Rozdział 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Kocham Cię i nic tego nie zmieni – wyznałam, okalając ramionami szyję Strażnika.

Dni zaczęły mi się zlewać w jedną niemal bezkształtną masę. Życie Drużyny powoli odżywało z otępienia i zgryzoty, która męczyła nas po śmierci Gandalfa. Jedynie Frodo trzymał się na uboczu, mając tylko Sama za towarzysza. Niejednokrotnie zachodziłam w głowę, jak mogłabym pomóc Powiernikowi, jednakże każda opcja, która przyszła mi do głowy nie była na tyle odpowiednia, by podejmować kolejne kroki. Z czasem i jemu zaczął się poprawiać humor, nie wiedziałam tylko, czy aura tego miejsca miała na to wpływ, czy też mijające dni, które w Lothlórien płynęły jakby wolniej.

Któregoś wczesnego wieczora udałam się na krótką przechadzkę tchnięta jakimś przeczuciem. Dzień nie był najcieplejszy, jednak przyjemnie świecące słońce trochę niwelowało uczucie chłodu. Wędrowałam ubitymi ścieżkami, nucąc cicho pod nosem melodię, którą nie pamiętałam już, gdzie zasłyszałam.

– Massë n– tye linne– ana? (que. Dokąd zmierzasz?) – usłyszałam za sobą żeński głos, którego właścicielki nie szło pomylić.

Odwróciłam się szybko z lękiem w oczach, widząc stojącą za mną Elfkę.

– Actuallime... Ni faila vanta. Ni mére– ana fana eth nat –esse mime tolde (que. Właściwie... Chodzę tak po prostu. Chciałam ułożyć sobie kilka spraw w głowie.) – odpowiedziałam cicho, czując na sobie siłę przenikliwego spojrzenia Pani Światła.

– Ni cen. So túl as ni (que. Rozumiem. Chodź więc ze mną) – melodyjny ton głosu zainteresował mnie na tyle, iż uniosłam wzrok na twarz uśmiechniętej Galadrieli.

W odpowiedzi pokiwałam głową, mając coraz większą gulę w gardle. Rozejrzałam się dyskretnie wokół, by zauważyć, że większość z mijających nas Elfów spogląda zaskoczona na naszą dwójkę. Nie był to zapewne częsty widok, by Lady Lothlórien rozmawiała tak bezpośrednio z kimś spoza Złotego Lasu. Nawet sami mieszkańcy nie mieli zbyt wielu okazji na bezpośrednią audiencję. Obawiałam się spotkania, które mnie czekało. Jednocześnie chciałam porozmawiać z ciotką, ale lęk, jaki odczuwałam, zaczynał mnie paraliżować do tego stopnia, iż zdolność szybkiego łączenia faktów oraz odwaga, którą zwykle miałam, schowały się głęboko w mojej świadomości. Podążałam za Galadrielą z lekko zgarbionymi ramionami, mając wrażenie, jakby na barki opadło mi ciężkie brzemię, które z każdą kolejną chwilą wbijało mnie coraz bardziej w ziemię.

Patrzyłam głównie pod nogi, co jakiś czas podnosząc odrobinę wzrok, by spojrzeć, gdzie podążamy. Zauważyłam, że teren zaczął się obniżać w niewielką kotlinkę porośniętą gęsto szaroniebieskim mchem oraz trawiastymi kępkami w podobnych odcieniach. Nietypowe to było miejsce, niemal zupełnie niepodobne do lasu, jaki rósł dookoła. Miało się wrażenie, jakby dźwięki natury się wyciszyły i stały się dużo cięższe do wyłapania, nawet przez wprawne ucho.

– Pamiętasz, jak mówiłam, że się jeszcze spotkamy, wtedy, kiedy przybyliście w to miejsce? – spytała melodyjnym tonem, stając jednocześnie przy podobnej misie co stała niedaleko mallorna, w którym spaliśmy.

Ta jednak była nieco większa i zdecydowanie bardziej ozdobna. Delikatne florystyczne ornamenty zdobiły niemal całą dolną powierzchnię. Im bardziej się im przyglądałam, tym więcej zauważałam na niej szczegółów. W największej ilości było na nim listeczków o charakterystycznym trójpalczastym ułożeniu. Później zauważało się pnącza podobne do jeżyn oraz gatunku roślin, których nie umiałam rozpoznać.

– Pamiętam – odszepnęłam po chwili, zerkając na twarz jasnowłosej kobiety.

– Wiesz co to jest?

– A powinnam? – spytałam skołowana, przenosząc wzrok z misy na Elfkę i z powrotem.

– Można tu zobaczyć zarówno przyszłość, jak i przeszłość, ale i obrazy, które mogą się wcale nie wydarzyć – usłyszałam tajemniczą odpowiedź.

– Powiedziałabym, że rozumiem, ale nie rozumiem... – westchnęłam, zerkając w płytką taflę wody znajdującej się w środku.

– Chcesz zobaczyć, co kryje los? – kolejne enigmatyczne pytanie.

– Nie jestem właśnie pewna... Chyba wolałabym, żeby niektóre aspekty mojego życia zostały tak, jak są... – dotknęłam dłonią chłodnej faktury kamienia.

– Kilka dni temu byli tu dwaj Hobbici... – zaczęła, przyglądając mi się uważnie.

– Nadal wolę nie zaglądać do... – urwałam, zauważając, jak na powierzchni wody pojawiło się kilka kręgów, jakby coś do niej wpadło, a następnie z całej misy zaczął się rozchodzić delikatny błękitny blask.

Odwróciłam szybko spojrzenie w drugą stronę, jednak czułam jednocześnie przyciąganie, by skupić wzrok na powierzchni tafli. Początkowo odbijały się tam korony drzew, by po chwili zaczął się ujawniać jakiś obraz. Najpierw była to ciemna plama, która jaśniała z każdym momentem, ukazując twarze i sylwetki bliskich mi osób wykrzywione w bólu i cierpieniu zadawanym prawdopodobnie przez siły zła. Mimo że był to tylko obraz, widok ten sprawiał mi niemal taką samą bolączkę co przyjaciołom. Zacisnęłam palce na rantach misy, obserwując ponownie zmieniającą się wielobarwną plamę.

Tym razem widziałam tę samą wizję co w Rivendell. Ten sam moment jakiejś podniosłej uroczystości w Minas Tirith. Tłumy ludzi zajmujący niemal każdy możliwy skrawek ostatniego poziomu Białego Miasta byli w różnobarwnych strojach i czuć było ich szczerą radość obecnego wydarzenia. Nie minęła jednak chwila, a atmosfera stała się wręcz żałobna, tak samo jak ubrania Gondorczyków. Gdy obraz zaczął się przybliżać, zobaczyłam samą siebie stojącą nad otwartym sarkofagiem z ciałem Aragorna.

– Nie... – wyrwało mi się, gdy odsunęłam się gwałtownie od misy na kilka kroków – Nie... Ale...

Nie potrafiłam sklecić żadnego sensownego zdania jak i myśli, taki czułam zamęt i niedowierzanie. Usiadłam na jednym ze schodków prowadzących w dół kotlinki, by po chwili schować twarz w drżących dłoniach. Drgawki nie obejmowały tylko ręce, ale cała się trzęsłam z nerwów i ogólnego rozstrojenia. Wiedziałam, że był to zły pomysł, by zaglądać do tej tafli. Żałowałam, iż nie odeszłam od misy na samym początku, zanim pokazał się jakikolwiek obraz. W kącikach oczu poczułam pieczenie, a po chwili pierwsze łzy spłynęły mi po policzkach.

Nie potrafiłam stwierdzić, która wizja odcisnęła na mnie większe piętno. Zarówno pierwsza, jak i ostatnia wyczerpywały emocjonalnie. Obie sceny boleśnie i skutecznie obnażały moje słabości oraz pragnienia. Zarówno Strażnicy z poprzedniej drużyny, jak i Aragorn okazywali mi wsparcie, kiedy najbardziej go potrzebowałam, a i sama niejednokrotnie im pomagałam. Nie mogłam wyobrazić sobie bez nich życia. Te półtora roku samotnej tułaczki odcisnęło na mnie wystarczające piętno.

Na barkach czułam znacznie większy ciężar niż w momencie, w którym tu przyszłam. Najbardziej boleśnie przewijał mi się przed oczami widok nienaturalnie bladej i zniszczonej przez wiek skóry na zmarłej twarzy Aragorna, która była tak inna od mojej, jaką wtedy miałam.

– Wiem co widziałaś... – niski głos Galadrieli sprowadził mnie do rzeczywistego świata.

– Czemu mi to pokazałaś? – spytałam z wyrzutem, patrząc na nią zaczerwienionymi oczami.

– Ja tylko nakierowałam zwierciadło, aby ukazało twoje lęki, nie ode mnie już było zależne, co w nim zobaczysz – miałam wrażenie, że szare oczy Elfki niemal przeszywają mnie na wylot.

– Czemu akurat lęki? Czemu nie coś innego? – chciałam wstać, żeby podejść do kobiety, która nadal stała przy podwyższeniu z misą, jednak po chwili nogi odmówiły mi współpracy i boleśnie opadłam na kamienne stopnie.

– Już przy pierwszym spotkaniu wyczułam w twojej Fëi nieodkryte nawet przez ciebie zakamarki, a ten aspekt był jednym.

– Tak się składa, że akurat doskonale sobie zdawałam sprawę z własnych słabości! – dopiero gdy skończyłam, poczułam drapanie w gardle, spowodowane podniesionym tonem, jakim wypowiedziałam ostatnie słowa.

– Czyżby?

Uniesiona brew Elfki zirytowała mnie chyba bardziej niż jej słowa. Czułam, jak ponownie zaczynają kotłować się we mnie skrajne emocje. Złość mieszała się ze smutkiem, rozgoryczenie z odrętwieniem.

– Tak, zdawałam – wysyczałam, starając się zachować opanowany ton – Gdyby nie przyjaciele i dobre dusze, które mi pomogły, nie byłoby mnie tutaj, tylko najpewniej zmarłabym, mając lat kilka przez ojca, który miał mnie w szczerym poważaniu i praktycznie świata nie widział oprócz butelek. Dziękuję za ukazanie mi tego co już wiedziałam.

Szala emocji zaczęła się przeważać w stronę wściekłości, która była bliższa furii niż zwykłej złości.

– Wystarczająco już w życiu przeszłam, by teraz widzieć, jak najbliżsi memu sercu cierpią!

– A skąd ta pewność, że jeszcze kroczą po tym świecie? – ciche pytanie Elfki wytrąciło mnie z równowagi.

– Ponieważ wierzę, że nie wszyscy z Beltane ucierpieli w tamtym cholernym ataku! – wrzasnęłam, by po chwili zanieść się kaszlem, gdy do reszty zdarłam sobie gardło.

– Jednak w Imladris nieco inaczej podeszłaś do sprawy...

– Skąd to... Od Arweny dostałaś informacje?

– Mam swoje źródła – odpowiedziała enigmatycznie.

– Jasne – prychnęłam cicho – Zawsze są takie problemy z dojściem do porozumienia z Elfami? Powiedzą ni to, ni sio...

– Zawsze tak szybko wszystkich osądzasz? – Galadriela zapytała, zbliżając się do mnie.

– Niejednokrotnie miałam kontakt z Quendi i zauważyłam jedno, im wyżej urodzeni, tym większymi zagadkami mówią. Także chyba podziękuję za dalsze wskazówki... – mruknęłam, dźwigając się z trudem na nogi.

– Mam dla ciebie jeszcze jedną wiadomość – zatrzymała mnie, gdy ruszyłam w górę schodów.

– Cudownie... Co to za wesoła informacja? – zironizowałam, zaplatając ręce na piersi.

– Niemal wszystkie w naszym rodzie mamy jakiś dar lub dary.

– Fantastycznie... – prychnęłam – Jakby to, co przeżyłam w ostatnim czasie, nie wystarczyło... Nie chcę już niczego więcej. Za dużo się ukazało w ciągu tych kilku miesięcy i zdecydowanie za szybko. Wizje, aury, zmiany pogody przy emocjach, rozmowy w głowie, nie mówiąc już o rosnących nagle uszach! Nikt normalny tego nie wytrzyma, a ja sama jestem już na skraju!

– Nie sądziłam... – na twarzy Elfki wymalował się smutek.

Mimo szalejących we mnie emocji miałam ochotę się roześmiać.

– Może i niektórzy już się rodzą z tymi cechami, jednak na niektórych spada zbyt wiele w zbyt krótkim czasie! – zeszłam z drugiego stopnia, na którym stałam, po czym podeszłam bliżej kobiety – Co więcej! Jest to cholernie przykre, jak zakładam, mimo wiedzy, że masz siostrzenicę, nigdy nie podjęłaś próby skontaktowania się ze mną i przekazania mi tych informacji znacznie wcześniej bym się mogła do nich przyzwyczaić i nastawić. Ten specjalny dar, o którym mówiłaś to, niby co ma robić? Będę przez ściany widzieć? Czy może dźwięki jako kolory będę widzieć?

– Ten był ci przypisany w gwiazdach od momentu twojego poczęcia, nie możesz się przed nim wzbraniać.

Padła kolejna odpowiedź niemówiąca zbyt wiele.

– A tak konkretnie to przed czym mam się nie wzbraniać? Bo już coraz mniej mnie rzeczy i spraw zaskakuje, na moje nieszczęście.

Słysząc przedłużającą się ciszę, zirytowana pokręciłam głową, by po chwili zacząć się wycofywać.

– Nie musisz się Lady tak spieszyć z odpowiedzią... Mam przecież tysiące lat przed sobą!

– Irith poczekaj, proszę... – zawołała za mną, gdy byłam w połowie schodków.

– A jest po co? – stanęłam na moment – Pewnie i tak zaraz powiesz mi coś, co już wiem.

– Zastanawiałaś się może kiedyś skąd u ciebie taka łatwość w pomaganiu innym uzdrowicielsko?

– Żartujesz prawda? Tego można się wyuczyć, nawet będąc wyjątkowym beztalenciem. Wystarczy dobra pamięć i umiejętność kojarzenia faktów, jaka dolegliwość daje dane efekty chorobowe.

– Może inaczej zapytam. Czy zauważyłaś może, że w twoich rękach athelas działa nieco inaczej niż w chwili, w której używają go inni przedstawiciele twojego plemienia?

Tym razem słowa kobiety mnie na tyle zaintrygowały, iż zmniejszyłam dzielącą nas odległość z zainteresowaniem w oczach.

– Kontynuuj, proszę...

– Może najpierw usiądziemy? – zaproponowała, wskazując niewielką ławeczkę stojącą w gąszczu wyższych traw, które kołysały się na delikatnym wietrze, jaki zaczął wpadać do kotlinki.

– Jeśli to konieczne, to możemy – mruknęłam.

Tak skołowana emocjonalnie nie byłam dawno. Czułam jednocześnie, jak podkłady energii zbyt szybko się wyczerpują od tej huśtawki emocjonalnej, jakiej zaczęłam doświadczać od początku spotkania z Galadrielą. Coraz bardziej chciałam stąd najzwyczajniej w świecie uciec i znaleźć się w jakimś bardziej odludnym miejscu, by wyciszyć się wewnętrznie oraz regenerować siły.

– Więc? – zapytałam tylko, gdy usiadłyśmy na kamiennym siedzisku, wykonanym zapewne tego samego materiału co misa stojąca niedaleko.

– Jak zaczęłam wcześniej Ci mówić... Twoim darem, oprócz większej wrażliwości na muzykę i pieśni, jest to, że masz możliwość używania pełnego spektrum działa athelasu. Niewiele jest osób, które mają taką możliwość. Taki osobami są między innymi prawowici władcy Gondoru...

– Jak Aragorn... – szepnęłam do siebie, zatapiając się w rozmyślaniach, jednak nadal słuchałam słów Elfki.

– Jednak nawet on nie ma takich możliwości jak ty.

– Nie rozumiem... Sama przed chwilą mówiłaś, że jest inaczej.

– Trzeba jeszcze w pełni akceptować swoje dziedzictwo... – odezwała się cicho, nieco wyniosłym tonem.

Gdy tylko ta wypowiedź Galadrieli się zakończyła, poczułam wracającą złość, która zdążyła nieco opaść przez tę chwilę.

– Nie ma osób idealnych i każdego dopadają wątpliwości. Mnie również jak słyszę, takie twierdzenia – wstałam gwałtownie, by w następnym momencie zacząć krążyć w przypływie energii – Z resztą... Co Ci do tego, jaką decyzję podejmie?! To wyłącznie jego wybór, a ja jedynie mogę go wspierać w tej decyzji do końca!

– Tyle że twój koniec będzie znacznie później niż jego... – Elfka odezwała się nagle.

– Słucham?! – zatrzymałam się nagle, wpatrując się w kobietę.

– To, co słyszałaś... – wstała i stanęła naprzeciw mnie – Jesteś co prawda Półelfką, ale przez wybór Írissë, sama nie masz szansy zdecydowania o swoim losie. Mimo swojej śmiertelności i tak będziesz żyła zdecydowanie dłużej niż wszyscy twoi bliscy, będziesz musiała patrzeć, jak kolejno odchodzą przez upływ czasu i wiek. Świat się będzie zmieniał, podczas gdy ty pozostaniesz niemal taka sama, wolniej się starzejąc... – Galadriela wyminęła mnie powolnym krokiem, po czym stanęła przy misie.

Ja tymczasem nie byłam w stanie się ruszyć, mając wrażenie, jakby nogi zaczęły obrastać mi pnącza niepozwalające zrobić żadnego kroku. Jak jeszcze kilka chwil wcześniej kipiałam z nadmiaru emocji, tak teraz nie czułam nic oprócz pustki, przez którą przebijało się przerażenie.

Czy naprawdę będę musiała żegnać wszystkich, samej żyjąc nie wiadomo jak długo? A co będzie z dziećmi, o ile będzie mi dane je mieć? Też będę widzieć, jak odchodzą?

Pytania kłębiły mi się w głowie, uniemożliwiając racjonalne myślenie. Czułam się skołowana, a na nic nie znajdowałam odpowiedzi.

– Ja... – odezwałam się cicho po dłuższym czasie, czując suchość w ustach – Chyba pójdę...

Nie pamiętałam czy Galadriela mi coś odpowiedziała, a droga powrotna była dla mnie niewiadomą. Dopiero gdy zaczęłam słyszeć, jakby zza mgły gwar rozmów Drużyny dotarło do mnie, gdzie się znajduję. Siedząc na swoim sienniku, uświadomiłam sobie, że cała drżę od nadmiaru wydarzeń i emocji.

– Ircia? – spokojny głos Aragorna skupił moją uwagę, jednak na krótko.

– Wybacz mi... Proszę... – zdążyłam tylko szepnąć, nim straciłam przytomność, czując jako ostatnie ciepłe dłonie na moich rękach.


~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Witajcie Kochani, 

Nowy rozdział po dłuższej przewie... Mam nadzieję, że Wam się spodobał i nie będziecie mieli mi za złe ten Polsacik ;)

Za wszystkie gwiazdki i komentarze z całego serca dziękuję <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro