Rozdział 44

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emily

Nie wiem, jakim trzeba być bydlakiem, by krzywdzić niewinną osobę. Bella tak bardzo zaangażowała się w ten związek. Ba! Od zaręczyn i podpisania tej zjebanej umowy otwierała dla niego swoje serce. Nie wiem, czy go kochała, ale z pewnością Marcus był dla niej bardzo ważny. Idealny ślub, wesele i początkowe życie w Neapolu, jak widać było tylko niezłą ściemą. Prawdziwe intencje tego łajdaka wyszły szybciej niż mogłabym pomyśleć. Zamiast cieszyć się potomkiem i najpiękniejszymi chwilami z Bellą, on w zaciszu perfekcyjnego domu - katował ją. Kiedy zobaczyłam Anabellę, byłam jedynie w stanie wydusić z siebie nędzne słowa: „jesteś w domu". Liczne siniaki na twarzy, szyi, rękach oraz... co gorsza, brzuchu nosiły znamię bólu i cierpienia mojej kuzynki. Płakałam w sypialni razem z nią, tuląc ją mocno do siebie.

— Bella, wszystko będzie dobrze. Jesteś bezpieczna, ze mną, z rodziną. On już nic ci nie zrobi – nie wiem, czy pocieszałam bardziej ją czy samą siebie.

— Nawet nie masz pojęcia... – nie zdołała dokończyć, bo głos odebrał jej głośny szloch.

— Wypłacz się, to dobrze ci zrobi – głaskałam ją po długich włosach, a drugą dłoń ułożyłam na jeszcze niewidocznym ciążowym brzuchu.

— Zawołasz Flavio? Chciałabym mu podziękować – podniosła się do pozycji siedzącej i wytarła z twarzy słone krople.

— Flavio? – powtórzyłam, lekko zaskoczona.

— Bardzo mi pomógł i gdyby nie on... Nie patrz tak na mnie Emily, jestem mu po prostu wdzięczna.

— Rozumiem. Pójdę po niego, ale ty nie wstawaj. Wypoczywaj – puściłam jej oczko, po czym wyszłam z sypialni.

I jak na zbieg okoliczności, młodszy Rizzo koczował pod drzwiami. Zmierzyłam go wzrokiem, lecz on nie był tym za specjalnie wzruszony:

— Prosi żebyś do niej przyszedł.

Flavio nic nie odpowiedział, wyminął mnie i zanim się obejrzałam za siebie, zamknął drzwi. Okej, nie będę im przeszkadzać.

Ucieszyłam się, że Bella będzie ze mną w Chicago. Jej obecność jest dla mnie najlepszym prezentem. Zadbam o nią i o dziecko, by jak najszybciej uporała się z przykrą traumą nosząca znamię „Marcusa".

Sporą część lotu spędziłam z kuzynką leżąc na łóżku i słuchając przygnębiającej historii. Wszystko zaczęło się od dnia, w którym Bella poinformowała męża, o ciąży. Przygotowała wspaniałą kolację, zapakowała test ciążowy w ozdobne pudełeczko i położyła na jego pustym talerzu. Kiedy Włoch otworzył wieczko i zobaczył wynik, zamarł. Nie spojrzał na Bellę, chwycił za talerz i rzucił nim o ścianę. Krzyczał na nią, domagając się, by jak to mi przekazała „pozbyła się tego przeklętego bachora". Sprzeciwiła się i tym samym wydała na siebie wyrok. Marcus chwycił na wazę z gorącą zupą, a następnie wylał na nią, raniąc jej dłonie i klatkę piersiową. Nie potrafiłam przestać płakać. Ja, bawiłam się cudownie w Chicago z Antoniem, byłam wściekła na kuzynkę, że nie odbiera i nie pisze do mnie, a ona w tym momencie przechodziła przez prawdziwe piekło.

— Najgorsze Emi w tym wszystkim jest to, że mi zajebiście na nim zależało. Naprawdę wierzyłam w to, że możemy na przekór tym wszystkim aranżowanym ślubom stworzyć normalny związek. Tak bardzo się pomyliłam.

— Pamiętaj, że nie jesteś w stanie prześwietlić wszystkich ludzi. Marcus wydawał się w porządku – chciałam ją jakoś pocieszyć, ale mam wrażenie, że moja słowa na niewiele się zdały.

— W porządku... tak, też tak sądziłam. Od tej przeklętej kolacji, każdego dnia dostawałam od niego prezent. Chcesz wiedzieć, co to było? – spojrzała na mnie smutnym wzrokiem, a ja tylko przytaknęłam: — pierwszy raz uderzył mnie w twarz. A dokładniej tutaj – wskazała dłonią lewy policzek: – otwartą dłonią. Piekło, ale nie uroniłam ani jednej łzy. Nie chciałam pokazać mu słabości. Drugi raz uderzył w to samo miejsce tylko mocniej i z pieści. Przewróciłam się, a on nawet nie pomógł mi wstać. Z każdym dniem jego ciosy zyskiwały na sile i długości, aż do dnia kiedy lekarz - ginekolog zostawił w salonie receptę dla mnie. Wtedy przeżyłam masakrę. Spalił ją na moich oczach, upił się i pustą butelką... – rozpłakała się, ściskając mocno moją dłoń. Bałam się jej słów i tego w jakim jest stanie: — zgwałcił mnie, Emily. Wpychał mi ją tam... prosiłam go, by przestał, ale nie reagował. Później ją rozbił tuż obok mojej twarzy. Emi, w tamtym momencie pragnęłam śmierci i gdyby nie fakt, że nosiłam w sobie dziecko, zapewne zabiłabym się. Jego twarz mówiła mi wszystko. Nienawidził mnie. Nawet do takiego stopnia, że gwałcąc nie użył swojego fiuta tylko butelki.

— Bella... – chciałam to szybko przerwać, bo nie byłam w stanie dłużej już słuchać tego cierpienia, ale ona nie przestawała.

— Dwa dni przed przylotem Flavio i twoich rodziców, przyłapałam go na zdradzie z jakąś dziwką. Nawet się z tym nie krył. Pieprzył ją w naszym łóżku, patrząc mi prosto w oczy. Nie umiem, o tym zapomnieć. Nie potrafię, gwiazdko.

— Potrzebujesz czasu. Dużo czasu. Wszystko się ułoży, zobaczysz. Będzie tak, jak kiedyś.

— Flavio mnie uratował z tego piekła. Kiedy twój tata zorganizował niby spotkanie w interesach z Marcusem, Rizzo wszedł do naszego domu i zabrał mnie. Bałam się i nadal się boję, że z tego mogą być poważne kłopoty, przecież sama wiesz, jak to wszystko działa.

— Nie myśl, o tym. W Chicago będziesz bezpieczna, on cię nie znajdzie.

— Marcus ma wszędzie dojścia. Jeśli przeze mnie ty i bracia Rizzo będziecie w niebezpieczeństwie, nie przeżyję tego.

— Nie martw się tym, proszę. Teraz myśl wyłącznie o dziecku. Musimy znaleźć ci dobrego lekarza i może... jeśli byś chciała jakiegoś psychologa. Wiesz, taka sesja rozmów z kimś obcym może pomóc.

— To samo zaproponował mi Flavio. Powiedział, że znajdzie najlepszego w całym Chicago i że liczy, iż pewnego dnia podziękuję mu uśmiechem. On serio jest taki... taki specyficzny?

— Jest dobrym przyjacielem, a patrząc na jego relacje z Antonio jest też bardzo dobrym bratem. Możesz na nim polegać – przytuliłam ją mocno, a w głowie ciągle przewijały mi się jej słowa, o tym co ten złamany kutas zrobił. Chciałabym dostać go w swoje ręce i zrobić mu te wszystkie rzeczy, które on wyrządził Belli. To byłaby prawdziwa kara.

Gdy Bella zasnęła, przykryłam ją cienką kołdrą, a sama wskoczyłam w piżamę i ziewając, chciałam położyć się obok niej. Wówczas dostrzegłam palące się światło, w miejscu w którym siedział mój narzeczony. Boso, zaczęłam iść w jego stronę.  Kruczoczarne, kręcone włosy wystawały znad zagłówka i w tej jednej chwili dziękowałam Bogu, że mam kogoś takiego, jak On. Kochamy się, uzupełniamy i wspieramy, a to najważniejsze cechy dobrego związku.

Obudziłam się, gdy stewardessa poinformowała, że znajdujemy się już nad deszczowym Chicago. Ukradkiem spojrzałam na Antonia, który bezczynnie wgapiał się w telefon. Był skupiony, zamyślony i cholernie seksowny. W myślach natychmiast wróciłam do nocnego popisu, którego finał znalazł się na moim brzuchu. Przygryzłam bezwstydnie wargę, przypominając sobie jego rozognione spojrzenie. Nie wiem, czy to poprawne, czy bardzo głupie, ale Antonio nauczył mnie tego i gdy jestem blisko niego, nie mogę się powstrzymać. Zatem, czy powinnam mieć pretensje, że tyle kobiet się za nim ugania, a zwłaszcza Kylie Smith? Spojrzałam na swoją prawą dłoń, na której lśnił pierścionek zaręczynowy. Emily Rizzo – powtórzyłam w myślach.

— Dzień dobry – powitał mnie ciepły głos Antonia. Uniosłam natychmiast na niego wzrok, a on muskał dłonią moje kolano: — jak się spało?

— Chcę być w domu.

— Nie mów mi, że mam zawrócić samolot?

Uśmiechnęłam się szeroko, a następnie ułożyłam stopę na jego kroczu i docisnęłam nią mocniej.

— Chcę być w naszym domu. W Chicago.

Antonio poprawił się na siedzeniu, po czym chwycił za moją kostkę i unosząc za nią nogę, ucałował wierzch stopy.

— Wszystko widziałem! – wtrącił się Flavio, który akurat zasiadał na fotelu obok.

Podniosłam się, poprawiając na siedzisku i mrużąc oczy, posłałam mu wrogie spojrzenie.

— Emily! Przestań! Bo zaraz naprawdę się przestraszę – kpił ze mnie młodszy Rizzo.

— Słyszałam, że zaraz lądujemy – usłyszałam za sobą cichy głos kuzynki.

— Tak – odparł Antonio, a Flavio w sekundę zrobił się jakiś dziwny. Przybrał głupowaty uśmieszek, jakby był niespełna rozumu i w kółko powtarzał:

— To będzie piękny dzień.

Totalnie go nie rozumiałam.
Bella usiadła na fotelu obok Flavio i zapinając pas, wpatrywała się w widok za oknem. Uśmieszek na twarzy młodszego Rizzo zniknął, a w jego miejsce pojawił się lekki grymas i zmartwienie. On martwił się o Bellę. A Ona jest wdzięczna mu za ratunek. Jeśli Ona i On... Nie. Wkręcam sobie. Bella przeszła przez piekło, nie zwróci uwagi na żadnego mężczyznę, a z pewnością nie na kobieciarza Flavio. Odgoniłam od siebie te przypuszczenia i przerzucając badawczy wzrok na narzeczonego, dostrzegłam, że dokładnie w tej jednej chwili on wiedział, o czym teraz myślałam. Chwycił mnie za rękę i kiwając głową porozumiewawczo, dał mi tą pewność. Flavio i Bella. A raczej sam Flavio.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro