Rozdział 41

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Męczona wyrzutami sumienia i zżerającą mnie pustką zasnęłam niespokojnym snem.


Czułam coraz większe mdłości i rosnącą gulę w gardle. W następnym momencie jednak inny bodziec przejął niemal wszystkie doznania bólowe. Nim sama się podniosłam poczułam mocne szarpnięcie do góry za złapane całą garścią włosy, co spowodowało u mnie przeciągły jęk i pojawienie się kolejnych łez w oczach, które tym razem już spłynęły mi po twarzy. Kolejny cios... Kolejna dawka bólu... Pierwszy raz od dłuższego czasu miałam ochotę, by to wszystko się skończyło raz na zawsze. Nie chciałam już walczyć, wiedząc, że i tak już byłam na straconej pozycji.

– Valarowie pomóżcie... – jęknęłam cicho, z potylicą niemal przytkniętą do pleców, by chwilę później poczuć zaciskającą się dłoń na krtani.

– Tu nawet oni Ci nie pomogą – zarechotał zadowolony z siebie ojciec, zaciskając palce coraz bardziej.

– Może nie osobiście pomogą, ale wysłali przyjaciela...

Gdy ostatnie słowa zaczęły się oddalać, zerwałam się do siadu rozglądając się przerażona wokół siebie, będąc przekonana, że znajduję się w rodzinnym domostwie.

„To tylko sen... To tylko cholerny koszmar..." próbowałam się uspokoić, ale miałam wrażenie, że zaciskające się palce podczas mary sennej są wręcz rzeczywiste. Czułam je na swojej szyi nawet, teraz gdy już się obudziłam. Mimo że od tamtego zdarzenia minęły ponad dwa lata, nadal wspomnienia były na tyle żywe, jakby zdarzyły się poprzedniego dnia. Odgarnęłam pozlepiane od potu kosmyki, które przykleiły mi się do twarzy, po czym spuściłam nogi na ziemię, stając bosymi stopami na ściółce.

Miękki mech przyjemnie chłodził, jednak obrazy sprzed kilku chwil natarczywie powracały. Czułam się, jakbym była więźniem własnych myśli, które stawały się coraz bardziej natrętne. Miałam ochotę krzyczeć i sprawić, by tylko zapomnieć o tamtych wydarzeniach. Nie wiedziałam, co było dla mnie boleśniejsze, wspomnienie ojca, który omal mnie nie udusił, czy to co przeżyłam w Haradzie. W obu momentach byłam niemal o krok od śmierci, a fakt, że nadal kroczyłam po tym świecie niemal zakrawał o cud. Rozmowa z Galadrielą oraz późniejsza z Aragornem odcisnęły na mnie zbyt duże piętno, które teraz ciążyło mi na barkach, dotkliwie przygniatając do ziemi. Czułam się do tego stopnia bezsilna i zdezorientowana, że nie spostrzegłam nawet, jak z kącików zaczęły wypływać mi łzy. Skryłam twarz w dłoniach, chcąc zapanować nad ich drżeniem. Na niewiele się to jednak zdało, gdyż nawet zaciśnięte w pięści nadal się delikatnie trzęsły. Próbowałam się wyciszyć, nucąc cicho jedną z melodii, jednak zamiast tego miałam wrażenie, że popadam w coraz większą frustrację, a przygnębienie przejmuje nade mną kontrolę. Nawet w teorii skoczna piosenka teraz brzmiała bardziej żałośnie niż wesoło. Chciałam, chociaż odrobinę, odbudować mur wokół swojego wnętrza, jednak jak się okazało, zranienia nadal były za świeże, by cokolwiek z nimi robić.

Gdy usłyszałam zbliżające się kroki, skuliłam się w sobie i szybkim ruchem starłam wilgoć z policzków. Nabrałam głębszy oddech, który wolno wypuściłam, oczekując na przybycie Drużyny. Skubałam nerwowo wystającą nitkę przy rękawie, kiedy doleciał do mnie śmiech Hobbitów, głównie Pippina i Meriadoka. Ich niespożyta radość zdumiewała, a jednocześnie poczułam bolesne ukłucie w okolicy serca. Miałam wrażenie, że cała moja radość uciekła wraz z wizjami, które widziałam w zwierciadle Galadrieli.

– Patrzcie państwo... Księżniczka łaskawie się obudziła... – Boromir odezwał się ironicznie, gdy tylko zauważył, że siedzę.

– Ano, wstałam – zauważyłam, podnosząc smutny wzrok na Gondorczyka – Chcesz coś jeszcze dodać czy rozmowa skończona?

– A żebyś wiedziała! Kiedy my harujemy... – zaczął, ale wcięłam mu się w wypowiedź.

– Harujecie? W jaki niby sposób? Trochę trenując? – fuknęłam, wstając z siennika – Wszystko mamy niemal podstawione pod nos przez Elfy. Jakie masz na chwilę obecną obowiązki? Z tego co wiem to żadne... Jedyne, o co możesz się martwić to czy zdążysz do wychodka, gdy Cię przyciśnie.

– Jak śmiesz?! – uniósł się, podnosząc przy tym głos.

– Tak samo, jak ty. Tak bardzo Ci przeszkadzało, że siedziałam w środku? Nie spałam przez niemal pół nocy, a poprzedni dzień był dla mnie wyczerpujący emocjonalnie, tak samo jak te godziny przed świtem. Chciałam po prostu wypocząć, co i tak mi się nie udało... – odwróciłam wzrok, speszona tym, że musiałam się mu tłumaczyć – Czy naprawdę jesteś aż tak ślepy, by nie zauważać, że ktoś się źle czuje? Aż tak wiele wymagam? Wystarczy odrobina życzliwości...

Mruknęłam, po czym schowałam się z powrotem we wnętrzu drzewa, gdzie zasiadłam na swoim łóżku. Czułam się cała spięta i za wszelką cenę starałam się nie rozpłakać. Zbyt łatwo mi ostatnio to przychodziło. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz tak często musiałam ścierać łzy z policzków. Z reguły starałam się trzymać wszystko w sobie, raz na jakiś czas sobie tylko pozwalając na upust zalegającym emocjom. Jednak teraz czułam się wyjątkowo źle, nie czułam w sobie żadnej radości, którą zawsze mogłam przywołać w cięższych momentach. Miałam wrażenie, jakby mój umysł był pozbawiony wszystkich pozytywnych wspomnień i chwil, jakie doświadczyłam. Dominowała w nim ciemność i smutek, a żal ściskał gardło.

– Napij się.

Początkowo, gdy usłyszałam głos Aragorna, nie poruszyłam się, jednak kiedy wcisnął mi kubek z herbatą w dłonie, spojrzałam na niego przelotnie.

– Dziękuję – wydukałam, zaciskając palce na parującym naczyniu.

– Jak się czujesz?

– A jak mam? Czuję się tak samo jak wyglądam, czyli paskudnie. Dodatkowo wyjątkowo parszywie spałam...

– Chcesz dokładniej...

– Nie – wcięłam się w jego wypowiedź – Już wystarczająco się wycierpiałam, gdy musiałam ponownie przeżywać to jak dzieliły mnie sekundy, żeby nie zginąć z rąk ojca.

Przytknęłam usta do kubka, jednak skrzywiłam się czując zbyt wysoką temperaturę.

– Kiedy?

Krótkie pytanie mężczyzny zmroziło mnie. Mięśnie zaczęły tężeć, a na karku poczułam przechodzący dreszcz. Przerażenie z tamtych chwil zaczęło powracać i wczepiać się pazurami coraz bardziej we mnie. Niemal czułam odór własnego strachu przemieszanego z fetorem, jaki było czuć od ojca. Zacisnęłam oczy, gdy kolejne obrazy zaczęły mi się przed nimi przewijać. W momencie, w którym rodziciel pchnął mnie na drewnianą ścianę domostwa, poczułam, jak tracę oddech, zarówno w umyśle, jak i w rzeczywistości. Dopiero kiedy poczułam ciepłą ciecz rozlewającą się wokół stóp, otrząsnęłam się ze snu na jawie. 

– C–co się ze m–mną dzieje? – jęknęłam, gubiąc się w tym, co było rzeczywistością a co tylko wytworem mojego umysłu.

– Spokojnie...

– Jak ja mam być do kurwy nędzy spokojna, jak nie mogę rozróżnić pierdolonych wspomnień od równie popieprzonej teraźniejszości! – wydarłam się, wstając gwałtownie i przekopując kubek na drugą stronę wnętrza drzewa.

Nie obchodziło mnie, że zwróciłam uwagę reszty Drużyny na siebie. Zerkali tylko na nas, szepcząc coś do siebie. Chodziłam wściekła, miotając się niemal po całym mallornie. Obecne położenie jedynie potęgowało złość. Czułam się, jakby w mojej głowie przechodziła aktualnie gwałtowna burza z piorunami, siejąc w niej zniszczenie. Szamocące się myśli uderzały o siebie, by następnie boleśnie obijać się o moją czaszkę. Nie minęło wiele chwil, gdy zaczęła dokuczać mi migrena od nadmiaru emocji i nawałnicy w umyśle.

– Lepiej?

– Nic nie lepiej... A nawet gorzej... – mruknęłam, sięgając do wezgłowia siennika, gdzie leżał mój bagaż.

Wywróciłam torbę go góry nogami, chcąc znaleźć niewielką buteleczkę z szarawym naparem przeciwbólowym, jednakże nigdzie jej nie było.

– Tego tylko jeszcze brakowało! – warknęłam wściekle, odrzucając od siebie tobołek, który uderzył w wyślizgany pień drzewa.

Zaciekawił mnie jednak metaliczny dźwięk, różniący się od odgłosu klekoczących klamerek. Gdy ponownie sięgnęłam po torbę i nią poruszałam na boki, rzeczywiście coś jeszcze w niej zostało, jednak na pierwszy rzut oka nic w środku nie było. Po tym, jak włożyłam rękę do środka, poczułam pod palcami dziurę w podszewce, a tuż pod nią... Nie... To nie może być to! Myślałam, że zgubiłam ten medalion, gdzieś na dzikich ostępach Eriadoru. Kiedy wyciągnęłam przedmiot z torby, kąciki oczu zaczęły mnie piec. Srebrny, okrągły wisior leżał na mojej dłoni i odbijał delikatnie promienie wpadające przez dziuplę. Przeciągnęłam opuszkami po florystycznym grawerunku na górnej połowie, czując jak smutek wypiera wcześniejszą złość. Nie spodziewałam się, że znajdę medalion mamy po tak długim czasie. Musiał się schować w załamaniu tuż przy dolnym szwie i tam się zaczepić łańcuszkiem.

Niestety był zbyt charakterystyczny, by nosić go nawet pod ubraniem, skąd mógł się wydostać podczas walki. Czerwone tło pod drzewem w przedniej części już nieco wyblakło, jednak nadal było dobrze widoczne. Zanim jednak nacisnęłam mechanizm, który otwierał wieczko, wzięłam nieco głębszy oddech.

– Chcesz, żebym ja to zrobił? – cichy głos Aragorna wybił mnie z rytmu.

– Nie, dziękuję... Muszę sama się z tym uporać. Myślałam, że już przepadł bezpowrotnie... Raz już go niemal straciłam, po tym jak upchnęłam go w czeluściach jednej z szuflad, a tuż przed wyjazdem znalazło je któreś z przybranego rodzeństwa...

Pociągnęłam nosem, po raz kolejny wspominając tamte dni. Nie chciałam pamiętać przeprowadzki do ledwo stojącego budynku gospodarczego, jak i tego, w jaki sposób byłam traktowana przez ojca i macochę.

– O czym myślisz?

– O wszystkim i o niczym... W zasadzie najbardziej chyba o ostatnich miesiącach mojego przebywania w Beltane. Nie były one najlepsze... Co chwila się kłóciliśmy i równie często fruwały różne części wyposażenia po domu. W chwilach, gdy było najgorzej, chowałam się na strychu, gdzie ojciec nie dawał rady wchodzić, zwłaszcza jak zabarykadowałam drzwi od siebie...

– Mieliście strych? – Strażnik spytał zdziwiony, marszcząc brwi.

– Udało mi się zrobić właz do przestrzeni między dachem a sufitem, jak ojciec zniknął na kilka dni, bo był w ciągu, a macocha wyjechała z dzieciakami do rodziny. To było niedługo po tym, jak wróciłam z Haradu i były to jeden z najspokojniejszych okresów w tamtym miejscu. Nie mówię, że od razu chciało mi się śpiewać i tańczyć, ale czułam spokój, że mogę położyć się bez stresu czy będzie mi dane obudzić się rankiem, mimo że nie czułam się wtedy najlepiej...

– Nie mogłaś się przenieść do mnie?

– Gdyby nie to, że niecałe dwa miesiące po waszym wyjeździe gospodarstwo spłonęło doszczętnie, to z chęcią bym to zrobiła...

– Spłonęło? – Aragorn nerwowo przełknął ślinę.

– Nieznany podpalacz... Był środek nocy, gdy nagle huknęło na całą wioskę. Jak się okazało to jakiś baniak, chyba z winem czy czymś takim, wybuchł podsycając płomienie. Gdyby nie to, że na moich oczach działa się taka tragedia, to można by stwierdzić, iż całość wyglądała nieco malowniczo... Gwiaździsta, niemal bezchmurna noc i wysokie płomienie wraz z sypiącymi się do nieba iskrami. Niestety mamy za daleko do strumienia, a do studni nie dało się podejść od wysokiej temperatury panującej wokół niej. Przykro mi – szepnęłam cicho, pociągając nosem.

– Lubiłem ten domek, ale no cóż... Pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś zbudujemy nasz własny.

– Ale... Nie ważne... – pokręciłam szybko głową, przez co kilka kosmyków wydostało mi się zza uszu – Wiesz, przypomniało mi się jeszcze coś... Z tej twojej skrzyni co miałeś ją w kącie pokoju, wygrzebałam metalowe wzory z rogów, gdy wszystko ostygło i wzięłam do siebie. Przez tyle lat, ile korzystałam ze swojego kufra, tak za każdym razem wspominałam tamtą noc...

– A co z tym? – Spytał, wskazując na medalion nadal spoczywający w moich dłoniach.

– J–ja... – zająknęłam się, by po chwili nacisnąć mechanizm otwierający.

Gdy ujrzałam namalowany portrecik i za wszelką cenę starałam się nie dopuścić do wypłynięcia z kącików łez, które się tam zebrały. Brakowało mi obecności matki w moim życiu i tego, co mogłaby mi przekazać.

Tak jak Aragornowi brakowało ojca... odezwał się cichy głosik w moim umyśle, będący zapewne pozostałościami sumienia.

Musiało coś w tym być, każde z nas było w pewnym stopniu sierotą po tym, jak straciliśmy najpierw jednego rodzica, a po latach kolejnego. Tyle że Estel miał o tyle bardziej komfortową sytuację, iż był kochany przez matkę, czego o mnie nie można było powiedzieć. Niemal przez całe życie byłam zdana na siebie i ewentualną pomoc innych.

– Ircia? – Cichy szept i dotyk ciepłej dłoni na policzku wyrwał mnie z zadumy. – O czym myślisz?

– O tym, jak jesteśmy podobni do siebie, a jednocześnie inni. Ty wychowywałeś się bez ojca, ja bez matki. Ty miałeś dzieciństwo prawie beztroskie, ja nieustannie walczyłam o życie. Już chyba dawno przestałam wierzyć w idealną sprawiedliwość i w to, że świat dzieli się tylko na biel i czerń. Więcej tu odcieni szarości niż konkretnych barw.

Pociągnęłam nosem, ponownie spuszczając wzrok na medalion i napis się tam znajdujący. Mojej kochanej córci Irci – Naneth było namalowane ozdobnym pismem i złotą farbką, na ciemnym tle podobnym w kolorze do czerwonego wina.

– Twoja mama? – Strażnik zapytał cicho, gdy ujrzał zawartość wisiora, kiedy wysunął mi się z niepewnego uchwytu i opadł na posłanie.

– Mhm... – mruknęłam, ścierając wilgoć zebraną w oczach.

– Niby czemu?!

Słysząc donośny krzyk na zewnątrz, spięłam się instynktownie, po czym skuliłam, niemalże zakrywając uszy dłońmi. Od kilku dni miałam wrażenie, że wszystkie dźwięki są bardziej intensywne i jakby głośniejsze niż wcześniej.

– Boromirze, poczekaj! – Legolas próbował zatrzymać człowieka, ten jednak wszedł do wnętrza drzewa, obrzucając nas lodowatym spojrzeniem.

– Dobrze się tu bawiliście? – warknął nieprzyjemnie, stając tuż obok nas.

– O czym ty mówisz? – spytałam, unosząc niechętnie wzrok na wykrzywioną w grymasie złości twarz Gondorczyka.

– O tych waszych cichych pogaduszkach i spiskowaniach. Myślicie, że nie wiem co knujecie?

– To według Ciebie co planujemy? – starałam zachować spokój, jednak wewnątrz drżałam ze strachu i budzącego się ponownie gniewu.

Nie umiałam stwierdzić co bardziej zniszczyło mur wokół umysłu i skrywanym w nim emocji. Zarówno rozmowa z Galadrielą, późniejsze z Aragornem, jak i sam koszmar wprowadziły zamęt w mojej głowie, którego nie umiałam uporządkować.

– Jak to co? Chcecie zabrać dla siebie Pierścień, który nosi Niziołek!

– Ach tak? Twoja paranoja chyba staje się już obsesją. Nie zauważyłam by ktokolwiek z Drużyny tak często o nim wspominał jak ty – mówiłam cicho, patrząc w oczy Boromira. – Reszta niemal słowem na ten temat nie mówi, chyba że ty zainicjujesz rozmowę, albo Frodo wyjątkowo źle się poczuje.

– Ty! Ty!

– Ja, co? Skończ w końcu robić z siebie błazna, bo już więcej dostojeństwa mają w sobie Hobbici niż ty synu Namiestnika Gondoru. Więc, co takiego chciałeś mi przekazać, zanim zacząłeś się jąkać? A zresztą, do czego potrzebowalibyśmy tego Pierścienia? Już wystarczająco swoich mam problemów i...

– Nie da się nie zauważyć... – wtrącił zgryźliwie Boromir, na co zacisnęłam tylko dłonie.

– Sądziłam, że tak wysoko urodzona osoba wie, że nie przerywa się, jak ktoś mówi, a tym bardziej, jeśli jest to kobieta. Chyba że w Białym Mieście panują inne zasady, to wtedy przepraszam. Chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby kobiety wcale nie były dopuszczane do głosu, co by tłumaczyło twoje gburowate zachowanie w stosunku do mnie – skwitowałam prychając, po czym odeszłam na polankę przed mallornem i stanęłam obok źródełka, by zamoczyć w nim czubki palców prawej dłoni.

Słyszałam, że Aragorn wraz z Boromirem żywo jeszcze dyskutują, nie wsłuchiwałam się jednak dokładnie w słowa, jakie padały. Miałam serdecznie dość wszystkiego i najchętniej schowałabym się gdzieś i nie wychodziła przez kolejne lata. Zbyt wiele spraw w ostatnim czasie spadło mi na głowę a rozchwianie emocjonalne, jakie mnie teraz męczyło, dodatkowo pogarszało sytuację. Zacisnęłam powieki, równie mocno co dłonie na kamiennej misie, starając się przy tym wyregulować płytki oddech. Jedyne, o czym skrycie marzyłam to kilka chwil spokoju, które nie będą przerywane przez kogoś lub coś. Idąc do lasów Lórien miałam nadzieję, że uda mi się ukoić nerwy, te jednak z niemal z każdym dniem były tylko coraz bardziej zszargane, a Fëa przypominała rozszarpaną przez wilki padlinę, niż silną duszę, którą powinna być.

„Czy kiedykolwiek będzie mi dane ją naprawić?" spytałam samą siebie, patrząc w odbijające się czubki drzew w tafli wody.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro