Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Antonio

Choroba Emily i myśl, że mógłbym ją stracić uświadomiła mi, jak cholernie się tego obawiałem. Coś takiego przydarzyło mi się pierwszy raz w życiu i sam nie potrafiłem nad tym zapanować. Bo niby jak miałbym funkcjonować bez niej? Ona była dla mnie wszystkim. Wszystkim, co kochałem i czego pragnąłem.
Kiedy dowiedziałem się o ciąży byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Porzuciłem dla niej swoje dotychczasowe życie, wycofując się ze świata mafii. Co prawda Lorenzo oraz Don nie byli tym zachwyceni, ale nikt i nic nie było ważniejsze od Piccoliny. Przekazałem wszystkie sprawy Flavio i oddałem się życiu na Sardynii. Dbałem o Emily, by jej rekonwalescencja po chorobie przebiegła w spokoju. Do tego dochodziła jeszcze ciąża i zdecydowanie to sprawiło, że całkowicie zapomniałem o Chicago. Całymi dniami wylegiwałem się z Em na łóżku, rozmawiając z naszym maleństwem. Opowiadałem mu o życiu, o tym jak wspaniałą ma matkę, a przede wszystkim o tym, jak bardzo czekamy na jego narodziny. To był dla mnie i Emily magiczny czas, który z pewnością zapamiętam do końca życia. Lecz, jak to zwykle bywa. Wszystko, co zbyt idealne i wspaniałe, bardzo szybko odchodzi, pozostawiając nam jedynie dobre wspomnienie. Pewnego dnia, gdy Piccolina była na co tygodniowej kontroli u doktora Browna otrzymałem wiadomości od Flavio, iż pilnie potrzebuje pomocy. Początkowo sądziłem, że nie ogarnia jakiś papierów, bądź ma problem z ludźmi, lecz gdy zjawił się na Sardynii i opowiedział o szykującej się wojnie z Meksykiem, zamarłem. Zawsze pilnowaliśmy swoich interesów na tamtej granicy, ale jak widać coś musiało pójść nie tak. Flavio błagał bym wrócił do Chicago, przywiózł ze sobą nawet list od Dona, który także nawołuje mnie do powrotu. Ciężkie czasy nadchodziły, a w tym wszystkim miało narodzić się moje dziecko. Flavio i Bella specjalnie odwalili cyrk z pocałunkiem, by odwrócić wszelkie podejrzenia Alessandro od sprawy i poniekąd sprawili, że było gorzej niż chcieli. Awantura wisząca w powietrzu, a wisienką na torcie był mój i Emily powrót do Chicago. Cóż, czasem w życiu bywają momenty, które nie do końca są takie jakie byśmy chcieli.

Minęły dwa tygodnie od kiedy wróciliśmy do naszego apartamentu w Stanach. Abigail przywitała nas z wielką radością, a stan w jakim zobaczyła Piccolinę sprawił, że nie przestawała się uśmiechać. Dbała o nią niesamowicie. Wstyd powiedzieć, ale czasem miałem wrażenie, że nawet lepiej ode mnie. Unikałem z Emily tematu o Meksykanach tak długo jak tylko mogłem. Nie chciałem narażać ją na dodatkowy stres, bo w jej stanie to nie byłoby dobre. Na dodatek wiedziałem, że nie do końca polubiła ona Anastasię, a wieść o tym, że została moją asystentką wcale nie napawałby ją radością. Dzień przed planowaną wizytą Dona, miałem z jego córką spotkanie jednej z kawiarnii. Omawialiśmy wyjazd do Tijuany.

– Antonio, powiedz co na to twoja narzeczona? – odbiegła nieco od tematu. Podniosłem na nią ponury wzrok, bowiem nie lubiłem poruszać tematu Piccoliny. Zawsze traktowałem ją oraz nasz związek jako coś bardzo prywatnego i nie nawidziłem, gdy ktoś tą moją prywatność naruszał.

– Chyba nie przyszliśmy tutaj rozmawiać o Emily. Wracajmy do tematu. W sobotę wyjazd, a my nadal mamy za mało ludzi.

– Pogadam z ojcem. – Położyła dłoń na dokumentach, które aktualnie przeglądem. Oparłem się o krzesło i przygładzając zarost przerzuciłem na nią spojrzenie. – Nie powiedziałeś jej.

– Nie jesteś odpowiednią osobą, bym zwierzał ci się ze swoich spraw.

– Czyli stawiasz ją przed faktem dokonanym. Świetnie. Znienawidzi mnie.

– I tak nie byłyście przyjaciółkami.

– Zależy mi, by nie traktowała mnie jak wroga. Jestem twoją asystentką, będziemy pracować przez większość czasu. Na dodatek wyjeżdżamy. Wiesz, co mam na myśli? – Musnęła dwoma palcami moją rękę.

– Nie dam jej powodów do zazdrości. Nie martw się tym. – Odtrąciłem jej rękę.

– A kiedy ślub? Wiesz, że wszyscy czekają na to wydarzenie. – Uśmiechnęła się, odgarniając z czoła pukiel rudych włosów.

– Naprawdę chcesz kontynuować ten temat? Anastasia, nie mam ochoty rozmawiać o swoim prywatnym życiu - powiedziałem twardo.

– Chcę żebyśmy się zaprzyjaźnili. Nigdy nie miałam starszego brata. A ten twój stanowczy i oziębły charakterek w sam raz pasowałby na niego. – Zaczęła się głośno śmiać, zawracając na nas uwagę pozostałych gości lokalu.

– Mam młodszego brata i wystarczy mi już robienia za niańkę.

– Czemu ty taki jesteś? Wiecznie ten ponury ton i negowanie wszystkiego. Nawet nie potrafimy dogadać się, co do naszego wyjazdu. Antonio, wiem że jesteś zły, że to nie Flavio jest na moim miejscu, ale pora o tym zapomnieć. Skupmy się na interesach, może z czasem zrozumiesz, że jestem ci potrzebna. – Pospiesznie zaczęła chować papiery do teczek. Wypiła ostatni łyk kawy i ubierając płaszcz, dodała: – Jeśli uważasz mnie za słabą, bo jestem kobietą to przestań.

Złapałem ją za rękę, gdy chciała odejść.

– Nigdy nie twierdziłem, że jesteś za słaba. Zresztą na moim kawalerskim opowiadałaś z dumą, jak pozbywałaś życia kandydatów, których przysyłał ci ojciec. Za to mam problem z zaufaniem. Nie ufam nikomu prócz Emily i Flavio. To powinno ci wystarczyć. – Wziąłem płaszcz z wieszaka i wyszedłem.

Prawie całą noc nie przespałem, myśląc w jaki sposób powinienem powiedzieć Emily o misji. Nic nie przychodziło mi do głowy, a każda ewentualna możliwość zapewne skończyłaby się krzykiem i płaczem narzeczonej. Nie chciałbym widzieć jej w takim stanie, bo wiele już przeszła w swoim życiu. Niestety wizyta Anastasi i Dona zrobiła swoje. Piccolina dowiedziała się prawdy z ust mojej asystentki i to był w pewnym sensie dla mnie mocny cios. Widziałem strach w jej oczach, którego nigdy nie powinna była już czuć. Zajebałem. To ja powinienem jej o wszystkim powiedzieć, przygotować ją jakoś. Niestety, wyszło zupełnie inaczej.

Spóźniony wszedłem do biura Lorenzo, gdzie byłem umówiony z Anastasią. Siedziała na skórzanym, obrotowym fotelu bawiąc się długopisem.

– Nie lubię spóźnialskich, ale rozumiem... korki. – Zaśmiała się ironicznie, wymyślając za mnie głupie tłumaczenie. Zająłem miejsce w fotelu naprzeciwko i wyciągnąłem z teczki potwierdzenie przelewu na milion dolarów. Rzuciłem na blat.

– Dogadałeś się z Rayą? – zapytała zdziwiona.

– Powiedzmy, że mam dar przekonywania.

– Zwęszył coś? – Przymrużyła lekko oczy.

– Następne pytanie, rojas mamacita. – Potarłem kciukiem brodę, obdarzając ją uśmiechem.

– Widzę, że dobry humor wrócił. Niech zgadnę, stoi za tym jedna, mała szatynka.

– Będziemy na przyjęciu – przerwałem jej dalsze dochodzenie.

– Wspaniale! Zastanawiałam się, czy mam przygotować dla was osobną łazienkę. – Poruszyła instynktownie brwiami, powstrzymując śmiech.

– Nie trzeba. Potrafimy poradzić sobie ze wszystkimi przeszkodami. A może ty w końcu przyprowadzisz jakiegoś faceta. Nie wierzę, że tatuś przestał fundować ci kolejnych chętnych narzeczonych. – Puściłem jej oczko.

– Oho. Antonio, wiem co próbujesz, ale twoje uszczypliwości w ogóle na mnie nie działają. Na czas trwania akcji mam spokój. Ojciec odpuścił.

– A po akcji? – Po tym pytaniu wyraźnie stała się smutna, chociaż próbowała to przede mną ukryć.

– Po akcji...

Wówczas do środka wszedł Lorenzo. Anastasia przybrała na twarzy wielki uśmiech, chcąc zamaskować poprzedni stan. Nie drążyłem dalej. Wiedziałem, że ten temat był dla niej ciężki.

– Antonio, muszę ci pogratulować! Dobre wieści szybko się rozchodzą.

Wstałem z fotela, a on szybko objął mnie i poklepał po plecach.

– Cieszę się, że znów cię widzę, Lorenzo.

– Brakowało nam ciebie, prawda Anastasia? – Odwrócił w jej stronę głowę, a ona przerzucając oczami, przytaknęła. – Twój brat jest jeszcze za młody, by być Capo. Musi dać sobie więcej czasu.

– Zapewniam cię, że godnie go do tego przygotuję.

– Nawet nie śmiem wątpić. Jak sprawa z Meksykiem? Ruszacie w weekend. Macie wszystkie przygotowane?

– Spójrz na to – wtrąciła Anastasia, machając potwierdzeniem przelewu.

– Raya? – zapytał z niedowierzaniem, patrząc na mnie.

– Powiedzmy, że na początek uśpiłem jego czujność. – Nie chciałem zdradzać swoich dojść, bo zawsze mocno strzegłem ludzi, którzy dla mnie pracowali.

– Jak to możliwe? Alejandro Raya nie handluje z nikim ze Stanów, więc jak tego dokonałeś?

– Cud – odparłem.

– Lorenzo, to nic nie da. Mnie też nie chciał powiedzieć. Jedynie dowiedziałam się tyle, że ma dar przekonywania, ale to już wszyscy dobrze wiemy – wtrąciła się Anastasia.

– Nie mogę się wystrzelić ze wszystkich swoich asów, bo wtedy gra nie warta byłaby świeczki.

– Co masz na myśli? – Stanął przede mną Lorenzo, lekko zdezorientowany.

– Przekonasz się, gdy wygram batalię z Meksykiem. Do zobaczenia na przyjęciu, wieczorem – odparłem i wyszedłem z biura.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro