Rozdział 40

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiedziałam, ile trwałam zawieszona w mrokach nieświadomości, jednak to czy otworzyłam oczy, czy miałam je zamknięte, nie stanowiło zbytniej różnicy przez otaczające nas ciemności. Musiała być późna nocna godzina, gdyż niemal wszyscy oddychali równomiernie zatopieni w głębokim śnie. Jedynie Aragorn czuwał. Stał przy wejściu, oparty prawym barkiem o szeroką krawędź konara. Na tyle dobrze znałam jego mowę ciała, iż potrafiłam stwierdzić, czy jego zagłębienie się myślach było na tyle głębokie, że przestał zauważać sygnały z otoczenia. Tym razem jednak stało się inaczej niż przewidywałam. Chwilę po tym jak ściągnęłam z siebie gruby, wełniany koc, opadł on na ziemię z cichym szmerem, co zwróciło uwagę mężczyzny.

– Jak się czujesz? – zapytał, podchodząc bliżej.

– Dziwnie... – szepnęłam, przecierając ostrożnie kąciki oczu – Wiesz... Mam wrażenie, jakbym w głowie miała pustkę...

– A czemuż to?

Aragorn usiadł tuż obok mnie, by chwilę później otoczyć mnie ramieniem w talii.

– Rozmawiałam z Galadrielą... – gdy nabierałam głębszy oddech w płuca, zaczął on drżeć od powracających emocji – Ja...

– Spokojnie, jestem przy tobie – szepnął, przytulając mnie nie za mocno – Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić... Zrozumiem to.

– Nie o to chodzi – zawiesiłam głos, by przełknąć nerwowo ślinę – Działo się tam tyle, że nie wiem, od czego zacząć i...

Zacisnęłam powieki, gdy emocje zaczęły przejmować nade mną kontrolę. Wcześniej obudzone demony dały o sobie znać dużo wcześniej niż zwykle. Mur, jaki wytworzyłam wokół siebie, podczas spotkania z Panią Światła nadwyrężył się na tyle, że by teraz całkiem pęknąć i wypuścić schowane w głębi umysłu najbardziej bolesne wspomnienia.

– Chcesz się napić? – pytanie wypełnione troską, zabrzmiało mi w uszach.

– Chętnie – szepnęłam, odsuwając się – Aragornie...

– Tak?

Mężczyzna spojrzał w moim kierunku, trzymając dłoniach niewielki kubeczek wykonany z jasnego drewna oraz dzbanek, wypełniony wodą.

– Wyjdziemy na zewnątrz? – odezwałam się jeszcze ciszej niż wcześniej.

– Owiń się tylko kocem, osłabiona jesteś.

– Nie jest najgorzej – mruknęłam, po chwili jednak poczułam dreszcz przechodzący po plecach, gdy tylko zawiał niewielki wiatr.

– Czyżby? – uniósł jeden z kącików ust, podając mi wodę – Pij spokojnie, dość chłodna jest.

– Poradzę sobie...

– W to nie wątpię, jednak i tak wolę o ciebie zadbać.

– O czy myślałeś? – spytałam po wypiciu niemal połowy kubka.

– Kiedy?

– Zanim wstałam...

– O niczym ważnym... – skrzywił się, by następnie odwrócić wzrok.

– Widziałam przecież. Odpowiedz mi proszę szczerze...

– Zastanawiałem się, jaką trasę obrać, gdy będziemy musieli stąd wyjechać. Na razie jedyną rozsądną wydaje się spłynięcie w dół Anduiny do Wodospadów Rauros, jednak... – zamilkł na moment, kręcąc głową, by po chwili wstać i wyjść z kryjówki.

Nie czekając, ruszyłam za nim, biorąc koc ze sobą. Aragorn stał przy źródełku, wpatrując się w taflę wody. Gdy położyłam dłoń na jego ramieniu, zauważyłam, że od razu się spiął, zaciskając powieki.

– Aragornie? – szepnęłam, stając przed nim.

– J–ja... – zająknął się, by po chwili ponownie zamilknąć.

– Jestem przy tobie...

Otuliłam ramionami jego żebra, lekko ściskając. Po raz kolejny w tak krótkim czasie widziałam Estela w tak złym stanie. Nie minęło dużo czasu, a sama poczułam oplatające mnie ręce, które lekko drżały.

– Lękam się tego, co nas spotka po wyjeździe stąd... – szepnął mi przy uchu strapionym głosem – Głównie ta myśl nie daje mi spokoju i nie umiem jej zaradzić. Wystarczy, że musieliśmy pożegnać Gandalfa... Nie chciałbym, żeby jeszcze komuś stała się krzywda.

– Ja również, uwierz mi... Nawet Boromirowi, chociaż za nim nie przepadam. Tym razem nie umiem zaradzić twoim lękom, bo sama również je odczuwam. Zwłaszcza po tym co usłyszałam od Galadrieli... – szepnęłam już dużo ciszej, czując, jak tym razem niepokój ściska moje serce.

– Czyżby pokazała Ci jedną z tych swoich cudownych wizji?

– Skąd wiesz? – spytałam, odsuwając się odrobinę, by spojrzeć na twarz Strażnika.

– Kiedyś uraczyła mnie jedną z nich, ale już wiem, że się nie spełni...

– Cz–czemu? – zająknęłam się.

– Bo spotkałem Ciebie. Według tamtej wizji miałem być samotnym wędrowcem do końca swoich dni...

Gdy tylko usłyszałam to sformułowanie, czułam, jak zamieram, a w gardle pojawia się gula niemal uniemożliwiająca oddychanie. Strach i złość powróciły, uderzając jeszcze mocniej niż wcześniej.

– Ircia? Cała drżysz... Co się dzieje?

Przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Na zmianę otwierałam i zamykałam usta, starając się coś powiedzieć w ramach wyjaśnień, jednak ściśnięte gardło skutecznie w tym przeszkadzało.

– Irith? Irith?! – Aragorn z rosnącym niepokojem przyglądał się mojej walce z samą sobą – Ma to jakiś związek z tym co powiedziałem?

Kiwnęłam głową na potwierdzenie, by chwilę później oprzeć czoło o bark mężczyzny. Wsłuchując się w spokojny już oddech Strażnika, sama starałam się dopasować do niego swój, który był znacznie szybszy niż zwykle. Ciepłe ramiona okalające mnie w talii dawały poczucie bezpieczeństwa i koiły nerwy.

– Troszkę lepiej? – spytał cicho, jakiś czas później.

– Galadriela stwierdziła, że przez moje pochodzenie będę musiała obserwować, jak bliskie mi osoby odchodzą i nie będę mieć na to wpływu. J–ja... – głos zaczął mi się łamać, a dłonie zacisnęłam na tylnej części koszuli mężczyzny – Wystarczająco już śmierci widziałam... Nie chcę już patrzeć, jak kolejni żegnają się z życiem, zwłaszcza przyjaciele i... i... ty... Aragornie?

– Tak? – jego łagodny głos dodawał tak potrzebnej mi teraz otuchy.

– Widziałam twój pogrzeb... – wyznałam ledwo słyszalnie – Prawie Cię nie poznałam. Ja mało co się zmieniłam... C–czemu to tak bo–oli?

Z mojego gardła wydostał się żałosny jęk, a ciałem wstrząsnął szloch. Schowałam twarz w zagłębieniu szyi Strażnika, czując napływające do oczu łzy, które chwilę później spłynęły po mojej twarzy. Ręce przeniosłam na jego ramiona, by następnie zapleść je na wysokości karku i ścisnąć.

– Weźmiesz mnie pewnie za beksę... Ale... – przerwałam na moment, by wziąć drżący oddech – Nie mam już tyle siły, by ciągle trzymać w sobie te wszystkie emocje. Jedynie przy tobie mogę pozwolić sobie na pełną swobodę i pokazanie swojego prawdziwego oblicza... Boli mnie ta ciągła walka oraz utrzymywanie cholernej gry pozorów.

– Jesteśmy tylko ludźmi i... – zaczął, ale wcięłam się w jego wypowiedź.

– To jest właśnie największy problem! – krzyknęłam szeptem, wyplątując się z objęcia – Ja nie jestem człowiekiem, tylko cholerną Półelfką, która nawet nie może zdecydować o tym, jaki los wybierze...

Odwróciłam się plecami do Aragorna i odeszłam kilka kroków na skraj polanki znajdującej się przy mallornie, po czym usiadłam wśród korzeni jednego z drzew. Gdy tylko schowałam twarz w dłoniach, poczułam, jak po twarzy zaczynają spływać mi kolejne słone kropelki. Żal i smutek wypełniały niemal każdy kawałek mojego ciała, jednak najbardziej dokuczliwe było kłucie w okolicy serca. Dłonie drżały mi z nerwów, nawet gdy zaciskałam je na pasmach włosów, które jeszcze kilka miesięcy temu były grzywką. Teraz sięgały niemal połowy ucha i prędzej przeszkadzały, niż realnie zmieniały wygląd. Niemal każdy spazmatycznie brany oddech kończył się cichym szlochem, nad którym nie umiałam bądź podświadomie nie chciałam zapanować. Gdy zaczęły mi się trząść również ramiona, poczułam, jak otulają mnie ręce Aragorna.

– Jeśli potrzebujesz to płacz... – Szepnął kojącym głosem – Jeśli tylko tego potrzebujesz, to pozwól wypłynąć tym wszystkim emocjom. Niechaj każda łza zabierze, chociaż cząstkę twojego cierpienia, uśmierzając ból. Jestem przy tobie.

– A–ale...

– Mamy czas... Dzień i tak się niedługo zacznie, co daje nam przynajmniej dwie, może trzy godziny spokoju. Wezmę później Drużynę, gdzie na jakiś placyk ćwiczebny, żebyś mogła wypocząć.

Owinęłam tylko ramionami szyję mężczyzny, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nie wiem, ile trwaliśmy w takiej pozycji, jednak dostatecznie długo, iż zaczęłam powoli się wyciszać i łapać głębsze oddechy.

– Troszkę lepiej? – ciche pytanie zmusiło mnie do skupienia się na tym co czuję.

– Mhm... – mruknęłam, nadal mając twarz wtuloną w zagłębieniu jego szyi – Odrobinę lepiej, dziękuję Ci...

– Chcesz opowiedzieć co i jak?

– Przez to, że mama poświęciła swoją nieśmiertelność w imię miłości, ja takiej możliwości już nie mam, mimo że jestem w połowie Elfką... Gdyby nie ona, to ja w pewnym momencie musiałabym podjąć decyzję, czy podążę drogą Elfów, czy stanę się śmiertelniczką. Jednak... – zamilkłam na moment, by chwilę później wytrzeć nos rękawem – Nie wiem, czy sama umiałabym wybrać... Już teraz świadomość, że będę żyć dużo dłużej niż inni bardzo boli, a co dopiero, gdybym miała chodzić po tym świecie, przez nie wiem nawet ile.

– Irith... – zaczął spokojnie, gładząc mnie z czułością po włosach – Wiem, że może być to ciężkie dla ciebie, ale nie mamy pewności czy wyrokowanie Galadrieli rzeczywiście przyniesie jakiś realny skutek.

– Wiesz... Widziałam trzy wizje, gdy spojrzałam do zwierciadła... W pierwszej widziałam, jak bliscy mojemu sercu są torturowani niemal do śmierci – zacięłam się, starając się odrzucić te obrazy sprzed oczu wyobraźni – Nie mówiłam Ci o drugiej, która połączona jest z trzecią... Ja... Ja już ją kiedyś miałam. Jak jeszcze byliśmy w Rivendell. Tuż przed wyjazdem, wtedy co zatrzymaliśmy się na polance, miałam sen, ale był on zbyt realny, by być zwykłym snem.

– Dlaczego?

– Czułam się wtedy, jak podczas wizji, jednak... – westchnęłam cicho – Wiedziałam, że kiedyś się to wydarzy...

– To? – zaniepokojony szept Aragorna zmusił mnie do wyrażenia jaśniej swojej myśli.

Zacisnęłam powieki, przeczuwając, że jeśli podniosłabym tylko spojrzenie na twarz mężczyzny, ujrzałabym w jego szarych tęczówkach coś, czego nie chciałabym zobaczyć.

– Widziałam twoją koronację... – wyznałam, by po chwili przygryźć dolną wargę – Byliśmy wtedy w Minas Tirith. Było dużo ludzi, którzy wypełniali niemal cały górny poziom, czuć było radość i podniosłą atmosferę...

Mówiłam wolno, ważąc niemal każde słowo i zastanawiając się co dalej.

– Chwilę później u Galadrieli przerodziło się wszystko w żałobną atmosferę. Wszyscy byli ubrani na czarno, a aura wręcz przytłaczała... J–ja... Nie wiem, jak będę w stanie... – urwałam, nie mogąc wykrztusić z siebie żadnego słowa.

– Spokojnie... Mogę sobie jedynie wyobrazić, co czujesz jednak... – przerwał na moment, by wziąć głębszy oddech – Pomyśl, że nawet wtedy prawdopodobnie nie zostaniesz sama. Wierzę, że nadejdzie taki dzień w naszym życiu, kiedy będzie nam dane trzymać w rękach i obserwować to co się zrodzi z naszej miłości. A przynajmniej chcę żywić taką nadzieję, iż w chwili, gdy zabraknie któregoś z nas, ktoś się nami zaopiekuje i poda pomocną dłoń.

– O ile będzie nam dane zobaczyć swojego potomka... – mruknęłam, czując ukłucie bólu w sercu – Jeśli tylko będę mogła je mieć...

– Czemu tak uważasz?

Przez dłuższy moment nie odpowiadałam, starając się wygłuszyć szalejące emocje. Po przetarciu dłońmi twarzy odezwałam się tak cicho, że ledwo było mnie słychać.

– Jako nastolatka zaczęłam wyjątkowo późno miesiączkować... Tak naprawdę dopiero niedługo przed rozpoczęciem szkolenia cokolwiek się zaczęło. Podczas gdy niektóre z moich rówieśniczek mając lat dziewiętnaście, zaczynały myśleć o pierwszych dzieciach, ja się martwiłam, czy się nie wykrwawiam. Nikt ze mną nie porozmawiał wcześniej o tym... – prychnęłam ze smutkiem – Ani felczer, ani żadna inna kobieta, mimo że wiedzieli, jaką mam sytuację. Nawet inne dziewczyny siedziały cicho... Każdy przerzucał się odpowiedzialnością, a koniec końców wyszło, że nic praktycznie nie wiedziałam. Gdyby tylko matka przeżyła...

Wzięłam głębszy oddech, który mimo szczerych chęci był przerywany.

– Gdyby żyła, przekazałaby mi wszystko, co trzeba było, a ja nie najadłabym się takich nerwów wtedy... Chociaż one zostały ze mną niemal przez całe życie. Niejednokrotnie przez silny stres, jaki przeżywałam, długimi miesiąca nie dopadały mnie żadne kobiece dolegliwości, z czego początkowo się cieszyłam. Jednak dopiero jedna babka zielarka, będąca również akuszerką uświadomiła mnie, że takie momenty poważnie mi zagrażają, jeśli myślę, żeby kiedyś zostać matką... J–ja... Ehh...

Westchnęłam, opuszczając głowę i ramiona.

– Najgorzej było w Haradzie i tuż po nim. Wtedy przez wycieńczenie i... To, co się tam działo i co przeżyłam, nie da się opisać słowami. Dawali mi jeszcze napar z jakiejś rośliny, która nie wiem, czy nie robiła czegoś więcej oprócz wstrzymania... Notorycznie nie dojadałam, byłam cieniem samej siebie. Do tego dochodziła przemoc i tortury za każde nieposłuszeństwo hersztowi grupy. Musiałam pozbawiać ludzi życia bez względu na wszystko... Albo zabiłam ja, albo mnie by wykończyli. Ucieczka stamtąd do tej pory jest dla mnie jedną wielką zagadką. Jak przez mgłę pamiętam powrót w rejony Beltane. Mam w umyśle czarne dziury i przebłyski z tego co działo się po drodze. Pewna jestem jednego... Znaleźli mnie Strażnicy kilka staj od wioski, gdy leżałam przy bagnach, nie mając już sił się z nich wydostać, ledwo kontaktując z rzeczywistością.

– Na Valarów... – Aragorn szepnął zbolałym głosem, tuląc mnie mocno – Jakbym wiedział, że tyle przeszłaś... Nawet jeśli okaże się, że jednak nie możemy mieć własnych, to zawsze jest możliwość przygarnięcia dzieciątka.

– Ale... Myślałam, że... – odsunęłam się kawałek i spojrzałam zaskoczona mu w oczy.

– Jeśli nie będzie innej opcji – odparł, zaczesując palcami potargane kosmyki za moje ucho – Kocham Cię niezależnie od tego co się wydarzy się w przyszłości i nic tego nie zmieni.

– Dziękuję Ci... Dziękuję Ci za wszystko, co dla mnie robisz i za każde słowo oparcia...

Przyjrzałam się twarzy Strażnika, by następnie zbliżyć się i musnąć delikatnie jego usta. Nie przeszkadzało mi, że są lekko chropowate. Wystarczyła mi bliskość Aragorna i jego wsparcie. Dziękowałam Valarom, że po tylu latach samotnej tułaczki, miłość, którą zakopałam gdzieś na dnie serca, zaczęła odżywać dając mi siłę do pokonywania przeciwności losu.

– Powinnaś się jeszcze przespać... Niedługo całkiem się rozwidni, a ty jesteś wycieńczona.

– A co z tobą? Po twoim spojrzeniu widzę, że nie zmrużyłeś nawet na moment oka. Martwię się o ciebie...

– Poradzę sobie – skwitował krótko, odwracając spojrzenie.

– Aragornie, proszę... Nie położę się, dopóki ty tego nie zrobisz.

– Ale... No dobrze – kiwnął głową na zgodę – Chodźmy więc...

Wstał jako pierwszy, po czym podał mi dłoń, którą ujęłam, samej się podnosząc.

– Irith... – zaczął cicho, gdy znaleźliśmy tuż przed wejściem.

– T–tak? – zająknęłam się, łapiąc jego dłoń.

– Może lepiej, żebyśmy zasnęli na swoich posłaniach... Tak będzie lepiej...

– Lepiej dla kogo? – mruknęłam, czując ukłucie bólu w sercu – Dla nas czy dla nich?

Zakreśliłam ręką krąg w stronę wnętrza.

– Czy może dla Elfów, którzy mają nas tak naprawdę w nosie? Potrzebujemy siebie nawzajem i jesteśmy dla siebie lekarstwem. Zbyt długo zatruwaliśmy nasze umysły samotnością, by teraz się na nią ponownie skazywać...

– Irith... – szept pełen bólu po raz kolejny nieomal rozdarł mi serce, tak samo jak smutne spojrzenie mężczyzny – Ja po prostu boję się, że gdy zbytnio zaczniemy się angażować, wpłynie to na relacje w Drużynie. Już twój konflikt z Boromirem nieraz odbija się czkawką na reszcie...

– Ale... Dobrze, jak chcesz – mruknęłam, po czym schyliłam się po koc leżący w zapomnieniu na ziemi – Dobrej nocy życzę...

Gdy kładłam się na siennik, czułam przeraźliwe zimno wokół serca, którego nie mógł ogrzać żaden, nawet najgrubszy koc. Skuliłam się, przyciskając ręce i poduszkę do klatki nie mogąc znaleźć ukojenia, które poczułam kilkanaście minut wcześniej. Teraz ponownie czułam się zagubiona i wyczerpana. Nie sądziłam, że można się uzależnić od czyjejś obecności. Brakowało mi jego ciepła, dotyku czy spokojnego oddechu muskającego moją szyję, gdy zasypiał tuż obok. Czułam się bardziej samotna niż kiedy nie spotkałam i nie zżyłam się po raz kolejny z Aragornem. Męczona wyrzutami sumienia i zżerającą mnie pustką zasnęłam niespokojnym snem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro