14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– To był zły pomysł – mruknęłam, przyglądając się swojemu nienagannemu makijażowi we wewnętrznym lusterku samochodu. – To był bardzo zły pomysł.

Od jakichś dziesięciu minut siedziałam w mojej zaparkowanej przed kościołem corsie i próbowałam zmusić się do wyjścia na zewnątrz, ale z każdą kolejną chwilą było mi coraz trudniej. To, co mnie czekało, napawało mnie dużym niepokojem. A może wręcz przerażeniem. Od początku wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyjdzie!

Dopiero w czwartek wieczorem dostałam SMS od Janickiego ze szczegółami całej ceremonii. Ślub miał się odbyć o czternastej w pobliskim kościele, a potem para młoda wraz z gośćmi miała udać się na przyjęcie weselne do oddalonego o jakieś piętnaście kilometrów lokalu. Pierwotny plan zakładał, że Bartek po mnie przyjedzie i razem udamy się na mszę. Niestety okazało się, że jako świadek musiał dopilnować jeszcze kilku rzeczy (czy też fanaberii swojej siostry – jak to ujął) i nie zdąży mnie odebrać. Nie pozostało mi więc nic innego, jak jakimś cudem samej dotrzeć na miejsce. Kondziu i tata proponowali mi, że mnie podrzucą, ale kategorycznie odmówiłam. Nie mogłam dopuścić do tego, aby jakikolwiek członek mojej rodziny miał chociażby sekundowy kontakt z Janickimi, bo jak nic spaliłabym się ze wstydu i nigdy więcej nie mogłabym pokazać im się na oczy.

Wczoraj zdałam sobie sprawę, że wpraszałam się na wesele ludzi, o których zupełnie nic nie wiedziałam, więc postanowiłam zrobić facebookowy research. Co prawda detektywem najwyższych lotów to ja nie byłam, ale podstawowe informacje całkiem łatwo było zdobyć. Zaczęłam od konta Bartka, na którym nie znalazłam nic ciekawego oprócz kilku zdjęć z wakacji czy spotkań z kumplami. Tak oto natknęłam się na Kacpra Trackiego, który musiał być rzeczonym panem młodym. Ukończyli z Bartkiem to samo liceum, w tym samym roku, a więc to musiał być on. Przy okazji dowiedziałam się, że Janicki ma dwadzieścia siedem lat. Miałam nadzieję, że nikomu nie wyda się podejrzane, że było między nami aż sześć lat różnicy, co raczej rzadko się w tych czasach zdarzało. A przynajmniej wśród tak młodych ludzi.

Na Facebooku Kacper miał ustawiony status „W związku z Blanka Janicka". Niezwłocznie przeniosłam się na jej profil i o mało co nie zaniemówiłam z ważenia. Blanka była po prostu olśniewająca – spokojnie mogłaby pozować w tych wszystkich światowych magazynach o modzie. Wzrost, figura, długie, lśniące kasztanowe włosy, duże brązowe oczy i szeroki uśmiech – wszystko miała wręcz idealne! Patrząc na nią, popadałam w kompleksy. A na żywo, w sukni ślubnej, pewnie zwali wszystkich z nóg. Czemu ja nie mogłam być taka urodziwa? Może łatwiej szłoby mi z facetami.

Konto Blanki obfitowało w zdjęcia i posty. Zdecydowanie należała do tych ludzi, którzy lubią dokumentować swoje życie za pomocą social mediów, ale nie robiła tego zbyt nachalnie. Góra jeden wpis na dzień. Ostatnie miesiące zdominowały relacje z degustacji weselnego menu, przymiarek sukni, wyboru kwiatów i masy innych drobiazgów związanych ze ślubem. Wyraźnie bardzo zależało jej na tym, aby ten dzień był wyjątkowy, i nikt nie mógł jej za to winić. Spędziłam na jej profilu z dobre pół godziny i śmiało mogłam stwierdzić, że wydawała się przesympatyczną, energiczną, pozytywnie nastawioną do życia osobą, co nieco kłóciło się z informacją o świeżo skończonych studiach prawniczych i niebawem rozpoczynającej się aplikacji. Zawsze uważałam, że adwokaci to sztywniacy, ale może się myliłam. Albo internetowy wizerunek przyszłej pani Trackiej nijak miał się do rzeczywistości.

W każdym razie na jej koncie znalazłam także informację, że ma dwóch starszych braci. Jednym z nich był oczywiście Bartek, a drugim niejaki Błażej. Jego profil – podobnie jak młodszego Janickiego – raczej świecił pustkami, ale za to jego żona, Agata, chętnie dzieliła się ze światem swoją prywatnością. Dlatego też dowiedziałam się, że oboje są lekarzami rodzinnymi oraz mają czteroletniego synka Filipa. Doprawdy urocza z nich rodzinka.

Tak że widzicie, jak to wygląda – policjant, lekarz i adwokat w jednej rodzinie. Rodzice chyba mogą być z nich dumni. Co prawda nie natknęłam się na nic na ich temat, ale mogłam się założyć, że to także dystyngowani ludzie z prestiżowymi zawodami. Oczywistym było więc, że nie mogłam dopuścić do nich mojego leniwego, pracującego za barem brata, matki typowej kury domowej i ojca emerytowanego górnika. To byłaby klęska, jakich mało.

Boże, co ja w ogóle tu robiłam? Przecież kompletnie nie pasowałam do tych ludzi. Nikt nie uwierzy, że mogłam spodobać się Janickiemu. Nikt! I w dodatku na pewno zrobię z siebie pośmiewisko. W końcu to wychodzi mi najlepiej.

Z zamyślenia wyrwało mnie głośne pukanie do szyby od strony pasażera. Aż podskoczyłam na swoim siedzeniu. Posłałam jak zwykle głupio szczerzącemu się Janickiemu wrogie spojrzenie, po czym uchyliłam szybę z jego strony.

– Chcesz, żebym zeszła na zawał? – naskoczyłam na niego, darując sobie powitanie.

– Wolałbym nie – odparł z poważną miną. – Policjantowi ciężko byłoby się wytłumaczyć z posiadana zwłok.

No jasne, ja tu przeżywałam prawie załamanie nerwowe, a jego jak zwykle trzymały się żarciki. Skoro już wykazałam się taką przychylnością i postanowiłam mu pomóc, powinien zachować przynajmniej odrobinę przyzwoitości. Kurczę, mogłam dodać do warunków umowy, że jeśli będzie zgrywał palanta jak zazwyczaj, będę mogła się wypisać z tej imprezy w dowolnym momencie bez żadnych konsekwencji. Może jeszcze nie było za późno na dodanie tej adnotacji.

– Dobra, wyskakuj z samochodu – zarządził, nie dając mi dojść do głosu. – Muszę zaraz lecieć jeszcze na moment do zakrystii, bo oczywiście Blanka nie dogadała się w jakiejś kwestii z księdzem, a chciałem cię odprowadzić do kościoła, żebyś nie czuła się nieswojo.

Och, cóż za wspaniałomyślność. Szczerze mówiąc, niewiele to zmieniało, bo całą mszę i tak będę musiała siedzieć sama, otoczona obcymi ludźmi, ale niech mu będzie. Może przynajmniej pokaże mi, gdzie najlepiej usiąść, aby nie od razu zostać otaksowaną przez te wszystkie wścibskie babcie i ciotki. Coś czułam, że przez większość ceremonii nie będę mogła się odpędzić od ich ciekawskich spojrzeń.

Z westchnieniem i przekonaniem, że to najgorszy pomysł świata, wysiadłam z auta. Obeszłam go dookoła i zatrzymałam się przed Bartkiem. Staliśmy tak chwilę, wpatrując się w siebie nawzajem.

Już kilka razy zaznaczałam, że Janicki to naprawdę przystojny mężczyzna. Garnitur podnosił jego atrakcyjność o jakieś sto procent. Wstyd się przyznać, ale na moment zaparło mi dech w piersi. Zuza, ogar! To cały czas ten sam, arogancki, bezczelny facet, który cię aresztował. Ładne opakowanie wnętrza nie zmieni!

On również przyglądał mi się z uwagą. Chociaż uroczystość była doniosła, nie zdecydowałam się na kupno nowej sukienki. Zwłaszcza po tym, jak skończyły się moje ostatnie próby nabycia nowej kreacji. Wygrzebałam z szafy kieckę, w której byłam na ślubie mojej kuzynki jakieś trzy lata temu. Cud sprawił, że od tego czasu nie utyłam i bez problemu zdołałam się w nią zmieścić. Modny ostatnimi czasy chabrowy kolor ładnie podkreślał nieco przymglony błękit moich oczu. Koronka dodawała sukience lekkości, tasiemka w talii zakrywała mankamenty w figurze, które chciałam ukryć, a długość dziesięć centymetrów przed kolano sprawiała, że moje niezbyt długie nogi zostały odpowiednio wyeksponowane. Niesforne włosy związałam w z pozoru niedbały kok i dodałam do tego lekki makijaż. Wychodząc z domu, wydawało mi się, że wyglądam całkiem ładnie, ale teraz, widząc kątem oka innych gości, mogłam to uznać co najwyżej za „przyzwoite".

Bartek patrzał na mnie z czymś w oczach, co zapewne można by nazwać uznaniem, ale nijak tego nie skomentował. Ja również nie wypowiedziałam się na temat jego wyglądu, chociaż bez skrępowania mogłabym go pochwalić za dobranie krawata pod kolor mojej sukienki. Dałam mu znać o tym w SMS-ie, ale wątpiłam, aby dostosował się do moich wytycznych. Jak widać jednak pozytywnie mnie zaskoczył.

– A co z moim warunkiem? – spytał, wskazując na moje stopy odziane w czarne baleriny. – Naprawdę chcesz być Hobbitem?

Przewróciłam oczami, kierując się w stronę bagażnika. Jak ci faceci czasami są niedomyślni.

– Gdybym prowadziła w tych szatańskich szpilkach, mogę ci zagwarantować, szybciej dotarłabym na cmentarz niż tutaj – odparłam, prezentując mu moje trzynastocentymetrowe cudeńka w kolorze nude.

Przez ostatnie kilka dni wytrwale paradowałam w nich po całym domu, modląc się, aby nie wyrżnąć już przy pierwszym kroku. Na szczęście były zapinane na paseczek, który nieco stabilizował stopę, a platforma niwelowała odrobinę rzeczywistą ich wysokość. Kupiłam je na przecenie zeszłej wiosny, bo Tyśka twierdziła, że każda kobieta musi mieć w swojej garderobie szpilki aż do nieba, i dzisiaj będzie ich pierwsze wyjście. Naprawdę miałam nadzieję, że się w nich nie zabiję.

– Myślałem, że ktoś z rodziny cię podrzuci – zagadnął Janicki, kiedy ja próbowałam ubrać te niebotycznie wysokie obuwie.

– Jakoś tak się złożyło, że nikt nie miał czasu – odparłam, łżąc w żywe oczy. – Ale nie ma sprawy. Mogę nie pić na weselu. Ostatnio nie skończyło się to dla mnie zbyt szczęśliwie.

Stałam na jednej, odzianej już w szpilkę stopie, próbując zapiąć paseczek drugiej, kiedy zachwiałam się i o mało co nie wylądowałam na twardym asfalcie. No ładnie! Nigdzie jeszcze nie uszłam, a już prawie zaliczyłam glebę. Na szczęście szybki refleks Janickiego uchronił mnie przed upokarzającym upadkiem na oczach tłumu obcych mi ludzi.

Objął mnie dość mocno w pasie, tym samym stawiając mnie z powrotem do pionu. Poczułam się nieco dziwnie z tą niespodziewaną bliskością. Po raz kolejny owiał mnie już dość dobrze mi znany zapach drogich, męskich perfum. Czułam, że się czerwienię, chociaż nie powinnam. W końcu ten facet kompletnie mnie nie interesował!

– Oprzyj się o samochód – zarządził, po czym kucnął przy mnie i, nim zdążyłam się zorientować, co się święci, zaczął majstrować przy nadal niezapiętym paseczku mojego lewego buta.

Dobra, to było naprawdę dziwne. Zamiast nazwać mnie niezdarą i ponaśmiewać się z mojego braku gracji i umiejętności chodzenia na szpilkach, tak po prostu postanowił zabawić się w rycerza na białym koniu i przybyć z pomocą damie w opałach. Byłam w takim szoku, że nawet nie protestowałam. Tym bardziej, że, chcąc nie chcąc, kilka razy musnął dłonią moją kostkę, co nieco mnie deprymowało. Może to i lepiej, bo poradził sobie z zapięciem buta o wiele szybciej niż ja.

– Gotowe – oznajmił, wstając i uśmiechając się do mnie odrobinę nieśmiało. Chyba był tą sytuacją równie zakłopotany jak ja. Dobrze wiedzieć, że było nas dwoje.

Zastanawiałam się właśnie, jakim rzucić tekstem, aby rozładować to nieproszone napięcie, które pojawiło się między nami, ale na szczęście ktoś mnie uprzedził.

– Bartek, tu jesteś! Wszędzie cię szukam! – zawołała, zbliżająca się do nas gustownie ubrana kobieta po pięćdziesiątce.

Kiedy podeszła bliżej, dostrzegłam w niej nieco starszą wersję Blanki i rozumiałam, że to właśnie musi być pani Janicka. Wstrzymałam na moment oddech. Wiedziałam, że to spotkanie nastąpi, ale nie sądziłam, że dojdzie do niego tak szybko. Szczerze mówiąc, to miałam nadzieję, że wtopię się w tłum gości i może uda mi się pozostać w miarę niezauważoną. Teraz to już jednak niewykonalne.

Przybrałam na usta uśmiech miłej dziewczyny z sąsiedztwa, starając się wyglądać na zupełnie wyluzowaną. Tak jakbym miała poznać matkę mojego ukochanego, a nie faceta, którego ledwo znałam i za którym nie za bardzo przepadałam.

– Wiem, mamo, już idziemy – odparł Bartek. – Wyszedłem tylko po Zuzę, ale musiała jeszcze przebrać buty.

Pani Janicka, słysząc moje imię i zdając sobie sprawę z mojej obecności, zupełnie zignorowała swojego syna, rzucając się na mnie z objęciami. Zszokowana tą niespodziewaną i nad wyraz wylewną reakcją, stałam przez chwilę jak słup soli. Potem odwzajemniłam jednak lekko uścisk. Nie mogłam wyjść na jakąś nieczułą jędzę.

– Miło mi cię wreszcie poznać! – zawołała radośnie, jakby witała się z dawno niewidzianą koleżanką. – Tyle o tobie słyszałam! Koniecznie musimy się bliżej zapoznać!

Posłałam Janickiemu zdziwione spojrzenie. Co to niby miało znaczyć, że „tyle o tobie słyszałam"? Myślałam, że miałam odegrać rolę niedawno poznanej dziewczyny, a nie takiej, o której opowiada się ze szczegółami swoim rodzicom! Na miłość boską, w co on mnie wpakował?!

– Panią także miło poznać – odparłam, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie, a zza jej ramienia ciskając w jej syna piorunami.

– Chętnie bym sobie z tobą, kochana, pogawędziła, ale musimy już iść do kościoła – oznajmiła, uwalniając mnie z żelaznego uścisku. – Blanka i Kacper zaraz tu będą. Och, moja mała córeczka wychodzi za mąż. Wciąż nie mogę w to uwierzyć – dodała z głębokim westchnieniem, ale także wyraźną radością w głosie. – Synu, patrz jako – zwróciła się do Bartka. – Zostałeś ostatni na polu bitwy – oznajmiła poważnie, a Janicki tylko przewrócił oczami. – Mam nadzieję, że i ty wkrótce skończysz z obrączką na palcu – dodała, puszczając oko w moją stronę.

No, normalnie nie wierzę. Dlaczego jej się wydawało, że nasza relacja była na takim etapie, że spokojnie w najbliższej przyszłości moglibyśmy stanąć na ślubnym kobiercu? Coś tu było mocno nie tak. I coraz mniej mi się to podobało. 

– No, dzieci, chodźcie szybko – zarządziła, ruszając w stronę kościoła. – Msza zaraz się zacznie.

Nadal analizowałam całą tę dziwną scenę, która przed chwilą rozegrała się na moich oczach, i nawet nie zauważyłam, kiedy Bartek chwycił mnie za rękę i zaczął prowadzić w kierunku, w którym kroczyła jego matka. Kiedy już jego dotyk dotarł do mojej świadomości, w pierwszym odruchu chciałam wyrwać dłoń z jego uścisku. W porę przypomniało mi się jednak, że przecież mieliśmy odgrywać parę. I z tego, co wyglądało, to naprawdę, na zabój zakochaną parę. Poza tym, kiedy miałam oparcie w Janickim, prawdopodobieństwo wywinięcia orła na prostym chodniku w tych zabójczych szpilkach, zmniejszała się gdzieś o połowę, więc mając na uwadze tę korzyść, postanowiłam jednak się nie wyrywać. No i w dodatku – chociaż przyznaję to niechętnie – ten dotyk nawet sprawiał mi przyjemność. Moja drobna dłoń nieco ginęła w jego sporej, ale czułam się z tym naprawdę dobrze. Może nie będzie jednak tak źle, jak się zapowiadało.

Wszystko pięknie, ładnie, ale jedna kwestia nie dawała mi spokoju.

– Coś ty jej naopowiadał? – syknęłam mu do ucha, co obecnie nie było tak trudne jak zazwyczaj, bo dzięki diabelskim obcasom sięgałam mu mniej więcej do brody.

– Spokojnie, nie masz się czego obawiać – odparł szeptem, równocześnie uśmiechając się w stronę mijanych przez nas ludzi, zapewne ciotek i wujków. – Opisałem cię w samych superlatywach.

No jasne, już w to uwierzę! W tym, co faktycznie o sobie wiedzieliśmy, nie było prawie żadnych pozytywów! Musiał wcisnąć jej jakieś podkoloryzowane kity, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. I niby jak ja miałam też wypaść przed nią wiarygodnie? Na pewno już na samym początku palnę coś, co zaprzeczy wizerunkowi idealnej dziewczyny, który stworzył Janicki. Jak nic to będzie jedna wielka klapa. I ja się dobrowolnie na to zgodziłam.

– A czy wie, jak się poznaliśmy? – spytałam z obawą, chociaż wątpiłam w to, aby tak było.

– Opowiedziałem im moją przygodę z pewną niedoszłą złodziejką samochodów, ale nie wiedzą, że to ty.

Cóż za pocieszenie! Znając moje szczęście, goście nie zdążą wznieść pierwszego toastu za młodą parę, a już będzie wiadomo, że ta ja byłam tą blondi-wariatką.

– Nie martw się – powiedział, odrobinę mocniej ściskając moją dłoń. – Wszystko będzie dobrze.

Łatwo mu się mówiło. To nie on był mistrzem przypału. A coś czułam, że dzisiaj pobiję mój rekord. Wprost nie mogłam się doczekać.

Weszliśmy do kościoła, w którym siedziała już znaczna większość gości. Bartek zaprowadził mnie do jednej ze stojących po środku ławek, w której siedziało kilka osób mniej więcej w naszym wieku. Pewnie to jacyś przyjaciele Blanki i Kacpra. Uznałam, że to całkiem bezpieczne towarzystwo. A na pewno lepsze od wścibskich ciotek, których wzrok i tak już czułam na sobie, kiedy szliśmy główną nawą.

– Po mszy przyjdę po ciebie i razem pójdziemy złożyć życzenia, okej? – szepnął mi Janicki do ucha, a ja kiwnęłam głową na zgodę, bo przecież i tak nie miałam innego wyjścia.

Zanim puścił moją dłoń i skierował się w stronę zakrystii, pocałował mnie szybko w policzek. Nim zdążyłam zareagować, już go przy mnie nie było. Czułam, jak moją twarz oblewa rumieniec, ale nie miałam prawa się złościć. W końcu zgodnie z naszą umową, zgodziłam się na tego typu czułości. Nie sądziłam jednak, że nastąpią one tak szybko. Widząc jednak zaciekawione spojrzenia pań w średnim wieku, zrozumiałam, że zrobił to na potrzeby naszego przedstawienia. Mieliśmy uchodzić za parę, a pary przecież okazują sobie uczucia.

Zajęłam miejsce w ławce, starając się nie myśleć o tym, co mnie jeszcze dzisiaj czekało. Wyrażając zgodę na tę całą farsę, nie przewidziałam, że sprawy mogą zajść tak daleko. I z tego, co zdążyłam się zorientować, to Bartek za to odpowiadał. Rozumiałam, że chciał pokazać swojej rodzinie, że nie mają się co o niego martwić, ale nie musiał robić ze mnie świętej ukochanej jego serca. Albo mógł mnie chociaż o tym uprzedzić. Jakoś bym się na to przygotowała. A tak, rzucił mnie na głęboką wodę i jak nic pójdę na samo dno. I to pewnie szybciej, niż mi się zdawało.

Moje rozterki przerwało przybycie młodej pary. Tak jak się spodziewałam, Blanka wyglądała niczym księżniczka wyjęta z bajki Disney'a. Koronkowa góra sukni zmysłowo oplatała jej ramiona, a tiulowy dół płynął z każdym jej krokiem, jakby chodziła po chmurach. Długi do ziemi welon ciągnął się za nią niczym poranna wiosenna mgła. Kacper w gustownym, granatowym garniturze również wyglądał olśniewająco, ale to zdecydowanie jego przyszła żona przykuwała całą uwagę zebranych. Zupełnie mu to jednak nie przeszkadzało. Sam wpatrywał się w nią z takim uwielbieniem, że przez chwilę miałam wrażenie, jakoby miało dojść do nocy poślubnej jeszcze przed zawarciem małżeństwa. Jednym słowem – para jak z obrazka.

Uśmiechnięci, z oczami pełnymi miłości dotarli pod ołtarz. Nie wykazywali żadnych oznak zdenerwowania, które mogłoby się wydawać zupełnie naturalne. Oni byli jednak pewni swego. Byli tutaj, bo się kochali i chcieli spędzić ze sobą resztę życia. Ktokolwiek na nich spojrzał, nie mógł mieć co do tego wątpliwości.

Cała uroczystość była naprawdę piękna, a zwłaszcza moment przysięgi. Chociaż nie znałam ludzi, którzy wypowiadali jej słowa, łzy i tak popłynęły po moich policzkach. To było takie wzruszające! I z tego, co zauważyłam, nie tylko mnie uroniło się kilka łez. Znaczna większość żeńskiej części zgromadzonych, nerwowo szukała chusteczek higienicznych w swoich torebkach.

Och, czy i mnie będzie kiedyś dane przeżyć to, czego właśnie doświadczali Blanka i Kacper? Czy spotkam na swojej drodze księcia z bajki, który pokocha mnie z wszystkimi moimi wadami i szaleństwami? Czy zakocham się w kimś tak mocno, że nie będę widzieć świata poza nim? Czy będę z nim naprawdę szczęśliwa? Póki co nie znałam odpowiedzi na te pytania, ale miałam nadzieję, że już niedługo się to zmieni.

Para młoda opuściła kościół z jeszcze większymi uśmiechami na twarzy, niż jak przekraczali jego próg godzinę wcześniej. Goście również zaczęli wychodzić, zapewne aby złożyć życzenia świeżo upieczonym nowożeńcom. Ja, zgodnie z umową, czekałam grzecznie na Bartka. Kiedy zjawił się po kilku minutach, bez skrępowania znów chwycił mnie za rękę, a ja dałam mu się prowadzić ku wyjściu.

– Coś nie tak? – spytałam, kiedy przyłapałam go na tym, że zamiast patrzeć przed siebie, przyglądał się mnie. – Rozmazał mi się makijaż?

Cholera! Na pewno się rozmazał! Co ja sobie myślałam, płacząc z powodu obcych mi ludzi?! Teraz pewnie wyglądałam jak zmokła kura i aż wstyd się ze mną pokazać!

– Nic z tych rzeczy – zapewnił mnie, kiedy zmierzaliśmy ku niekończącej się kolejce do składania życzeń. – Po prostu zdałem sobie sprawę, że zapomniałem ci powiedzieć, jak ładnie wyglądasz.

Dobrze, że trzymał mnie za rękę, bo o mało nie potknęłam się o własne nogi z wrażenia. Czy ja się przypadkiem nie przesłyszałam? A może to wszystko tylko mi się śniło? Jedno było pewne – komplementy z ust Janickiego sprawiały, że zaczynałam kwestionować własną poczytalność.

– Hm... Dziękuję – udało mi się wykrztusić. – Ty też jesteś dzisiaj niczego sobie.

Boże, jak to zabrzmiało. Chyba powinnam częściej gryźć się w język. A zwłaszcza dzisiaj. Bądź co bądź, nie chciałam wyjść przed rodziną Janickich na głupią blondynkę, która najpierw mówi, a potem pomyśli.

Bartkowi moja uwaga chyba nie wydawała się taka niewłaściwa, bo jej nie skomentował. Może to i lepiej. Gdyby się ze mnie naigrywał, prawdopodobnie znów zaczęlibyśmy się przerzucać uszczypliwościami, jak to mieliśmy w zwyczaju, a raczej nie wyszłoby z tego nic dobrego.

Stanie w kolejce do młodej pary Janicki umilił mi opowiadaniem po kilka słów o każdym z mijających nas członków swojej rodziny. A było ich naprawdę sporo. Z tego, co zdołałam zapamiętać, jego ojciec miał trójkę, a matka czwórkę rodzeństwa. Nie wszyscy byli tu obecni, ale większość z nich przybyła ze swoimi dziećmi, które też już miały swoje rodziny. Tak więc kuzynostwa Bartka tak właściwie nie mogłam się doliczyć, a jak w grę wchodziły jeszcze ich małżonkowie i pociechy to już naprawdę zaczęłam się gubić. Dobrze, że nigdy nie będę należeć do tej rodziny, bo gdybym miała ogarnąć drzewo genologiczne, to chyba poddałabym się już na samym początku. Współczułam biednemu Kacprowi.

Kiedy wreszcie dopchaliśmy się do młodych państwa Trackich, oboje spojrzeli na mnie niemal z niedowierzaniem, ale także jakby radością. Chyba naprawdę nie spodziewali się, że Bartek kogoś przyprowadzi. No to niespodzianka! Poznajcie blondi-wariatkę, która nie ma zielonego pojęcia, czemu zgodziła się na tę całą maskaradę.

– O, widzę, że z imitacji Zenka Martyniuka jednak nici – odezwał się Kacper, zanim zdążyliśmy przejść do życzeń. – Kurczę, a tak na to liczyłem! – dodał z udawanym żalem.

Już zaczynałam gościa lubić. Widać, że miał poczucie humoru i dystans do siebie.

– Przykro mi, że cię rozczarowałem – odparł podobnym tonem Janicki. – Zuzia, nie mogła jednak dopuścić do tego, abym się tak bezwstydnie skompromitował. Prawda, słońce? – spytał, przyciągając mnie bliżej siebie i całując w czubek głowy.

Tej formy czułości nie obejmowały moje warunki, ale była niezbyt szkodliwa, więc chyba mogłam wrzucić ją do jednego worka z pocałunkami w policzek i uznać za dopuszczalną. Dodatkowo nazwał mnie jeszcze „Zuzią", ale jakoś specjalnie mnie to nie zdenerwowało. Co więcej powiedział to z taką udawaną (a może wcale nie?) czułością, że nawet zrobiło mi się odrobinę ciepło na sercu.

Mimo to postanowiłam jednak trochę się z nim podroczyć.

– Z całym szacunkiem, ale przeinaczasz fakty, skarbie – odparłam przesłodzonym tonem. – Ja chciałam zrobić z ciebie króla disco, a ty wzbraniałeś się przed tym wszystkimi możliwymi sposobami.

Blanka i Kacper zaśmiali się tak serdecznie, że chyba udało mi się nie spieprzyć tak ważnego pierwszego wrażenia. Dzięki Bogu, chociaż jedno w życiu poszło po mojej myśli. Ciekawe, jak długo będzie trwała ta dobra passa.

– Och, jesteś cudowna – ogłosiła Blanka, zamykając mnie w równie mocnym uścisku co jej matka jakiś czas temu. – Coś czuję, że szybko zostaniemy dobrymi przyjaciółkami! A potem może nawet szwagierkami!

Hola, hola! Co tu się właśnie wyczyniało? Znałam tę dziewczynę minutę, a ona już mnie swatała ze swoim bratem! Dobra, może i przyszliśmy razem, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Zwłaszcza że my się nawet nie lubiliśmy!

– Blanka, przystopuj trochę – uspokoił ją Bartek. – Naciesz się najpierw swoim ślubem, potem porozmawiamy o kolejnym. Wszystkiego najlepszego, moja mała siostrzyczko! – sprawnie zmienił temat, obejmując ją mocno. – Masz ją dobrze traktować – zwrócił się do Kacpra, grożąc mu palcem. – Bo jak nie, to skopię ci dupsko jak w drugiej klasie podstawówki.

– Ma się rozumieć, panie sierżancie – odparł z udawanym przestrachem Tracki. – Będę o nią dbał jak o swój najcenniejszy skarb. Bo właśnie nim jest – dodał, obejmując żonę w pasie i składając na jej ustach krótki, ale czuły pocałunek.

Większość ludzi pewnie uznałaby to za ckliwą scenkę rodem z kiepskich melodramatów. Dla mnie było w tym jednak coś prawdziwego, autentycznego. Dawno nie widziałam, aby ktoś z taką miłością patrzał i wypowiadał się o ukochanej osobie. To naprawdę niespotykane i takie wzruszające. Ich uczucie było po prostu wyjątkowe.

Dorzuciłam swoje „wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia", a Bartek wręczył prezent, po czym oddaliliśmy się, aby niepotrzebnie nie wstrzymywać jeszcze dość sporej kolejki. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie dołożyłam się do prezentu, mimo że wprosiłam się na wesele, ale Janicki zapewnił mnie, że nie mam się czym martwić. W końcu wyświadczam mu przysługę, więc nawet nie śmiałby mnie prosić o ponoszenie jakichkolwiek kosztów. Przynajmniej w tej kwestii okazał się przyzwoitym człowiekiem.

Odprowadził mnie do mojej corsy, gdzie wpisał mi w GPS adres sali weselnej, podczas gdy ja zmieniałam buty z powrotem na baleriny. Nie było mowy, aby prowadziła w tych szatańskich szpilkach. Jednak tym razem, mądrzejsza o wcześniejszy niedoszły upadek, usiadłam w bagażniku. Dobrze, że umyłam samochód tydzień temu i nie groziło mi ubrudzenie sukienki.

– Droga jest prosta, więc powinnaś trafić bez problemu – oznajmił Janicki, wkładając mój telefon do specjalnego uchwytu przymocowanego do przedniej szyby. – Jak już będziesz na miejscu, możesz wejść na salę albo poczekać na mnie na parkingu. Ruszę zaraz za tobą.

– To może jednak poczekam – zasugerowałam, sadowiąc się za miejscu kierowcy. Bądź co bądź, nadal otaczał mnie tłum obcych ludzi i wolałabym jednak nie być zaczepiona przez żadnego z nich, jeśli obok mnie nie będzie Bartka, który mógłby mnie wybawić od kłopotu. Bo jak tylko otworzę swoje niewyparzone usteczka, to na pewno palnę coś głupiego, jak to ja.

– No to do zobaczenia za kilkanaście minut – odparł, posyłając mi szeroki uśmiech.

Droga rzeczywiście była prosta i przyjemna. Nie było nawet gdzie się zgubić, tym bardziej, że sznur jadących przede mną samochodów należał do gości weselnych i oczywiście kierowali się do tego samego miejsca co ja. Zaparkowałam przy samym końcu parkingu, z dala od reszty, tak aby nikomu przypadkiem nie przyszło na myśl mnie zagadywać. Zresztą większość z nich była zajęta sama sobą, bo witali się tak wylewnie, jakby nie widzieli się kilka ładnych lat. I w sumie tak mogło być. Jak rodzina rozjeżdża się po świecie, to wiadomo, że najlepszymi pretekstami spotkań są śluby i pogrzeby.

Czas oczekiwania na Bartka wypełniłam kolejną zmianą obuwia. Było to trochę męczące, ale co mogłam poradzić? Prowadzenie samochodu w obcasach mogło w moim przypadku skończyć się tragicznie. A już zwłaszcza w takich wysokich, w których ledwo umiałam ujść trzy kroki bez zachwiania. Miałam nadzieję, że Janicki nie liczył na to, że wytrzymam w nich całą imprezę. Nie ma mowy! To tylko na część oficjalną. Jeśli będzie próbował zaciągnąć mnie na parkiet, musi się liczyć z tym, że znów zniżę się o te trzynaście centymetrów. No chyba że chce, abym przy każdym obrocie wbijała mu obcas w stopę.

– Dalej już zaparkować się nie dało? – spytał, zmierzając w moją stronę. Nawet nie zauważyłam, kiedy przyjechał.

– Wiesz, skoro już wbiłam się w te wystrzałowe szpilki, to przynajmniej mogę się przejść w nich jak po wybiegu – odparłam, chcąc ukryć prawdziwy powód wyboru tak odległego miejsca parkingowego. Nie musiał wiedzieć, że spotkanie z jego liczną rodziną napawało mnie pewnym niepokojem.

– No to nie ma na co czekać – ogłosił z uśmiechem. – Idziemy.

Podał mi swoje ramię, którego chętnie się chwyciłam, i z dumnie uniesioną głową ruszyłam w stronę wejścia do budynku. Po drodze na szczęście nikt nas nie zaczepił. Za wcześnie jednak, aby się cieszyć. Przed nami cała noc. Na pewno ktoś nas w końcu dopadnie.

Wnętrze lokalu było ozdobione bardzo gustownie. Nie za przesadnie, ale elegancko, z wyczuciem. Część gości rozglądała się na przypisanymi im miejscami przy stole, więc i my ruszyliśmy na poszukiwania wizytówek z naszymi nazwiskami. Mogłam się spodziewać, że Bartek jako świadek zostanie usadowiony po lewej stronie pana młodego. A ja jako jego osoba towarzysząca tuż obok. Po prostu cudownie. Mój plan wtopienia się w tłum właśnie spalił na panewce, skoro będę siedzieć w samym centrum zainteresowania.

Zdążyłam tylko przewiesić torebkę przez krzesło, kiedy kelnerzy zaczęli rozdawać kieliszki z szampanem, a jeden z członków kapeli – zapewne pewnego rodzaju wodzirej – poprosił nas o ustawienie się w kółku na parkiecie w oczekiwaniu na parę młodą.

Wykonaliśmy to polecenie, ale ze zdenerwowania nie mogłam ustać spokojnie, więc rozglądałam się dookoła, próbując ocenić, czy ktoś jakoś szczególnie mi się przyglądał. Mój wzrok zatrzymał się na góra kilka lat ode mnie starszej brunetce uwieszonej na ramieniu jakiegoś mięśniaka. Wbijała we mnie tak ciekawskie spojrzenie, że aż przeszły mnie ciarki. Już miałam zapytać Janickiego, co to za jedna, ale ktoś mi przeszkodził.

– Wujku, wujku! – wołał jakiś mały chłopczyk, biegnąc szybko w naszą stronę. – Widziałeś ciocię? Baldzo ładnie wyglądała, plawda?

– Jasne, młody – odparł z uśmiechem Bartek, biorąc malca na ręce. – Przecież to najładniejsza ciocia pod słońcem!

Mały zaśmiał się i mocno przytulił do Janickiego. To był naprawdę uroczy widok. Coś czułam, że w przyszłości sierżant dupek, może się okazać całkiem niezłym ojcem.

– A kto to? – zapytał chłopiec, wskazując na mnie.

– To jest Zuza – odparł rzeczowo Bartek, a ja uśmiechnęłam się serdecznie do małego. Może przynajmniej on mnie polubi i nie dostrzeże, jaka ze mnie głupiutka blondynka.

– Tfoja dziefczyna? – spytał w pełni poważnie.

Już miałam zaprzeczyć, że jestem co najwyżej jego koleżanką, ale policjant mnie uprzedził.

– Tak, to moja dziewczyna – odparł, uśmiechając się do mnie w ten sposób, który zapewne uznawał za rozbrajający.

– Dobrze wiedzieć, że ona faktycznie istnieje, a nie jest tylko wytworem twojej wyobraźni, stworzonym na rzecz uspokojenia matki, że nie zostaniesz starym kawalerem. – Do rozmowy włączył się nieznany mi głos. Kiedy jednak ujrzałam jego właściciela, nie miałam wątpliwości, z kim miałam do czynienia. To musiał być Błażej. Jego podobieństwo do Bartka było wręcz uderzające. – Zuzanna, jak mniemam? – zwrócił się do mnie. – Miło cię poznać, bo naprawdę wątpiłem w twoją egzystencję. Muszę przyznać, że to jednak miłe rozczarowanie.

Okej, to naprawdę przestawało być śmieszne. Dlaczego cała rodzina Janickich żyła w przeświadczeniu, że my z Bartkiem to coś na poważnie? Zwracali się do mnie tak, jakbym była jakąś wiele razy przytaczaną legendą, co było niedorzeczne, bo przecież dopiero niecały tydzień temu zgodziłam się udawać jego dziewczynę. Chyba że Janicki kłamał i jednak powiedział im, że to ja próbowałam ukraść nie-moją corsę. Innego wytłumaczenia po prostu nie widziałam.

– Zuza, poznaj mojego brata, Błażeja. – Bartek w końcu dokonał oficjalnej prezentacji. – A to jego żona, Agata. – Wskazał na stojącą obok starszego Janickiego, niewysoką szatynkę. – I ich synek, Filip – dodał, czochrając przydługawe włosy chłopca, którego nadal trzymał w ramionach.

– Miło was poznać – oznajmiłam w największym entuzjazmem, na jaki było mnie stać. – Bartek dużo mi o was opowiadał.

Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo! Wszystko, co wiedziałam, dowiedziałam się z Facebooka! Skoro jednak miałam utrzymać rolę, jaką wbrew mojej woli narzucił mi Janicki, musiałam improwizować. Miałam nadzieję, że nie skończy się to tak źle jak zazwyczaj.

– Nam o tobie również – odparła z uśmiechem Agata. Wydawała się naprawdę sympatyczna.

– Jeśli jesteś dziefczyną wujka, to mogę mówić do ciebie ciociu? – Niespodziewanie do rozmowy włączył się znów Filip. – Jak Kacper był tylko chłopakiem cioci Blanki, to pozwolił mi mówić mu wujku – dodał z dumą.

Moja skonsternowana mina musiała chyba wygrać życie, bo cały otaczający mnie klan Janickich wybuchnął zgodnym śmiechem. Ale to naprawdę zaczynało mnie przerastać! Byłam za młoda, żeby zostać ciotką! Miałam nadzieję, że Konrad i Paula mieli to na uwadze.

– Nie zapędzaj się tak, młody – oznajmił Błażej, odbierając syna z rąk brata. – No chyba że Zuza nie ma nic przeciwko – dodał, patrząc na mnie pytająco.

Przełknęłam głośno ślinę. I co ja miałam niby na to odpowiedzieć? Normalnie pewnie bym się wzbraniała, ale nie mogłam pozostać nieczuła na proszące oczka czterolatka. Cholera! Dlaczego dzieci mnie tak rozczulały?

– Nie ma sprawy – odparłam z uśmiechem. – Mogę być twoją ciocią.

Mały wydał z siebie okrzyk radości, a Agata zarządziła, aby znaleźli swoje miejsca, zanim przybędą państwo młodzi. Janiccy oddalili się więc z obietnicą późniejszej dłuższej rozmowy. Kiedy tylko zniknęli na bezpieczną odległość, naskoczyłam na nadal głupio uśmiechającego się Bartka.

– Kiedy ty zdążyłeś im, do cholery, tyle o mnie naopowiadać? Przecież zgodziłam się na tę farsę dopiero w poniedziałek!

– Spokojnie – próbował mało skutecznie opanować moje nerwy. – Spotkaliśmy się wczoraj na trzaskaniu*, więc opowiedziałem im co nieco, aby nie byli zbytnio zdziwieni twoją dzisiejszą obecnością.

– Co nieco? – syknęłam. – Jakoś mam wrażenie, że znają niemal cały mój życiorys!

– Nie przesadzaj – skarcił mnie. – Po prostu cię polubili i bardzo chcieli poznać.

Nie zdołałam powiedzieć nic więcej, bo w progu zgodnie z tradycją pojawił się Kacper niosący Blankę na rękach. Goście przywitali ich gorącymi brawami. Kiedy panna młoda znów stanęła na własnych nogach, dostali związane tasiemką kieliszki szampana. Wspólnie wznieśliśmy toast za szczęście młodej pary, a kiedy alkohol zniknął z kieliszków, nowożeńcy rzucili je za siebie. Po posprzątaniu stłuczonego szkła i namiętnym pocałunku państwa Trackich (przy wtórze gromkiego „gorzko, gorzko" wykrzykiwanego przez jakiegoś wujaszka nie pierwszej młodości), zasiedliśmy do obiadu.

Tradycyjny śląski obiad złożony z rosołu, rolady i klusek śląskich był naprawdę przepyszny. Atmosfera przy stole także wydawała się całkiem przyjemna. Zamieniłam kilka zdań z siedzącą obok mnie Agatą i tak jak przypuszczałam, okazała się przemiłą osobą.

Kiedy już wszyscy nasycili swoje wygłodniałe żołądki, przyszedł czas na pierwszy taniec pary młodej. Bardzo spodobał mi się ich wybór piosenki – „Thinking out loud" Eda Sheerana. Sama kiedyś marzyłam o tym, aby właśnie do tego utworu zatańczyć z moim świeżo upieczonym mężem. Patrząc jednak na to, jak los mnie traktował, może nigdy do tego nie dojść.

Wykonany przez nich układ nie był tak skomplikowany jak ten w teledysku, ale i tak wyglądali przecudnie. Uśmiech nie schodził z ich twarzy, nie przejmowali się, jeśli jakiś element nie do końca im wyszedł. Najważniejsze było to, że, jak głosi tekst piosenki, znaleźli miłość właśnie tu, gdzie byli, że zakochują się w sobie każdego dnia na nowo. I nic nie mogło tego zmienić.

Oglądając ten ich urzekający taniec i bijącą od nich szczerą miłość, w moich oczach znów pojawiły się łzy. Bartek musiał to zauważyć, bo objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej siebie. Nie wyrywałam się, tylko oparłam głowę na jego ramieniu i przyglądałam się tej scenie jak z filmu ze wzruszeniem.

– A teraz zapraszamy gości na parkiet! – zawołał wodzirej zaraz po tym, jak ucichły ostatnie nuty tego przepięknego utworu. – Zabawę czas zacząć!

Sądziłam, że mało kto odważy się na tańce przed odpowiednią godziną oraz ilością opróżnionych kieliszków, ale całkiem sporo par ruszyło na środek sali, aby pobujać się do jednej z nieśmiertelnych piosenek Anny Jantar. Chciałam zaproponować, abyśmy wrócili do stolika, ale Bartek mnie przed tym powstrzymał.

– Nie rób takiej zbolałej miny – skarcił mnie, ciągnąc na parkiet. – Zapewniam cię, że tańczę o wiele lepiej, niż śpiewam.

– Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o sobie – oparłam, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Tak więc, jeśli będę cię deptać lub wbijać obcas w stopę, nie miej do mnie pretensji.

– No cóż – westchnął teatralnie. – Jakoś będę musiał to przeżyć.

Okazało się, że wcale nie przeceniał swoich tanecznych umiejętności. Był w tym naprawdę dobry. Ciężko było mi dotrzymać mu kroku, zwłaszcza w szatańskich szpilkach, ale wykazał się zadziwiającą jak dla mojej osoby cierpliwością. Zupełnie nie przejmował się moimi potknięciami, za każdym razem udawało mu się uchronić mnie przed ewentualnym upadkiem i wcale się przy tym ze mnie nie śmiał. No, chyba że ja sama uznałam coś za zabawne. Wtedy razem chichotaliśmy wesoło.

Kiedy skończył się pierwszy blok muzyczny, już miałam dosyć. Och, brak kondycji jednak dawał się we znaki. A już zawłaszcza przy takim partnerze, który fundował mi tysiąc obrotów na minutę.

W sali zrobiło się naprawdę duszno, więc wzięliśmy szklanki z czymś do picia i postanowiliśmy wyjść do ogródka, który także był przeznaczony dla gości. Pogoda była naprawdę świetna, więc sporo gości również przeniosło się na świeże powietrze. Nie zdążyłam nawet rozejrzeć się za wolnym krzesłem, kiedy dopadła nas pani Janicka.

– Widziałam was na parkiecie! – zawołała radośnie. – Świetnie się bawiliście!

– Czuję się, jakbym przebiegła maraton – odparłam z lekką zadyszką. – Pani syn nie ma dla mnie litości w kwestii obrotów. Po pięciu już kręciło mi się w głowie!

– Och, cały Bartuś – zaśmiała się kobieta. – Ja też przy nim wymiękam – dodała konspiracyjnym tonem. – To tempo to nie na moje nogi!

– Nie przesadzaj, mamo – obruszył się Janicki. – Jakbyś tylko chciała ze mną zatańczyć, to dostosuję się do twojego ślimaczego tempa.

– Ty to słyszałeś, Boguś?! – zawołała z oburzeniem, w stronę zbliżającego się do nas mężczyzny, który, jak wywnioskowałam już pod kościołem, musiał być jej mężem. – Twój syn porównał mnie do oślizgłego mięczaka!

– To nie tylko mój syn, Basieńko – odparł pan Janicki, obejmując żonę. – A ty, uważaj jak zwracasz się do matki, synu – zwrócił się do Bartka. – Uwierz mi, nie chcesz jej mieć przeciwko sobie.

Przyglądałam się tej scence ze szczerym rozbawieniem. Ta rodzinka już skradła moje serce. Może i byli wysoko sytuowanymi ludźmi z prestiżowymi zawodami, ale przy tym zachowali dystans do siebie i swoich bliskich. A to w dzisiejszych czasach naprawdę rzadko spotykana cecha.

– A ty musisz być tą słodką Zuzanką, nad którą mój nieszanujący matki syn ostatnio piał takie zachwyty. – Mężczyzna zwrócił się do mnie. – Bogdan Janicki – przedstawił się, ściskając mi rękę.

Jeszcze nikt nigdy nie nazwał mnie „Zuzanką", ale nawet mi się to spodobało. A przynajmniej brzmiało lepiej niż „Zuzia". A może to rozbrajająco uroczy sposób, w jaki pan Janicki wypowiedział to zdrobnienie, sprawił, że nie miałam nic przeciwko niemu.

– Miło mi poznać – odparłam po raz kolejny w ciągu jakichś trzech godzin.

Wymieniliśmy jeszcze kilka zdawkowych zdań, głównie dotyczących ślubu i przepięknej sukni Blanki. Państwo Janiccy wykazywali się takim poczuciem humoru, o jaki bym ich nie podejrzewała. Do każdej wypowiedzi wplatali jakieś słowo lub określenie, które nadawało jej lekki, zabawny ton.

– Twoi rodzice są naprawdę uroczy – oznajmiłam, kiedy oddalili się, aby pogawędzić z jedną z sióstr pana Bogdana. – W przeciwieństwie do ciebie – dodałam z kpiącym uśmieszkiem.

– W końcu dla równowagi ktoś musi być w tej rodzinie odrażającym arogantem, co nie? – odparł równie lekkim tonem.

Zapadła chwila ciszy i zdałam sobie sprawę, że chociaż droczyliśmy się ze sobą dzisiaj parę razy, nie było w tym ani krzty złośliwości. Można to było raczej uznać za takie przyjacielskie przekomarzanie. A tak poza tym udawało nam się prowadzić całkiem miłe, przyzwoite rozmowy bez sarkazmu i wzajemnego obrzucania się błotem. I musiałam przyznać, że bawiłam się w towarzystwie Janickiego całkiem nieźle.

Nagle poczułam na sobie czyjś świdrujący wzrok. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam tę samą brunetkę, która gapiła się na mnie przed przybyciem na salę państwa młodych. Zmrużyłam oczy, przyglądając się jej przenikliwie. Bartek musiał to zauważyć.

– To Wera – oznajmił. – Moja była.

No i wszystko jasne. Tak właściwie to już zapomniałam o tym, że miała tu być jego ex, ale najwyraźniej ona sama postanowiła nam o sobie przypomnieć.

– Co ona właściwie tu robi? – spytałam, bo chyba wcześniej nie zainteresowałam się tym tematem.

– Jej matka i matka Kacpra są wieloletnimi przyjaciółkami – wyjaśnił z westchnieniem. – Ona i Kacper wychowali się niemal jak rodzeństwo. Co prawda ich relacja z biegiem lat się nieco rozluźniła, ale nie było mowy, żeby nie została zaproszona. Przynajmniej tak stwierdziła pani Tracka.

Ponownie przyjrzałam się tej laluni. Z dość odległej perspektywy drugiego końca ogrodu, mogłam stwierdzić, że była naprawdę urodziwą kobietą. Zdecydowanie ode mnie wyższą, z talią osy, długimi do nieba nogami, pokaźnym biustem i kruczoczarnymi włosami. Na powodzenie wśród płci przeciwnej na pewno nie mogła narzekać.

I do tego wszystkiego gapiła się na nas bezwstydnie uwieszona na ramieniu jakiegoś przebrzydłego pakera.

– Nie przeszkadza ci jej obecność? – spytałam z autentyczną troską, przypominając sobie, jak przyznał, że nie najlepiej zniósł ich rozstanie.

Bartek wzruszył tylko ramionami.

– A nawet jeśli, to co ja mam do gadania? Lista gości ze strony Trackich nie podlega mojej akceptacji.

To fakt. Z jednej strony Kacper mógł zaprosić kogo chciał, ale z drugiej powinien postawić się matce, wiedząc, że obecność tej pańci będzie niezręczna dla jego najlepszego przyjaciela.

Wera nadal nie spuszczała z nas oka, a dodatkowo emanowała taką arogancją, że aż zebrała się w mnie nie do końca zrozumiała złość. Nie mogłam pojąć, jak Bartek mógł siedzieć tak spokojnie i znosić jej bezczelny wzrok, skoro to ponoć ona rzuciła jego. Gdzie podziała się jego pewność siebie, z którą tak skutecznie potrafił zgasić przestępcę?

Nagle poczułam nieodpartą potrzebę zrobienia czegoś z tą, w gruncie rzeczy, w ogóle nie dotyczącą mnie sytuacją. Nie mogłam siedzieć z założonymi rękami, kiedy ktoś taksował mnie wzrokiem tylko dlatego, że prowadzałam się z jej byłym, którego dobrowolnie porzuciła.

– Wstawaj – zarządziłam, sama zrywając się z krzesła

– Ale po co? – spytał Janicki, ociągając się z wykonaniem mojego polecenia.

– No, wstawaj! – ponagliłam go. – Pokażemy tej lafiryndzie, co straciła – ogłosiłam dumnie, po czym chwyciłam Bartka pod ramię i pewnym siebie krokiem ruszyłam na drugą stronę ogrodu.

Panie i panowie, przedstawienie czas zacząć!

********************************************************

* Polterabend (Potler, potocznie „trzaskanie") – zwyczaj polegający na tym, że bliscy młodej pary – rodzina, znajomi sąsiedzi (zazwyczaj osoby niezaproszone na wesele, ale nie tylko) – zbierają się w wieczór poprzedzający ślub przed domem panny młodej i tłuką porcelanę (kubki, talerz itp.) na szczęście przyszłym małżonkom. Zadaniem narzeczonych jest posprzątanie rozbitej porcelany. Najczęściej przybyli są częstowani ciastem (na Górnym Śląsku tzw. kołoczem) oraz wódką. Zdarza się, że „impreza" przeciąga się do późnych godzin nocnych. 


Dalsza część wesela ukaże się za tydzień, a ja życzę Wam Wesołych Świąt :) 

Do napisania 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro