Nightmares

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uśmiechnąłem się w stronę Neda, podchodząc do szkolnej szafki.

– Siema stary - przywitałem się, jednak on zachował kamienną twarz, nie reagując na moją wystawioną dłoń.

– Wszyscy wiedzą Peter – powiedział, patrząc na mnie z naganą.

Spojrzałem na niego z niezrozumieniem. Nagle uświadomiłem sobie, że założyłem swój strój Spider-Mana, jednak bez maski. Trzymała ją w rękach MJ i po chwili rzuciła mi ją pod nogi z grymasem na twarzy.

– Wszyscy potraficie tylko oszukiwać – rzuciła z pogardą. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. O co jej mogło chodzić? Przecież wiedziała, że jestem Spider-Manem.

– Ale MJ ja... przecież mówiłem ci...

– Kłamca! – przerwała mi, wytykając mnie palcem. Chwilę później usłyszałem, jak wtóruje jej cały korytarz. Wszyscy pokazywali mnie palcami, zbliżając się do mnie coraz bardziej. Cofałem się, aż poczułem za plecami ścianę. Nacisnąłem szybko wyrzutnie sieci, starając się wydostać, jednak nie działały. Dlaczego w takim momencie? Tłum napierał coraz mocniej i mocniej, a ja czułem, jak zaczyna mi brakować tchu. Skuliłem się pod ścianą, zakrywając głowę rękami. Nie miałem pojęcia, co mam robić. W uszach wciąż rozbrzmiewały mi okrzyki: „oszust!", „kłamca!".

Nagle wszystko ucichło, a ja poleciałem do tyłu, lądując na twardej posadzce.

– Nic tylko trzeba cię ciągle ratować. Żałosne.

Otworzyłem oczy i w zamykającym się portalu, zdążyłem jeszcze dojrzeć tłum potępiających mnie twarzy z MJ i Nedem na czele. Chwila. Portal? Spojrzałem za siebie, dostrzegając Doktora Strange. Wpatrywał się we mnie z taką pogardą, że aż skuliłem się ze strachu.

– Nie potrafisz nawet zachować własnej tajemnicy! – krzyknął, chwytając mnie za kołnierzyk bluzki i przyciskając do ściany. – Jak mamy ci zaufać w walce? – zapytał wściekły.

– Prze.. Przepraszam – powiedziałem cicho, jąkając się. – Ja nie chciałem. Zobaczyli strój i...

– Pokazałeś im strój?! – krzyknął z niedowierzaniem. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, a potem na swoje ubranie. Miałem na sobie czerwoną bluzkę polo i jeansy. Zmarszczyłem brwi ze zdziwieniem. Kiedy ja...

– Ale ja... – zacząłem się tłumaczyć, jednak przerwał mi nagły wybuch.

Pył unosił się wszędzie. Wypełnił mi oczy i nozdrza. Znowu nie mogłem oddychać. Przetarłem oczy wolną ręką, podrażniając je jeszcze bardziej. Nie mogłem się ruszyć spod przygniatających mnie kamieni. Nagle zobaczyłem prześwitującą przez pył sylwetkę z wielkimi skrzydłami.

– Wreszcie się spotykamy, Pedro – powiedział ze złośliwym uśmiechem.

Mój oddech przyspieszył, kiedy rozpoznałem Vultura. Usilnie starałem się wydostać spod gruzu, ale nie potrafiłem nic zrobić. Miałem ochotę krzyczeć z przerażenia. Kamienie napierały na mnie coraz mocniej, a mnie sparaliżował strach.

– Zostaw go! – zawołała May, mierząc do niego z bazuki.

– May nie! – zawołałem. – Uciekaj!

– Nie mogę – odpowiedziała ze spokojem. – Muszę pozbyć się robactwa – dodała i zaczęła rozpylać jakiś spray po podłodze, powoli zmierzając w moim kierunku. Zacząłem się krztusić. Przecież też byłem prawie pająkiem.

Vulture zaczął się maniakalnie śmiać, po czym wyciągnął pistolet, mierząc w stronę May.

– Nie dasz rady się wydostać Pedro – powiedział, wciąż się śmiejąc.

– Nie, nie da rady, jest za słaby – odpowiedział, przyglądający się wszystkiemu Iron Man.

– Pomocy Panie Stark – powiedziałem i spojrzałem na niego błagalnie. – Niech Pan...

Resztę wypowiedzi przerwał mi nagły huk. May upadła na ziemie, a w jej głowie ziała wielka dziura. Krew wypływała z jej ciała, barwiąc bogato zdobioną posadzkę. Podbiegłem szybko, chwytając jej ciało w ramiona.

– Nie, May! Nie. Błagam – powtarzałam, a łzy spływały mi strumieniami. Przytuliłem jej ostygłe już ciało, całe pokryte szkarłatną posoką.

– Widzisz, co zrobiłeś? – zapytał Pan Stark. – Mówiłem, żebyś trzymał się z dala od kłopotów.

Spojrzałem na niego z rozpaczą, szukając pomocy.

– Niech pan coś zrobi, błagam – powiedziałem, zanosząc się płaczem.

– To twoja wina Pedro – odpowiedział Vulture, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem. Chciałem strzelić w niego siecią, ale z moich wyrzutni wyleciał jedynie dym, który zakrył wszystko dookoła. Próbowałem zorientować się gdzie jestem, jednak cały czas ślizgałem się we krwi na posadce. Kiedy w końcu zdołałem się podciągnąć do góry, rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w salonie wieży. Jak ja się tu znalazłem?

– Co ty tutaj robisz? – zapytał Pan Stark.

– Po co tu przyszedłeś? – dołączyła Pani Natasza patrząc na mnie z wyrzutem.

– Ja... ja – zacząłem się jąkać.

– Nie potrzebujemy cię tutaj. Nie potrafisz niczego zrobić dobrze – powiedział pan Stark, patrząc na mnie z zawodem. Nie mogłem tego znieść.

– Ale ja... Mamo – wyjąkałem, patrząc błagalnym wzrokiem na Pepper.

– Nie jesteś moim dzieckiem i nigdy nie będziesz. Jak miałabym pokochać kogoś takiego jak ty? – zapytała, patrząc na mnie z pogardą. To mnie już zupełnie złamało.

– Nie potrzebujemy tutaj takiego dzieciaka. Spływaj stąd – dodał pan Steve, nawet na mnie nie patrząc.

Uciekłem szybko na dach budynku, a łzy spływały mi z oczu. Skuliłem się, cicho płacząc. Podniosłem wzrok, słysząc charakterystyczny dźwięk silników. Wstałem szybko, podchodząc do pana Starka.

– Ja przepraszam, nie chciałem – zacząłem się tłumaczyć, jednak on mi nie odpowiadał. W pewnym momencie podniósł rękę, celując prosto we mnie. Spojrzałem na niego z szokiem i przełknąłem nerwowo ślinę.

– Pepper jest w ciąży. Musimy się ciebie pozbyć – powiedział lodowatym tonem.

– Ja.. Dlaczego? Proszę. Tato... – odpowiedziałem z rozpaczą.

– Będziemy mieć prawdziwe dziecko, już cię nie potrzebujemy – powiedział i wystrzelił w moją stronę. Chciałem krzyknąć, ale dźwięk nie chciał wydostać się z mojego gardła. Jak w zwolnionym tempie, patrzyłem na docierającą do mnie wiązkę lasera.

Obudziłem się zlany potem, głęboko oddychając. Z moich oczu leciały łzy. Gdzie ja jestem? Co to miało być do cholery? Musiałem stąd wyjść. Teraz. Już. Wyplątałem się szybko z kołdry, wypadając na korytarz. Nie wiedząc nawet jak, znalazłem się przed drzwiami sypialni Starków, cicho pukając. Miałem już odwrócić się na pięcie, kiedy otwarły się, ukazując Pepper.

– Pete? Co się stało? – spytała, patrząc na mnie ze zmartwieniem.

– Ja... nic. Przepraszam. Pójdę do siebie – wymamrotałem, pociągając nosem. Odwróciłem się w stronę mojego pokoju, jednak zatrzymała mnie jej dłoń na nadgarstku.

– Chodź tutaj – powiedziała Pepper i przyciągnęła mnie do uścisku. Wtuliłem się w nią ufnie, chociaż nieco przeszkadzał mi, jej już mocno wystający brzuch.

– Wszystko w porządku? – zapytał, stojący zaraz za nią pan Stark. Pokiwałem głową, nawet nie patrząc w jego stronę. Cała ta sytuacja była dla mnie niesamowicie żenująca.

– Chodź kochanie, położysz się z nami – powiedziała, odgarniając mi włosy z twarzy i całując w czoło.

– Nie trzeba. Naprawdę. Pójdę do siebie – zacząłem protestować ze wzrokiem utkwionym w podłodze.

– Nie dyskutuj, tylko się kładź – powiedział stanowczo pan Stark, ciągnąc mnie w stronę łóżka.

– Ale będę wam tylko przeszkadzał – jęknąłem.

– Mamy tak wielkie łóżko, że pomieściłoby cały pułk wojska, faktycznie ciężko będzie cię tam wcisnąć - mruknął z ironią. Pepper zaśmiała się lekko pod nosem, okrywając się kołdrą i poklepała miejsce obok siebie, patrząc na mnie wyczekująco. Westchnąłem z rezygnacją i wgramoliłem się na łóżko, kładąc się pomiędzy nimi. Od razu poczułem się o wiele lepiej.

– Chcesz o tym porozmawiać? – zapytała Pepper, przeczesując moje włosy.

– Nie, to tylko głupi sen – powiedziałem i pokręciłem głową. Mimo że cały czas odtwarzałem w głowie ten koszmar, to nie miałem zamiaru ich martwić. Poza tym mówienie o tym śnie akurat im, byłoby niesamowicie żenujące.

– Jak wolisz kochanie – powiedziała, całując mnie w czoło i położyła się zamykając oczy. Patrzyłem na nią spod półprzymkniętych powiek, cały czas rozmyślając ile prawdy było w moim śnie. Czy naprawdę nic się nie zmieni, kiedy będą mieć dziecko? Ja byłem tylko sierotą, którą przygarnęli po śmierci May. Może zaadoptowali mnie tylko z litości? Może nigdy nie myśleli o tym, że mogą mieć swoje własne dzieci?

– Mamo? – wymamrotałem cicho.

– Tak? – zapytała sennie, otwierając lekko oczy. Spojrzałem na nią z niepewnością. Chciałem zapytać czy mnie kocha, ale wydało mi się to strasznie żenujące. Nie miałem przecież pięciu lat.

– Kocham cię, wiesz? – zdecydowałem się powiedzieć, niemal szeptem.

– My ciebie też Pete – odpowiedziała z uśmiechem, przeczesując moje włosy.

– Nawet jak będziecie mieli już prawdziwe dziecko? – zapytałem, odwracając wzrok. Poczułem lekkie poruszenie obok i z przerażeniem czekałem na odpowiedź. Czy mój sen stanie się rzeczywistością?

– Och, ostatnio jak sprawdzałam to wydawałeś się całkiem prawdziwy – odpowiedziała z lekkim rozbawieniem w głosie.

– Wiesz o co mi chodzi – wymamrotałem, przewracając oczami.

– Dużo rzeczy się zmieni, to nieuniknione, ale oczywiście że będziemy cię kochać.

– Dobrze, skoro już to ustaliliśmy, to możemy iść w końcu spać? – zapytał Pan Stark lekko rozbawionym tonem.

– Przepraszam, panie Stark – odpowiedziałem z zawstydzeniem.

– O nie. Jeszcze raz nazwiesz mnie panie Stark, a przysięgam, wykopię cię z tego łóżka. Ona jest mamą, a ja panem Starkiem? Serio dzieciaku? – oburzył się natychmiast.

– Przepraszam, panie... znaczy Tony – odpowiedziałem zmieszany.

– Ta-to – odpowiedział, zaznaczając każdą sylabę. – No już, powtarzaj za mną – polecił. – Ta-to.

– Przepraszam To... tato – wykrztusiłem w końcu, cały czerwony.

– W końcu – powiedział, przewracając oczami. – A teraz chodź tu – polecił, a ja spojrzałem na niego z zaskoczeniem. – Nie patrz tak na mnie. Zabrałeś mi wcześniej trochę kołdry i teraz mi zimno.

Zaśmiałem się cicho na jego wyjaśnienie i przybliżyłem się, przytulając się do niego.

– Wiesz, że właśnie się przytulamy? – zażartowałem, nawiązując do początków naszej znajomości.

– Mhmm, wiem – mruknął w odpowiedzi. – Kocham Cię, dobranoc – dodał, całując mnie w głowę.

Czułem jak rozpiera mnie szczęście. W końcu miałem kochających rodziców. Coś o czym marzyłem całe moje życie. Czasami czułem się trochę winny, myśląc o May, ale wiedziałem, że na pewno chciałaby, żebym był szczęśliwy. Życie z nią także było wspaniałe, po prostu nieco inne. To ona wraz z Benem nauczyli mnie wszystkiego i wychowywali niemal całe moje dzieciństwo. To im będę zawsze zawdzięczał wspaniałe wspomnienia. Teraz jednak miałem szansę na bycie częścią prawdziwej rodziny. Mojej rodziny. 

---

Znowu cukrzyca level hard XD

Jak się podobało?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro