Rozdział 13 - Spotkanie kochanków

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jak wita się po raz pierwszy osobę, w której kocha się od dłuższego czasu, nie będąc świadomym jej cielesnej postaci? Jak wita się osobę, z którą jest się przecież tak blisko duchowo, złączonym niemal jednym ciałem na granicy śmierci i snu, przykutym do wspólnej skały myślami?

Louis nie miał najmniejszego pojęcia. Odgadnął jedynie, że nie w poplamionym winem ubraniu, więc natychmiast pognał do swojej komnaty, aby przebrać się na spotkanie. Nie chciał jednak tracić cennego czasu — prosty, ale czysty i świeży strój w jasnych kolorach, kilka psiknięć perfum (przecież to nie było rendez-vous w jego łożu, żeby od razu brać kąpiel), przeczesanie niesfornie układających się fal. Do tego jakiś drogocenny pierścień, ale nie nazbyt przytłaczający przepychem. Spektakl i obfitość miały mieć miejsce w Wersalu, gdy patrzyli wszyscy, a nie podczas intymnej schadzki z ukochaną.

Rozkazał jej, by zjawiła się o północy w ogrodowej altanie. Chciał ujrzeć Madame Wschodzącego Słońca w samym środku nocy, w blasku księżyca w pełni, pod gwieździstym niebem. Jednocześnie pragnął skrycie, by powitali razem nowy dzień — Król Słońce i jego kochanka.

Kilka minut przed północą siedział już wygodnie na marmurowej ławce. Jej chłód koił jego rozgrzane ciało roztapiające się niemal pod wpływem myśli o kobiecie, której nie była straszna żadna przeszkoda, by dostać się do jego serca i której, choć zupełnie sobie z tego wcześniej nie zdawał sprawy, potrzebował. Wiatr delikatnie poruszał piórem u jego kapelusza i obfitymi rękawami białej koszuli.

— Masz bardzo ładne lilie w swoim ogrodzie, Sire.

Dźwięk jej głosu sprawił, że natychmiast odwrócił głowę. Stała przed nim wyprostowana w skromnej sukni z odsłoniętymi ramionami. Uśmiechnęła się szczerze i skłoniła głęboko, ale całkowicie nienerwowo, powoli i z jakąś przedziwną przyjemnością. Podszedł do niej, by natychmiast znaleźć się chociaż trochę bliżej. Pozwolił sobie unieść jej podbródek i spojrzeć w jej niebieskie oczy. Na jej twarzy co jakiś czas lądowały kosmyki rozpuszczonych włosów. Byłby gotów zastygnąć w takiej pozycji choćby i na zawsze, ale kobieta bardzo dyskretnie dotknęła przegubu jego dłoni. Powoli przerwał ten niewinny dotyk, nie odsunął się jednak ani na krok.

— Kwiaty wytrzymały aż do września, Madame... Tak jak ja.

Napięcie rozluźnił subtelny śmiech dwojga kochanków. Obawiając się dotknąć siebie nawzajem, robił to za nich coraz intensywniejszy wiatr. Ich jasne stroje fruwały na jego jesiennych już powiewach, kapelusze niezauważalnie drgały, długie włosy wpadały im na twarze, wywołując kolejne nieśmiałe uśmiechy.

— Nie zmarzniesz, pani? — zapytał nagle Louis, przerywając tę nie wiadomo ile trwającą chwilę, podczas której zatrzymał się czas. Wskazał na jej obnażone ramiona, uważając jednak, by przypadkiem nie trącić ich ręką.

— Mogę cię zapewnić, że będzie nam tylko zimniej, najjaśniejszy panie — wyszeptała uwodzicielskim głosem.

— A nie goręcej?

Zadając to pytanie, zsunął z siebie płaszcz, pozostając jedynie w koszuli. Starał się zrobić to w sposób dostojny i elegancki, z czym normalnie nie powinien mieć problemu, ale tym razem walczył z nakryciem znacznie dłużej. Gdy wyswobodził się z okrycia wierzchniego, chciał położyć je na ramionach Françoise. Ta jednak wzięła płaszcz do rąk i zrzuciła go na ziemię obok nakrytego stołu, na którym paliły się gasnące już od wiatru świece.

— Zimniej, Sire. Znacznie zimniej.

Louis z całą pewnością poczułby chłodny dotyk wiatru, ale ten gest zdołał rozpalić w jego piersi ogromny płomień. Guwernantka delikatnie odgarnęła z jego twarzy kosmyki rudawych włosów, co przyprawiło go natychmiast o dreszcze podniecenia.

— Tak bardzo spodobały się pani moje lilie?

— Przywodzą mi na myśl moją podróż za ocean. Piękne, dawno minione czasy błogiej, dziecięcej nieświadomości.

— Takie dzieciństwo to ogromny dar, Madame — wyszeptał nieco smutniejszym głosem, który jednak prędko przysłonił czarującym uśmiechem.

Król przytrzymał swój kapelusz niemal niewidocznym ruchem ręki i odwrócił się w stronę niewielkiego stawu malującego się w oddali. Françoise patrzyła, jak ubrany w biel mężczyzna podążał ku błotnistej tafli, na której spoczywały kwiaty. Bez cienia zastanowienia zanurzył się po pas w brudnej wodzie i brnął w niej z trudem, by dosięgnąć tego, co tak przykuło jej uwagę. Jeden z najpotężniejszych władców Europy zbierał z zapałem lilie, nie przejmując się w ogóle stanem swojej garderoby tylko i wyłącznie po to, żeby sprawić jej przyjemność.

Gdy w końcu Louis wyszedł ze stawu, jego jasne niegdyś spodnie i koszula pokryte były całkowicie lepkim błotem, którego nie sposób już było sprać. Wiedziała to z doświadczenia guwernantki kilkuletniego chłopca. Bardzo dbający o swój wygląd zewnętrzny król, wracał do niej energicznym krokiem z naręczem kwiatów o mlecznej barwie. Zanim jednak przekazał je swojej kochance, podszedł do fontanny i opłukał je pośpiesznie w strumieniu czystej wody.

— Nie chciałbym, by zabrudziły pani suknię — odparł, jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie.

— Doprawdy, Sire? — zaśmiała się, widząc stan jego ubrania. — Jestem niezmiernie wdzięczna. Mało która kobieta może otrzymać od króla ręcznie zbierane przez niego wśród bagien lilie.

Odebrała od niego kwiaty, dygając przed nim. Przycisnęła ociekający wodą bukiet do piersi, co natychmiast pozostawiło mokre ślady na jej skromnej kreacji. Odłożyła go na marmurową ławkę, na której jeszcze tak niedawno czekał na nią Louis. A przynajmniej tak jej się wydawało. Nie miała już pojęcia, ile czasu minęło od północy.

— Nie przyszłam tu jednak do ciebie, najjaśniejszy panie.

Po tych słowach pozbyła się kapelusza i rękawiczek, a następnie zaczęła zdejmować z siebie białą suknię. Ani przez chwilę nie spuściła oczu z króla, który niemalże spłonął w szalonym ogniu podniecenia wywołanym tym niespodziewanym zachowaniem Françoise. Kobieta zaczęła walkę z gorsetem. Nie wiedział, czy zaproponowanie jej pomocy w tak intymnym akcie nie zostałoby odebrane przez nią jako zniewaga, więc jedynie oddychał ciężko, mimo że przed chwilą moczył swoje dłonie w zimnym strumieniu fontanny. Wkrótce pozostała w cienkiej, sięgającej prawie do kostek koszuli o tym samym kolorze.

— Przyszłam popływać. Pływałeś kiedyś w jeziorze, mój panie, po północy podczas pełni księżyca?

Nie usłyszawszy jego odpowiedzi, uśmiechnęła się tylko nieśmiało i zamoczyła stopy w chłodnej wodzie. Widząc jego wahanie, zaprosiła go subtelnym gestem dłoni. Mokra koszula przykleiła się do jej ciała, ukazując połowę łydki. Nie zatrzymała się jednak na zbyt długo i wkrótce cała zanurzyła się w przejrzystej tafli jeziora.

Król nie czekał już ani chwili dłużej. Wskoczył do wody i kilkoma zręcznymi ruchami znalazł się przy kochance. Wkrótce oboje zniknęli z powierzchni i złączyli swoje palce w podwodnym uścisku, przypatrując się sobie wśród turkusowej poświaty odbijającej światło księżyca, mimo że woda drażniła ich oczy. Wynurzyli się jednocześnie i spragnieni powietrza przecierali powieki. Niedługo potem głębia jeziora ponownie dała im schronienie i intymne miejsce do spotkania z daleka od wzroku kogokolwiek, kto chciałby ich nakryć na schadzce. Zaśmiali się pod wodą, wypuszczając z ust bąbelki powietrza, podczas gdy ich włosy i ubrania unosiły się spokojnie w ciemnej toni.

— Jestem bardzo ciekaw, Madame — zaczął władca, gdy znów byli zmuszeni zaczerpnąć powietrza. — W jaki sposób zamierzasz stąd wyjść, bym nie oszalał z pożądania.

— A ty, Sire? — zapytała równie poważnie, odgarniając mokre włosy z jego twarzy. — Nie zapominaj, że zaoferowałeś mi swój płaszcz. To akurat bardzo dobrze się składa, bo zaczynam drżeć z zimna.

Do jej pokrytego gęsią skórką ciała przykleiła się zupełnie długa koszula, więc starała się, aby woda przykryła wszystko poniżej dekoltu. Louis również drżał, nie wiedząc już zupełnie, czy było mu gorąco czy przerażająco wręcz zimno. Położyła swoje dłonie na jego silnych ramionach i zbliżyła do siebie ich twarze, po których wciąż ściekały strumyczki wody. Również ich ciała przywarły do siebie, gdy łączyli swoje wargi w namiętnych pocałunkach. Po chwili zdawali się już zupełnie zapomnieć, że ich płuca potrzebowały więcej tlenu i zatracili się doszczętnie w pełnym pragnienia uścisku.

Jeśli jeszcze niedawno istniał dla nich jakikolwiek świat poza tą spokojną, cichą taflą jeziora, w której całowali się bez opamiętania, to w tym momencie zniknął on już na dobre. Nie liczyło się nic. Oboje gotowi byli spłonąć w piekle, byleby tylko nie opuszczać swoich ramion. Perspektywa jakiejś śmiertelnej choroby też nie wydawała się wystarczająco przekonująca. A już tym bardziej nie interesowało ich, że ktoś mógłby ich nakryć.

***

Światło księżyca padało również na sylwetki kobiety i mężczyzny leżących na wielkim, oddalającym ich jeszcze bardziej od siebie łożu. Philippe nie mógł zasnąć przez całą noc. Przekręcał się bez celu z jednego boku na drugi, co jedynie drażniło usiłującą spać u jego boku żonę. Henriette miała ostatnio wyjątkowo płytki sen i najmniejszy ruch księcia był w stanie ją z niego wyrwać.

— Miota tobą jak szatan — burknęła, zabierając dla siebie więcej cienkiej, letniej jeszcze pościeli.

— Nikt nie każe ci tu przychodzić.

Kobieta westchnęła głośno i ułożyła się tyłem do Philippe'a, ściskając między udami biały materiał. Pociągnęła za niego jeszcze mocniej, nie pozostawiając mężowi już prawie niczego, czym mógłby się przykryć. Książę nie zamierzał odpuścić i przyznać Henriette większej części pierzyny. Złapał pościel z całej siły i usiłował wyrwać ją Angielce, na co ta przycisnęła ją swoim ciałem i uczepiła się gorączkowo materaca.

Nie wiedziała nawet, kiedy znalazła się na podłodze. Kilka wyjątkowo silnych, pełnych jakiegoś wysublimowanego szaleństwa pociągnięć wystarczało, by brat króla zrzucił z łoża księżną, która nie chciała sprawiedliwie podzielić się z nim pościelą.

Tak jak przewidywał Philippe, zainteresowanie króla osobą angielskiej księżniczki bardzo szybko rozpłynęło się w powietrzu. Gdyby nie to, prawdopodobnie kobieta nie zawitała by już więcej w małżeńskim łożu, a on mógłby cieszyć się towarzystwem któregoś ze swoich kochanków lub chociaż spokojnym snem. Henriette powróciła jednak znacznie bardziej krucha emocjonalnie i wrażliwa niż się tego spodziewał. Od czasu do czasu rzuciła mu dawnym zwyczajem parę jadowitych sformułowań, ale starała się unikać konfrontacji. Jeśli jednak zdołał wyprowadzić ją z równowagi, gotowa była chyba nawet poderżnąć mu gardło, byle tylko dostał nauczkę.

— Jeżeli traktowałabyś króla tak jak mnie, to może by się tobą tak szybko nie znudził, pani.

Zerwała się na równe nogi, wyrwała mu pościel i zepchnęła go z łoża. Położyła się na samym środku z twarzą w poduszce. Zapewne tkwiłaby w takiej pozycji do białego rana. Philippe wskoczył na nią jednak i wkrótce małżeństwo szarpało się ze sobą pośród białej pierzyny, uderzając od czasu do czasu poduszką, z której wkrótce zaczęły wylatywać pojedyncze pióra.

— Gdybym miała szansę poznać cię nieco lepiej, zanim zostałam twoją żoną, dolałabym ci trucizny do wina podczas naszej nocy poślubnej — wysyczała, starając się wziąć jak największy rozmach.

— Wypiłbym ją, by nie musieć cię w ogóle poznawać.

Czując jego dłonie wędrujące pod jej koszulę, Angielka pisnęła i usiłowała ze wszystkich sił zepchnąć z siebie księcia. Kiedy to nie pomogło, zdzieliła go w twarz i podbiegła do kominka, po czym chwyciła za pogrzebacz.

— Czyś ty do reszty postradał zmysły?! — zawołała, wymachując nim niebezpiecznie blisko jego twarzy.

— To pytanie brzmi niezwykle zabawnie w okolicznościach, w jakich je teraz zadajesz — wydyszał, próbując nakłonić żonę do odłożenia potencjalnego narzędzia zbrodni. — Przecież bym ci nie zrobił krzywdy, na miłość boską!

— Jesteś zdolny absolutnie do wszystkiego, Philippie! — wrzasnęła. — A to wszystko dlatego, że mnie nienawidzisz! Wykrzycz mi to teraz prosto w twarz! Wykrzycz mi, że mnie nienawidzisz!

Mężczyzna złapał za końcówkę pogrzebacza, rozbroił Henriette i odrzucił go daleko. Metalowy pręt upadł na podłogę, pobrzękując cicho. Chwycił ją mocno w ramiona, mimo że wyrywała się jak mogła. Bezskutecznie machała nogami, próbując uwolnić się od dociskającego jej ciało do ściany męża.

— Gdyby to było takie proste — wycedził przez zaciśnięte zęby.

— Wiem, kim dla ciebie jestem — sapnęła, opadając z sił. — Jestem dla ciebie, dla was wszystkich, tym, co mam między nogami. Ty nawet nie traktujesz mnie jak równego sobie człowieka!

Philippe przerwał na chwilę próbę usidlenia swojej małżonki i spojrzał głęboko w jej zapłakane oczy, w których dostrzegł jedynie przeszywający smutek i pustkę.

— Minette... — wyszeptał ledwo słyszalne mężczyzna, puszczając ręce kobiety. Po raz pierwszy, odkąd na jaw wyszła jej relacja z królem, nazwał ją zdrobnieniem, które tak bardzo lubiła. — To brzmi... strasznie.

Nie wiedział, co jej powiedzieć, bo przecież nie mógł zaprzeczyć temu stwierdzeniu. Nie mógł tak bezczelnie skłamać, nie w tym momencie.

— Tak, to jest straszne! — wrzasnęła prawie bezgłośnie, opadając bezwolnie na poduszki. — A wiesz, co jest jeszcze gorsze?!

Pomiędzy nimi nastała cisza. Philippe nie wiedział, co ma powiedzieć, co ma zrobić, żeby ukoić nerwy swojej żony. Książę wstrzymał na chwilę nieumyślnie oddech i spojrzał na godny pożałowania obraz małżonki. Przecież ona od początku nie chciała tu być, nigdy tego nie pragnęła. Nie miała dokąd wrócić ze względu na panujące w jej ojczyźnie zamieszanie. Wersal był jej jedynym domem, a on jej jedyną rodziną.

Młody mężczyzna instynktownie i stanowczo wziął kobietę w ramiona i zamknął ją w nieznoszącym sprzeciwu uścisku. Henriette, nie zamierzając odtrącać go po raz kolejny, jedynie łkała cicho z emocjonalnego wyczerpania.

— Jestem przy nadziei.

Philippe momentalnie wypuścił z rąk drżące ciało Angielki. Na twarzach młodych małżonków z przymusu malowało się przerażenie. Henriette wiedziała, o co zaraz zapyta ją mąż.

Nadziei, nadziei... z kim?

— To znaczy, że będziemy mieli... dziecko? — spytał w osłupieniu. — Ale czy to będzie też... moje dziecko?

Książę nie był w stanie wymyślić żadnej kąśliwej uwagi ani użyć już wcześniej przygotowanej na tę okazję obelgi. Nie wyobrażał sobie, że te wieści tak go wzruszą. Kobieta o twarzy mokrej od łez spojrzała na swojego męża z cieniem nieokreślonej emocji. Nie miała pojęcia skąd, ale znowu zaczęła dusić ją szara mgła, którą bezskutecznie odganiała ruchem dłoni.

— Musisz zdecydować, czego naprawdę chcesz, Henriette... Być ze mną, czy czekać cały dzień i całą noc, by w końcu usłyszeć jego kroki pod drzwiami twojej sypialni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro