Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Dobrze – odezwałam się i zwróciłam się do Naimi – Zaprowadzisz?
- Tak, proszę za mną.

Tym razem podróż do sali szpitalnej poszła szybciej, bo po śnie i kąpieli czułam się dużo lepiej. Kiedy stałyśmy pod drzwiami, Naimi pożegnała się, a ja po zapukaniu poczekałam na głos ze środka.

- Proszę.
- Witam – przywitałam się, gdy zajrzałam do środka.
- A to ty Irith. Jak się czujesz ? – zagadał Elrond.
- Po śnie i kąpieli czuję się bardziej wypoczęta i odprężona, jednak ręka boli jak diabli, zwłaszcza jak próbowałam domyć zaschnięte resztki krwi podczas mycia.
- Widzę, że i tak pięknie wyglądasz. Niemalże jak Elfka
- To zasługa pani Arweny i Naimi – powiedziałam z uśmiechem, czując, jak się odrobinę rumienię.
- Arwenie będziesz jeszcze miała okazję podziękować, a teraz pokaż mi, proszę rękę. – odparł, po czym, jak zdjęłam rękę z temblaka i odjęciu luźnego bandaża, dodał – Dobrze zrobiłaś z tym opatrunkiem, miałem ci przekazać przed snem, żebyś tak zrobiła, ale nie zdążyłem, bo zasnęłaś.

Na te słowa poczułam, że rumieniec się pogłębia.

- Może szczypać, bo muszę odkazić ranę.

I faktycznie szczypało, zacisnęłam więc zęby, żeby nie wydać z siebie jęknięcia, jednak w oczach pojawiły mi się łzy.

- Już kończę. Wiem, że boli, ale...
- Trzeba, chyba że chcę się w szybkim tempie pozbyć ręki, jak zakażenie mi wejdzie.
- Właśnie, posmaruje teraz brzegi maścią przyspieszającą gojenie – usłyszałam, a gdy poczułam jej zapach, zapytałam.
- Czyżby była na bazie z athelasu i sądząc po żółtym kolorze, w środku znajduje się również pięciornik, który idzie w parze z arniką, zgadza się?

Elf wyglądał na zaskoczonego moją wiedzą na temat ziołolecznictwa.

- Wiedzę, że dużo wiesz na ten temat.
- Szkoliłam się przez dłuższy czas u felczera w osadzie, ale też liznęłam z wiedzy elfiej, gdy moja drużyna była na wyprawach z Quendimi w okolicach Mrocznej Puszczy.
- Dawno nie słyszałem tego określenia z ust śmiertelnika, chociaż wspominałaś je wcześniej.
- Miło mi słyszeć, że jestem tą pierwszą od dłuższego czasu – uśmiechnęłam się.
- Sądzę, że maść już na tyle dobrze się wchłonęła, że można zawinąć w opatrunek – powiedział Elrond i zaczął bandażować ramię.

Robił to dość sprawnie i słychać było, że coś mruczy pod nosem w quenyi, domyślałam się, że musi być to jakaś magia uzdrowicielska, więc nie chciałam dopytywać o szczegóły, żeby coś nie poszło nie tak. Gdy skończył, uśmiechnął się delikatnie i spojrzał się na mnie.

- Skończone – odezwał się zwykłą głośnością, kiedy podał mi temblak, dodał – Połóż rękę na nim i zapraszam na kolację.

- A właśnie, miałam przekazać informację od posłańca.
- Tak ?
- Przybył Mithrandir, ma podobno jakieś wiadomości, będzie na kolacji, bo nie zdążył porozmawiać wcześniej.
- To nawet dobrze, bo również chciałem z nim porozmawiać na temat twoich wizji. A teraz zapraszam – powiedział, podając ramię.
- Panie Elrondzie, nie wiem, czy powinnam. Zwłaszcza teraz, jak już czuję się na tyle dobrze. Chodzi mi o to, czy nie będzie to źle odebrane.
- Nie sądzę, biorąc pod uwagę, że jesteś pod moją opieką – powiedział rzeczowo.
- W takim razie przyjmę pańskie ramię.

Po czym ujęłam jego rękę w swoją i skierowaliśmy się w kierunku Sali Jadalnej, która była wyjątkowo wystawna. Komnata była na planie kwadratu pośrodku, której stały trzy długie stoły ustawione w „U", krzesła z kolei rozlokowane były po zewnętrznych stronach tak, aby każdy miał dobry widok na każdego. Ściany były pokryte jasną boazerią z ciemnymi ornamentami, a z sufitu zwisały cztery żyrandole oświetlające blaskiem świec całe pomieszczenie. Gdy weszliśmy do środka, nieliczne miejsca pozostały puste, natomiast wszyscy zgromadzeni wstali z miejsc i pochylili głowy w geście ukłonu.

- Witam wszystkich – powiedział Elf.
- Cóż to za pięknej urody niewiastę przyprowadziłeś ? – zapytał jeden z Quendich ze słyszalną w głosie nutą ironi.
- Jestem Irith, Strażniczka z Północy, jedna z potomkiń Dúnedainów Panie... - powiedziałam, zawieszając głos, chcąc poznać jego imię

Czułam jednocześnie prostujące się plecy i zawiązujący się supeł w żołądku.

- Lindir.
- Miło mi pana poznać, panie Lindirze.
- Również – odpowiedział ze skwaszoną miną.
- Przepraszam Panią – zaczepił mnie inny Elf z bocznego stołu, do którego chciałam podejść.
- Tak ?
- Wie Pani, że twoje imię jest elfie?
- Nie, nie wiedziałam – odparłam zaskoczona, czując jednocześnie swego rodzaju smutek, że tak mało wiem o swojej historii.

No pięknie jeszcze tego mi brakowało, żeby oprócz wyglądu mieć jeszcze elfie imię."

- Írith była córką Fingolfila, Elfa żyjącego przed i w trakcie pierwszej ery.
- Dziękuję za informację – powiedziałam z uśmiechem, jednakże w środku, aż się gotowałam ze złości na samą siebie, że dałam się zaskoczyć.
- Irith, chodź, usiądziemy – usłyszałam od Elronda, po czym skierowaliśmy się do środkowego stołu.

Ja widząc wolne miejsce przy końcu jednego z bocznych, chciałam tam usiąść, jednak Elf złapał mnie za łokieć i odparł cicho.

- Jako gość honorowy usiądziesz koło mnie.
- Dziękuję ci panie – szepnęłam.

Kiedy przechodziliśmy koło poszczególnych Quendich, wyczuwałam ich wzrok na sobie. U niektórych był on zaciekawiony, u innych, chociaż dobrze maskowany, błyszczał złością, także mimo początkowej pewności siebie czułam, jak teraz zaczyna powoli ze mnie ulatywać, a to był dopiero początek kolacji. Gdy dotarliśmy do centralnej części stołów, przyjrzałam się osobom siedzącym przy najbardziej zdobionym krześle. Z po obu stronach siedzieli bliźniacy, z lewe było zajmowane przez Gandalfa, natomiast z prawej ulokowała się piękna Elfka, która jak się domyśliłam, musiała być Arweną, ze względu na łudzące podobieństwo do braci. Najpierw przywitałam się z córką Elronda, dziękując jednocześnie za suknię, następnie z pierworodnymi, a na końcu z Mithrandirem, który przyglądał mi się badawczo, po czym usiadłam na wolnym krześle obok Elfki. W momencie, gdy rozglądałam się po stole zastawionym różnego rodzaju potrawami, poczułam, jak głodna byłam, co dało się nawet usłyszeć, gdyż zaburczało mi głośno w brzuchu.

- Sądzę, że możemy zaczynać biesiadę – powiedział donośnie i radośnie Elrond unosząc odrobinę kielich.

Ucieszyła mnie ta wiadomość, ponieważ czułam, jak kiszki zaciskają się w bolesny supeł. Można było usłyszeć zaczynające się rozmowy i stukanie sztućców. Nałożyłam sobie na talerz kawałek mięsa w sosie, kilka niewielkich ziemniaków i listków sałaty o poszarpanych brzegach. W czasie posiłku przysłuchiwałam się gwaru wokół, próbując wyłapać jakieś informacje, jedna z rozmów po lewej stronie zainteresowała mnie szczególnie. Nie była ona głośna, a przez to, że przez lata specjalnie się szkoliłam do tropienia, miałam bardziej wyostrzone zmysły niż zwykła osoba.

- Nie podoba mi się, że ta cała Strażniczka siedzi obok Elronda.
- Czemu ? Coś ci zrobiła?
- Ona nie, ale ludzie jej pokroju, mimo tego, że są podobno naszymi sojusznikami, już tak.
- Co niby ? – dopytywał jeden z rozmówców.
- Mało to sytuacji było, że spoufalali się, zwłaszcza mężczyźni, z elfkami i składali im niemoralne propozycje ?!
- Nie zauważyłem.
- Bo ty Gwindor mało co widzisz. Weźmy tego całego Aragorna – tu zaciekawiłam się bardziej, bo słyszałam to imię już wcześniej – Przystawia się do Pani Arweny, mimo wyraźnej niechęci jej ojca.
- Findis nie przesadzasz przypadkiem ? Jakoś nie zauważyłem, żeby się przystawiał, jak ty to powiedziałeś.
- Ja ci jeszcze udowodnię, że Strażnikom nie można ufać.

I na tym rozmowa się skończyła. Po chwili poczułam dotknięcie w prawe ramię, na co się ocknęłam.

- Nie ma co się nimi przejmować Irith.
- Hę? – mruknęłam zdziwiona, zerkając na kobietę.
- Findis do nikogo poza elfami nie ma zaufania.
- Pani Arweno...
- Wystarczy Arweno.
-;Więc... Arweno mogę cię o coś zapytać ?
- Postaram się odpowiedzieć.
- Kim jest Aragorn, o którym mówili?

Elfka spojrzała na mnie badawczo, jakby szukała jakiejś odpowiedzi na mojej twarzy, bądź nawet w głębi duszy.

- Sądzę, że znasz odpowiedź na to pytanie.
- Czy chcesz mi powiedzieć, że...
- Tak – powiedziała, po czym dodała szeptem – Zarówno Aragorn, Estel, jak i zapewne ci znany Thorongil to jedna i ta sama osoba.
- A czy wy... – zapytałam łamiącym się głosem.
- Tak...  – odprarła z mściwym uśmieszkiem, którego nie dostrzegłam.

Po tej informacji poczułam, jak zaczynają mi się zbierać łzy w wewnętrznych kącikach oczu. Wytarłam je szybkim ruchem, żeby nie spłynęły niżej. Czułam, jak zaczyna mnie ściskać w środku ze smutku. Spojrzałam na talerz, na którym leżała połowa z nałożonej porcji, lecz niestety nie nawet jakbym chciała, to nie przełknęłabym nawet kęsa, bo miałam wrażenie, jak w gardle rośnie mi gula. Oparłam się o oparcie krzesła i westchnęłam cicho, nie wiedząc nawet, jak mam zareagować na zaistniałą sytuację. Nie miałam nawet chęci już na obserwację tego co dzieje się wokół. Starałam się odciąć od praktycznie wszystkich bodźców z zewnątrz, do tego stopnia, że dźwięki z otoczenia. Zatopiłam się we wspomnieniach, analizując wszystko to, co wydarzyło się od momentu mojego przybycia do Edoras.

No i masz, czego chciałaś Irith. Wpieprzyłaś się w miłość do gościa, który działał na dwa fronty" jęknęłam w myślach, mając wrażenie, że zapadam się w krześle.

Mało miałaś idiotko już problemów w życiu ?! To teraz masz kolejny i zranione uczucia w zestawie."

Posiłku już nie ruszyłam, chociaż kilka razy uchwyciłam ponaglające spojrzenie Elronda. Po skończonej biesiadzie Elf zaprosił wszystkich na wspólne spędzenie czasu w sali kominkowej, ja jednak uprzejmie podziękowałam, tłumacząc się zmęczeniem.

- Dobrze rozumiem, nie powinnaś się teraz przemęczać – usłyszałam w odpowiedzi, po czym skierowałam się do swoich kwater.

Kiedy tylko zamknęłam drzwi od środka, zsunęłam się po nich, czując, że powstrzymywane emocje zaczynają domagać się uwolnienia. Po chwili czułam, jak łzy spływające mi po twarzy były nienaturalnie duże. Mój oddech stawał się coraz bardziej urywany i znacznie płytszy niż zazwyczaj był. Miałam tylko nadzieję, że w najbliższym czasie nie doświadczę ataku paniki, której nie chciałabym mieć po raz kolejny. Jeden jedyny raz, kiedy ją miałam, było to w momencie, jak wpadłam do rwącej rzeki, po zarwaniu się mostu, na którym stałam, podtapiając się w tamtej chwili. Cudem inni Strażnicy, będący wtedy ze mną na patrolu, mnie wyciągnęli, ale od tamtego momentu pozostała mi trauma i unikałam rwących potoków. Starałam się jakoś uspokoić, jednak nie przynosiło to większego skutku, a wręcz pogarszało się.

Cholera co się dzieje" myślałam gorączkowo, czując, że nie mogę złapać powietrza.

Jednocześnie poczułam, jak na granicy umysłu zaczynają pojawiać się jakby inne byty. Niby przyjazne, ale jednak obce i drażniące, i tak już zszargane nerwy.

Niech mi ktoś pomoże!" krzyknęłam w myśli, po czym zemdlałam.

Zanim całkowicie zsunęłam się po drzwiach odniosłam wrażenie, jakby ktoś odpowiedział cicho żebym się nie martwiła, bo zaraz mi pomoże. Ile z tego było prawdy nie dowiedziałam się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro