ᎡϴᏃᎠᏃᏆᎪŁ 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Świadomość tego, a co za tym szło; niespodziewany, niekontrolowany natłok emocji zawładnął nim w takim stopniu, że początkowo był w stanie wyłącznie wpatrywać się w postać na drugim końcu chodnika, jakby całkowicie zahipnotyzowany jej urokiem.

Jednak zdołał się wyrwać ze słodkiego czaru, wprawdzie później niż wcześniej, nie własnoręcznie, ale za dotknięciem Choujiego w ramię (dla Shikamaru było zbyt kłopotliwe wyciągnięcie rąk z ciepłych kieszeni na okrutne, zimne powietrze), ale wciąż sam fakt był ważny.

Wprawdzie na początku myśli blondyna jeszcze nie zdążyły nadrobić zaległości i przez moment potrafił się wyłącznie tępo wpatrywać śnieg, sięgając zupełnie czystym umysłem takich filozoficznych pytań, jak o sens życia oraz uparte tkwienie w chłodzie z rozpiętą kurtką, lecz na szczęście prędko mu się wszystko rozjaśniło. Niekoniecznie w sprawie sensu życia, ale sensu marznięcia owszem. Bo istotniejsze nie były tu jego własne wątpliwości i pytania, to właśnie zrozumiał, tylko konkretnie jedno, całkowicie związane z Sasuke. Dlaczego przyszedł?

Ponieważ to nie było zwykłe zaproszenie, ot co.

Nie planował tego niezwyczajnego spotkania wcześniej; nie był nawet całkowicie pewny, dlaczego w tamtym momencie te wszystkie słowa wydostały się z jego ust. Owszem, powiedział Itachiemu, iż prawdopodobnie spowodował to nagły przyrost nadziei po osiągnięciu czegoś, o czym kiedyś tak usilnie marzył, jednakże czy rzeczywiście to było to? Ostatecznie nie był to taki pocałunek, jakiego sobie życzył i pojawiał się w jego snach. Sasuke uderzył go po wszystkim i nakrzyczał na niego, więc może po prostu postąpił niczym przysłowiowy tonący człowiek, który chwyta się brzytwy?

W tym momencie musiał powstrzymać chęć dotknięcia obitego miejsca, nawet jeśli już nie czuł w nim żadnego bólu czy dyskomfortu. Po prostu wspomnienie go do tego naprowadziło. Ułamki sekund, w których dłoń drugiego mężczyzny sięgała jego twarzy i burzliwa wściekłość w jego ciemnych ślepiach, ostra i nieprzyjemna. Wtedy Naruto został zraniony zarówno fizycznie, jak i psychicznie, i może to drugie przysparzało mu nawet więcej cierpień, bo nie ulotniło się w miarę upływającego czasu, a wracało, i ze zdwojoną siłą, w drodze powrotnej, w domu, gdy wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze, podczas niemalże bezsennej nocy, przed gabinetem lekarskim, w trakcie rozmowy z Itachim… i Naruto był pewny, że to nawet nie miało znaczenia, czy w tym momencie kochał Sasuke bardziej, czy mniej niż niegdyś, czy może w ogóle, jak najchętniej by przyznał, bo to spojrzenie boleśnie by go uderzało również, gdyby był dla niego najzwyklejszym przyjacielem. Uchiha nigdy wcześniej nie obdarzył go takim wzrokiem.

– Naruto…! – poczuł nagle ponowny dotyk na swoim ramieniu, który tym razem zdołał go całkowicie sprowadzić na ziemię, nie wyłącznie wybić z najwyższego stadium zamyślenia w niższy. – Halo? Naruto, zgłoś się, stary. To zaczyna być niepokojące.

– T–tak dattebayo! – wreszcie zwrócił uwagę na przyjaciół; tak rzeczywiście zwrócił na nich uwagę, a w każdym razie na tyle, na ile jego aktualny stan emocjonalny mu pozwalał. Przyjrzał się im z największym skupieniem, na jakie było go stać, wyłapując w tej sposób nie wyłącznie kolor i rodzaj ich ubrań, lecz choćby przykładowo rumieńce od procentów na zmarzniętych policzkach. Nawet niekoniecznie, aby nie sprawiać niepotrzebnych podejrzeń, patrzył im po kolei w oczy i uśmiechał się tak typowo dla siebie… wietrząc ząbki na chłodnym powietrzu. Po prostu mu na nich zależało.

Owszem Sasuke poważnie wyprowadzał go z równowagi i posyłał jego myśli daleko od kumpli, pomimo iż z dziesięć minut temu cała czwórka śmiała się jeszcze w barze z jakichś kompletnych głupot, ogarnięta ciepłem i zapachem sake, ale mimo wszystko zależało mu. Nie zamierzał polecieć bez pożegnania do Sasuke; nawet jeśli jego umysł za tym przemawiał, a nogi pospieszane do ruchu powodowały uporczywą chęć prędkiego opuszczenia zgromadzenia. Naruto poczuł ją tym bardziej na słowa Kiby:

– Szare komórki już mu zamarzły od tego wstrętnego zimna, nie kapisz? – prychnął skrzekliwie Inuzuka, kręcąc głową i chuchając w powietrze. Biały obłoczek uniósł się krótko przed jego twarzą, nim rozpłynął się w mroku.

Naruto pomyślał sobie, że jego kumpel miał rację w jakimś stopniu; tylko że Uzumaki użyłby innego słowa do stwierdzenia powodu swojej dolegliwości. Nie było to jednak coś, czym chciałby się podzielić z towarzyszami.

– Moja głowa pracuje doskonale ttebayo! – przyłożył jednak palce wskazujące do skroni po obu stronach głowy, robiąc przy tym pełną skupienia minę. – Wciąż pamiętam doskonale przepis na mój ulubiony rodzaj ramenu! To będzie najpierw…

– Kamisama – Kiba pokręcił łbem w jakimś przedziwnym wyrazie dezaprobaty, za to Shikamaru krótko przetarł twarz ręką i przerwał w porę blondynowi, zanim ten zdążył rozkręcić się ze składnikami na danie:

– Spokojnie Naruto, już wszyscy słyszeliśmy go nie raz.

– Mi tam podoba się słuchanie o jedzeniu! – Chouji klasnął w dłonie ucieszony. – Zwłaszcza gdybyśmy jeszcze potem poszli je skosztować. Właściwie może jednak nie jest tak późno, za to dobry sklepik z ramenem leży tuż za rogiem...

– Taki gru… – zaczął Kiba, jednakże w porę najbliżej stojący przy nim Nara zasłonił mu prędko usta dłonią, wykrzywiając przy tym twarz, jakby chciał powiedzieć "upierdliwe", jak to nieustannie miał w zwyczaju powtarzać. Upierdliwi i problematyczni niektórzy robią się po wypiciu odpowiedniej dawki alkoholu, a jeszcze bardziej upierdliwe byłoby zmaganie się z wszystkimi rzeczami, które tacy nie do końca świadomi i rozumni wtedy delikwenci, mogą wywołać. Bardzo upierdliwe.

– Powiedział, że chce już wracać do domu – westchnął Shikamaru. – Na ramen możemy się wybrać kiedy indziej. Przecież nie rozstajemy się na zawsze, panowie.

Chouji pokiwał powoli głową, znowu chuchając w swoje zziębnięte dłonie, natomiast ręka Naruto w tym momencie gwałtownie wystrzeliła do góry.

– To ja się zwijam, chłopaki! – wykrzyknął, znowu wietrząc ząbki, a następnie wymalował nad swoją głową parę szybkich półkoli ramieniem. Obrócił się i jeszcze zawołał:

– Do zobaczenia ttebayo!

Ceremonia pożegnania się dla niego zakończyła, nawet jeśli jeszcze słyszał gdzieś za sobą odpowiedzi przyjaciół. Nareszcie pozwolił swoim nogą gnać tak bardzo, jak tego zapragnęły od momentu ujrzenia majestatycznej postaci w centrum przepięknego obrazu; i biegnąc tak z trzepoczącym za sobą końcem kurtki, szyją na wierzchu, i delikatnie śliskim podłożem pod stopami… cóż, było to dla niego niesamowite doznanie. Nawet jeśli, kiedy gwałtownie wciągał lodowate powietrze, niemalże boleśnie uderzało go ono w gardło. Nawet jeśli co chwilę wydawało mu się, że straci dostateczną przyczepność pod podeszwami butów i zaliczy w ten sposób okropną glebę, może rozbijając sobie nos, a może tył głowy.

Nic takiego się nie wydarzyło, a on zziajany z soczyście zaczerwienionymi policzkami (to od alkoholu i chłodu, ewentualnie trochę od wysiłku) ostatecznie dotarł na nieszczęsny koniec chodnika. Krótko po tym podniósł głowę i ujrzał zza mgiełki własnego oddechu…

– Sasuke – wychrypiał na głos, następnie uśmiechając się szeroko. Nie wiedział czemu, bo czy w swoim aktualnym położeniu miał jakiś powód do cieszenia się? Był na zupełnie przegranej pozycji; nie mógł wyobrazić siebie na gorszej. Ale i tak się szczerzył, i nie mógł w żaden sposób przestać, gdy teraz widział tego Uchihę w jakiejś otoczce, której do końca Uzumaki nie był w stanie opisać słowami. Była niematerialna i zgoła inna niż atmosfera udzielająca się chwilę przedtem przy przyjaciołach, z którymi spędził popołudnie. Z Sasuke było ciszej… bardziej intymnie w uczuciowym znaczeniu tego słowa. Troszeczkę jakby przeszkadzająca część świata się dla nich wyłączyła i był wyłącznie on, Uchiha i padający na nich w mroku delikatnie drobny puch oraz chłód, łaskoczący w odkryte części ciała. I Naruto parsknął krótkim śmiechem na to doznanie. Magiczne, pomyślał, magiczne doznanie.

– Tak cię bawi kontynuowanie swoich głupot z wczorajszej wycieczki? – lodowaty głos przeciął drastycznie i gwałtownie atmosferę, nad której miłymi aspektami niecałą minutę wcześniej się zachwycał Uzumaki. Identycznie jak podczas wczorajszego feralnego pocałunku, mocne uderzenie rozszarpało brutalnie jego spełniające się marzenie i zmieniło je w gruzy. Oraz czerwone plamki na nieskazitelnie białym śniegu. Niemalże poczuł tępy ból na nietkniętej twarzy, natomiast oddech opuścił go realnie i płuca wydawały się skurczone.

Ale dzisiejsza sprawa nie dotyczyła jego i jego wątpliwości, wspomnień, które będą go ścigać prawdopodobnie jeszcze przez długi czas, ale tego konkretnego „dlaczego” związanego z Sasuke. I tego się chwycił usilnie, zacisnął zęby i jego wzrok wydawał się zapłonąć żywo.

– Ja? Kontynuowanie? – chwyciwszy Uchihę za kieckę z niemalże namacalnym gniewem wynikającym po części z głębokiego urazu, jak i zdenerwowania, dojrzał jeszcze jego zaskoczoną twarz, którą jednak ominął w rozumowaniu, bo jego buzia już reagowała prędzej:

– Wcale nie miałem tego na myśli, zapraszając cię tutaj dattebayo! – zaczął się wydzierać na niego wprawdzie ze złością, jednak jednocześnie jakoś rozpaczliwie z walącym sercem w piersi. – Wcale mnie to nie bawi, idiotyczny draniu! To… mówiłem wcześniej już, że to był wypadek! Nie bawi mnie to, cholera, nie bawi mnie to! To chyba ciebie to bawi, skoro się tu pojawiłeś! Jesteś tu, żeby mnie znowu uderzyć?! Bardzo mi przykro, że tak cię bardzo uraziłem, nawet jeśli to ty całowałeś beznadziejne i kurcze powinieneś się poprawić, bo Sakurka znajdzie sobie kogoś innego! I to ty wjechałeś pod moje narty i to twoja cholerna wina…! –

– Nie mówiłem… – Sasuke zdołał mu w końcu przerwać, podnosząc przy tym dłoń w geście uspokajającym. Przy czym wyglądał na całkiem skołowanego, ale zdołał powiedzieć w miarę spokojnie:

– Nie mówiłem o tym.

Naruto podniósł jedną brew.

– Miałem na myśli to, że wciąż chodzisz rozchełstany, młotku. Zarówno wczoraj na stoku, jak i teraz. Aż mnie skręca, kiedy cię tak widzę. Czy ty chcesz zachorować?

– H-hę?

Sasuke nie pokręcił głową w wyniku zupełnego załamania, jednakże wykrzywił usta w ten charakterystyczny sposób, który właśnie idealnie to wyrażał z dodatkiem delikatnej, lecz adekwatnej pogardy bądź zdegustowania. Ewentualnie zgrabnego połączenia obu.

– Och, t–to… – Naruto puścił go i ukrył twarz w dłoniach w wyniku większego zażenowania i zawstydzenia, niż był w stanie naturalnie zdzierżyć. Pomijając już fakt, że w tym momencie najbardziej chyba pragnął prędkiego zapadnięcia się pod ziemię. Jednakże siły wyższe nie były na tyle litościwe.

– Sorki ttebayo – tyle udało mu się wykrztusić.

– Zapnij kurtkę.

Naruto, już nic nie mówiąc, zapiął kurtkę.

– Nie przyszedłem tu, żeby cię znowu uderzyć i ani trochę mnie to nie bawi – powiedział Sasuke spokojnie, aczkolwiek głosem, jakby nieco uraziło go oskarżenie blondyna… nawet jeśli w jakimś stopniu mogło być trafne. Uderzył go przecież wczoraj, brutalnie i bez ostrzeżenia, nie pozwalając na najmniejszą szansę na zasłonięcie się. A potem zaczął krzyczeć i czy nie był to kolejny, nawet może bardziej skuteczny atak? Nawet jeśli widział, jak tamten skulony trzyma się za nos, a jego mokre oczy lśnią od hamowanych łez. Po czym odwrócił się; pozwolił sobie jedynie słuchać jego zgaszonego szeptu.

– Nie przyszedłem tu, żeby cię znowu uderzyć i ani trochę mnie to nie bawi – powtórzył uparcie, spoglądając mu przy tym prosto w oczy. – Jestem tu, ponieważ… powiedzmy, że przyszedł mi do głowy taki niedorzeczny pomysł.

Na te słowa Naruto drgnął, ponieważ pamiętał siebie samego z rozpalonym policzkiem i dłonią przy zakrwawionym nosie, wypowiadającego tę kwestię do pleców Uchihy. Została pozostawiona bez odpowiedzi w tamtej chwili, a potem ten „niedorzeczny pomysł” wydał mu się samemu niczym wyciągnięty z jakiejś książki lub pięknej bajki. Czyż nie to właśnie próbował uświadomić Itachiemu przy stole?

I to wspomnienie aż odebrało mu powietrze w płucach. Teraz poczuł prawdziwy chłód, nie to delikatnie szczypanie na policzkach i zimno łaskoczące go w gardło, gdy mówił, tylko chłód, aż przeszedł go gwałtowny dreszcz. Poczuł strach. Bo pamiętał doskonale Itachiego, uderzającego palcem wskazującym o blat i wpatrującego się w niego tymi hipnotyzującymi ślepiami, chcącego go usilnie przekonać, że gdyby Sasuke dowiedział się o jego uczuciach, wtedy byłoby większe prawdopodobieństwo, że się pojawi.

– Patrzysz na mnie, jakbym był jakimś potworem – rzekł Sasuke i zacisnął wargi w cienką kreskę, błąkając się wzrokiem gdzieś po śniegu, aby po chwili z powrotem spojrzeć na Uzumakiego.

– Przepraszam, okej? Za to, że cię tak okropnie wczoraj potraktowałem. Pozwól mi kupić ci miskę dobrego ramenu w ramach zadośćuczynienia. Jest tu blisko knajpka z ramenem, dobrze mówię?

– T–tak… – wykrztusił nieprzytomnie Uzumaki, a następnie zamrugał oczami i zwęził powieki, patrząc centralnie na Uchihę. – Hola, hola. Ramenu? Dla mnie miska ramenu?

– Tak.

To była wspaniała wiadomość. Uśmiechnął się gwałtownie, czując już teraz zimno wyłącznie w postaci szczypania na zaczerwienionych policzkach.

– Och, tak! – zacisnął przed sobą pięść. – Chodźmy dattebayo!

Sen się zmienił. Oto co się stało.

Kilkanaście godzin wcześniej

Widział, jak gwiazdy pomiędzy sobą zarzucają ścieżki po raz pierwszy, potem dostrzegane przez astronomów i tworzące magiczne gwiazdozbiory. Drabinki łączące pojedyncze białe punkty, po których przemykały rozstrzelane cienie, grające w nocnym spektaklu mieszkańców gwiaździstych plamek. Nawet jeśli ich rola była niebezpieczna, ponieważ mosty, którymi się przemieszczali, były cienkie jak niteczki; w kogo licho postanowiło dmuchnąć, ten niestety spadał w bezkres ciemnego nieba.

Sasuke udało się uratować jedną z takich postaci, jako iż zdążył podnieść dłoń wysoko w górę, gdy ujrzał, jak niewielka istotka zostaje zmieciona i szarpnięta w odmęty czerni. Jednak tym razem uniknęła przeraźliwego losu, opadając na jego bladą dłoń. Uchisze wystarczyła sama możliwość obserwowania światełka, powracającego na nieboskłon. Nie musiał mieć nawet podziękowania za swoje miłosierdzie.

Gwiazdy odwdzięczyły mu się swoją obecnością, lśniąc na nocnej płachcie nieba i wraz z księżycem oświetlając mężczyznę, stojącego w zwęglonych pozostałościach budynku. Sasuke czuł jeszcze niezwietrzały smród niedawno płonących desek, kiedy smakował zatęchłe powietrze. A jego pamięć rozpalała się pomarańczowym żarem i tęsknym dotykiem miękkiego futerka.

Pod stopami Uchihy już zabite przez płomienie panele, zatrzeszczały nagle niebezpieczne i musiał zmienić miejsce, w którym przebywał, co odbyło się z niemałym trudem. Wydawało mu się, że każda deska trzeszczy pod nim tak samo, nie wspominając już o tym, że chwytały one jego stopy, chcąc wciągnąć go do popiołów i zgliszcz. Myślał, że utonie w węglu i ta myśl go przerażała, więc rzucił się do ucieczki.

Lecz wtem kątem oka dojrzał postać jak kłodę porzuconą w środku pola; innymi słowy leżącego bezwładnie mężczyznę w księżycowym świetle i, sięgających ku niemu, drzewach iglastych. I Sasuke wręcz rozpaczliwym gestem rzucił się w stronę zbyt dobrze znajomego blondyna, jednak działanie było nadto kierowane emocjami, a za mało przemyślane. Dlatego właśnie Uchiha przeoczył jakiś ubytek pod stopami i, wpadłszy do niego prawą nogą, zaliczył upadek, a gwiazdy uleciały mu gwałtownie znad głowy.

Może był to przypadek, a może senne fatum; w każdym razie będąc przy podłodze, miał szansę poczuć niezwykle ostry smród spalenizny, który unosił się nad powierzchnią ziemi jakoby jakiś trujący gaz, wpadający do gardła, aby je drażnić, po czym zrobić to samo z płucami. Jednakże równocześnie z głową unosząca się milimetry nad twarzą leżącego Naruto, był w stanie doskonale poczuć również jego zapach, który w odróżnieniu od pierwszego wydał mu się kojący skrzywdzony organizm. I oddychając, smakował go raz po raz, chuchając niekontrolowanie na nieprzytomnego Uzumakiego. Milimetry nad jego twarzą do góry nogami, usta ponad czołem, czoło ponad ustami. Fatum.

– Naruto… - wychrypiał, wpatrując się dokładnie w to spokojne oblicze, którego nie potrafił znieść w żaden sposób, ponieważ skrzywiało ono najwyraźniej jego senne wyobrażenie o Uzumakim, które przypominało mu żywe, promieniste słońce nad polną łąką. A teraz widział małe morskie fale, smagane letnim wiaterkiem i jego dolna zadrżała.

Aż wnet oczy Naruto się otworzyły i Sasuke ujrzał w nich wszystko, czego kiedykolwiek mógł zapragnąć, od pomidorów zamiast ogórka na szkolnej kanapce, po ponowne uściśnięcie rodziców i możliwość usłyszenia ich głosów. Na wyciągnięcie ręki. I Uzumaki wyciągnął rękę, opuszkami palców delikatnie przesuwając po policzku Uchihy, a następnie jego usta się rozchyliły.

Tym razem nie obudziła go nagła śmierć, deski spadające gwałtownie na duszącego się dymem mężczyznę, ale najzwyklejsze poranne światło, płynące do sypialni ze świata zewnętrznego. Gwiazdy znad głowy rozpłynęły się w naturalnej jasności, Naruto zniknął niemalże natychmiast wraz z nimi i Sasuke nie mógł już poczuć jego subtelnego dotyku na swojej twarzy, aniżeli usłyszeć, co finalnie zamierzał do niego powiedzieć blondyn. Przez pierwsze sekundy po tym zjawisku Uchiha właściwie miał nieodpartą chęć zamknięcia z powrotem oczu, aby spróbować zasięgnąć do snu, nim ten zniknie na wieczność z jego zasięgu i prędko wyblaknie w pamięci, o ile całkowicie o nim nie zapomni. Jednakże spomiędzy przymkniętych powiek ujrzał nagle nad sobą swoją żonę i najwyraźniej to musiało wybudzić go z tego sennego otępienia.

– Dzień dobry – kobieta nachyliła się nad nim, rzucając kojący cień na niego w dużym stopniu; to pomogło mu, bowiem nieczęsto miał okazję rozbudzania się w blasku słońca; zazwyczaj mógł obserwować wschód gwiazdy, dopiero w drodze do pracy, gdy już oczy dawno miał szeroko otwarte. Jednak z początku nie zwrócił uwagi na taki detal, ponieważ zajmował się oglądaniem ładnej twarzyczki kobiety, jednocześnie wyciągając rękę na bok, aby się należycie przeciągnąć.

– Dobry – westchnął, a następnie powoli usiadł i przeczesał palcami swoje zmiętolone włosy, odgarniając przy okazji dużą część nieprawidłowo sterczących kosmyków do tyłu. 

– Wychodzę odwieźć Saradę do szkoły, a po tym bezpośrednio jadę do pracy, więc zastanawiałam się, czy potrzebujesz czegoś przed tym – Sakura złączyła dłonie, uśmiechając się przy tym ciepło. – Och, a śniadanie leży na blacie w kuchni, więc zjedz sobie na spokojnie.

Sasuke cmoknął z dezaprobatą i już zamierzał jej przypomnieć, że nie jest niepełnosprawny wcale, więc sobie sam ze wszystkim poradzi, jednak jego coraz bardziej rozbudzony umysł wyłapał drobną niezgodność w słowach żony. Uchiha powoli zmarszczył brwi:

– Do szkoły? – mruknął. – O piątej trzydzieści?

Tu Sakura zrobiła lekko zmieszaną minę, po wyprostowała się:

– Huh? Jest za piętnaście ósma.

Sasuke przez dłuższy moment nie odpowiadał, ponieważ w tym momencie jego organizm skoncentrował się na gwałtownie wzrastającym ciśnieniu, a gdy sięgnęło ono szczyt, mężczyzna zerwał się raptownie z łóżka, prawie przy tym kończąc na ziemi, gdy jedna z jego nóg nie wyplątała się dostatecznie z kołdry. Zdołał jednak uniknąć wybitych zębów na jego szczęście, a ułamek sekundy później był przy szafie, pospiesznie przekopując jej zawartość i zrywając poszczególne ubrania z wieszaków.

– M-myślałam, że wziąłeś sobie dzień wolny, skoro postanowiłeś nie wstać! – wybełkotała mocno zdezorientowana kobieta, załamując ręce. Sasuke nie mógł jej winić.

Jego organizm, odkąd zaczęły nawiedzać go te przedziwne sny związane z pożarem w domu Naruto, zmienił diametralnie swój zegar biologiczny, ustanawiając niezależną pobudkę o godzinie pomiędzy piątą, a szóstą. Modelowo była to piąta trzydzieści. I było to bez znaczenia, czy Uchiha poprzedniego wieczoru położył się spać o dwudziestej pierwszej czy dopiero o trzeciej w nocy. Czy mu to przeszkadzało? Właściwie to odrzucił pomysł wybrania się z tą przypadłością do lekarza, ponieważ pałał niechęcią do leczenia wszelkich dolegliwości, które wychodziły z zakresu chorób natury czysto biologicznej, uważając, iż po pierwsze jest to wyjątkowo upokarzające dla dorosłego mężczyzny jak on, Uchihy; po drugie może poradzić sobie z takimi rzeczami sam. 

Ale bardzo szybko zdał sobie sprawę, że identyczna pobudka czekałaby go niezależnie od tego wszystkiego, ponieważ każdego dnia o porze, którą niektórzy nazwaliby jeszcze nocną, wychodził z domu do pracy. Po prostu jego organizm wymienił budzik w telefonie na wyimaginowany sufit, kończący jego życie. I Sasuke przestał postrzegać dziwne zjawisko jako dolegliwość, której chciałby się pozbyć.

Jednak w żadnym wypadku nie spodziewałby się, że zostanie zdradzony przez swój własny zegar biologiczny. Ale musiało być jakieś wytłumaczenie na taki wypadek.

– Nie zrobiłem – jedną ręką nieco trudniej było jednocześnie wybierać rzeczy i poszukiwać kolejnych, ale jakoś sobie poradził. Jeszcze przed szturmem do łazienki, rzucił naprędce do żony w ramach wytłumaczenia:

– Spadający sufit zniknął!

Sakura zrobiła okrągłe oczy.

– Ja… jaki sufitu? – zapukała do łazienkowych drzwi, a następnie aż jej się zjeżyły włosy na karku, gdy usłyszała w środku huk. Wtedy momentalnie wparowała do pokoju bez żadnych technicznych problemów, ponieważ najwyraźniej jej mąż był w zbyt ogromnym pośpiechu, aby zamknąć drzwi od pomieszczenia. 

I ujrzała go leżącego na łazienkowych kafelkach, tuż obok przewróconej miednicy, w stanie istnie tragicznym; widok był rzeczywiście nieapetyczny, bo jak Sakura przez większość czasu postrzegała swojego męża jaką osobę niezwykle urodziwą i przystojną, to tym razem mężczyzna na ziemi w samych bokserkach i narzuconej niechlujnie koszuli oraz potarganych włosach, nie wyglądał szczególnie seksownie. Jeszcze dodał niewyraźnie:

– Żyję, wyjdź – i najprawdopodobniej w tym momencie Sakurę dosięgły nerwy, a Sasuke stracił prawo głosu. Nie był w stanie się odezwać po tym, jak żona jednym silnym ruchem pociągnęła go na nogi i zaczęła po prostu ubierać. Jakkolwiek poniżające by to nie było, jej brwi były zbytnio zmarszczone, a uścisk na szyi, jaki na moment załatwiła Uchisze, gdy zawiązywała mu krawat, tym bardziej go utwierdził w przekonaniu, że tym razem nie miał wyboru i musiał odpuścić. Przy czym mówiła cały czas:

– Wiesz, twoja duma twoją dumą, a pomoc pomocą, ale czy czasem nie sądzisz, że przesadzasz? A potem właśnie sprowadza się to do takich sytuacji, gdy wolisz wybić sobie zęby w łazience, niż pozwolić mi łaskawie zapiąć twoją koszulę, co przecież oszczędziłoby ci dużo czasu – to mówiąc, była już w trakcie uklepywania mu włosków żelem, żeby mężczyzna nie przypominał w pracy jeża czy innego pokracznego zwierzęta. Gdy skończyła, jednak nie zdjęła rąk z jego głowy, a pozostała w bezruchu, wpatrując się centralnie w jego ciemne oczy:

– I co? Nic nie powiesz? Taką ci zrobiłam krzywdę, zapinając ci guziki?

– Nie – burknął, a kobieta się uśmiechnęła ciepło. Wciąż jednakże nie potrafiła odkleić dłoni od boków głowy swojego męża. Bo taka intymna chwila pomiędzy nimi, miała wrażenie, że ostatnio nie zdarzała się tak często. 

Sasuke był wiecznie skupiony na swoim własnym świecie, do którego Sakura z jakichś powodów nie należała. Nieprzerwanie był czymś bardzo ważnym zajęty; czy to pomaganiem córce w nauce, spotkaniami z bratem czy z Naruto, pracą, jakimiś swoimi własnymi, prywatnymi zajęciami, ale zdecydowanie nie troszczeniem się o potrzeby swojej żony. Sakura właściwie nie pamiętała, kiedy ostatnio kochali się, czy to delikatnie czy namiętnie i trochę wytrącało ją to z równowagi niekiedy. Z drugiej jednak strony nauczyło ją to koniecznie brać garściami z każdych chwil, gdy tylko była w stanie, ponieważ nikt inny tego za nią nie zrobi. Dlatego teraz nie mogła puścić boków jego głowy, natomiast zapatrzyła się na wargi mężczyzny, a na jej twarz wstąpił delikatny rumieniec. Uchyliła swoje usta i miała go pocałować.

– Mamo! – Sarada zaglądnęła do łazienki znienacka. – Mamo, musimy iść, bo za chwilę się… –

– O–oczywiście! – Sakura obróciła się gwałtownie w stronę córki i uśmiechnęła się trochę krzywo. – Już idę.

Na nieszczęście Sakury jednak dziewczynka czekała przy drzwiach cierpliwie, patrząc się w oczekiwaniu na swoją matkę, więc najwyraźniej szansa na skradnięcie buziaka Sasuke została bezpowrotnie zaprzepaszczona i nie było już celu w trzymaniu go za głowę. Do takiego wniosku doszła również kobieta, więc puściła go z lekkim zawodem, po czym zajęła się Saradą. Sasuke został sam. Zdecydował się jeszcze przemyć twarz, nim w końcu opuścił łazienkę.

Do sypialni jeszcze dochodziła krzątanina z przedpokoju i w jej akompaniamencie mężczyzna rozglądał się, czy aby niczego nie przeoczył wczorajszego wieczoru pakując swoje manatki do pracy. Nie przeoczył, jednakże niezwłocznie nie popędził do wyjścia, pomimo tego jak uprzednio panicznie się spieszył. Natomiast stanął pod swoją niewielką, domową biblioteczką na książki i w jakimś przedziwnym napięciu zaczął lustrować wzrokiem wszystkie kolorowe grzbiety, aż ostatecznie trafił na "100 sposobów na tradycyjną japońską kolację" i sprawnie wyjął ją z półki. 

W normalnym przypadku raczej by po nią nie sięgnął; ostatnimi czasy przestały go kusić dzieła tego konkretnego autora i większość poszła do cichej sprzedaży za plecami żony. Jednakże tym razem… cóż sytuacja uległa zmianie, nawet pomimo jego własnych szorstkich słów w stosunku do Naruto. Ponieważ w jego głowie tkwił obraz nieba rozstrzelanego białymi punkcikami i twarzy Naruto, nienaturalnie zbliżonej do jego własnej oraz jego ogromnych, błyszczących oczu, które… prawdę mówiąc, nie wiedział jak opisać, a tym bardziej wytłumaczyć swoje senne przeżycia. Ale miał wrażenie, że książka odgrywała w tym niezwykle dużą rolę. Przeczucie. Fragment, który skądś wyciągnął Naruto, kiedy oboje byli zanurzeni w śniegu na górskim stoku; i Sasuke… Sasuke chciał dokładnie przypomnieć sobie jego kontekst.

     

  
Sasuke nie przypominał sobie żadnego takiego dnia w pracy, gdy pomimo wręcz godzinnego spóźnienia (pomijając, że takie wypadki same w sobie zdarzały mu się niezwykle rzadko) nie próbowałby prędko nadrobić straconego czasu, ale zamiast tego siedział skitrany w swoim biurze za szerokim biurkiem i czytał erotyka na kolanach. Prawdopodobnie dlatego, że było to nadzwyczaj niezwykłe, czuł w jakimś stopniu dziwną adrenalinę na plecach, zamiast przygniatającego stresu, iż ktoś może go przyłapać na takim uczynku. Lecz warto wspomnieć, że czuł się również jak największy głupek na świecie.

Bijatyka Flirtujących miała dość prosty schemat fabularny, ale jednocześnie była dość tkliwa oraz przeplatana różnymi barwnymi scenami seksu, jak na taką książkę przystało. Główna bohaterka, Kiiro spotyka po latach swojego przyjaciela z młodości, aka z pierwszej książki serii i po jakimś czasie zdaję sobie sprawę, że się w nim zakochała, a może wciąż go kocha, jednak jest już z innym mężczyzną i tutaj zaczyna się jej wielki dylemat. Z drugiej jednak strony może nie taki wielki, bo w trakcie swojego wielkiego problemu życiowego udaje jej się przespać z niemalże wszystkimi męskimi bohaterami książki (z wyjątkiem obiektu jej dylematu, tego dostaje na podwieczorek na końcu) i nawet ze swoją najlepszą przyjaciółką, czemu przyglądają się ich mężowie, żeby po tym dołączyć do zabawy. "Zabawy". Sasuke zdecydował się pominąć parę stron opisów tej akurat sceny, ponieważ był zbyt zażenowany treścią. Poza tym za bardzo cenił sobie intymność dwójki osób w łóżku, aby nerwowo znieść aż cztery.

Ale w dziele były również momenty, które przypadły mu do gustu, owszem. Bo inaczej czemuż miałby trzymać specjalnie Bijatykę Flirtujących, ukrytą na półce i imitującą książkę do gotowania?

Sasuke cenił sobie w tekście sceny, gdzie autor, szanowny Jiraiya, rozlewał się nad uczuciami bohaterów; nawet jeśli swoim trochę nieporadnym stylem, jakby obawiał się, że za dużo napaskudzi wymagającym czytelnikom, zamiast skupić się na najważniejszych cechach erotycznej literatury. Czasami Uchiha się nawet zastanawiał, jak wyglądałaby ta sama książka, gdyby jej przeznaczeniem nie było czytanie o przyjemnościach cielesnych; prawdopodobnie byłaby znacznie lepsza, jednocześnie jednak o wiele mniej popularna.

Sasuke przewrócił stronę i westchnął ciężko. Przewijanie w głowie tysięcy teorii, które nie miały najmniejszej szansy na spełnienie, do niczego konkretnego nie prowadziło. Za to takie rozmyślania doskonale rozpraszały go, więc musiał ponownie przeczytać parę zdań od początku jednego z akapitów po raz kolejny, starając się nie odlecieć tym razem, ponieważ przecież życzył sobie rozwiązać niecodzienny przypadek. A jeśli uważał, że odświeżenie tekstu utworu miało mu w tym pomóc, to powinien się jak najmocniej skupić zamiast…

– Panie Uchiha – rozległo się niespodziewanie krótkie pukanie, które zaskoczyło go w takim stopniu, że podskoczył na fotelu, a książka zleciała mu z kolan na podłogę. Następnie do jego gabinetu wkroczyła sekretarka.

– Panie Uchiha, przyniosłam panu herbaty.

Sasuke nie pamiętał, żeby poprosił o herbatę, jednakże milczał, gdy kobieta stawiała kubek na blacie jego biurka. Zastanawiał się, czy wyglądał, jakby pracował w pocie czoła po swoim spektakularnym spóźnieniu czy mimo wszystko prawda prześwitywała przez stonowaną mimikę mężczyzny. Pomijając już książkę, leżącą u jego stóp.

– Gdyby potrzebował pan czegoś więcej, panie Uchiha, proszę tylko dać znać – nie minęło parę sekund po wypowiedzeniu tej kwestii przez brunetkę, a Sasuke ujrzał zamykające się starannie drzwi.

Właściwie po krótkiej chwili przestał krytycznie patrzeć na kubek herbaty; bo wiadomo, że ten napój był najlepszy do czytania książek.



Wrócił do domu, rozebrał się z ciuchów przeznaczonych na zewnątrz, zjadł obiad i dopiero stojąc w kuchni, i słuchając działającej zmywarki, zadzwonił do Itachiego. Jego starszy brat raczej miał w zwyczaju zajmować się jakimiś swoimi małostkowymi rzeczami w obrębie domu, dlatego zawsze niemalże był pod telefonem. Tym razem również, więc Sasuke nie czekał długo.

– Tak? Słucham.

– Hej, Itachi – oparł się plecami o blat, wzdychając cicho. – Byłeś dziś z Naruto u lekarza? Co ci powiedziano?

– Owszem, byłem – z telefonu dobiegł spokojny, stonowany głos. – Mój stan jest bez zmian, najwyraźniej ostatnie poważne leczenie było wyjątkowo skutecznie, a moje aktualne leki są wystarczające. Zresztą przy okazji dostałem receptę na nowe, na wypadek, gdyby stare się skończyły. Aczkolwiek zostało mi jeszcze przynajmniej ćwierć paczki w większości, tak mi się wydaje przynajmniej.

– Rozumiem. To…

– A jak było na wczorajszej wycieczce, braciszku? – Uchiha po drugiej stronie skutecznie mu przerwał, nim Sasuke zdążył jakkolwiek skomentować jego słowa. – Naruto mówił, że dzieciaki świetnie się bawiły. Odpoczęliście chociaż trochę od pracy?

Sasuke w pierwszej kolejności nie pomyślał o własnej płaczącej córce, natomiast przyszedł mu do głowy Naruto z tym swoim uśmieszkiem głuptaska i zziębniętymi policzkami, oraz w jego własnym kasku; pojedyncze, jasne kosmyki jak złote niteczki, które w jakiś sposób zdołały uciec spod twardego nakrycia głowy. A następnie szybka, niekontrolowana smuga; zziębnięta, jedyna dłoń Uchihy, zaciśnięta w pięść. Małe, czerwone kropeczki, które na nieskazitelnie białym śniegu wyglądały wyjątkowo abstrakcyjnie. Oraz ostre słowa jak ostatnie bomby zrzucane na już pokaleczone wojną miasto. Bo właśnie rozwalił swojemu najlepszemu przyjacielowi nos za jakąś głupotę, jaką to on popełniał nieustannie, po czym udało mu się jeszcze skopać leżącego, aby w ostateczności odwrócić się do niego plecami.

Potem dopiero pomyślał o Saradzie i jej uzasadnionym smutku; kiedy już siedzieli razem skuleni od przenikliwego mrozu na ławeczce, wypuszczając w powietrze białe obłoczki w miarę wypowiadania kolejnych kwestii. I Sasuke wciąż nie wiedział, jak najlepiej przytulić do siebie dziewczynkę. Nie wiedział też, co by się stało, gdyby miał ponownie odpowiadać na pytania córki, ponieważ wtedy rzekł jej tyle pięknych rzeczy, które wydawały mu się najzwyklejszą prawdą. Po czym tego samego dnia zdążył uderzyć Uzumakiego za jakąś infantylną akcję i zedrzeć brutalnie uśmiech z jego twarzy; a przecież niedawno ryzykował życia, aby mógł go ujrzeć i czy właśnie tego między innymi nie powiedział Saradzie? Jak bardzo nieoceniony był widok szczęścia blondyna, gdy mógł potrzymać żywego Kuramę w swoich ramionach?

Na koniec dopiero przypomniał sobie o Sakurze i pasie bezpieczeństwa wybijającym mu się niemiłosiernie w klatkę piersiową. Bo miał czelność odpłynąć podczas prowadzenia samochodu, w dodatku ze swoją rodziną na pokładzie. A co jeśli jego żona nie zdążyłaby chwycić kierownicy? Usłyszałby tylko krótkie krzyki i nastałaby ciemność dla nich wszystkich? A gdyby nic nie usłyszał, wciąż będąc zatopionym w swoich przemyśleniach na temat Naruto? Wręcz nie zdążyłby załapać, że umiera, a już by został zmiażdżony, bądź w inny sposób bardziej czy mniej gwałtowny, zakończyłoby się jego życie. A jego ostatnim przebłyskiem umysłu byłby idiotyczny fragment Bijatyki Flirtujących, nierozerwalnie związany z tamtejszym rozgwieżdżonym niebem.

– Było dobrze – powiedział mu. To, że wszystkie wczorajsze wydarzenia wypływały z jego błędów, Itachi akurat nie musiał wiedzieć. Ostatnią rzeczą, jakiej Sasuke chciał, to zawracać bratu głowę pierdołami. Ostatecznie nie był już dzieckiem, żeby przychodzić do niego z płaczem po koszmarze w środku nocy.

– Cieszę się w takim razie.

I rozłączył się niedługo później. A gdy za oknami nastały ciemności, rozrzedzane tylko sztucznym światłem z domów i wysokich latarń, i właśnie zaczynał się program w telewizji o połowach ryb w jeziorze Biwa, Sasuke zaczął w przedpokoju wciągać na nogi buty. To oczywiście przykuło uwagę Sakury, jako że nie przypominała sobie, aby jej mąż informował ją o jakichkolwiek planach na wieczór. Pomijając już fakt, że w głębi duszy miała nadzieję na to, że może dzisiaj uda im się posiedzieć razem we dwójkę; niekoniecznie nawet miałoby to prowadzić do większej aktywności (nie można było zapominać, że Sarada również była w domu), ale po prostu ciche, romantyczne siedzenie w swoim towarzystwie. Jednak oto Uchiha zbierał się do wyjścia, a Sakura nie miała pojęcia, po co i dlaczego. Więc zapytała grzecznie, gdy tak stała w przejściu prowadzącym do dalszych pokoi. A on jej odpowiedział:

– Umówiłem się z Naruto na ramen.

– Och.

– Zabieram auto – dodał jeszcze, zgarniając kluczyki do prawej kieszeni. Sakura pozwoliła sobie podejść i poprawić mu kołnierz oraz ogólnie ułożenie ubrania wierzchniego na mężczyźnie, i Uchiha przyjął taką subtelną formę pomocy.

– Tylko nie wsiadaj z powrotem za kółko, jeśli mielibyście tam razem pić – kobieta położyła dłonie na jego klatce piersiowej, wygładzając jeszcze tkliwie powierzchnię płaszcza. – Bawcie się dobrze.

Może jednak Sasuke nieświadomie zupełnie został tchnięty tym szczególnym razem przez to troskliwie zachowanie swojej żony; niewątpliwie jednak, iż stało się to głównie przez jej komentarz związany z prowadzeniem samochodu, który momentalnie nasunął mu do głowy obraz kobiety, uczepionej rękami kurczowo kierownicy i mówiącej mu nadzwyczaj stanowczym głosem, że ma zjechać na pobocze. Potrafił sam prowadzić, był pewien, ale ostatecznie zjechał, ponieważ w lusterku dostrzegał wstrząs na twarzy córki. Ale to wciąż była Sakura, która kazała, a następnie poprowadziła samochód do samego już domu, gdy on w ramach swojego czasu z rodziną był zupełnie nieobecny umysłowo, ponieważ zatapiał się w przemyśleniach i widoku za oknem. I to go tchnęło, aż wykrztusił:

– Dziękuję.

– Huh? – Sakura spojrzała na niego w lekkim zdezorientowaniu i mężczyźnie przeszło przez myśl krótko, że z taką miną wygląda co najmniej uroczo. A następnie odsunął się od niej na krok do tyłu, aby następnie ruszyć w stronę drzwi.

– Nie zajmie mi to długo.

Jednakże Sasuke wyjątkowo nie trafnie przewidział, ile zajmie im ten umówiony ramen.

×××

Jest WRESZCIE nowy rozdział, uf. Nie sądziłam, że będę mieć tak mało czasu w lieceum, ogólnie rzecz biorąc.

Z góry przepraszam za błędy, bo to takie długie, że z łatwością mogłam coś przeoczyć. Najwyżej mnie proszę poprawić, to ja zedytuję.

I do następnego, mam nadzieję, że szybciej (。•̀ᴗ-)✧

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro