"Oh...?..." 🇺🇲x🇨🇳 [⚠️]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

creative_name_

Ostrzeżenie!
-Wojna gangów,
-Zabójstwa.
Nie popieram żadnego z zachowań przedstawionych w one-shot'cie! Jeżeli czujesz się z ostrzeżeniami niekomfortowo, bardzo proszę o pominięcie tego rozdziału!

-Więc jak...? - spytał Rosjanin, kładąc na małym stoliku dwa pistolety - Podejmiecie wyzwanie? - spytał z nutką rozbawienia swoim głębokim i zimnym głosem. Po jego słowach zapanowała wszechobecna cisza. W ciasnym pomieszczeniu nawet zegar nie wydawał żadnego dźwięku. Oddechy obojga zwolniły, a ich ciała stały w ani o milimetr niezmienionej pozycji.

-Od zawsze wiedziałem, że jesteś chory - stwierdziła wreszcie Włoszka, patrząc się w podłogę - Ale teraz cię pojebało - powiedziała powoli i wyraźnie, unosząc głowę i wyszczerzając swoje długie kły w kierunku śmiejącego się Rosji.

-No widzisz - odparł, prostując swoją postawę - Ale jednej rzeczy nie możesz zaprzeczyć - zauważył - Jesteśmy do siebie podobni - wyszeptał, nachylając się do przodu, by twarze jego i Europejki dzieliły centymetry. Włochy natychmiast się odsunęła, wciąż patrząc na Rosjanina wzrokiem pełnym nienawiści. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, aby odrzuciła ofertę. Nie chciała jednak narażać życia swoich jakby nie patrzeć przyjaciół. Wiedziała, że jedno życie nie jest tyle warte ile kilkuset powiązanych z nią ludzi.

-Najpierw narada - nakazała stanowczo - Chcę piętnaście minut - dodała, przerzucając wzrok na dwa leżące przed nią pistolety. Nie wyobrażała sobie, by na jej oczach jedna osoba z jej najbliższego grona popełniła samobójstwo.

-Pięć - odpowiedział Azjata, poprawiając swoją czerwonokrwistą marynarkę.

-Dziesięć - licytowała się kobieta, nie chcąc ukazać uległości osobie, z którą rywalizowała najwięcej. Rosja praktycznie od razu kiwnął głową, zgadzając się na dziesięciominutową przerwę. Włoszka natychmiast odwróciła się i wyszła przez drewniane drzwi do długiego korytarza. Pięć z osób, które tam przebywały, momentalnie wstały i przed nią się ukłoniły. Trójkolorowa ręką kazała, by się podnieśli, po czym nakazała iść za sobą. Kiedy wszyscy weszli do pokoju trochę większego niż poprzedni, rozpoczęli naradę.

-Capo - zaczął Japończyk - Co teraz będzie się działo? - spytał, nie zajmując przydzielonego sobie miejsca - Nie mamy pojęcia, co my możemy zrobić. Jakie są twoje rozkazy?

Włoszka spojrzała za okno, przez które nie widziała za wiele. Bujny las sosnowy i gęsta mgła, ograniczały widoczność do minimum. Kobieta skupiła swój wzrok na małym, czarnym cieniu mknącym między gałęziami. Zatopiła się tak w swoich myślach, wciąż dopuszczając do siebie słowa swoich podwładnych. Rzadko wysłuchiwała ich głosów, jednak tego dnia zmieniła podejście w tej sprawie. Nie zdawała sobie sprawy, że od dawna tak bardzo narażała swoje najbliższe otoczenie. Niesamowite, że dotarło to do niej w momencie, w którym miała zdecydować, ile krwi jeszcze poleje się w wywołanej przez nią wojnie. Chciała, by nie musiała podejmować tej decyzji.

I tak się stało.

Wręcz w ułamku sekundy stała na trzęsących się nogach obok wyższego mężczyzny. Gdy mrugnęła oczami, usłyszała głośny strzał z broni. Niepewnie spojrzała w kierunku stolika, przy którym stał i Amerykanin, i Chińczyk. Lekko zdezorientowana dotknęła dłonią policzka. Usłyszała strzał, więc dlaczego nikt nie zmarł? Czując na sobie nietypową ciecz, spojrzała w swoje lewo, gdzie zauważyła leżącego na ziemi Rosjanina. Natychmiast przy nim ukucnęła i sprawdziła tętno, po czym stwierdziła zgon. Spojrzała na swojego współpracownika, który przeładowywał broń.

-Moja kolej - stwierdził, a następnie wycelował i strzelił w serce swojej byłej szefowej. Po wystrzeleniu pocisku odłożył pistolet na stolik, który uginał się pod ciężarem amunicji na nim leżącej - Ups - delikatnie się uśmiechnął, od razu potem wybuchając śmiechem.

-Skończyłeś? - spytał chłodno Republika Ludowa, kucając przy Federacji Rosyjskiej i patrząc na jego śmiertelną ranę. Nie było wokół niej rozprysku czy sadzy, co oznaczało, że kula została wystrzelona z dużej odległości.

-Nie jesteś szczęśliwy? - spytał spokojnie Stany Zjednoczone. Podszedł bliżej drugiego mężczyzny i stanął naprzeciw. Ukucnął na jedno kolano, łapiąc za podbródek Chin i podnosząc jego głowę, by mogli spojrzeć sobie w oczy - Nie jesteś szczęśliwy?

-Owszem, jestem - odparł po chwili - Co nie zmienia faktu, że jesteś irytujący - wysyczał, po czym wystawił język. Przez chwilę jeszcze zostali w tej pozycji, ale w końcu Amerykanin pchnął czerwono-żółtego na ziemię. Przytrzymał jego nadgarstki nad głową jedną ręką, a na nogach usiadł. Uniemożliwiało to Chińczykowi jakikolwiek ruch.

-Oh...?... - wyszeptał, pochylając się i zmniejszając odległość między ich twarzami. Wolną dłoń zacisnął na szyi mężczyzny na tyle mocno, by nie mógł głośno mówić, ale i na tyle lekko, aby mógł spokojnie oddychać - Posłuchaj mnie - nakazał stanowczo, aczkolwiek nie podnosząc głosu - Może i wykonałeś pierwszy krok, ale to ja wszystko planowałem.

-Myślisz, że zapomniałem? - spytał Azjata, korzystając z poluzowanego uścisku - Tak łatwo rzeczy nie zapominam - dodał, uciekając wzrokiem na dosłownie chwilę. Stany Zjednoczone delikatnie się uśmiechnął, a nawet zachichotał.

-Grzeczny chłopczyk - powiedział, zabierając swoją rękę z jego szyi i głaszcząc go po głowie. Co chwilę przy tym chichotał, a uśmiech nie schodził z jego twarzy - Bycie uległym nie przeszło ci nawet po zabiciu dawnego szefa, tak?

-Siedź cicho na ten temat - powiedział, wyszczerzając przy tym swoje zęby. Obaj na chwilę zamilkli, lecz Chiny szybko przerwał ciszę - A poza tym zejdź z mojego krocza - chciał się wyswobodzić, jednak Amerykanin był zbyt silny, aby mu się to udało. Dość szybko wrócili do bezruchu, patrząc sobie w oczy - Proszę... - wyszeptał prawie niesłyszalne, odwracając głowę, która jednak natychmiast została skierowana w poprzednim kierunku.

Stany Zjednoczone mocniej się pochylił i dotknął swoim czołem czoła Chińczyka, delikatnie się uśmiechając. Wiedział, że mu się to nie podoba i doprowadza go tym do szału, ale lubił to - Ale ty słodki jesteś - stwierdził miłym głosem z nutką romantyczności - Jaka szkoda, że muszę cię zabić - stwierdził, wyjmując z kieszeni przeładowaną broń.

-Od dawna jesteśmy wrogami - odezwał się Azjata - Nie robi mi to wielkiej różnicy, kto mnie zabije, bo i tak ktoś to w końcu zrobi. Więc strzelaj - stwierdził bez emocji i spojrzał w oczy drugiego mężczyzny. Poczuł, jak ten przykłada pistolet do jego podbródka.

-Jaki zaszczyt mnie dostąpił - zaśmiał się - Że też sam Chińska Republika Ludowa poprosi mnie o zabicie niego - mocniej przycisnął pistolet.

-To nie była prośba - zauważył, wyjmując oswobodzoną wcześniej dłonią swój pistolet - Ale mogłeś to tak odebrać - ciągnął spokojnie - Tyle że... Jeśli ja zginę, to ty też - stwierdził, przykładając broń do tyłu głowy Amerykanina. Ten delikatnie mocniej się uśmiechnął, po czym puścił i drugą rękę Chińczyka.

-Zanim to się jednak stanie... - zaczął spokojnie, patrząc w oczy Chin i szukając w nich wszystkich jego emocji - ...Chcę cię bardziej zirytować - stwierdził spokojnie.

-Możesz spróbować - pozwolił, niewiele nad tym myśląc. Obaj mieli za chwilę umrzeć, więc czemu by nie pozwolić swojemu wrogowi na zrobienie czegoś prawdopodobnie głupiego?

-Mogę? - spytał, lekko nie dowierzając. Widząc niewzruszonego mężczyznę, ponownie się uśmiechnął, po czym znów się zniżył - Nie mów, że cię nie ostrzegałem... - powiedział mu do ucha, ignorując to, jak przekręcił oczami.

Amerykanin wbił się w usta Azjaty, czując jak broń przyłożona do jego głowy, nie odsunęła się nawet na chwilę. Chińczyk przeklął spokojnie w usta drugiego mężczyzny i odwzajemnił pocałunek, dodając do niego brutalności, ale i szybko go kończąc.

-Oh...?... - spytał, unosząc brew do góry i patrząc w oczy Amerykanina, który nawet na chwilę nie przestał się uśmiechać. Trójkolorowy skinął głową i zainicjował kolejny, odwzajemniony pocałunek.

=======================================
Nie ma to jak przypływ weny, po martwym okresie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro