1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od zawsze zastanawiało mnie, kto wymyśla kawały o głupich blondynkach. A tym bardziej, skąd w ogóle wziął się taki stereotyp. Nie wszystkie blondynki są głupie. Tylko te farbowane. Ja sama jestem blondynką i, o dziwo, oczywiście się nie chwaląc, mam dość wysokie IQ. Kilka moich koleżanek blondynek również może się pochwalić przyzwoitą inteligencją. Dlatego zupełnie nie rozumiałam, dlaczego, jak ktoś mówi „lala bez mózgu", to dla większości jest to równoznaczne z blondynką.

Okej, ja też czasami zachowywałam się jak idiotka. Każdemu się zdarza. Na przykład w moim przypadku często dzieje się tak w obecności chłopaków. No dobra, nawet bardzo często. Ale jak to mówią – w życiu nie można mieć wszystkiego. Ja dostałam w darze od losu całkiem duży intelekt i nie najgorszą urodę (no może pomijając włosy, które ni to się kręcą, ni to są proste, tylko układają się w jakieś fale, które po rozczesaniu zamieniają się w istne siano), więc poskąpiono mi w kwestii radzenia sobie w sprawach damsko-męskich.

Po prostu chodzi o to, że jak widzę jakiegoś fajnego chłopaka, to zaczynam się denerwować. A jak się denerwuję, to zaczynam gadać bez sensu jak katarynka. A jak gadam bez sensu, to wychodzę na idiotkę. W dodatku blondynkę idiotkę. No i wtedy każdy porządny facet ucieka ode mnie, gdzie pieprz rośnie. I na tym koniec. Już nawet się nie łudzę, że któryś z nich do mnie zadzwoni. O ile uda mi się wcisnąć mu swój numer telefonu, zanim się ulotni.

I tak to właśnie wygląda. Teraz już nawet doszło do tego, że zamiast świętować ze swoim cudownym chłopakiem szczęśliwe zaliczenie drugiego roku studiów, tkwiłam na rodzinnym obiadku i byłam zmuszona wysłuchiwać, jak wujek Zbyszek opowiada głupie kawały o głupich blondynkach.

Nie wiem, jak to jest możliwe, ale byłam jedyną blondynką w rodzinie. To znaczy, tata też był kiedyś blondynem. Ale niestety od kilku lat już się jasnego włosa na jego głowie nie doszukasz. Chyba przeżywa strasznie duży stres w pracy, bo posiwiał co do włosa. A ostatnio nawet zaczęły mu wypadać. Mama natomiast zawsze miała piękne, długie, kruczoczarne i w dodatku kręcone włosy. Dlaczego ja nie mogłam ich odziedziczyć, tylko ten pacan zwany pospolicie moim starszym bratem? No gdzie tu sprawiedliwość? Za nim oglądały się prawie wszystkie laski, a ja nie potrafiłam zainteresować sobą faceta na dłużej niż dziesięć minut. Życie jest okrutne.

– Zuziu, skarbie, co się tak nic nie odzywasz?

Miałam ochotę wrzasnąć na całe gardło, że nikt nie zwraca się do mnie „Zuziu" od jakichś dziesięciu lat. Oczywiście poza moją matką. I żadne prośby nie miały sensu, bo jak to zwykle powtarzała moja rodzicielka – „dla mnie zawsze będziesz moją małą dziewczynką". Okej, byłam jej najmłodszym dzieckiem, więc chciała wyładować swoje zasoby opiekuńczości, póki jeszcze nie wyszłam za mąż (chociaż nie ma gwarancji, że nawet wtedy nie będzie tego robić, o ile jakiś facet mnie w ogóle zechce), ale, na miłość boską, ja miałam już dwadzieścia jeden lat! Nikt przy zdrowych zmysłach nie zwraca się do dorosłej kobiety per „Zuziu".

– Grażynko, daj dziewczynie spokój, widocznie ma swoje problemy.

Chyba jednak wujek Zbyszek się przeliczył, jeśli myślał, że dzięki tej uwadze żarty o blondynkach pójdą w niepamięć. Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego jestem w tej rodzinie dyskryminowana. Nie moja wina, że mam kolor włosów, jaki mam. To już nawet ciocia Alina, żona wujka Zbyszka, była naturalną szatynką (obecnie przefarbowaną na rudo). I nawet moi rozwydrzeni kuzyni mieli piękne, lśniące brązowe włosy. A ja co? Siano i to w dodatku w kolorze blond.

Dość oczywistym rozwiązaniem byłyby przefarbowanie się (tylko nie, broń Boże, na rudo). Tak przynajmniej radziły mi wszystkie koleżanki w liceum. Ale kiedy napomknęłam o tym mimochodem mojej mamie, wydarła się, że to grzech niszczyć takie piękne włosy. Chyba miałyśmy inną definicję pięknych włosów. Ale najbardziej wkurzało mnie to, że pomimo swojej opinii na temat moich głupich kudłów, nie była skłonna powstrzymać wujka przed wygłaszaniem durnowatych kawałów, które bodły w moje ego. Znacie to powiedzenie – z rodziną wychodzi się najlepiej na fotografii? Ja też doszłam do takiego wniosku.

Sześć kawałów i pięćdziesiąt kopnięć w nogę pod stołem później, czułam się naprawdę wypruta emocjonalnie. Nie byłam do końca pewna, który z moich wrednych kuzynów próbował nabawić mnie kontuzji kostki. Przecież oni wyglądają identycznie! Dawid czy Michał. Michał albo Dawid. Nigdy nie wiedziałam, który jest który. To już jest paranoja, żeby w wieku trzynastu lat ubierali się dokładnie tak samo. Chociaż chyba nawet odmienny strój nie pomógłby mi ich odróżnić. Do tego jeszcze trzeci muszkieter. A właściwie muszkieterka. Martyna miała szesnaście lat, ale wyglądała jak typowa chłopczyca, więc jak ktoś pyta, to mówię, że mam trzech kuzynów (dużo z prawdą się nie mijałam). Nawet obcięła włosy na krótko! Och, jak można ściąć coś tak cudownego?! To jest dopiero grzech! Chętnie bym się z nią zamieniła na te włosy. Moją czuprynę mogłaby ściąć bez skrupułów. Nawet nie byłoby mi szkoda.

Kiedy mama zaczęła zbierać talerze i poszła do kuchni po deser, dostrzegłam szansę na chociaż chwilową ucieczkę. A kiedy bliźniacy zaczęli na siebie wrzeszczeć, a ciocia ich uspokajać, udało mi się wymknąć, nie zwracając niczyjej uwagi. Szybko pognałam do swojego pokoju i chwyciłam komórkę. Zamykając ostrożnie drzwi, wybrałam numer. Odebrała po dwóch sygnałach.

– Tyśka! Zaraz zwariuję! – rzuciłam bez zbędnego powitania.

– O nie! Znowu wujek Zbyszek?

Jak to dobrze mieć przyjaciółkę, która już po jednym zdaniu wie, co cię trapi. Zresztą często rozumiałyśmy się nawet bez słów. To chyba kwestia tych czternastu lat, w ciągu których się kumplowałyśmy. To zaczęło się już w pierwszy dzień szkoły. Krzysiek Bielecki ciągnął mnie notorycznie za warkocze i próbował wysępić trochę ciastek, które mama dała mi na drugie śniadanie. Naprawdę nie wiem, dlaczego chłopakom w wieku siedmiu lat wydaje się, że ciągnięcie dziewczyn za włosy jest sexy. W każdym razie do akcji wkroczyła Tyśka, chwyciła go za ucho (już wtedy była najwyższa w klasie i tak jej zostało – teraz ma prawie te swoje nieszczęsne sto osiemdziesiąt centymetrów) i wyprowadziła na drugi koniec korytarza, dodatkowo mu jeszcze trochę nawrzucając. Już wtedy radziła sobie z facetami lepiej ode mnie. Potem w ramach wdzięczności poczęstowałam ją ciasteczkiem i tak się zaczęło.

– A żeby tylko wujek Zbyszek! – zawyłam do słuchawki. – Bliźniaki wrzeszczą, kopią mnie pod stołem, a mama mówi do mnie „Zuziu"!

– Przecież ona wie, że tego nie cierpisz – odparła swoim opanowanym tonem.

– I co z tego! Przecież zawsze będę...

–... jej małą dziewczynką – dokończyłyśmy razem.

Tyśka dobrze znała ten tekst i zawsze powtarzała go razem ze mną. Zazwyczaj miałyśmy z tego niezły ubaw. Teraz jednak nie było mi do śmiechu.

– Możesz mi powiedzieć, dlaczego ja mam takie parszywe życie? – spytałam z nadzieją.

– Nie wiem – mruknęła. – Paweł, przestań! Nie widzisz, że rozmawiam?!

Westchnęłam z rezygnacją. No, jasne. Ja musiałam znosić rodzinne obiadki, podczas kiedy moja najlepsza przyjaciółka spędzała romantyczny dzień ze swoim cudownym chłopakiem. Paweł był od nas starszy o trzy lata. Poznali się z Tyśką w warsztacie samochodowym. Zaraz po zrobieniu prawa jazdy ta w gorącej wodzie kąpana kobieta uznała, że potrzebuje samochodu. I kupiła taki złom, co to częściej stał w warsztacie, niż jeździł po ulicy. A ściślej mówiąc, stał w warsztacie brata Pawła. Pawełek jako sumienny mechanik-pomagier był na każde wezwanie Tyśki, a raczej na każdy jęk jej grata. Za którymś tam razem wsunął karteczkę ze swoi numerem telefonu za wycieraczkę. Ale oczywiście moja kochana przyjaciółka była tak roztrzepaną osobą, że zauważyła tę kartkę dopiero po jakichś dwóch dniach. Biedny Paweł pewnie myślał, że dostał kosza. No, ale suma sumarum, kiedy Tyśka znalazła ten numer, to od razu do niego zadzwoniła. I od tamtej pory tworzyli cudowną parę. A ja nadal byłam sama jak palec.

– Hmm... Może to kwestia koloru włosów – rzuciła jakby od niechcenia.

– Czy ty właśnie sugerujesz, że blond ściąga na mnie życiowego pecha?! – wrzasnęłam z niedowierzaniem.

– No wiesz, w końcu masz go prawie od zawsze, tak jak swoje włosy, na które ciągle narzekasz. Misiu, co ty robisz?! Zanim zaczniesz smażyć mięso, nalej najpierw olej na patelnię! – krzyknęła gdzieś w głąb swojego mieszkania. – Paweł właśnie próbuje gotować. Ale średnio mu idzie.

– Ty to masz fajnie – mruknęłam.

Ja też bym chciała, żeby ktoś coś dla mnie ugotował. Ktoś inny niż moja mama. Czy ja naprawdę prosiłam o tak wiele? Chciałam tylko jakoś ułożyć sobie to dorosłe życie. A póki co mieszkałam z rodzicami i starszym bratem, który nie przestawał mi dokuczać i do tego te niedzielne obiadki z doprowadzającą mnie do szału rodzinką. Po prostu żyć, nie umierać!

– Zuzka, wiesz czego ci trzeba? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Tyśki, który jednoznacznie wskazywał na to, że ta kobieta coś knuje.

– Babskiego wieczoru z ogromnym kubełkiem lodów czekoladowych i jakimś romansidłem na DVD? – zapytałam z entuzjazmem.

– Nie – zgasiła mnie natychmiast. – Dziewczyno, potrzeba ci faceta! – krzyknęła wielce z siebie zadowolona.

Prychnęłam z pogardą.

– Myślałam, że powiesz mi coś, czego nie wiem.

Ale ja dobrze o tym wiedziałam! Wszystkie nasze kumpele z liceum miały  chłopaków (no poza Aśką, ale ona była brzydka i gruba). Tylko ja zostałam na lodzie. W ciągu tego roku zorganizowałyśmy sobie trzy spotkania klasowe i zawsze gadały o tym samym – o facetach. I zawsze padało to znienawidzone przeze mnie pytanie „Zuza, a ty kogoś masz?" A co wtedy odpowiada Zuza? Śpiewkę starą jak świat: „Nie znalazłam jeszcze tego jedynego". Boże, jak słyszę tę kwestię, to od razu chce mi się rzygać. Naprawdę bardzo chętnie zmieniłabym ją na coś w stylu „Jest cudowny. Zabiera mnie prawie codziennie na randki i kupuje kwiaty. Jest po prostu kochany". Ale znając moje szczęście do facetów, te słowa nigdy nie padną z moich ust.

– I nic z tym nie robisz! – skarciła mnie przyjaciółka.

– No, bo za każdym razem kończy się to klęską – broniłam się.

– Dobra nie marudź, tylko słuchaj. Paweł ma kuzyna. Poznałam go kiedyś i wydawał się naprawdę spoko. Misio mówi, że on też jest sam i też twierdzi, że ma pecha do dziewczyn. No wiesz, może jak spotkają się dwa pechowce, to wyjdzie z tego coś pozytywnego. W końcu minus i minus daje plus.

Coś pozytywnego? Ona chyba żartuje. To będzie raczej wielka katastrofa.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odparłam niepewnie.

– Zuzik, ty mnie nawet nie denerwuj. Jak ty chcesz znaleźć swoją wielką miłość, skoro nawet jej nie szukasz?

Przewróciłam oczami. Ten tekst też stawał się powoli kultowy. Tyśka posługiwała się nim za każdym razem, kiedy schodziłyśmy na temat mojej dotąd nieodnalezionej wielkiej miłości. Zaczynałam mieć już tego serdecznie dosyć. Zadzwoniłam do niej żeby się odstresować, a tymczasem ona dobijała mnie jeszcze bardziej.

– Możemy zmienić temat? – spytałam z nadzieją.

– Nie ma mowy! – wrzasnęła moja przyjaciółka. – Umawiam cię z Szymonem na sobotę i nie przyjmuję sprzeciwu.

– Ale... – zaczęłam.

– Żadnego „ale" – przerwała mi. – Wiem, że nie lubisz randek w ciemno, ale od czegoś trzeba zacząć. Dobra, muszę kończyć, bo Paweł zaraz spali nasz obiad. Zadzwonię dziś do Szymona i przyjdę jutro do ciebie z ustalonymi szczegółami. Pa!

– Pa – odparłam sama do siebie, bo Tyśka zdążyła się już rozłączyć.

No, pięknie. To, przed czym wzbraniałam się przez tyle czasu, nagle zaczynało stawać się rzeczywistością. Trudno, jak mi nie wyjdzie z tym Szymonem, to się przefarbuję. I pocieszę się przynajmniej tym, że jestem głupią brunetką. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro