2|7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- To miałeś na myśli mówiąc, że zmieniamy zasady gry? - zapytała próbując zabrzmieć groźnie.
Tyle, że nie mogła do końca opanować tego drgającego kącika jej ust.

Leżeli w ogrodzie na miękkiej trawie i wpatrywali się razem w gwiazdy, które co jakiś czas wydawały się do nich mrugać. To znaczy, jak powiedział Czarny Kot, spadające gwiazdy to mrugające gwiazdy. Więc jeżeli ufać temu dachów dachowcowi to gwiazdy mrugały.

- No powiedz mi, że nie jest przyjemnie. - mruknął przymykając oczy.

- Nie, nie jest. - wtrąciła cierpko.

- To dlatego, że jeszcze nie spróbowałaś tych marakujowych. - wskazał na paczkę makaroników, a Marinette zarumieniła się delikatnie bo zdała sobie sprawę, że łamała swoje własne zasady.

- To są twoje ulubione, więc muszą być paskudne.

- Jesteś okrutna, Kropeczko.

- Nie nazywaj mnie tak. - złapała się za bolące ramię i westchnęła ciężko.

Po tym jak ją zranił oboje mieli pozbyć się wszelkich broni i choć dziwnie to zabrzmiało, mieli razem odpocząć. Dlaczego się na to zgodziła? Aż tak zmęczyła ją krótka walka? Czy może traciła już rozum?

- Dalej chcę cię zniszczyć, nie myśl sobie że jest inaczej.

- Jasne, Kropeczko. - podniósł się na łokciach i odwrócił w jej stronę.

- Powiedziałam, żebyś nie nazywał mnie-

Także się podniosła, ale szybko tego pożałowała. W tak krótkim czasie znalazła się tak blisko niego, że mogła wręcz poczuć zapach jego perfum.
I może nieświadomie, ale zaciągnęła się tym zapachem.
Nie wiedziała już co gorsze, to że on patrzył na nią w taki hipnotyzujący sposób, czy to że ten zapach jej się podobał.

- Spróbuję tych marakujowych. - burknęła chcąc uniknąć jego głupich tekstów i chwyciła szybko makaronika, którego wpakowała zaraz do buzi.

Przecież Czarny Kot był jej wrogiem, nie sprzymierzeńcem. Wróg nie może dobrze pachnieć, mieć takiego spojrzenia i... O rany, jeszcze mieć takiego dobrego gustu. Te makaroniki były obłędne! Zagryzła wargę.

- I jak? - zapytał z uśmiechem widząc, że na bladej twarzy dziewczyny wykwita coraz to większy rumieniec.

- Z-zwyczajne.

Wstała do siadu, ale nie obyło się to bez jakiegoś bólu spowodowanego obrażeniem.

- Nie mów tak, widzę że ci smakuje.

- Jest zwyczajne, tak samo jak ty. - wystawiła mu język jak małe dziecko.

Dlaczego nagle ta sytuacja stała się taka zabawna? Patrzył właśnie na kobietę, która mordowała codziennie wiele ludzi, miała krew na rękach, ale teraz...

- Jesteś urocza. - nie wiedzieć kiedy wyrwało mu się.

- Sam jesteś uroczy.

- Naprawdę? - podniósł brew do góry.

- Nie ma co się cieszyć. Bycie uroczym to jak bycie dzieckiem, a dzieci są hmm... - zamyśliła się sięgając po makaronika. - Naiwne.

Obserwował jak brunetka wcina jego ulubione makaroniki i trochę się zasmucił, że nie zostawiła mu ostatniego w tym smaku, ale satysfakcja przewyższyła poczucie smutku.
Smakowało jej, a przecież wiadomo że przez żołądek do serca.

- Ale to słodkie, kiedy dzieci są naiwne.

- Naiwność nie jest dobra. - oświadczyła surowo. - Jest bezużyteczna.

- Więc co jest dla ciebie użyteczne? Wydajesz się strasznie pesymistyczną osobą, ciągle tylko źle, źle i źle.

Na te słowa spojrzała na niego lekko urażona, a ta mina bardzo przypominała naburmuszoną pięciolatkę. Ta dziewczyna naprawdę była jak dziecko.
Tylko takie specjalnej troski.

- Jest wiele dobrych rzeczy na świecie, moja wina że ty przyciągasz same złe? - założyła ręce na piersi.

- Jestem w końcu Czarnym Kotem, przyciągam różne... - tu nie mógł się powstrzymać i również usiadł, aby zaraz objąć ją w pasie. - Panie Nieszczęścia.

Pstryknęła go w nos i kiedy już zrzuciła jego dłoń z siebie kontynuowała:

- Użyteczny jest rozsądek, siła, posłuszeństwo-

- Nie byłbym tego taki pewny. - wtrącił.

- A jesteś pewny czegokolwiek?

- Jesteś całe życie posłuszna Mrocznemu Panu? Jego zasadom? - spojrzał na nią z ukosa, a kiedy dostrzegł w jej oczach chwilowe zawahanie kontynuował. - Masz własne zdanie? Nie wolałbyś być ponad te jego durne widzi mi się?

- Ty za to nikogo nie słuchasz i dlatego skończysz martwy. - założyła ręce na piersi i zmierzyła go gniewnym wzrokiem.

- Naprawdę myślisz, że mnie zabijesz?

- Oczywiście, że tak.

Tu się uśmiechnął rozbawiony.

- Więc dlaczego wcale nie przybliżasz się do tego celu?

- Tego nie wiesz. - mruknęła biorąc gryza słodkości. - Może to wszystko jest moim wielkim planem? To, że teraz tu siedzimy i rozmawiamy jak gdyby nigdy nic.

- To wygląda bardziej na mój plan. W końcu jesz jedzenie ode mnie, może być zatrute.

- Wtedy zatrułbyś się razem ze mną. Zjadłeś więcej niż ja. - uśmiechnęła się chytrze. - Z resztą mam wszystko pod kontrolą.

Przyjrzał jej się dokładnie. Ten jej cwaniacki uśmieszek był czymś co w niej lubił.

- Po prostu przyznaj, że oboje straciliśmy kontrolę nad tym co się tu dzieje, Kropeczko.

- Pierwszy i ostatni raz siedzimy tu tak beztrosko jedząc makaroniki, jasne? - pogroziła mu palcem wstając, a kiedy znalazła się tuż przy wyjściu sercem chłopaka coś szarpnęło.

Zupełnie jakby chciał, żeby jeszcze została.

- Do zobaczenia, o ukochana!

- Następnym razem-

- Pozbędziesz się tego durnego dachowca, tak? - wstał przybierając nonszalancką pozę.

Zgrzytnęła zębami ze zdenerwowania. Zupełnie lekceważył jej potęgę!

- Jesteś nieznośny! - krzyknęła wybiegając z ogrodu.

Oboje poczuli, że to spotkanie wcale nie było jakieś takie ostatnie. A może to tylko jakaś tląca się nadzieja?

Nadzieja na normalne życie.

XXX

A więc tak prezentuje się ten rozdział, jest dosyć beztroski i bardzo dobrze się go pisało!

Jak Wasze odczucia?

Ja zmykam i do napisania :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro