Rozdział 6 - Synowie Francji

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Philippe przebudził się gwałtownie, wyrwany z nocnego koszmaru. Był spocony i przerażony, chciał szybko wstać i zaczerpnąć świeżego powietrza, jednak ledwo się poruszył, a został zatrzymany przez ciężar leżącego na nim ciała. Książę bezskutecznie starał się zrzucić z siebie nieznajomego, ale umięśniony, śpiący mężczyzna był niesamowicie ciężki. Nagle poły namiotu rozwarły się i do polowego apartamentu pana Orleanu wtargnął jego kamerdyner.

— Wasza Wysokość, przepraszam za zakłócenie pańskiego... czasu wolnego, ale król wkrótce zjawi się w obozie — powiedział szybko służący, unikając widoku nagiego księcia leżącego pod ogromnym żołnierzem.

Spanikowany Philippe robił wszystko, by uwolnić się z objęć nieznajomego. Jego wysiłki jedynie przybrały na sile po wiadomości, którą przyniósł mu kamerdyner.

— Auguste, zanim odejdziesz... — wydukał zazwyczaj pewny siebie książę — Pomóż mi z tym, proszę.

Młody służący zmrużył oczy i starając się powstrzymać obrzydzenie, podszedł do księcia i bezceremonialnie, jednym ruchem zrzucił śpiącego na nim mężczyznę, który po kontakcie z twardą podłogą jęknął tylko i ziewnął. To gwałtowne działanie nie zdołało go jednak zbudzić.

Philippe odetchnął z ulgą i gorączkowo starał się sobie przypomnieć, co dokładnie wydarzyło się zeszłej nocy. Rekonstrukcja poprzedniego wieczoru była jednak utrudniona ilością spożytego alkoholu, który wciąż buzował mu w żyłach. Młody, niespokojny książę przyzwyczajony był do całonocnych libacji, które kończyły się popołudniowymi pobudkami i krępującymi prośbami w kierunku służby.

Ale co miał więcej robić ze swoim życiem?

Nie mogąc być królem, nosił tytuł księcia Orleanu. Nie mogąc być wielkim wodzem, brał udział w tych bitwach, które wskazywał mu Louis, pozostając zawsze pod jego ścisłym nadzorem. Nie mogąc rządzić wersalskim dworem, bawił się w gospodarza pałacu Saint-Cloud, który zakupił za dwieście czterdzieści tysięcy liwrów z czystego, nieuzasadnionego niczym kaprysu. Nie mogąc być mężem własnej żony, stał się jej kochankiem, o którym przypominała sobie od czasu do czasu. Nie mogąc przekonać się do związków z kobietami, sypiał z mężczyznami. Nie mogąc być świętym, kolekcjonował różańce.

Obecnie korzystał z uroków bycia bajecznie bogatym młodzieńcem, więc pił, tańczył, zabawiał się z kim tylko miał ochotę. Całemu jego życiu przyświecał jeden cel — bycie niewidocznym i nieszkodliwym zastępstwem, które nigdy nie zastąpi nikogo. Chmurą, która nie przysłoni słońca. Bezużyteczną, piękną ozdobą, którą można ubrać tak jak się chce i wydać za kogo się chce.

Urodziwy książę od zawsze był obiektem pożądania przeróżnych osób, a dziesiątki mężczyzn przewinęło się przez jego arystokratyczne łoże. Nie było tak jednak od zawsze. Jego znienawidzona żona, podstawiona mu przez matkę przewrażliwiona furiatka, niedługo po ślubie zapomniała o małżeńskich przysięgach i to ona pierwsza zaczęła go zdradzać z jego rodzonym bratem. Na początku go to jeszcze obchodziło, robił im sceny. Zachowywał się dokładnie tak, jak na zazdrosnego i zdradzanego męża przystało. Nie chciał jej, ale to nie oznaczało, że jego brat mógł jej otwarcie chcieć. Czuł się jak dziecko, któremu wyrwano jego zabawkę, którą nie bawił się od wielu dni. Tylko Henriette była tym, co nie należało się nawet w najmniejszym stopniu Louisowi, lecz tylko i wyłącznie jemu, a fakt, że piękna porcelanowa laleczka leżała zapomniana, nie zmieniał przecież jej właściciela.

— Mój Panie, pozwolisz, że pomogę ci się przygotować na wizytę Jego Wysokości. — Kamerdyner wyrwał z zamyślenia księcia.

Młody mężczyzna prawie zapomniał, że siedział nago, w zupełnej ciszy przed swoim służącym. Zerwał się na równe nogi i potykając się o porozrzucane po podłodze liczne elementy męskiej garderoby, pozwolił mu poprowadzić się do małego, prowizorycznego pomieszczenia znajdującego się obok jego sypialni. Zwykli żołnierze w obozach wojskowych nie mogli nawet śnić o tego rodzaju luksusowym zakwaterowaniu, ale czego nie robi się dla księcia, młodszego braciszka króla?

Philippe doskonale wiedział, co o nim szeptano w wieloosobowych żołnierskich okopach. W rozmowach figurował jako śmieszny, zniewieściały arystokrata, który oficjalnie miał wzbudzać odrazę. Jednakże, gdy zachodziło słońce, stawał się obiektem sennych marzeń żyjących w celibacie żołnierzy. Na samym początku młody mężczyzna, który znalazł się w tym ociekającym testosteronem miejscu, szczerze go nienawidził. Pełne błota, odoru śmierci i smrodu taniego jedzenia piekło na ziemi okazało się jednak miłą odskocznią od zamkniętego mikrokosmosu Wersalu. Miejsca, w którym rezydowała jego małżonka-nałożnica króla i jego starszy protekcjonalny brat. Tutaj, z dala od ciekawskich spojrzeń dworzan i dusznej atmosfery, mógł spełniać wszystkie swoje potrzeby bez większego uczucia bycia osaczonym i obserwowanym.

— Panie, co zechcesz na siebie włożyć?

Philippe spojrzał na dwie, dość ekstrawaganckie opcje i zastanawiając się nad powodem wizyty brata, zaczął dotykać aksamitny materiał jednej z kreacji. Była fioletowa, a jej miękka faktura wyjątkowo przykuła jego uwagę.

— Fiolet to kolor władzy — odparł krótko książę.

Po przyjeździe króla wraz z niewielkim jak na niego orszakiem, książę Orleanu kazał służącemu zaprosić Louisa do swojego prowizorycznego, lecz pełnego przepychu apartamentu. Kroczącego po obozie wojskowym monarchę słychać było z daleka. Żołnierze wiwatowali na cześć swojego dowódcy. Zanim jednak gdziekolwiek się zjawił, wypowiadano wszystkie jego tytuły i padano przed nim na kolana niczym przed samym Bogiem. Siedzący na siwym koniu mężczyzna jechał dumnie w stronę namiotu Philippe'a, uśmiechając się w duchu, lecz zachowując kamienną twarz przed poddanymi. Wyglądał niczym władca całego świata podążający właśnie na spotkanie z wrogiem, któremu miał zamiar zademonstrować swoją potęgę, a nie jak młodzieniec stęskniony za swoim ukochanym bratem.

— Widzę, że zdążyłeś się już tu zadomowić — zaśmiał się głośno, wkroczywszy pewnie do środka.

Książę Orleanu siedział w fotelu zwrócony tyłem do wejścia i nawet nie drgnął, gdy po kilkunastotygodniowej rozłące usłyszał ponownie jego głos. Jego brwi uniosły się nieznacznie w niezadowoleniu, kiedy ujrzał dostojną sylwetkę władcy. Był w stanie go bowiem dojrzeć w odbiciu niedużego lustra, które trzymał przed swoją twarzą. Tak, Louis zawsze stał tuż za jego plecami i uważnie przyglądał się wszystkim jego działaniom.

— Niektórzy na pewno by się uśmiali, ale ja cieszę się, że wziąłem ze sobą na wojnę to lustro. Mogę cię w nim zobaczyć i wiedzieć, że się zbliżasz — odparł chłodno, przyglądając się sobie w srebrnym, wysadzanym szlachetnymi kamieniami lusterku. — Obawiam się bowiem, że wszystkie tytuły, którymi kazałeś się zaanonsować, nim wszedłeś do namiotu, nie pomogłyby mi w najmniejszym stopniu zgadnąć, o kogo chodzi. Jesteśmy w końcu jedynie rodzonymi braćmi, skąd miałbym wiedzieć, kim jesteś?

Książę wstał z fotela, zsunął swoje zgrabne palce z rączki lusterka, kładąc je na biurku i skierował swe kroki ku niewielkiej etażerce służącej mu za barek. Mężczyzna spokojnie sięgnął po kryształową karafkę wypełnioną karminową cieczą i rozlał jej zawartość do dwóch misternie zdobionych kielichów.

— Dlaczego po prostu nie wejdziesz do mojego namiotu i nie przywitasz się mówiąc... Nie wiem, chociażby Bonjour — zaakcentował ironicznie, przewracając przy tym swoimi niebieskimi oczami i niemalże podskakując z poirytowania — jak każda normalna osoba?

Po tych słowach powrócił do króla i z pełnym gracji, lecz przedrzeźniającym dygnięciem godnym najlepszej dwórki podał władcy kielich. Nawiązał ze swoim bratem intensywny kontakt wzrokowy i, nie porzucając go ani na chwilę, powrócił na swój fotel, przysunąwszy go jednak bliżej rozmówcy.

— Dlaczego przyjechałeś? — spytał szorstko Philippe. — Ktoś cię tu zapraszał?

— Chciałem jedynie sprawdzić, jak miewa się mój młodszy brat — odparł król niezrażony jego wrogim tonem. — Jak się czujesz w nowych okolicznościach, pierwszy raz na wojnie? Jesteś zainspirowany tym nieznanym ci wcześniej, męskim, dynamicznym środowiskiem?

Philippe wciągnął głośno powietrze, przewrócił oczami i zamknął je na chwilę, starając się uspokoić wzburzone nerwy. Najchętniej rozpłakałby się lub uderzył tego impertynenta zakłócającego jego spokój. Nadzorował wojska tłumiące bunt grupy szlachciców przeciwko królowi. Wszystko szło po jego myśli, nie zawiódł w najmniejszym stopniu, nie zdołał nawet opuścić granic królestwa, ale jego protekcjonalny braciszek i tak postanowił pofatygować się w kilkudniową podróż i skontrolować jego działania.

— Jest mi tu dobrze, w żadnym wypadku nawet nie proś mnie o powrót do Wersalu.

— Bracie, ale Wersal to twój dom — Louis zdziwił się niezmiernie wypowiedzią księcia. — Dlaczego nie chcesz wrócić na dwór?

— Gdybyś był bratem króla chociaż przez jeden dzień, to szybko byś się zorientował, że ja nie mam miejsca, które mogę nazwać domem.

Mężczyzna chwycił mocno dłoń urodziwego młodzieńca. Spojrzał jednak na niego z wyjątkową łagodnością. Uważał Philippe'a za najbliższą sobie na świecie osobę i darzył go tak wielkim uczuciem, jakim nigdy nie obdarował żadnej ze swoich kochanek, żony, matki ani nawet własnego dziecka. Braterska miłość króla do księcia była nie do zastąpienia czymkolwiek innym, ale Louis zdawał sobie sprawę, że wielka krzywda, jaką mu wyrządził, musiała w końcu rozpętać w jego sercu burzę.

— Bez ciebie nic nie jest tam takie samo — wyszeptał nieśmiało, gładząc go po włosach.

— Domyślam się, że zabawianie się z Henriette nie ma takiego samego smaku, gdy nikt wam nie przeszkadza... Zawsze lubiłeś odczuwać dreszczyk emocji, uwielbiałeś czuć, że jest twoja, podczas gdy ja, niczego jeszcze wówczas nieświadomy, czekałem na nią całą noc w naszym małżeńskim łożu. I chociaż ciężko mi to przyznać... martwiłem się o nią. Bałem się, że nieświadomie ją skrzywdziłem i dlatego też nie chciała więcej mnie znać, mimo że ja sam nigdy nie potrafiłem jej pokochać... Może gdyby dała mi więcej czasu... — zawiesił głos, wpatrując się tępo w swoje palce, które zastygły na brzegu zdobionego kielicha. — Pojmij więc wreszcie, że nie mam ochoty patrzeć ani na królewską nałożnicę ani na tego, który jeszcze tak niedawno towarzyszył jej podczas każdej nocy.

Louis nie wiedział, co powiedzieć. Był to jeden z nielicznych momentów, kiedy odebrana mu została zdolność do szybkiego odparcia argumentów rozmówcy. Zdawał sobie sprawę, że to, na co się odważył, bezpowrotnie odmieniło ich relację. Czuł, że zaczynał tracić Philippe'a.

— Nie pozwolisz chyba, by naszej braterskiej więzi zagroziła jakaś kobieta, której i tak nie kochasz...

— ... i której ty też nie kochasz. Gdybyś przynajmniej obdarzył ją szczerym uczuciem, patrzyłbym teraz na ciebie inaczej. Uznałbym wasz tragizm — powiedział z przekonaniem książę, akcentując ostatnie zdanie. — Wiesz, co tak bardzo pociągało cię w Henriette i dlaczego ci się już przejadła? — zapytał, a na jego delikatnej, anielskiej twarzy zagościł diabelski wręcz uśmiech. — Była moja. Nawet jeśli nigdy jej nie chciałem, do tej pory mam do niej prawa, które nadał mi Bóg, z którym ty próbujesz się ścigać. Nie możesz wprost znieść, że cokolwiek lub ktokolwiek w twoim pięknym pałacu może nie należeć do ciebie, lecz do mnie.

Król poruszył się niespokojnie, nie próbując nawet udawać opanowanego. Wiedział, że ta rozmowa musiała kiedyś nastąpić, a Philippe na nią zasługiwał. Patrzył skruszony na księcia, któremu przysporzył tyle cierpienia.

— Gdy tylko przestałem się przejmować tym, co wyrabiacie pod moim nosem, wasz ogień nagle zgasnął. Zaakceptowałem to, że odebrałeś własnemu bratu wszystko, co tylko dało się odebrać. Uznałem za oczywiste, że nic mi się już nie należy... Przestałem ci mieć za złe, że uczyniłeś sobie z mojej żony nałożnicę i zacząłem uprzykrzać jej życie na każdym kroku, znajdując w tym od pewnego czasu pewną osobliwą przyjemność. Masz więc wszystko, czego chciałeś! A teraz wracaj czym prędzej do Wersalu i weź sobie tę angielską klacz, bylebyś tylko nie nachodził mnie więcej w mojej samotni!

Książę uderzył pięścią w stół, zerwał się z fotela i chwycił srebrny grzebień leżący obok lusterka. W nerwowym geście zaczął rozczesywać swoje ciemne pukle włosów. Louis nie widział go wcześniej w takim gniewie, ale był wytrawnym politykiem i wiedział, że należało cierpliwie czekać aż jego wzburzenie przeminie.

— Szczęście w nieszczęściu, że Bóg oszczędził nam dzieci — kontynuował, stając się z powrotem dawnym Philippe'em, pełnym chłodu i ironii. — Jeszcze wdałyby się w matkę... Chociaż, kto to wie, może nawet w mojego brata.

Philippe zdawał się wracać do siebie, wyrzuciwszy w końcu bratu wszystkie swoje żale. Był mu niezmiernie wdzięczny, że przynajmniej oszczędził mu pogadanki o tym, że jest królem i wszyscy powinni zwracać się do niego z szacunkiem i uniżeniem. Przyglądał mu się jeszcze przez chwilę w swoim ulubionym lusterku, ale mężczyzna o rudobrązowych włosach nie okazał ani cienia gniewu. Władca wstał z gracją i podszedł nieśpiesznie do znajdującej się w rogu mapy, na której jego młodszy brat poustawiał figurki symbolizujące ruchy wojsk. Jego pełen dumy uśmiech stał się nagle zawadiacki. Rzucił w brata jedną z figurek, którą ten natychmiast złapał.

— Cieszę się, że masz refleks — zażartował Louis. — I że tak doskonale radzisz sobie z buntem.

Książę Orleanu podniósł figurkę na wysokość jego oczu i zbliżył się do niego powoli. Podrzucił ją kilka razy tuż pod nosem Louisa, uważnie go obserwując. Nie spuszczając z niego wzroku, postawił ją z powrotem na właściwym miejscu.

— Nie mam innego wyboru. Atakują mojego brata... Skoro sam nie mogę być królem, czy pozwolisz mi chociaż, bym został twoją królową?

— Myślałem, że już znasz odpowiedź na to pytanie. Włożyłeś purpurę.

Władca wyciągnął rękę w stronę pięknego młodzieńca. Philippe od razu chwycił go pod ramię i założył na głowę kapelusz z wielkim piórem, na który wydał stanowczo zbyt dużo pieniędzy. Gdy wychodzili jednak z namiotu, niemalże potknęli się o nagie ciało umięśnionego mężczyzny. Książę zręcznie zahaczył swoją stopą o elegancką pościel i zarzucił ją na żołnierza, z którym spędził ostatnią noc. Na koniec obdarował króla czarującym uśmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro