10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jakiś miesiąc temu Tyśka próbowała się ode mnie dowiedzieć, jak to jest wylądować za kratkami. Teraz sama mogła odpowiedzieć sobie na to pytanie. I miałam nadzieję, że to doświadczenie przyda się jej w pisaniu pracy licencjackiej. Bo jak nie, to okaże się, że przymknęli nas zupełnie bezcelowo.

Po tym, jak ochroniarz zadzwonił na policję, rozdzielił naszą trójkę, tak abyśmy nie skakały sobie do gardeł. W sumie wtedy panował względny spokój, bo Tyśka i brunetka nadal były wstrząśnięte faktem, że będą się musiały tłumaczyć przed funkcjonariuszami prawa, a ja modliłam się w duchu, abym tym razem nie musiała stanąć oko w oko z sierżantem Janickim. Już wyobrażałam sobie ten jego wredny uśmieszek, kiedy wpisywałby w moje akta kolejne wykroczenie. Miałby z tego pewnie niezłą satysfakcję, a ja chyba umarłabym z zażenowania.

Na szczęście moje modły zostały wysłuchane. Opatrzność jednak nade mną czuwa, bo na nasze przesłuchanie stawiło się jakichś dwóch facetów, których nigdy wcześnie nie widziałam. Jeden po trzydziestce, a drugi niewiele od nas starszy. Wydawali się całkiem sympatyczni i nawet nas nie wyśmiali, kiedy ochroniarz wytłumaczył im, co się właściwe stało. Jednak są na tym świecie ludzie, którzy potrafią się nie śmiać z cudzego nieszczęścia. Nawet jeśli zostało ono wywołane czymś tak absurdalnym jak bójka o sukienkę w sklepie odzieżowym.

Nic jednak nie mogło pójść tak łatwo, jakbym sobie tego życzyła. Policjanci zapytali o naszą wersję wydarzeń i wszystko zaczęło się od nowa. Tyśka i brunetka znów zaczęły się wyzywać i to chyba jeszcze bardziej niecenzuralnymi określeniami niż wcześniej. Starałam się im nie wtórować, chociaż to nie było łatwe, kiedy ta lafirynda nazwała moją przyjaciółkę „walniętą na głowę wywłoką z zaburzeniami psychicznymi". Nie miałam pojęcia, skąd wytrzasnęła taką wyrafinowaną obelgę, ale aż się we mnie zagotowało. Miałam zamiar odgryźć się w imieniu Tyśki, ale i tym razem mnie ubiegła. Tak, znów zaczęły się szarpać, jakby były niezbyt udolnymi zawodniczkami MMA. I tym razem szkody były większe niż jedna potargana kiecka. Brunetka miała prawdopodobnie zwichnięty nadgarstek i spuchniętą wargę, a Tyśka rozcięty łuk brwiowy i wielkiego siniaka na policzku. Ja obeszłam się bez widocznych kontuzji, ale wcale nie czułam się lepiej, bo tak po prawdzie, to ja stanowiłam przyczynę całego tego zamieszania.

Gdybym nie uparła się na tę durną sukienkę, to wszystko w ogóle nie miałoby miejsca. Ale, nie! Musiałam oczywiście postawić na swoim, co nie tylko po raz kolejny zdało mnie na łaskę policji, ale także naraziło na urazy zdrowotne moją najlepszą przyjaciółkę. Jak zwykle więcej strat niż pożytku.

Gdy policjanci opanowali jakoś drugą rundę rękoczynów, oznajmili, że skoro nadal nie możemy dojść do porozumienia, to przydałoby się nam coś, co zmusi nas do przemyślenia całej sytuacji i dostrzeżenia swoich błędów. A tym czymś okazała się cela.

W przeciwieństwie do Tyśki i brunetki, nie protestowałam, kiedy pakowali nas do radiowozu. Myślę, że to kwestia doświadczenia. Za pierwszym razem przeżywa się szok i próbuje przekonać wszystkich dookoła, że nic się nie zrobiło i aresztowanie porządnego obywatela, jakim się jest, to karygodna pomyłka wymiaru sprawiedliwości i pogwałcenie praw człowieka. Z każdym kolejnym razem się pokornieje i przyjmuje los z godnością i spokojem. Już nawet nie miałam nadziei, że to moja ostatnia przejażdżka policyjną furą. Na bank wyląduję tu jeszcze nieraz.

Nasze wejście na komisariat jakimś cudem obeszło się bez większej sensacji. Po prostu zaprowadzili nas do celi i w niej zamknęli. To znaczy, mnie i Tyśkę w jednej, a brunetkę w drugiej. Tak, coby powstrzymać kolejną bijatykę.

No i tkwiłyśmy tak w tym zamknięciu już chyba z godzinę. Oczywiście zabrali nam torebki wraz z całym wyposażeniem i nie raczyli nas poinformować, jak długo mamy tu tkwić. Gdybyśmy były nieletnie, zapewne wezwaliby naszych rodziców, ale w obecnej sytuacji nie miałam pojęcia, co się dalej wydarzy. Być może jeszcze raz nas przesłuchają, bo z tych krzyków, jakich musieli wysłuchiwać w sklepie, zapewne niewiele zrozumieli. No, ale oczywiście oni mają czas, więc nie pozostało nam nic innego jak tylko grzecznie czekać.

– To jest jakiś absurd – mruknęła Tyśka, po raz setny w ciągu kilku minut, zmieniając pozycję na niewygodnej plastikowej ławie. – Nie mogą nas tu przetrzymywać, przecież nie zrobiłyśmy nic złego! Jak ty próbowałaś ukraść samochód, puścili się wolno!

Nie powinnam mieć pretensji, że o tym wspomniała. Rozumiałam jej rozżalenie związane z pierwszym w życiu zatrzymaniem – w końcu sama to przeżyłam całkiem niedawno – i pozwoliłam jej wyrzucić z siebie złe emocje. Nawet jeśli przypominała mi przy tym moją niechlubną przeszłość. Zresztą obecnie znajdowałyśmy się w całkiem podobnej sytuacji.

– Na pewno za niedługo nas wypuszczą – zapewniłam ją, ale chyba nie na wiele się to zdało.

– Boże, jak moi rodzice się o tym dowiedzą... – biadoliła. – A Paweł? O matko, na pewno już mi teraz nie wybaczy!

To drugie załamanie nerwowe Tyśki w tym dniu i jak dla mnie to o dwa za dużo. Naprawdę sądziłam, że jeśli kiedyś dojdzie do tego, że aresztują naszą dwójkę, to ja będę tą rozhisteryzowaną, bezradną lalunią, a moja przyjaciółka walczącą o swoje twardą babką, za jaką zawsze uchodziła. Nie miałam pojęcia, jakim cudem te role się tak niespodziewanie odwróciły, ale musiałam działać. Nie mogłam pozwolić na to, aby Tyśka wypłakiwała sobie oczy i traciła całą pewność siebie, przez jakąś lafiryndę, która nie chciała mi odstąpić kiecki.

Starałam się na spokojnie przeanalizować całą sytuację i wszystkie możliwości, jakie mogłam wykorzystać. Było ich niestety bardzo niewiele. A tak właściwie to tylko jedna, która wcale nie napawała mnie optymizmem. Wręcz przeciwnie, najchętniej unikałabym jej jak ognia, ale musiałam jakoś ratować Tyśkę. A czego się to nie robi dla najlepszej przyjaciółki? Tak, nawet błaga o pomoc swojego wroga.

Kiedy kilka minut później przy drugiej z cel znalazł się jeden z policjantów, którzy przywieźli nas tu ze sklepu, nadal nie byłam przekonana co do mojego planu, ale zmusiłam się do jego realizacji. Facet wyciągnął zza kratek znienawidzoną przeze mnie brunetkę, po czym ruszył w stronę wyjścia, oznajmiając, że zabiera ją na przesłuchanie. Kiedy przechodził koło nas, zerwałam się z niewygodnej ławy i pobiegłam jak najbliżej niego.

– Przepraszam – zaczęłam uprzejmie, aby zwrócił na mnie uwagę. Na szczęście nie zignorował mnie, tylko spojrzał z lekkim wyrzutem. – Czy mogłabym porozmawiać z sierżantem Janickim?

Tak, wiem. To zapewne najgorszy pomysł świata, ale nie miałam wyjścia. Jeśli ktoś byłby skłonny udzielić mi jakichś konkretnych informacji, to tylko on. Już nawet przeboleję jakoś fakt, że dam mu kolejny powód do naśmiewania się ze mnie. Zresztą i tak pewnie prędzej czy później by się dowiedział o tym, że ostatecznie i tak wylądowałam za kratkami. A niech ma chłopak trochę rozrywki. I tak już chyba w jego oczach nie mogłam uchodzić za większą idiotkę niż do tej pory.

– A to pani znajomy? – spytał podejrzliwie policjant.

– Cóż, można tak to ująć – odparłam, mając nadzieję, że to mi pomoże, a nie zaszkodzi.

– Zaraz, zaraz. – Facet przyjrzał mi się uważniej. – Czy to nie pani przypadkiem...

– Próbowała ukraść jego samochód? – przerwałam mu sfrustrowana. – Tak, to byłam ja!

Chyba nie myliłam się w kwestii tego, że cały komisariat wiedział o moim brawurowym wyczynie. Najwyraźniej nieważne, co zrobię, jak narażę się policji, i tak zawsze będą mnie kojarzyć tylko z tym jednym incydentem. Będę żywą legendą. Co prawda wolałabym być rozpoznawana ze względu na coś bardziej pochlebnego, no ale zawsze to już jakaś sława.

– Miałem na myśli to, że to pani znalazła tę bombę w kawiarni na rynku – wytłumaczył nieco zaskoczony policjant. – Ale kradzież to też niezłe osiągnięcie.

Nie no, po prostu cudownie. Nie ma to jak samej się wygadać na temat czegoś, czym absolutnie nie miałam zamiaru się chwalić. Mój pech chyba wrócił na dobre. A tak dobrze mi szło!

– No to zawoła pan go czy nie? – spytałam już znacznie mniej uprzejmie. Wiem, że to niegrzeczne, zwłaszcza wobec kogoś, kto zapewne decydował o długości mojego pobytu w celi, ale byłam już tak poirytowana całą sytuacją, że było mi wszystko jedno. Mogłam nawet spędzić tu resztę życia. No dobra, przesadziłam. Wolałabym jednak wyjść najszybciej, jak się da. A do osiągnięcia tego celu potrzebowałam Janickiego.

– Sprawdzę, czy w ogóle jest na tej zmianie – odparł trochę niechętnie policjant, zapewne dając mi do zrozumienia, żebym za bardzo nie liczyła na to, że go zobaczę.

Oczywiście istniało prawdopodobieństwo, że on po prostu nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Miałam jednak nadzieję, że będzie na tyle ciekawy widoku mnie za kratkami, że pokusi się na to, aby tu zajrzeć. Jeśli bardzo będzie chciał, pozwolę mu nawet zrobić zdjęcie na pamiątkę.

Policjant i brunetka zniknęli mi z pola widzenia, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, więc wróciłam na moje wcześniejsze miejsce. Tyśka chyba nawet nie zwróciła uwagi na to, że z kimś rozmawiałam. Próbowałam ją pocieszyć, ale nie odniosło to większego rezultatu. Chyba miała naprawdę kiepski dzień. I do tego dość emocjonalny. Może to przez napięcie przedmiesiączkowe.

– Jak myślisz, kiedy nas wreszcie wypuszczą? – spytała zrozpaczona.

– Nie wiem – odparłam szczerze. – Ale nie mogą nas tu trzymać w nieskończoność.

Znów zapadła między nami cisza. W pobliżu nie było żywego ducha, a od zimnych murów rozchodziło się nieprzyjemne echo, więc milczenie było w sumie lepsze od bezsensownej rozmowy. Wystarczało nam to, że siedziałyśmy w tym razem. To się nazywa prawdziwa przyjaźń.

Kilkanaście minut później rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. W pierwszej chwili myślałam, że to ten sam policjant wrócił, aby zabrać nas na przesłuchanie lub oznajmić, że Janicki się nie pojawi. Kiedy jednak zobaczyłam ten tak dobrze mi znany cwany uśmieszek, nie byłam pewna, czy powinnam się cieszyć, czy raczej jęknąć z frustracją. Niestety było za późno na takie rozważania. Sama naraziłam się na to spotkanie, więc teraz musiałam się z tym dzielnie zmierzyć.

– Coś niebywałego – oznajmił na wstępie, śmiejąc się jak głupi do sera. – Mała, biedna Zuzia znowu w tarapatach.

Słysząc tę wersję mojego imienia, aż zacisnęłam szczękę, ale nic nie powiedziałam. I tak dałam mu już za dużo satysfakcji. Jeślibym się przyznała, że nie znoszę Zuzi, dałabym mu kolejną broń przeciwko mnie. I co całkiem za darmo.

Niestety ktoś i tak postanowił to zrobić.

– Lepiej tak do niej nie mów – odezwała się Tyśka, która nagle obudziła się ze swojego amoku. – Ona nie znosi, jak ktoś zwraca się do niej „Zuziu".

Posłałam jej mordercze spojrzenie, ale nawet tego nie zauważyła.

– Och, doprawdy? – spytał przesłodzonym głosem Janicki. – W takim razie będę cię tak częściej nazywał. Zuziu.

Byłam bliska wybuchu, ale się powstrzymałam. Nie mogłam dać się sprowokować. Ściągnęłam go tutaj po to, aby nam pomógł, a nie tylko przysparzał coraz więcej problemów. A jak wdam się z nim w dyskusję, to pewnie narażę się na przedłużenie odsiadki.

– Dzięki – rzuciłam z sarkazmem w stronę Tyśki, która okazała się zdrajczynią. – Teraz będzie mnie tym torturował.

Ta tylko wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. Ale dla mnie było! Skoro już dobrowolnie wystawiłam się na ośmieszenie, mogła mi chociaż zaoszczędzić innych niedogodności. Ja tu próbuję nas ratować, a ona tak mi się odwdzięcza?!

– Justyna Makowska, jak mniemam. – Janicki zupełnie zignorował mój komentarz i zwrócił się do mojej przyjaciółki.

– Tyśka – odparła, uznając to chyba za odpowiedź twierdzącą.

Szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś zwrócił się do niej pełnym imieniem. Chyba jakiś nauczyciel w liceum. Dla mnie zawsze była po prostu Tyśką. Tak mówił do niej jej tata, gdy była mała, i tak już zostało. W życiu nie nazwałabym jej Justyną. To po prostu do niej nie pasowało.

– A ty to kto? – zapytała bezczelnie. O, chyba wróciła Tyśka, którą znam.

– Sierżant Bartosz Janicki – odparł kompletnie niewzruszony jej arogancją.

Przez moment moja przyjaciółka miała nieco zdezorientowaną minę. Zapewne nie mogła zrozumieć, czemu tak swobodnie rozmawiam sobie z jakimś policjantem. Po chwili jednak klapka się jej otwarła, a oczy zaświeciły z podekscytowania. Zerwała się z zimnej, niewygodnej ławki i podbiegła do krat.

– Posterunkowy ciacho! – krzyknęła z nadmiernym, jak na mój gust, entuzjazmem. – Rzeczywiście niezłe z niego ciacho! – dodała, zwracając się do mnie i puszczając mi oko, ale to pierwsze zrobiła na tyle głośno, że Janicki oczywiście też to usłyszał.

– A nie mówiłam! – wrzasnęłam, także wstając i podchodząc bliżej. – To ona cię tak nazwała!

Tyśka nie bardzo miała pojęcie, o czym mówiłam, ale Bartek chyba dobrze pamiętał tę rozmowę przy przesłuchaniu w sprawie bomby, bo zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową z politowaniem. Chyba nadal nie do końca mi wierzył. Nie przekonywał go nawet fakt, że to Tyśka i Krzysiek użyli takiego określenia, a ja ani razu.

– No dobra, skończmy już z tym uprzejmościami – zaproponował, kiedy moja przyjaciółka nadal gapiła się na niego jak na ósmy cud świata, a ja po raz kolejny byłam bliska rozważenia samobójstwa. – Po co właściwie chciałaś się ze mną zobaczyć? Bo wiesz, jeśli faktycznie liczyłaś na tę randkę, nie musiałaś dawać się zamknąć w celi. Wystarczyło zwyczajnie poprosić.

Jak Boga kocham, zaraz znajdę w sobie siłę, aby rozerwać te pręty i rzucić się na niego z pazurami. Ja tu się praktycznie przed nim kajałam, a ten jak zwykle próbował wyprowadzić mnie z równowagi. Miał szczęście, że oddzielały nas kraty, bo chyba nie ręczyłabym za siebie.

– Zuza nie potrzebuje już randek – do rozmowy znów wtrąciła się Tyśka. – Teraz ma chłopaka – dodała jakby z dumą.

Owszem cieszyłam się z tego, że mam Tomka, ale wolałabym jednak, żeby moja najlepsza przyjaciółka nie rozpowiadała o tym na prawo i lewo. Niby nie było w tym nic złego, ale nie ma co zapeszać. Jak już będę w stu procentach pewna, że to coś poważnego, to wtedy mogę się chwalić.

Po chwili uznałam jednak, że to może i dobrze, aby Janicki został poinformowany o zmianie mojego statusu singielki. Może przestanie sobie wmawiać, że na niego lecę, i skończy z tymi mało śmiesznymi żartami.

– Czyli klątwa blond włosów przełamana? – spytał nadal kpiącym tonem policjant. – Gratulacje.

Jeszcze słowo i chyba naprawdę stracę nad sobą panowanie. Byłam przygotowana na żarty związane z moim dzisiejszym zatrzymaniem, ale te dotyczące mojego życia uczuciowego nie były zbyt mile widziane. Myślałam, że już uwolniłam się od tego koszmaru, ale najwyraźniej byłam w błędzie.

– Co prawda Zuzka już jest niedostępna, ale ja jestem jak najbardziej chętna na spotkanie poza ścianami celi – oznajmiła Tyśka i zatrzepotała zalotnie swoimi długimi rzęsami.

Wybałuszyłam na nią oczy. Co ona pieprzy?! Przecież jeszcze kilka godzin temu była na zabój zakochana w Pawle! Nie mogła od tak o tym zapomnieć!

– Ale ty jesteś praktycznie zaręczona! – wrzasnęłam, próbując przemówić jej do rozsądku.

– Jeszcze nie jestem – odparła, nie odrywając wzroku od Janickiego.

– Ale będziesz, jak tylko stąd wyjdziesz! – nie dawałam za wygraną.

– Może będę, może nie. – Tyśka wzruszyła ramionami. – Póki co to jeszcze kwestia dyskusyjna.

To chyba jakiś sen. Koszmar wręcz! Przecież to, czego właśnie byłam świadkiem, nie mogło dziać się naprawdę! Czy podczas tej bójki, walnęła się w głowę i nastąpiła zmiana osobowości czy co?! Inaczej chyba nie da się tego wytłumaczyć.

– Kim jesteś i co zrobiłaś z moją przyjaciółką?! – wrzasnęłam, mocno nią potrząsając.

Tyśka pozostawała zupełnie niewzruszona moim wybuchem i to sprawiło, że zaczęłam się martwić jeszcze bardziej. To, co się z nią dzisiaj działo, było taką anomalią, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. Myślałam, że znam tę dziewczynę na wylot – w końcu czternaście lat przyjaźni o czymś jednak świadczy – ale w tej chwili miałam wrażenie, że obok mnie stała zupełnie obca osoba. I może zabrzmi to absurdalnie, ale właśnie ten fakt w dzisiejszym dniu przeżywałam najbardziej. Co tam bijatyka w sklepie, aresztowanie, zamknięcie za kratkami i ponowne spotkanie Janickiego. Nagła przemiana Tyśki przebijała to wszystko.

– Jezu, Zuzka, wyluzuj. – Próbowała mnie uspokoić, kładąc mi ręce na ramionach. – To był tylko taki żarcik – zapewniła, ale równocześnie puściła oczko do Bartka i nie miałam takiej pewności, czy mówiła serio. – Poza tym nie sugerowałam randki, tylko zwykłe towarzyskie spotkanie.

Dobra, czy ktoś coś z tego rozumie? Bo ja kompletnie nic. Po jaką cholerę Tyśka miałaby się spotykać z facetem, który bezpodstawnie zakuł mnie w kajdanki? Może i był przystojny, ale na tym jego zalety się kończyły. Przynajmniej ja nie miałam okazji zapoznać się z żadną inną, dlatego też wątpiłam w jej istnienie. Poza tym ja miałam Tomka, ona Pawła, więc, po kiego grzyba, nam jeszcze do szczęścia potrzebny Janicki?

– Ty się lepiej skup na swoim niedoszłym narzeczonym! – fuknęłam.

– Niby jak, skoro siedzimy w zamknięciu? – odburknęła.

– Gdybyś nie przystawiała się do pana sierżanta, może już byłybyśmy na wolności – warknęłam, pomału tracąc do niej siły. – Pomożesz się nam stąd wydostać? – spytałam słodko Bartka, który przyglądał się nam z odrobiną śmiechu i odrobiną politowania.

Przynajmniej tyle, że z grzeczności nie skomentował naszej niezbyt inteligentnej wymiany zdań. A może po prostu zabrakło mu na to słów. Bez względu na to, jaka była przyczyna jego milczenia, cieszyłam się, że oszczędził mi kolejnych frustracji.

– A może jakieś magiczne słowo? – odparł z cwanym uśmieszkiem.

Wiedziałam, o co mu chodziło, ale nie chciałam dać mu tej satysfakcji. Postanowiłam więc udać głupią. Czasami się to opłaca.

– Alohomora? – odparłam, jakbym nie skumała, o co mu biega.

Nie zaśmiał się, tylko spojrzał na zamek w oddzielających nas drzwiach, po czym spojrzał na mnie ze smutną minką i oznajmił:

– Chyba nie podziałało.

Nie czekając na moją odpowiedź, obrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Nie, nie, nie! Nasza jedyna szansa oddalała się od nas zapewne bezpowrotnie. Musiałam ją zatrzymać, nawet za cenę płaszczenia się przed tym arogantem.

– Hej, zaczekaj! – zawołałam rozpaczliwie. – Pomóż nam. Proszę! – dodałam tonem pełnym desperacji.

Tym razem magiczne słowo podziałało. Zatrzymał się, po czym obrócił w naszą stronę.

– Wiesz, ile mam przez ciebie dodatkowej roboty papierkowej? – westchnął ciężko i podszedł bliżej celi.

– A ty chwalisz się czy żalisz? – spytałam z wyrzutem. – Bo, tak dla przypomnienia, sam narobiłeś sobie niepotrzebnych kłopotów, ciągnąc mnie na komisariat w środku nocy, chociaż de facto nie popełniłam żadnego przestępstwa.

Wiedział, że miałam rację, więc darował sobie kolejne uszczypliwości. Miałam nadzieję, że już znudziło mu się to przekomarzanie i w końcu przejdziemy do konkretów. I tak straciłyśmy tu już wystarczająco dużo czasu. Nie miałam ochoty użerać się z tym łosiem dłużej niż to konieczne.

– No dobra, to co tym razem przeskrobałaś?

No i o to mi chodziło. Wreszcie przechodzimy do sedna sprawy, chociaż mogliśmy to zrobić z dziesięć minut temu. Ale nie, po co? Trzeba się trochę popastwić nad biedną, umordowaną aresztantką.

– Wersja pełna czy skrócona? – spytałam, zastanawiając się, które fragmenty dzisiejszego przebiegu zdarzeń są niezbędne, a które z czystym sumieniem i korzyścią dla mnie samej mogę pominąć.

– Skrócona – odparł bez wahania. – Nie mam zamiaru po raz kolejny wysłuchiwać niepowodzeń całego twojego życia.

A było już tak miło. Ale jak zwykle musiał to zepsuć. Co jest nie tak z tym człowiekiem? Jak się pracuje z innymi ludźmi, to trzeba być chociaż odrobinę taktownym i kulturalnym. Naprawdę nie miałam pojęcia, co ten facet robił w policji, nie mając w sobie za grosz empatii. Postanowiłam jednak zignorować drugą część jego wypowiedzi. Dalsze przerzucanie się złośliwościami nie miało sensu.

– Byłyśmy w sklepie odzieżowym – zaczęłam, starając się przekazywać suche fakty. – Znalazłam świetną sukienkę, ostatnią w moim rozmiarze. Chciałam ją przymierzyć, ale jakaś inna laska chwyciła ją w tym samym momencie. Zaczęłyśmy się kłócić, która powinna ją wziąć. Kiedy tamtej udało się wyrwać mi tę kieckę, Tyśka się na nią rzuciła. W sensie na tę pańcię. Tak w ramach przyjacielskiej solidarności, rozumiesz? No i zaczęły się szarpać. Chciałam je rozdzielić, ale też oberwałam. Do tej pory boli mnie prawy bark. Potem znalazł nas ochroniarz i zadzwonił na policję, bo niby nie chciałyśmy współpracować. To znaczy, ja chciałam, już nawet odpuściłam sobie tę sukienkę, z której i tak zostały same strzępy. A to była naprawdę boska kiecka. Nie zasługiwała na taki los. No ale to wszystko przez tę lafiryndę! Jakby mi ją oddała po dobroci, to nic by się nie stało! Ja miałabym idealną kieckę, Tyśka by nie oberwała, nie wylądowałybyśmy w areszcie za ponowną bójkę w obecności policjantów i nie musiałbyś mnie oglądać. Tak że no, wypuścicie nas, zamknijcie tę pindzię, bo to jej wina, i rozstańmy się w pokoju. Tym razem miejmy nadzieję do świętego nigdy.

Po zakończeniu mojej pasjonującej opowieści nastała chwila ciszy.

– Już koniec? – spytał Janicki jak zwykle tym swoim sarkastycznym tonem. – Myślałem, że to jednak wstęp do bardziej rozbudowanej relacji.

No dobra, może trochę mnie poniosło. No, ale musiałam wreszcie wyładować te emocje, które zbierały się we mnie przez cały dzień. A że padło akurat na Bartka, to nie moja wina. Gdyby był chociaż odrobinę dla mnie milszy, może nie czułabym potrzeby uprzykrzania mu życia.

– Justyna, chciałabyś coś dodać? – spytał, patrząc na moją przyjaciółkę.

– Jeśli czegoś ode mnie chcesz, to nie mów do mnie Justyna – oznajmiła lekkim tonem. – Z reguły nie reaguję na to imię.

– Okej, czyli żadnych Zuzi i Justyn – mruknął pod nosem. – Wy to macie wymagania – dodał, kręcąc głową z dezaprobatą.

– Nielubienie swojego imienia to nie przestępstwo, Bartłomieju – odgryzłam się.

Spojrzał na mnie z ukosa.

– Wiesz, że nie tak mam na imię – odparł, krzyżując ręce na piersi.

– To nie jest teraz istotne! – fuknęłam. – Ważne, żebyś nas stąd wydostał lub chociaż dowiedział się, jak długo mają nas zamiar tu jeszcze trzymać.

Chyba w końcu znudziło mu się wyprowadzanie mnie z równowagi, bo zaoferował, że spróbuje zorientować się w sytuacji. Oczywiście nie omieszkał przy tym wspomnieć, że to nie należy do jego obowiązków i zrobi to z dobroci serca. Też mi coś! Jak na mój gust ten facet nie miał serca! Bo gdyby miał, nie naśmiewałby się perfidnie z nieszczęścia biednej, głupiej blondynki, czyli ze mnie. Co prawda nie pozostawałam mu dłużna, ale to on zapoczątkował tę całą szopkę. W dodatku zawsze kiedy się spotykamy, to ja znajduję się w jakiejś kompromitującej sytuacji, a nie on. Tak więc z góry byłam na przegranej pozycji, a on nie miał skrupułów, aby to wykorzystywać dla swojej przyjemności.

– Chcecie, abym kogoś powiadomił? – spytał, kiedy kierował się do wyjścia, by porozmawiać z policjantami, którzy prowadzili naszą sprawę.

Pokręciłam przecząco głową. Naprawdę nie czułam potrzeby dzielenia się z nikim moim kolejnym osiągnięciem w kwestii konfliktów z prawem. Chociaż znając życie, i tak zanim stąd wyjdę, już pół miasta będzie wiedziało, co mi się znów przytrafiło.

– Tak. – Nagle do rozmowy znów włączyła się Tyśka. – Mógłbyś zadzwonić do mojego narzeczonego?

– O, to masz jakiegoś narzeczonego? – Od strony drzwi doszedł nas znajomy głos. – Kiedy ostatnio się widzieliśmy, cisnęłaś mi pierścionkiem w twarz.

Na widok Pawła odetchnęłam z ulgą. Może jego obecność sprawi, że Tyśka w końcu się ogarnie i znów zacznie się zachowywać jak moja dawna przyjaciółka, a nie jak to dziwne stworzenie, z którym męczę się od kilku godzin.

– Misiu! – zawołała z uwielbieniem. – Co ty tutaj robisz?

Miałam nadzieję, że przyjechał, aby nas odebrać. Od czasu aresztowania minęło dość sporo czasu, musiało już teraz być późne popołudnie i autobusy nie jeździły tak często, jak w ciągu dnia. Dobrze chociaż, że tym razem nie wybrałyśmy się na zakupy samochodem (miałyśmy w planie skoczyć przed powrotem do domu na drinka), bo gdybyśmy musiały się jeszcze wrócić na parking galerii, to chyba padłabym trupem.

– Cóż, nie mogłem przepuścić tego przedstawienia – odparł Paweł, wskazując na nas, nadal tkwiącymi za kratkami. – Jesteście takim duetem wybuchowym, że odkąd was poznałem, czekałem na moment, aż tu wylądujecie.

Nie no, wielkie dzięki za wiarę w człowieka. Wiem, że czasami nas ponosi głupawka, ale żeby do razu zakładać, że nas przymkną, to już naprawdę przegięcie. Okej, już raz mnie aresztowali i to zwiększyło prawdopodobieństwo kolejnego zakucia w kajdanki, ale sądziłam, że jednak moi bliscy pokładają we mnie odrobinę więcej nadziei. Jak zwykle jednak się brutalnie rozczarowałam. Chyba powinnam przestać liczyć na to, że ktokolwiek ma o mnie chociaż odrobinę dobre mniemanie.

– Jesteś okropny! – Tyśka zgodziła się z moimi przemyśleniami. – My tu przeżywamy coś strasznego, a ty się jeszcze z tego cieszysz!

I teraz Tyśka dokładnie wiedziała, co ja czułam, kiedy wpadałam na Janickiego. Nie zdążę nawet wytłumaczyć, co mi się przytrafiło, a już byłam oceniana i szyderczo wyśmiewana. To naprawdę deprymujące. I do tego obniża poczucie własnej wartości. Starałam się to usilnie ukrywać, ale przy Bartku zawsze czułam się nieco onieśmielona. Nawet jeśli zarzucałam go jakimiś sarkastycznymi obelgami, to bardziej w obronie własnej niż chęci zaatakowania go z premedytacją. Chociaż, nie powiem – czasami te słowne potyczki dawały mi trochę satysfakcji.

– Wcale się nie cieszę! – odburknął Paweł. – Od kilku dni próbuję się z tobą skontaktować, ale skutecznie mnie unikasz. Cieszyłem się, kiedy w końcu odebrałaś telefon, ale okazało się, że to jakiś policjant, który cię aresztował! Aresztował! Nie chcesz dać się zaobrączkować, ale sama pchasz się do celi?! Kobieto, co jest z tobą nie tak?!

W moich oczach Paweł uchodził za oazę spokoju, więc ten nagły wybuch nieco mnie zaskoczył i zaniepokoił. Biedna Tyśka, która do tej pory jeszcze jakoś się trzymała, w tym momencie pękła jak tama i łzy polały się hektolitrami. Płacz nie był czymś, co u mojej przyjaciółki można było często zauważyć, a dzisiejszego dnia zdarzyło się to już drugi raz, więc to wszystko zaczęło mnie pomału przytłaczać. Błagam, niech ten dzień już się skończy, bo za chwilę mój mózg przestanie normalnie funkcjonować. A to grozi pewną katastrofą.

– Nie krzycz na mnie! – zawyła przez łzy. – To wszystko przez ciebie!

– Przeze mnie?! – wrzasnął z oburzeniem. – To ty powiedziałaś, że mam się nawet nie wysilać z oświadczynami, bo i tak ich nie przyjmiesz!

– Bo nie byłam na to przygotowana! Ja mam dopiero dwadzieścia jeden lat! – odparła, wyznając te same obawy, z których zwierzała mi się wcześniej. – To, że moja matka w tym wieku była już po ślubie i z dzieckiem w drodze, nie znaczy, że ja też muszę!

– Przecież nikt cię do niczego nie zmusza!

– Ale wywierasz na mnie presję!

– Jaką presję, do cholery?! Możesz odmówić z czystym sumieniem!

Dalszego przebiegu tej kłótni nie będę przytaczać, bo zaczęli krzyczeć jedno przez drugie i sama się po chwili w tym pogubiłam. Po jakiejś minucie tych wrzasków rozbolała mnie głowa i już naprawdę miałam wszystkiego dość. Przez te kilka tygodni względnego braku zakłócania spokoju, odzwyczaiłam się od wszelkich tego typu sytuacji. Musiałam chyba na nowo nauczyć się z nimi radzić, bo coś czułam, że znów na dobre powrócą do mojego pechowego życia.

– Boże, co za drama – niespodziewanie odezwał się do mnie Janicki, kiedy pozostała dwójka nadal skakała sobie do gardeł. – Dawno tu już takiej nie mieliśmy – dodał, kręcąc głową z politowaniem.

– E tam, dramy są całkiem fajne – odparłam, a on spojrzał na mnie z powątpiewaniem. – Dopóki się w nich nie uczestniczy. Wtedy to już trochę gorzej. Wiem z doświadczenia.

Albo miałam zwidy, albo Bartek właśnie się do mnie uśmiechnął. I to naprawdę szczerze! No coś podobnego! Nie sądziłam, że dożyję tej chwili, ale oto stała się ona rzeczywistością. Proszę państwa, sierżanta Janickiego jednak stać na ludzkie odruchy. Brawa dla niego!

– Dobra, dłużej tego nie zniosę – mruknął po kilku kolejnych chwilach wypełnionych wrzaskiem. – Zamknijcie się do cholery! – także podniósł głos. – To jest komisariat, a nie targ. Jak macie sobie coś do wyjaśnienia, to poczekajcie z tym do momentu, jak opuścicie ten budynek. Tu pracują ludzie i należy im się spokój. Chyba że chcecie spędzić noc w celi – to zapraszam. Krzyczcie sobie dalej.

No dobra, musiałam to przyznać – Janicki w takim władczym wydaniu był naprawdę sexy. Nie żebym na niego leciała – broń Boże – to tylko zwykłe stwierdzenie faktu. Nawet jeśli charakter miał wyjątkowo podły, to w kwestii aparycji niczego mu nie można odmówić. Czemu zazwyczaj tak to jest, że wygląd i osobowość nie idą ze sobą w parze? Na szczęście nie musiałam się już tym przejmować, bo Tomek oba te aspekty posiadał na jak najwyższym poziomie. Z moim dotychczasowym pechem, to trafił mi się jak ślepej kurze ziarno, ale nie miałam zamiaru protestować.

– A ty to kto? – spytał Paweł, jakby dopiero teraz zauważył, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze oprócz Tyśki.

– Sierżant Janicki – odparł Bartek takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało, ale Paweł spojrzał na niego niezrozumiale. – Posterunkowy ciacho? – dodał z westchnieniem.

Chyba nie bardzo podobało mu się to, że moi znajomi kojarzyli go po tym przezwisku, ale najwyraźniej się już z tym pogodził. I to nawet dobrze, bo coś czułam, że przylgnie ono do niego na dobre.

– Ach, to ty aresztowałeś kiedyś Zuzę? – upewnił się chłopak mojej przyjaciółki, tak jakby zupełnie mnie tam nie było. – Paweł Łuczak – przedstawił się. – Narzeczony Tyśki.

– Myślałem, że nie jesteście jeszcze narzeczeństwem – odparł Bartek, marszcząc brwi i wyraźnie gubiąc się w tej całej sytuacji. Ja zresztą też już straciłam wątek rozgrywającej się przy nas kłótni.

– W zasadzie to nie jesteśmy – potwierdził Paweł. – Ale będziemy – dodał z przekonaniem. – Tysia nie potrafi mi się za długo opierać, prawda, skarbie?

Moja przyjaciółka nadal zgrywała obrażoną, ale widziałam, że zaczyna mięknąć. To akurat prawda – Tyśka zawsze szybko wybaczała swojemu ukochanemu. Za bardzo go kochała, żeby tracić czas na niepotrzebne fochy. I to właśnie w nich związku było takie cudowne. Nieważne o co się posprzeczali, zaraz znów byli w sobie szaleńczo zapatrzeni.

– Gdzie masz ten pierścionek? – spytała niby lekceważąco.

– Tutaj – odparł, wyciągając pudełeczko na biżuterię z kieszeni spodni.

Och, jakie to słodkie! Nosił go cały czas przy sobie! Jeśli to nie przekona Tyśki, to już nie wiem, co innego by mogło. Chyba tylko porządne zdzielenie patelnią w łeb. Choć to też nie zawsze odpowiednio skutkuje. Na Kondzia na przykład w ogóle nie działa.

– Dawaj go – mruknęła, po czym wyciągnęła rękę między prętami i wyrwała mu pudełeczko z dłoni.

Cała nasza zdumiona trójka przyglądała się, jak moja przyjaciółka wyciąga pierścionek z futerału, wkłada go sobie na serdeczny palec, a potem odsuwa nieco dłoń na wysokości oczu, aby przyjrzeć mu się z odległości. Po dokonaniu oceny, uśmiechnęła się szeroko.

– No, pasuje idealnie – mruknęła pod nosem, nadal przyglądając się brylantowi na jej palcu.

– Czyli się zgadzasz? – zapytał z nieukrywaną nadzieją Paweł.

– Włożyłam go na palec. To chyba coś znaczy, nie? – odparła bezczelnie, jak to miała w zwyczaju, i dzięki temu zdobyłam już stuprocentową pewność, że moja przyjaciółka znów była sobą. – A ty co tak stoisz jak kołek? – rzuciła w stronę Janickiego. – Właśnie zgodziłam się zostać żona tego faceta i chciałabym go namiętnie pocałować, ale nie mogę tego zrobić, bo tkwię za tymi pierońskimi kratami. Czy mógłbyś więc z łaski swojej w końcu nas stąd wypuścić?

Bartka chyba zszokowała ta nagła zmiana osobowości Tyśki, bo spojrzał tylko na nią z lekkim przerażeniem w oczach, po czym mruknął coś pod nosem i ruszył w stronę wyjścia z pomieszczenia. Po drodze kręcił głową z niedowierzaniem. Nie dziwiłam mu się. Pewnie miał wrażenie, jakby trafił do wariatkowa. Cóż mogę powiedzieć – to moja codzienność. Gdyby o tym wiedział, może nie dziwiłby się niektórym moim wzbudzającym niepokój zachowaniom.

Janicki stanął jednak na wysokości zadania, bo kilka minut po jego wyjściu, pojawił się policjant, który nas aresztował, i zabrał nas na krótkie przesłuchanie, które tym razem obeszło się bez wrzasków. Wytłumaczyłyśmy wszystko rzeczowo (z pominięciem zbędnych szczegółów, którymi uraczyłam Bartka) i niedługo później zwrócono nam wolność. Na szczęście nie natknęłyśmy się już nigdzie na tę narwaną brunetkę. Tyśka co prawda była już w o wiele mniej bojowym nastroju, ale lepiej dmuchać na zimne.

– Gołąbeczki, podrzucicie mnie do domu czy mam popylać na autobus? – spytałam, kiedy kierowaliśmy się do wyjścia, a Tyśka i Paweł najwyraźniej nie mieli zamiaru się od siebie odkleić. Ja rozumiem, że pełnia szczęścia i w ogóle, ale nadal byliśmy na komisariacie. Zaraz mogą ich aresztować za obściskiwanie się w miejscu publicznym.

– Jasne, zabierzemy cię – odparł Paweł, ale poważnie zaczynałam rozważać komunikację miejską, bo miałam wrażenie, że jak tylko wsiądą do samochodu, rzucą się na siebie jak wygłodniałe zwierzęta na jedzenie.

Byliśmy już prawie w progu głównych drzwi, kiedy usłyszałam, jak ktoś mnie woła. Przez chwilę miałam ochotę tego kogoś zignorować, ale ostatecznie uznałam, że jednak przydałby mu się podziękowania. W końcu rodzice wychowali mnie na kulturalną młodą kobietę.

– Widzę, że was wypuścili – zagadnął niezbyt odkrywczo.

– Ta, uznali to za głupi wybryk – mruknęłam. – Dzięki... dzięki, że się za nami wstawiłeś – dodałam niepewnie, nie patrząc mu w oczy. I tak już same te słowa ledwo przeszły mi przez gardło.

– Poręczyłem za was i mam nadzieję, że to coś dla was znaczy – odparł takim tonem, jakby robił mi wielką łaskę. Phi! Też mi coś! – Tak że obym was tu więcej nie widział! – zawołał w stronę wciąż migdalących się moich przyjaciół. Tym razem powiedział to w żartach i zrozumiałam, że pierwszą częścią wypowiedzi znów się ze mną droczył. Nie miałam już jednak siły ani ochoty bawić się w jego gierki. To był długi dzień pełen wrażeń.

– Postaramy się trzymać z daleka od celi – odparłam z bladym uśmiechem. – Jeszcze raz dzięki – dodałam szybko i ruszyłam w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej się stąd ewakuować.

Zanim zamknęły się za mną drzwi, usłyszałam jeszcze jego śmiech i słowa:

– Zawsze do usług, Zuziu! 

***************************** 

Dzięki za wszystkie gwiazdki. Kolejny, jak zwykle, za tydzień :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro