jedan
Hotelowe łóżka może nie należały do najwygodniejszych, ale po całym dniu morderczych treningów sprawiały wrażenie niebiańskiego puchu. Mężczyzna opadł na zasłany materac, natychmiast przymykając oczy. Czuł się wypompowany, ale w pewien sposób usatysfakcjonowany - jutrzejsze zawody miały być przełomowe. Nie po to wylewał z siebie siódme poty, żeby nie kwalifikować się do serii finałowej. W tym sporcie, chcieć niekoniecznie znaczy móc.
Kilka minut później, do pokoju ktoś wszedł. Był zbyt zmęczony na otwarcie oczu i sprawdzenie, kogo licho niesie, dlatego westchnął cierpiętniczo i mruknął:
- Jeśli jesteś potencjalnym złodziejem albo mordercą, to wybacz, ale nie mam sił na jakiekolwiek potyczki. Bierz co chcesz, tylko zostaw mój sprzęt narciarski, jutro startuję w zawodach.
- Okej, to w takim razie, zabieram Twój telefon, aby przejąć Twoje konto na Twitterze - odparł mu poważny ton głosu, którego znał aż za dobrze.
- Zmieniam zdanie, jednak możesz zabrać sobie te narty - nietrudno było się domyślić, że umęczonym biedaczyną na łóżku był Mackenzie Boyd-Clowes. Kanadyjczyk leniwym otworzył lewe oko, widząc nad sobą uśmiechniętego Kevina Bicknera, amerykańskiego kolegę po fachu. Chłopak trzymał w ręku jego komórkę, patrząc na niego z rozbawieniem.
- Jakim cudem stoisz na nogach? Czy my na pewno byliśmy na tym samym treningu? - jęknął, przekręcając się na łóżku.
- Metryki nie oszukasz, staruszku - parsknął młodszy, chowając zdobycz do kieszeni dresów.
- Słucham?! - Mackenzie rozbudził się natychmiastowo, podnosząc się na łokciach. - Odezwał się nastolatek!
Wiesz, z naszej dwójki to ty jesteś po trzydziestceee! - odpowiedział mu kąśliwie, przeciągając ostatnie słowo - nie zdążył uciec od ręki Boyd-Clowesa, który jednym ruchem zagarnął go do siebie, celem wyrządzenia mu najsurowszej kary, jaka tylko istnieje..., a mianowicie - łaskotek. Opadł na Kanadyjczyka i zaczął się histerycznie śmiać, gdy ten z wyraźną satysfakcją błądził dłońmi po jego ciele.
- Mac, do cholery jasnej! Przestań, błagam! Wiesz, że nie znoszę łaskotek, MAC!
- Trzeba było ze mnie nie żartować! Już ja cię nauczę szacunku do starszych!
Tak. Dwójka dorosłych facetów leżała na jednym łóżku, łaskocząc siebie nawzajem. Typowy dzień z życia skoczka.
Drzwi do pokoju otworzyły się po raz kolejny, wpuszczając Matthew Soukupa, współlokatora i kolegę z kadry Mackenzie'ego.
- Jestem wykoń...- zaczął, nagle zamierając. Po zmęczonym wyrazie twarzy przebiegł szok i rozbawione oburzenie.
- Nie no, to już jest przesada! Bickner, masz jedynkę, dlaczego nie możecie się migdalić u Ciebie?! Dawaj no klucz do siebie, nie zamierzam stracić oczu! Albo nie, idę do Deckera, on mnie przynajmniej rozumie!
Trzasnął drzwiami, zostawiając zaskoczonych skoczków. Kevin siedział okrakiem na starszym, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stał oburzony chłopak, a następnie przeniósł wzrok na zdezorientowanego Kanadyjczyka. Roześmiał się głośno, odgarniając długie blond włosy z twarzy.
- Właśnie wpadłem na fantastyczny pomysł - uśmiechnął się szelmowsko. - Zróbmy im kawał!
- Mam się bać?
- Udawajmy parę!
Mackenzie spojrzał na niego z niedowierzaniem. Mają udawać kogo? Odkąd znał Kevina, wiedział, że ten jest zdrowo trzepnięty, ale żeby aż tak? To głupie, z pewnością się na to nie zgodzi!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro