatopiona w swoich myślach samoistnie zaczęłam się razem z nią kołysać, przez co ponownie zapadła w głębszy sen.

- Ircia? – czując dotyk na plecach, spięłam się otulając szczelniej ramionami dziewczynkę, dopiero po chwili rozpoznając głos Aragorna.
- T-tak? – zająknęłam się, wyostrzając zamglone spojrzenie na twarzy mężczyzny.
- Mało zjadłaś... – odezwał się, spoglądając na ledwo ruszoną porcję.
- Nie jestem specjalnie głodna... Dojem później... – zapewniłam.
- O ile Hobbici się nie dorwą – parsknął śmiechem, po czym usiadł na ziemi – Dasz radę oprzeć nogę na moim kolanie?
- Powinnam...

Już sam moment ściągania buta był nieprzyjemny, gdyż materiał drażnił obolałe miejsce.

- Zaczynam żałować, że chodzę w długim obuwiu... - jęknęłam w chwili uwolnienia nogi.
- Gdybyś miała krótsze, na pewno nie przeszłabyś takie odległości, zauważ, że jednak masz zapewnioną jaką taką stabilizację. Nie wygląda to dobrze... Zastanawiam się czy zwykły bandaż tu wystarczy i czy nie trzeba będzie bardziej usztywnić Ci tej kostki...

Słysząc tę informację pokręciłam tylko głową ze zrezygnowania.

- Zrób wszystko co możliwe, tylko nie dowiązuj mi łubków...
- Zdajesz sobie sprawę, że może być to już konieczne? – mężczyzna bardziej stwierdził, niż zapytał, spoglądając na siną wręcz kostkę by po chwili przenieść wzrok na moją twarz – Zmuszać Cię nie będę, mogę jedynie zasugerować.
- Rób co musisz – szepnęłam zrezygnowana.
- Wezmę tylko coś do stabilizacji – powiedział, po czym ponownie się oddalił.

Ostrożnie się poprawiłam na łóżku by móc oprzeć się plecami o wewnętrzną stronę pnia mallorna. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że z mojej szyi zniknęły dziecięce rączki.

- Chyba możesz ją już wziąć do siebie – uniosłam odrobinę kąciki ust, przekazując ostrożnie Elficzkę kobiecie – Lepiej, żeby wyspała się w swoim łóżeczku.
- Dziękuję, że się nią zaopiekowałaś – Kana przytuliła mnie jednym ramieniem, by chwilę później poprawić sobie córkę na rękach – Do zobaczenia w najbliższym czasie.
- Do zobaczenia – pożegnałam się, widząc jak Elfka mija się w przejściu z Aragornem – Kleszczyk się już puścił
- Widzę właśnie... Swoją drogą do twarzy ci z takim maluchem – zerknął na moment mi w oczy, a następnie powrócił spojrzeniem na opuchniętą kostkę – Zdecydowanie za mocno sobie ją nadwyrężyłaś...

Przemył najpierw całość naparem jałowcowym* starając się jak najmniej dotykać obrzęk.

- Planujesz posmarować jakąś maścią arnikową** czy z kasztanowca***? – spytałam, gdy odłożył jeszcze wilgotny gazik.
- Tą z kasztanowca wezmę, działa trochę silniej.

Obserwowałam pracę Aragorna, starając się jednocześnie, jak najmniej poruszać mimo odczuwanego bólu. Jednak w chwili, gdy najpierw owinął mi kostkę gazą, do której przyłożył łupki i zaczął zawijać całość bandażem jęknęłam głośno, zabierając odruchowo nogę.

- Zostaw... Boli... – czułam, jak w oczach zbierają mi się łzy, a dłonie zaciskają się na pościeli.
- Wytrzymaj jeszcze trochę, za chwilę skończę – usłyszałam spokojny głos Strażnika – Jeszcze tylko kilka owinięć...

Chociaż zdawałam sobie sprawę, że rzeczywiście nie minęło dużo czasu do zawiązania supełka na bandażu, miałam wrażenie, jakby minęły długie minuty zanim ramiona Dúnadana mnie otoczyły.

- Już... Spokojnie... Jest już po wszystkim...
- Mhm... – mruknęłam, wtulając się w mężczyznę, niemalże tak samo jak kilkanaście chwil wcześniej Lottie we mnie – Mam już tego wszystkiego serdecznie dosyć... Czemu to zawsze na mnie pada, jeśli ktoś ma sobie coś zrobić? Nie życzę nikomu źle, ale niech komuś innemu coś się stanie a nie mnie...

Spięłam się słysząc szelest ubrań po drugiej stronie drzewa, jednak nie spojrzałam w tamtą stronę.

- Frodo się położył spać – powiedział mi cicho przy uchu Aragorn, po czym mocniej mnie przytulił.

Zdawałam sobie sprawę, że zachowuję odrobinę absurdalnie, jednak dzisiejsze spotkanie z Kaną i jej córeczką, pogorszenie się stanu kostki i miesiączka połączona z ogólnym rozdrażnieniem, rozbiło mnie całkowicie. Nie umiałam chwilowo grać postawy twardzielki, której nic nie rusza. Mimo że starałam się taka być, to we wnętrzu wszystko dotykało mnie równie mocno co innych, którzy otwarcie okazywali swoje emocje. Jednak bywały momenty takie jak ten, czy wtedy po spotkaniu z Nazgûlem, gdzie osłony przed światem opadały ukazując moją wrażliwość.

- Ircia... Myślę, że powinnaś się położyć – szepnął zatroskany Strażnik – Daj organizmowi i swoim nerwom się zregenerować...

Chwilę później poczułam, jak się unoszę, by w następnej leżeć już na sienniku.

- Dziękuję, że się o mnie troszczysz – odezwałam się cicho, okrywając się jednocześnie kocem.
- Śpij dobrze... – powiedział składając delikatny pocałunek na moim czole.

Nim dobrze usnęłam słyszałam jeszcze rozmowy reszty drużyny na polance przed mallornem i krzątanie się w środku, któregoś z Hobbitów.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Napar z jałowca – posiada właściwości odkażające
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
**Maść arnikowa – działa przeciwzapalnie i ściąga obrzęk
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
***Maść z kasztanowca – działa przeciwzapalnie i ściąga obrzęk
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Oto i jest... Nowy rozdział po dość gruntownej korekcie całego opowiadania, jaka się odbywała w ostatnich miesiącach. Zdaję sobie sprawę, że "odrobinę" was i moich bohaterów zaniedbałam, ale postanowiłam wziąć się chociaż odrobinę w garść i ruszyć cokolwiek do przodu. 

Mam nadzieję, że mimo dość długiej przerwy od dodania ostatniej części nadal znajdą się osoby, które czekały na ciąg dalszy.

Ściskam w tą gorącą noc i zapraszam do czytania.
Niuniucha

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro