Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Wybacz Wasza Wysokość, ale również muszę wyjechać.

- Ale jak to? – Król był zdziwiony moją deklaracją.
- Zanim się obudziłam, miałam coś w rodzaju proroczego snu albo wizji niestety nie wiem dokładnie, co to było i chciałabym móc skonsultować go z lordem Elrondem.
- Rozumiem, że chcesz wyjechać, jak najszybciej się da?
- Jeśli byłaby tylko taka możliwość, to wolałabym z niej skorzystać.
- Dobrze, wydam więc dyspozycje, żeby przygotować wam prowiant na przynajmniej kilkanaście dni drogi. Jak planujecie jechać ?
- Początkowo do Wrót Rohanu następnie prosto przy Górach Mglistych do Rivendell – odpowiedziałam po chwili namysłu.
- Ja podobnie, tylko później Starym Gościńcem Południowym, który prowadzi prawie pod samo Bree tyle, że będę się starać jechać nie samą drogą tylko w jej okolicach. W obecnych czasach nie wiadomo kto i co się po nim kręci.
- Wasza Wysokość, chciałabym jeszcze o coś zapytać... – zaczęłam niepewnie, przygryzając lewy dolny kącik ust.
- Proszę ?
- Czy orientuje się może Wasza Wysokość, gdzie mogę znaleźć mój bagaż ?
- Był razem z bronią.
- Dziękuję - powiedziałam, po czym zwróciłam się do Thorongila – Zaprowadzisz mnie ? I tak pewno musisz tam iść.
- Tak, już idę – powiedział cicho, siadając powoli.
- Zostawię was już samych. Obowiązki wzywają... – stwierdził król i wyszedł z sali.

Czekając na Thorongila, wzięłam miecz i przytroczyłam go z lewej strony ciała, jak miałam to w zwyczaju.

- Idziemy ? – spytałam.

Skierowałam się w stronę drzwi, lecz po chwili stanęłam, gdy nie usłyszałam odpowiedzi, odwróciłam się z powrotem.

- Hej, co jest ? – zapytałam, podchodząc i kucając przed nim.
- Nic – burknął tylko.
- Obwiniasz się o to, że dałeś ponieść emocjom?
- Nie.
- Więc, co ci jest i jak mam ci pomóc?
- Nie pomożesz mi już – powiedział z bólem w oczach i głosie.
- Ale... Czemu ?
- Bo oboje wyruszamy praktycznie w dwie różne strony i każde z nas ma misje do wykonania.
- Nadal nie rozumiem.
- Cholera, zakochałem się, rozumiesz ?! – powiedział lekko łamiącym się głosem, po chwili dodał, widząc strach w moich oczach – Tak w tobie !
- Thorongilu... Nie wiedziałam, nie chciałam... - zaczęłam, jednak urwałam, czując zbierającą się gulę w gardle.
- Nie obwiniaj się - odezwał się przygnębionym tonem.
- Jak mam się nie obwiniać, jeśli czuję to samo i to przeze mnie teraz są problemy, to ja zaczęłam Cię całować ... - panikowałam coraz bardziej.
- Ahgr... Zamilcz w końcu - warknął.

Złapał za moje ramiona, pociągnął do góry i wpił się w usta, wkładając w to wszystkie emocje, jakie nim kierowały. Gdy minęło pierwsze oszołomienie, dla wygody usiadłam mężczyźnie na kolanach, obejmując go nogami w pasie. Początkowo pocałunki były dość rozpaczliwe, jednak stopniowo stawały się coraz bardziej subtelne i pieszczotliwe. Gdy poczułam dwie dłonie wsuwające się w moje rozpuszczone włosy, choć byłam pewna, że wiązałam je i zaciskające się na pasmach palce uświadomiłam sobie, że jest to bardzo przyjemne. Nie sądziłam, że tak prosta czynność może sprawić tyle satysfakcji i być jednocześnie uspokajająca. Nawet nie wiem kiedy, z mojego gardła dało się usłyszeć cichy pomruk przepełniony pożądaniem.

- Nie mrucz tak, bo moja samokontrola wisi na włosku - powiedział Strażnik szeptem pełnym emocji.
- Ale jak ? Że tak ? - ponownie zamruczałam, sprawdzając jego reakcję.
- Właśnie tak - sam mruknął, biorąc w usta płatek mojego lewego ucha i zasysając go.

Poczułam, jak moje ciało zaczyna wyginać się w łuk po przejściu kolejnego dreszczu po plecach, gdy mężczyzna kontynuował pieszczotę na drugim uchu, ja zaczęłam majstrować przy swoim pasku, żeby chwilowo pozbyć się miecza i noża, które zaczęły mi przeszkadzać. Po chwili mocowania udało się, po czym dłońmi zaczęłam masować okrężnymi ruchami kark Strażnika, co zostało skwitowane niskim, głębokim pomrukiem i czułym pocałunkiem złożonym na szyi przy linii włosów, gdzie miałam wyjątkowo, jak się okazało, czułe miejsce, przez co poczułam kolejne ciarki przechodzące po kręgosłupie. Tym razem ja przejęłam inicjatywę, muskając ustami ledwo wyczuwalnie linię szczęki Thorongila, by następnie skierować się w okolice grdyki, która jak zauważyłam, była wrażliwa na dotyk. W momencie, gdy złożyłam na niej pocałunek, poczułam delikatnie wsuwające się dłonie pod tunikę, które początkowo przyjemnie ciepłe po chwili aż parzyły po zetknięciu ze skórą. Wbrew pozorom były one gładkie i miękkie w dotyku, co jest nie często spotkane u mężczyzn władających orężem, jednak wyczuć można było delikatne zgrubienia. Strażnik przesuwał nimi powoli w górę, zamknęłam oczy i wtuliłam twarz w zagłębienie przy szyi, żeby móc w pełni rozkoszować się pieszczotą. W chwili, gdy palce Thorongila zahaczyły przy kręgosłupie o opaskę podtrzymującą biust, poczułam jak zalewa mnie gorąco, nie mówiąc już o wyostrzeniu się zmysłów, zwłaszcza dotyku i powonieniu. Dopiero teraz poczułam, że zapach, który wzięłam wcześniej za ziołowy, bardziej przypomina tylko athelas, można też wyczuć delikatną woń trudną do określenia, ale niezaprzeczalnie czuło się głęboki pociągający aromat piżma. Gdy zaciągnęłam się powietrzem, zakręciło mi się w głowie od nadmiaru bodźców i nieświadomie zacisnęłam dłonie na ramionach Strażnika, co skwitował takim pomrukiem, że poczułam wibracje przechodzące po jego ciele. Kolejną przyjemną rzeczą, którą odczułam, był fakt unoszenia się i dotyku dłoni pod udami, a następnie łóżko pod plecami. W chwili, gdy dotknęłam je rozgrzanym grzbietem, aż sapnęłam, zdając sobie sprawę, jak chłodne ono jest, zwłaszcza kiedy mężczyzna zaczął powoli podwijać tunikę do góry. W momencie, gdy przejechał dłońmi, które teraz wydawały się równie chłodne co posłanie, w okolicach biustu jęknęłam z przyjemności, a plecy odruchowo wygięły się w łuk. W odpowiedzi usłyszałam gardłowy pomruk, po czym ubranie wylądowało obok. Przez moment Strażnik obserwował moje reakcje na sytuację, po czym zaczął kolistymi ruchami masować okolice brzucha i dolnych żeber, co jakiś czas zahaczając o piersi. Mimo tego, że wyglądało to na zwykły masaż, było w tym na tyle swoistej magii, iż czułam coraz większy ucisk w podbrzuszu. W pewnym momencie zauważyłam, czekanie Thorongila na ruch z mojej strony, muskając palcami biust, gdy spojrzałam mu w oczy, dostrzegłam pragnienie i czułość, po czym delikatnie potaknęłam głową. Po tej niemej zgodzie, wyczułam, jak palce mężczyzny wsuwają się pod opaskę i zaczynają pieścić sutki, przez co zaczęłam odpływać z przyjemności. Instynktownie wyciągnęłam ręce w kierunku głowy Strażnika, żeby wsunąć je we włosy i przyciągnąć jego głowę do mojej, aby na ustach złożyć pocałunek, początkowo delikatny jednak z czasem stawał się coraz intensywniejszy, w momencie, gdy przejechał czubkiem języka po wargach, zamruczałam cicho, po czym zaczęła się walka języków o dominację i trochę podstępem wygrałam, bo gdy włożyłam ręce pod koszulę Thorongila, przeciągnęłam delikatnie paznokciami po plecach, po czym przejechałam dłońmi po bokach do klatki piersiowej, na której pod palcami było czuć zarysy mięśni i miękkie włoski. Gdy badałam fakturę skóry, poczułam pod prawym barkiem zgrubienie przypominające bliznę, która wyglądała jak dość długie cięcie zaczynające się przy szyi kończące się na tylnych żebrach. Kiedy po niej przejechałam palcami, zauważyłam, że mężczyzna sztywnienie i opuszcza głowę, smyrając mnie po twarzy przydługimi włosami.

- Hej, co jest ? - szepnęłam delikatnie.

Strażnik spojrzał mi w oczy z bólem i uczuciem, którego nie mogłam zidentyfikować.

- W momencie, kiedy przejechałaś mi po bliźnie, otrzeźwiło mnie to na tyle, że chociaż z przyjemnością bym to zrobił, nie możemy kontynuować. Zbliżają się mroczne czasy, czuję to w kościach, a nie mógłbym Cię zostawiać w momencie, gdybyś... - urwał i spojrzał na mój brzuch, a następnie na twarz.

Poczułam, jak łza spływa mi z kącika oka i złożyłam ostatni pocałunek na ustach Thorongila. Zapadała cisza, lecz była ona przyjemna, pozwalała ułożyć myśli. Jeszcze przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy pragnąć, aby ta chwila błogości trwała jeszcze trochę, jednak wiedzieliśmy, że musimy wziąć się do przygotowań. Wstaliśmy, ja się ubrałam, Thorongil poprawił swój ubiór, zgarnęłam również nóż z mieczem i po zamocowaniu ich przy pasie skierowaliśmy się w stronę zbrojowni. Szliśmy w ciszy, która była przerywana jedynie stukotem butów i przyspieszonymi oddechami, mimo tego, że byliśmy koło siebie, każde z nas było zatopione we własnych myślach. Gdy weszliśmy do zbrojowni, aż przystanęłam z zachwytu, tylu rodzajów broni i zbroi na raz w jednym miejscu nie widziałam, a sporo w swoim życiu już widziałam. Kiedy podeszłam do jednej z półek, na której leżał oręż, zauważyłam, że był przypisany do danej osoby, poprzez karteczkę z imieniem, czasem przydomkiem oraz jaką funkcję człowiek sprawował. Widziałam, że Thorongil kręci się od stojaka do stojaka i zbiera swoje rzeczy w jedno miejsce, których jak się okazało, była spora ilość

- Pomóc ci jakoś ?
- Nie dzięki - mruknął.
- Jak chcesz - powiedziałam i zaczęłam szukać swojego bagażu.

Szczęśliwie nie musiałam długo szperać, bo stałam niedaleko skrzyni z podobnymi rzeczami, a moje leżały na wierzchu. Kiedy podeszłam do nich i wyciągnęłam po nie rękę, poczułam, jak zderza się z inną. Okazało się, że mój i bagaż Strażnika zostały położone koło siebie, tylko że teraz były po skosie od każdego z nas.

- Weź swój - powiedzieliśmy w tym samym momencie, na co się uśmiechnęliśmy i cofnęliśmy dłonie.
- Może ja ? - zapytałam.

W odpowiedzi dostałam blady półuśmiech. W momencie, kiedy mężczyzna przymocował broń, gdzie trzeba, skierowaliśmy się do stajni, gdzie jak się okazało, czekał na nas komitet pożegnalny, składający się z króla, Éowiny, Éomera i kilku sług.

- Idź do nich, ja osiodłam konie - powiedziałam.

Podeszłam do mojego wierzchowca, który miał co prawda na sobie siodło, ale musiałam przywiązać do niego bagaż. Kiedy to zrobiłam, udałam się do konia Thorongila, wyprowadzając jednocześnie mojego. Szczęśliwie nie musiałam szukać siodła, bo było przewieszone przez drzwi do boksu. Udało się dość szybko go osiodłać i biorąc za lejce, poprowadziłam zwierzęta do grupy pożegnalnej.

- Idzie nasza Strażniczka.
- Czuję się obgadywana - zażartowałam.
- Bo powinnaś - powiedział Thorongil.
- No wiesz ! - powiedziałam i pacnęłam go w ramię.
-Tak jak mówiłem, poleciłem, by naszykowano dla was paczki z żywnością - rzekł Théoden, pokazując odpowiednio naszykowane jedzenie.
- Dziękujemy, na pewno się przydadzą i przyspieszą podróż - odpowiedziałam.
- Zbliża się trzecia, trzeba jechać - zasygnalizował Strażnik, patrząc na słońce przez okno w stajni.
- Jeszcze raz dziękuję za gościnę, żałuję, że nie mogłam zostać dłużej i wywiązać się ze swojej obietnicy - zwróciłam się to króla i odebrałam rację żywnościową, którą schowałam następie do bagażu.
- Żegnajcie. Uważajcie na siebie - pożegnał nas Théoden.

My po tych słowach pochyliliśmy się w ukłonie, wyprowadziliśmy konie poza stajnie, gdzie na nie wsiedliśmy i ruszyliśmy. Następnie skierowaliśmy się w stronę bramy grodu. Co jakiś czas ktoś nam pomachał, najczęściej były to dzieci, którym starałam się odpowiedzieć podobnie z uśmiechem na twarzy, który niestety dość szybko znikał. Kiedy wyjechaliśmy z miasta i przebyciu kilkunastu metrów odwróciłam się, żeby ostatni raz spojrzeć na Edoras, które było skąpane w powoli zbliżającym się zachodzie słońca. O tej porze dnia Meduseld rzeczywiście wyglądało, jakby pokryte zostało złotem, a zwłaszcza jego dach. Gdy zawróciłam konia we właściwym kierunku, zauważyłam, że Thorongil czeka na mnie kawałek dalej, spięłam więc Elena i przybliżyłam się do niego.

- Dziękuję, że poczekałeś.
- Mhm - mruknął z trudną do określenia miną.
- Jedziemy ? Dobrze by było, żebyśmy jeszcze dzisiaj dojechali w okolice Wrót Rohanu.
- Dość daleka droga, to jest dobre 15 staj.
- Wiem, ale wolę, żebyśmy nie jechali za dnia, czuję, że coś się święci, chociaż jeszcze nie wiem co. Za jakieś trzy czy cztery godziny zrobimy krótki popas. - powiedziałam i spięłam konia, żeby jechał trochę szybciej.

Byliśmy na pustkowiu, wokół nas rozciągała się trawiasta równina porośnięta niekiedy kępami znacznie wyższej murawy lub pojedynczymi karłowatymi drzewami. W oddali majaczyły Góry Białe i Mgliste. Jechaliśmy już od dłuższego czasu, a na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze kolory zachodzącego słońca, które w Rohanie były wyjątkowo urokliwe. Przez delikatne rozwiane chmury efekt był spotęgowany, ponieważ miały teraz zamiast białego, były one złoto pomarańczowe, a w niektórych miejscach nawet różowe.

- Sądzę, że możemy się na chwilę zatrzymać - powiedziałam do towarzysza - Uważam, że tamta górka ochroni nas chociaż trochę od wiatru.

Chwilę wcześniej wiatr zmógł się, początkowo był to lekki wietrzyk, jednak teraz był on przenikliwie zimny i targający wszystkim dookoła. Zsiadłam z konia i poprowadziłam go parę kroków do wyglądającej jeszcze na świeżą kępki traw. Po czym z prowiantu wzięłam po dwie kromki pieczywa i po kawałku suszonego mięsa. Thorongil w tym czasie przygotowywał miejsce, gdzie moglibyśmy spokojnie skonsumować i trochę odpocząć. Podałam mężczyźnie jego część strawy i zaczęliśmy jeść. Posilaliśmy się w ciszy, kilka razy próbowałam jakoś zacząć rozmowę, lecz gdy chciałam wydawać pierwsze dźwięki, rezygnowałam. Kiedy skończyliśmy, Strażnik wstał, wziął bukłak z wodą, po czym podał mi, podziękowałam skinięciem głowy. Upiłam kilka łyków, po oddaniu towarzyszowi, który powtórzył czynność, położył manierkę obok siebie i sam umościł się w pozycji półleżącej, oparty o stertę głazów leżącą niedaleko. Ja zaś podkurczyłam nogi, objąwszy je rękoma, położyłam głowę na kolanach, jednak robiło mi się coraz zimniej, mimo dość grubego płaszcza, który miałam na sobie. Obróciłam głowę w kierunku Dúnadana i spojrzałam na niego, miał przymknięte oczy, ale było widać, po spiętych mięśniach, że czuwa. Gdy poczułam, że wstrząsa mną kolejny dreszcz zimna, otuliłam się jeszcze szczelniej płaszczem, nie zauważając, że Strażnik mnie obserwuje.

- Chodź - powiedział i wyciągnął rękę.

Spojrzałam na niego niepewnie, podeszłam i usiadłam obok, na co przyciągnął mnie uniesionym ramieniem do siebie, żebym przytuliła się do jego torsu i przykrył częścią swojego płaszcza. Instynktownie skuliłam się w pozycji embrionalnej i starałam się rozgrzać. Czując, że powoli robi mi się coraz cieplej i czując delikatne falowanie klatki Thorongila, nie wiedząc, kiedy przysnęłam. Obudziło mnie czułe głaskanie po włosach, gdy podniosłam głowę, zorientowałam się, że na niebie widać już ostatnie błyski słońca, a wokół jest już szarówka.

- Długo spałam ?
- Jakąś godzinę - odpowiedział, po czym dodał, kiedy zauważył, że otwieram usta, żeby o coś zapytać - Tak, też się zdrzemnąłem. Lepiej się czujesz?
- Tak, zdecydowanie.

Było słychać, że wiatr się uspokoił, bo nie gwizdał po pustkowiu i trawy tak się nie kładły.

- Zazwyczaj nie mam takich problemów z zachowaniem ciepłoty - powiedziałam cicho.
- Spokojnie, może to spowodowane, po części tym, że jeszcze nie wydobrzałaś do końca, ale również tym, że wiatr nas nie oszczędzał i sam też przemarzłem.
- Dlatego chciałeś, żebym się przytuliła?
- Poniekąd tak, ale zarazem widziałem, że z tobą jest gorzej.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Nie ma za co - odpowiedział i cmoknął mnie w czubek głowy - Trzeba się zbierać.

Kiedy zaczęliśmy sprzątać miejsce pobytu, poczułam, jak zaczyna mi się kręcić w głowie, więc szybko złapałam się ramienia Thorongila i zaczęłam odpływać pod wpływem kolejnej wizji. Widziałam tych samych czterech Hobbitów co wcześniej, jednak tym razem uciekali w stronę jakiegoś pomostu gonieni przez czterech Nazgûli. Gdy się ocknęłam, czułam, że mężczyzna mnie położył na ziemi, przykrywając szczelnie płaszczem.

- Co się... - zaczął.
- Miałam kolejną wizję.
- Jaką ? - spytał zaniepokojony
- Czterech Nazgûli goniło tych samych Hobbitów co w ostatniej wizji.
- Cholera niedobrze, Potwory Pierścienia zawsze były złym omenem. Musimy jechać jak najszybciej.

Wsiedliśmy na konie i spięliśmy je do galopu, po kilkudziesięciu minutach zrobiło się całkowicie ciemno, lecz na szczęście Isil* świecił wyjątkowo jasno tej nocy i dobrze oświetlał nam drogę, jednakże obawiałam się też tego, bo byliśmy przez to doskonale widoczni na pustkowiu. Góry po obu stronach zaczęły się stopniowo przybliżać, a my cały czas jechaliśmy prosto przed siebie, raz po raz na siebie zerkając, bo galopowaliśmy ramię w ramię. Po kilku godzinach zwolniliśmy trochę, żeby po kilkuset metrach całkowicie przystanąć na chwilę, żeby konie odpoczęły po biegu, a my mogli złapać kilka łyków wody. Siedzieliśmy w ciszy, tym razem nie była ona niezręczna, wręcz przeciwnie była dość przyjemna. Kiedy konie trochę zregenerowały swoje siły, ruszyliśmy w dalszą podróż, tym razem już wolniej wiedząc, że zbliżamy się celu tego etapu. Mogliśmy zauważyć już w oddali przewężenie między górami. Na niebie zaczynały pojawiać się pierwsze przejaśnienia zwiastujące nadchodzący świt. Postanowiliśmy, że na dzień zatrzymamy się, w którejś z jaskiń w Górach Mglistych, żeby w godzinach późno popołudniowych ruszyć w dalszą podróż. Po prawie dwóch godzinach rozwidniło się już całkowicie, gdy my dojeżdżaliśmy już do pierwszych ostańców górskich. Dość szybko udało nam się znaleźć zagłębienie skalne oddalone od głównej trasy o kilkadziesiąt kroków, z którego była dość dobra widoczność, a jednocześnie było zasłonięte przez porastające zbocze krzaki. Zaraz obok wejścia do groty dało się usłyszeć cichy szmer strumyczka górskiego. Sama jaskinia musiała być kiedyś używana, bo pośrodku znajdował się osmalony krąg, pamiątka po palącym się w tym miejscu ognisku. Zdjęliśmy z koni część bagaży, żeby mogły lepiej wypocząć przed dalszą wędrówką i następnie zabraliśmy się za szukanie chrustu na opał. Przy drodze leżało powalone drzewo, które w momencie upadku roztrzaskało się na mniejsze fragmenty, więc po kilku kursach nie musieliśmy martwić o materiał na ognisko. W drodze powrotnej z ostatnią częścią pala zauważyłam rosnące dwa krzaki jagód obsypane owocami, a wokół nich dość spory obszar porośnięty athelasem. Po dotarciu do obozowiska podzieliłam się spostrzeżeniami z Thorongilem, który wydawał się zadowolony tą wieścią. W czasie, gdy Strażnik rozpalał ogień, ja sprawdziłam moje zapasy królewskiego ziela, bo nie byłam pewna czy miałam go wystarczająco dużo. Kiedy otworzyłam skrzyneczkę, w której trzymałam ziele, okazało się, że miałam deficyty w obu przegródkach, w których miałam zarówno świeże liście, zawinięte w specjalną tkaninę od elfów, która nie pozwalała na wysuszenie, jak i suszone. Przejechałam jeszcze kciukiem po wieczku zdobionym florystycznym ornamentem. Korzystając z okazji, że był rozpalony ogień, chciałam ususzyć część z tego, co zbiorę.

- Idę po athelas, zebrać ci czy sam chcesz to zrobić? - zapytałam towarzysza.
- Już momencik, pójdę z tobą - odpowiedział i dołożył gałąź, którą trzymał w dłoni - Wezmę tylko coś na niego.

Kiedy podszedł do bagaży, ja odwróciłam się do wyjścia jaskini i widoku, jaki się tam rozciągał. Przez to, że byliśmy trochę wyżej niż trasa, którą pokonaliśmy, to doskonale widać było praktycznie równinny krajobraz poprzecinany gdzieniegdzie jakąś błyszcząca się w słońcu rzeczką albo pagórkiem, chłonęłam ten widok, starając się zapamiętać, jak najwięcej tylko mogłam. Poczułam delikatny dotyk na ramieniu i ocknęłam się z letargu.

- Podziwiasz? - szepnął.
- Taaak... - mruknęłam, przeciągając litery i nadal wpatrując się w krajobraz.
- Idziemy?
- Tak, tak - odpowiedziałam, powracając ze świata myśli.

Skierowaliśmy się w stronę polanki zarośniętej przez ziele. Po jakimś czasie mruknęłam do siebie.

- Pomyśleć, że kiedyś obozował lub żył w tej okolicy, ktoś z naszych dalekich przodków.
- Mówiłaś coś ? - zapytał Thorongil oddalony ode mnie o kilka kroków.
- Nic takiego.
- A wiesz, że mówienie do siebie nie jest dobrym znakiem ? - powiedział z uśmiechem na twarzy Strażnik.
- Powiedział, co wiedział - odparowałam.
- Wiem znacznie więcej, niż ci się wydaje.
- Tak ? Co takiego, jeszcze wiesz ciekawego ?
- Na przykład to, że... - zaciął się, myśląc, jak dokończyć, po czym dodał - To, że jak się złościsz, to ładnie ci się nosek marszczy.
- Nie marszczy mi się nosek - fuknęłam, nieświadomie właśnie to robiąc.
- O właśnie to robisz - uśmiechnął się i prześmiewczo zmarszczył twarz.
- Osz ty - żachnęłam się i rzuciłam nożem w jego stronę, celowo celując obok, żeby wbiło się w drzewo za nim.
- No wiesz co?! Prawie mnie zabiłaś!
- No właśnie! Prawie! - powiedziałam, po czym pokazałam mu język i skierowałam się w jego stronę, aby zabrać ostrze.

W momencie, gdy wyciągnęłam ramię do drzewa, poczułam szarpnięcie za dłoń i wpadłam w objęcia mężczyzny, który szykował się do złożenia pocałunku, lecz mu przeszkodziłam, kładąc wolną rękę na jego ustach.

- Thorongilu, proszę, nie utrudniaj nam późniejszej rozłąki, nie chcę, abyśmy tego żałowali - powiedziałam nagle, po czym wzięłam swoje rzeczy i skierowałam się w stronę obozowiska.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Isil - que. Księżyc

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro